Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-06-2008, 20:14   #11
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Goldrosen, Wielka Rada Lykeonu - środek nocy

Tym razem to pani potrzebuje pomocy…pani i cały ten świat. A ja przyszłam ją zaoferować. To wszystko co dzieje się obecnie z waszym światem będzie się nasilało coraz bardziej i bardziej, aż dojdzie do, dooo…oj miałam to słówko na końcu języka. Pan Kapelusznik je często ostatnio używał. A! Dojdzie do przesilenia, granice waszego świata pękną i może być nieciekawie.

Lodowa Róża pobladła, a życzliwy uśmiech zastygł na jej twarzy. Przez chwilę bez słowa wpatrywała się w dziewczynkę, rozważając różne możliwości. Nagle z zamyślenia wyrwał ją głos Alabastra:

-Hahaha chyba nie wierzycie w paplaninę tej smarkuli?! – Nie wytrzymał starszy mag. – Ona nawet nie wie, o czym mówi, bredzi od rzeczy i tyle. Mamy na głowie poważne problemy i nie mamy czasu zajmować się dziecięcym bajdurzeniem. Zje…- czarodziej nie dokończył, złapał się za klatkę piersiową i próbując złapać oddech osunął się na posadzkę.

Lorelei zerwała się na równe nogi i podbiegła do Obdarzonego. Byli przy nim już inni członkowie Rady. Wychudzony, szpakowaty mag błyskawicznie wyjął z sakiewki przy pasie kamień, który momentalnie rozjarzył się bladobłękitnym, fosforyzującym światłem. Drugą rękę położył na piersi Alabastra. Przepływ energii między kryształem mocy, a ciałem staruszka, był tak silny, że mężczyzna podrygiwał bezwiednie, wstrząsany ogromem potężnej magii życia. Po kilku sekundach kamień rozbłysnął mocniej i zgasł bezpowrotnie. Wyglądał teraz jak kryształowa skorupka, pusta w środku i przezroczysta. Zrobienie takiego pojemnika wymagało nie lada precyzji, czasu i umiejętności. Zwykle czerpanie z niego Mocy starcza na długie tygodnie. Szpakowaty chudzielec, Malvin, wykorzystał go jednak do bardzo potężnego zaklęcia, wymagającego potężnej dawki mocy naraz. To uratowało życie Alabastra, sprawiło, że potężna energia przepłynęła przez jego ciało, pobudzając serce i każdy narząd do pracy.

-Eh będzie żył stary głupiec. Czy to…czy to twoja sprawka?! – krzyknęła czarnowłosa Obdarzona nie zdołając ukryć oburzenia.

To oskarżenie zdecydowanie oburzyło Małą, która zrobiła obrażoną minkę i zwróciła się wprost do Lodowej Róży nie zwracając uwagi na pytanie drugiej kobiety.

-Jeżeli pójdziesz ze mną będziesz mogła uratować swój świat. Pan Kapelusznik zaprasza Cię na herbatkę. On wszystko pięknie wytłumaczy… - Powiedziała urażona i chcąc to podkreślić zadarła jeszcze buńczucznie główkę do góry.

Lorelei uspokajająco położyła dłoń na ramieniu czarnowłosej. Spojrzeniem i gestem powstrzymała również resztę Obdarzonych, którzy gotowi byli stanąć do walki nawet z małą dziewczynką. Gniew i nieufność miały przykryć ich strach i dezorientację. Lodowa Róża znała ich jednak dobrze. Ona również czuła to samo, ale najgorszą rzeczą w tym momencie było poddanie się emocjom i złe rozegranie sytuacji.

- Zabierzcie Alabastra do jego komnat. Musi teraz odpocząć i nabrać sił. Niech ktoś przy nim czuwa i jak tylko będzie się coś działo, poślijcie po Syriana. Jest jeszcze uczniem, ale jego zdolności medyczne przewyższają nasze razem wzięte. Na pewno pomoże.

- Co zamierzasz Lorelei? Wierzysz tej małej tak bez cienia wątpliwości? A jeśli to właśnie ona stoi za tym wszystkim i chce wciągnąć Cię w pułapkę, wyeliminować najpotężniejszą z nas? - Malvin nie dawał za wygraną.

- Przecież to zaproszenie na herbatkę - odpowiedziała Róża z uśmiechem na twarzy - Cóż złego może stać się na popołudniowej herbatce? Nie czekajcie na mnie i polegajcie na własnej mądrości i zdolnościach. Jak tylko będę mogła, skontaktuję się z Wami.

Wyciągnęła dłoń w stronę Małej i poprosiła, aby udała się razem z nią. Podążając korytarzami Lykeonu, pogrążonymi niemal w całkowitej ciemności, poruszała się automatycznie, zawierzając swoim instynktom. Zupełnie wyłączyła się z rzeczywistości i zatopiła we własnych myślach. Tak naprawdę nie była ani trochę pewna co do swoich decyzji. Dla potężnego maga przybranie postaci małej, słodkiej dziewczynki, to nic trudnego. Dziecko może przyćmić czujność, kto bowiem spodziewa się niebezpieczeństwa ze strony kilkulatki? Lorelei nie miała złudzeń co do tego, że Lodowe Pustkowia to nie jedyny świat we wszechświecie, a Obdarzeni nie są najpotężniejszymi istotami. Jeśli jednak ta dziewczynka może być kimś tak wielkim, że bez problemu podróżuje między światami i przebija się przez wszystkie bariery Lykeonu, to po co miałaby udawać, że jest bezbronną dzieciną? Nie musiałaby niczego udawać, jeśli mogłaby zmieść Lykeon z powierzchni ziemi. Jeśli jednak nie jest aż tak potężna, z pewnością nie igrałaby z losem, nie lekceważyłaby wroga i ostentacyjnie nie pojawiała się w środku szkoły. Użyłaby podstępu bardziej wiarygodnego, aby nie sprowadzać na siebie żadnych wątpliwości, jeśli naprawdę chciałaby ich oszukać. A zatem może po prostu mówi prawdę?

Nagle poczuła, że ktoś ciągnie ją za rękę. Ocknęła się zupełnie tak, jakby obudziła się ze snu. No tak - od kilku dni nie odpoczywała. Może przy pomocy magii zmusić swoje ciało do działania, ale jej umysł będzie się coraz częściej wyłączał, pogrążał w stanie czuwania.
Zorientowała się, że stoi pośrodku pomieszczenia, a dziewczynka potrząsa jej dłonią:

- Proszę pani, tu jest ciemno. Dlaczego stoimy tu już tak długo?

- Przepraszam, to moja wina - Lorelei poruszyła dłonią, a w powietrzu zawirowało delikatne zaklęcie; pomieszczenie natychmiast rozjaśniło się światłem - Jesteśmy w mojej komnacie.

- Jeśli pozwolisz, zabiorę kilka rzeczy, a potem będziemy mogły wyruszyć. Opowiesz mi coś więcej o panu Kapeluszniku? Albo o sobie? Z jakiego świata pochodzicie? Dlaczego mój świat jest w niebezpieczeństwie i skąd o tym wiecie?

Lodowa Róża słuchając słów Karolinki, szykowała się do podróży. Zawsze wychodziła z założenia, że jeśli już gdzieś się uda, to nigdy nie wiadomo gdzie wyląduje i jak długo będzie to trwało. Dlatego zawsze zabierała ze sobą swoją torbę, a w niej najpotrzebniejsze rzeczy.
Do średniej wielkości sakwy zaczęła wrzucać co miała pod ręką - ubrania, kryształy wypełnione Mocą, sztylet, różne przydatne osobiste drobiazgi, swój dziennik, przybory do pisania... Zauważyła, że Karolinka przygląda się z ciekawością, jak przedmioty znikają we wnętrzu torby, a ta wygląda na lekką i zupełnie pustą.

- Podoba Ci się? To nie jest zwykła sakwa. Jest magiczna. Sama ją zrobiłam - powiedziała z dumą, tak jak mają w zwyczaju chwalić się między sobą dzieciaki - Gdy zaczęłam, miałam chyba tyle lat, co Ty. Inni śmiali się ze mnie i nie wierzyli, że takiemu dzieciakowi uda się zrobić magiczny przedmiot. Szyłam ją nocami, ale samo wyszywanie tutaj nie wystarczało. Każdą nić i każdy skrawek materiału musiałam napełnić Mocą, tak jak napełnia się kryształy. A przecież materiał nie ma struktury kryształu, Moc nie ima się wszystkiego. Często musiałam rozpruwać to, co już uszyłam i zaczynać od nowa. Robiłam ją przez cały okres studiów, tu w Lykeonie. I udało się. Gdy inni zobaczyli, że to jest możliwe, natychmiast próbowali zrobić sobie takie same. Dzisiaj takie torby są u nas bardzo popularne - uśmiechnęła się do swoich wspomnień - Wierzę, że jeśli bardzo się czegoś pragnie i wystarczająco uporczywie się do tego dąży, musi się udać. Dlatego na pewno ocalimy Lodowe Pustkowia. Na pewno podróże między światami są możliwe. A przed nami jeszcze tak wiele rzeczy do odkrycia, o których nie śniło się żadnemu Obdarzonemu!

Oczy Lorelei błyszczały niesamowitym blaskiem wiary i pewności. Nie wiedziała co ją czeka, ale nigdy nie cofała się przed nieznanym, nigdy nie uciekała, gdy należało stanąć w obronie świata i ludzi, których kochała nade wszystko. I tym razem była gotowa zmierzyć się z każdym niebezpieczeństwem i zrobić wszystko, by jeszcze raz nad Lodowymi Pustkowiami wstał świt pokoju i bezpieczeństwa.

- Możemy ruszać, Karolinko. Jestem gotowa.


 

Ostatnio edytowane przez Milly : 26-06-2008 o 20:36.
Milly jest offline  
Stary 29-06-2008, 21:42   #12
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany
Acheont połknął porządny haust powietrza, by na jednym tchu odpowiedzieć małej, lecz jego melodyjny głos został gwałtownie stłumiony przez huk otwieranych drzwi.

- Jadźka, to ten świecący oszust, ta mała jest z nim. Bierzemy ich!

Pomimo donośnego krzyku gospodarza, Świetlisty „stał” nieruchomo.
Ze zdziwieniem wpatrywał się w małą, ubraną na czerwono dziewczynkę, która usilnie próbowała zrobić coś z parasolką.

- Wiesz co czerwony kapturku? Robisz mi tu wywody o byciu legendarnym bohaterem, a sama nawet nie potrafisz otworzyć parasolki... Phi!

Mała szeroko otwarła oczy ze zdumienia i w mgnieniu oka minęła w biegu Świetlistego wołając:

-Mam cały koszyczek konfitureeeek babciowych, dziadziusiowych i wujkowych a teraz zmykajmy!

Zupełnie nie speszony Acheont ciągnął dalej:

- Ty mi tu oczu nie zamydlisz jakimś nielegalnym rodzinnym interesem! Jestem epickim bohaterem, a co! Jestem stworzony do wypełniania najniebezpieczniejszych misji! A co! No jasne że jestem, bo niby jak to nie? Widzisz, nie umiesz nawet poprzeć swoich słów jakimiś argumentami. Nie stawiasz czoła wyzwaniu, tak to dobre słowo... WYZWANIU! Jakim jest niewątpliwie dyskusja z moją skromną jaśnie oświeconą osobą.


Kontynuując dalej Acheont zaczął się z wolna obracać, nie dlatego, że para ryboludzi ciężko nad nim dysząc zatruwała mu powietrze portowo-rybną wonią, lecz zwyczajnie, chciał widzieć gdzie biegnie mała, by móc ją dalej edukować / prześladować (nie potrzebne skreślić).

- Wiesz dlaczego jestem super bohaterem? Choćby dlatego, że wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata. –
W chwili wypowiadania tych słów Acheont kantem oka dostrzegł gospodarza wraz z szanowaną małżonką, zajadle szczerzących szereg drobnych, szpiczastych zębów.- Dziś rano o ratowaniu ludzkości.

Jego głos stracił na brzmieniu, być może dlatego, że jego mały rozumek był zajęty nową myślą, która właśnie do niego kołatała. ”Ta para wydaje mi się być znajoma, do cholerki dlaczego oni się tak do mnie serdecznie uśmiechają? Ja nie rozdaje autografów z powodu kontuzji nadgarstka.” Po upływie kilku chwili nagle Acheont drgnął, zająknąwszy się przy tym. Para ryboludzi zrobiła krok ku małej świetlistej kulce, która ponownie wydała z siebie cichy pisk w tonacji falsetu. Po chwili nieśmiałym głosikiem spointowała swoją wypowiedź:

- Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można.*


Wtem gospodarz z miną wyrafinowanego mordercy małych świetlistych naciągaczy, zastąpił mu drogę. Z jego płaskiego pyska, ani na moment nie schodził szeroki, szyderczy uśmiech tarantuli witającej małą muszkę na obiedzie.

- No i co teraz powiesz słodziutki?-
odezwał się szyderczo – Masz jakieś plany na śniadanie?
- Wie Pan bardzo bym chciał zostać, ale mam tyle planów, wybrałem już kierunek gdzie mam zamiar się udać, w ogóle strasznie gonią mnie terminy –
Acheont już miał brać leki łuk omijając stojącego na drodze gospodarza, gdy ten oparł się o ścianę patyczkowatą rękę, która niczym szlaban zatarasował Świetlistemu drogę ucieczki.
- Tak, tak w zupełności rozumiem. Mówi pan, że wybrał pan już nawet kierunek... Jest tu u nas takie ludowe przysłowie: „Kiedy człowiek zstępuje w przepaść, jego życie zawsze zyskuje jasno określony kierunek.”
- Hehe
- zaśmiała się nieśmiało lewitująca kulka, bladnąca przy tym znacznie.

- Ja natomiast ulubowałem sobie słowa pewnego złodzieja, który w oczach kolegów po fachu zyskał przydomek „Poeta”. Zwykł on znikać z cel więziennych, w nocy tuż przed zawiśnięciem na bezlistnym drzewie. Ostatnią oznaką jego bytności był wyryty na ścianie napis: „Uciekam, więc jestem. A raczej uciekam, więc przy odrobinie szczęścia nadal będę.”


Wnet Acheont gwałtownie wzleciał ponad parę, zawisnął na sekundkę tuż nad ich głowami, poczym w mgnieniu oka przeleciał pomiędzy wyciągniętymi rękoma ryboludzi. Pędził tak szybko jak tylko umiał. Po chwili wpadając na Karolinkę.

- Co tak stoisz jak kołek? Uciekaniu polega na ciągłym przemieszczaniu się, wiesz? Oj widzę, że musimy nadrobić braki w twojej edukacji. Tutaj Mała, w prawo!

Już po chwili dwójka uciekinierów siedziała cichutko w bocznej uliczce skrywając się za kontenerem ze śmieciami. Mała nie zdawała sobie sprawy, że to nieliczny z momentów, w którym Acheont milczy, zamiast się nim rozkoszować podjęła szepcząc wcześniej urwany temat.

- Panie Świetliku chyba ich zgubiliśmy. To jak będzie z NIEZWYKLE WAŻNĄ misją, którą mam dla pana? Musi Pan iść ze mną, jest pan zaproszony na herbatkę przez pana Kapelusznika…konfiturki też będą.
– Dodała zważając ostrożnie na słowa. – Teraz otworze przejście, tylko proszę się nie bać.


Gdy tylko do „uszu” Acheonta dotarł, zamiast łoskotu otwieranego portalu, znów nieprzyjemnie skrzeczący głosik szanownej gospodyni, świetlisty skulił się w najgłębszym koncie cichutko pochlipując. Nagły huk sprawił, że spanikowana kulka światła nakryła się koszem wraz z jego zawartościom. Z wyczekującym milczeniem, Świetlisty nasłuchiwał, głosu ryboludzi. Zaintrygowany dziwacznymi odgłosami postradał resztki instynktu samozachowawczego i podniósł lekko leżący nad nim śmietnik. Na jego „oczach” dwie półprzezroczyste kontury postaci nasunęły się na siebie. Ujęta tym zjawiskiem lewitująca kulka wyleciała z ukrycia. Ze zdziwieniem „wymalowanym na twarzy” spoglądała na dziewczynkę ubraną w czerwona ubrudzoną sukienkę z zapłakaną buzią.

- Ej mała zrób to jeszcze raz bo czuję, że coś przegapiłem...
- jednak dalszy, planowany monolog został przerwany przez Małą
- Panie Świetliku to pan Pay…Paye…pan Żołnierzyk, poznajcie się, od teraz jak to się mówi płyniecie na jednej łodzi.
- Co tu się dzieje? Do ciężkiej cholery? Nikt się nie rusza!
–wykrzyknął wyraźnie zdezorientowany mężczyzna, którego Świetlisty zupełnie zignorował
- Ej mała nie było mowy o płynięciu żądną łodzią! Przecież ja nie umiem pływać! Panicznie boję się wody! Mieśmy ratować świat, ale ja na żądną łódź nie wsiądę!
- Nikt się nie rusza dopóki nie usłyszę jakiegoś sensownego wyjaśnienia!!! Kim jesteś Mała?
- słysząc kolejny rozkaz oburzony Acheont pomału obrócił się, wzlatując przy tym na wysokość oczu przybysza.
- Słuchaj człeczyno! Co ty sobie w ogóle myślisz co? Wpadasz jakby nigdy nic, wielce oburzony, nic tylko krzyczysz i machasz tą swoja pukaweczką. Dobrze znam taki jak ty ołowiany żołnierzyku! Wielkie z was matcho! Stary popatrz na tą swoja pukawkę. Ta lufa! Od razu widać, ze masz jakiś kompleks! Moczymordy z karkami szerokim jak tylnia opona w BMW. Znam takich jak ty! W każdym barze na wieloświecie, robicie dokładnie to samo! Wchodzicie sprężystym krokiem, podciągając spodnie, z wypiętą do przodu klatą, na które sterczą kępy włosów niewidomego pochodzenia. Okiem starego sępa wyszukujecie swoją ofiarą. Podchodzicie do niej pomału, by na końcu ocierając o nią ramieniem przysiąść się do niej. Często nawet nie czekacie co powie, a na pewno nigdy tego nie słuchacie. Patrzycie tylko im tak prosto w oczy i tym swoim cichym, niskim głosikiem...
- i tu świetlista kulka zmieniła głos do bardzo męskiego, niskiego tonu- ”Wiem co czujesz mała... Ja czuje to samo... W życiu ważne są tylko chwilę, a ta chwila należy do nas... Chodź to tak ci żubra wyłotoszę, że ujrzysz poprzednie wcielenie.” – wtem głos Achonta znów przybrał normalny oburzony ton- Taa a jak przychodzi co do czego to Twój smutny korniszonek odmawia współpracy! Wtedy tacy jak ty wymykają się po cichu nocą z podkulonym ogonem! I żeby zaspokoić swoje męskie ego kupujecie sobie takie pokaźne lufy, żeby biegać z nimi po mieście i straszyć małe lewitujące kulki światła! Jestem pewien, że jesteś kolejnym fajfusem, który nie umie odbezpieczyć broni!

Wtem w nagłym rozbłysku światła, Acheont zniknął by po chwili bezszelestnie pojawić się za ramieniem mężczyzny. Zmierzył pomału wzrokiem broń żołnierza. Nagle jego wzrok zatrzymał się na rozciętym barku mężczyzny. Wydusiwszy z siebie cichym tchnieniem...


- Krew...


... Achoent zatoczył się w powietrzu, niczym pijany świetlik i opadł na ziemię.

***

*Cała procedura ucieczki, zaczynając od rozpoznania zagrożenia do podjęcia próby ucieczki, wyglądała w przypadku Acheonta nieco inaczej niż w wypadku innych stworzeń.
Cały zakres wszechświata wyraża się dla większości istota jako rzeczy, które:

a) nadają się do kopulacji;
b) nadają się do jedzenia;
c) należy przed nimi uciekać;
d) kamienie.


To uwalnia umysł od zbędnych myśli i daje konieczną bystrość wtedy, kiedy jest niezbędna. Jednak w wypadku Achonta pomimo, że punkt „b” często zacierał się z punktem „d” i w rachubę wchodził jeszcze co najwyżej „c”, nie wiadomo czemu całość algorytmu funkcjonowała nieco wolniej, niż powinna. Być może dlatego, że jego mały rozumek zbyt dużo czasu poświęca na podsuwaniu jaźni Świetlistego płonnych nadziei, iż cała procedura skończy się na punkcie „b”.
 

Ostatnio edytowane przez g_o_l_d : 30-06-2008 o 11:06.
g_o_l_d jest offline  
Stary 04-07-2008, 20:01   #13
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Naaspian, zapomniany świat wymazany z Księgi Pamięci.

-Myślałemmm, żee cii naa nichhh zależyyy. – Stwierdził badawczo mały skerlig, próbując prześwietlić wzrokiem swojego rozmówcę.



-Nie inaczej, nie inaczej. Zależy mi na nich, ale liczy się przede wszystkim jakość a nie ilość. – Odparła zakapturzona postać spoglądając na ponure, pokryte zabójczymi wyziewami wulkanów pustkowia. - Masz sprawdzić ich umiejętności przetrwania.
- Aa jeślii niee będąą ww stanieee podołaććć próbieee jakąą dlaa nichhh przygotowałemmm? Ii coo jeślii twojaa podopiecznaaa ucierpiii? – W malutkich oczkach pojawił się złowrogi błysk.

Zamaskowana osoba uśmiechnęła się głośno i krótko stwierdziła. – Nikt nie jest niezastąpiony…

-Dobrzeee powiedzianeee, wyśleee, więccc mojegoo najlepszegoo krewniakaa. – Brzydal miał już miał coś dodać ale przygryzł w ostatniej chwili zęby i czekał posłusznie na słowa kontrahenta. Ten nie śpiesząc się pociągnął ostatni łyk z filiżanki i zmarszczywszy brwi najwyraźniej próbował ocenić walory smakowe podanego napoju.

- Jak zwykle próbujesz mnie otruć tym paskudztwem, które na dodatek ośmielasz się nazywać herbatą! – Wybuch zamaskowanej postaci wcale nie zdziwił skerlinga, zawszę wszak gdy trzeba było porozmawiać o zapłacie ten scenariusz się powtarzał. – Chyba rozumiesz, że odkąd mój świat przestał istnieć to cena twoich usług stała się dla mnie niezwykle wysoka…za wysoka.

-Too jużż twójjj problemmm. Pięćsettt duszz niee mniejjj, takaa jesttt mojaa cenaa. Dobijamyyy targuuu czyy niee? – Mały stwór wiedział, że miał go w garści, jego rozmówca nie mógł zwrócić się do nikogo innego.
- Spełnię twoje wymagania pijawko, ale po raz ostatni mnie widzisz. – Postać odwróciła się na stopie i pośpiesznym krokiem udała się wzdłuż korytarza, prosto do portalu.

-Jużż mii too razz powiedziałeśśś. Trzebaaa byłoo się trzymaććć swojegooo postanowieniaaa ii tejj pięknejjj damyy, któraa miałaa naa ciebieee takii dobryy wpływw. – Krzyknął za klientem skerling po czym zostawszy sam na balkonie śmiejąc się do rozpuku dodał.- Terazz jużż niee będziee końcaa zabijaniaaa…





Lorelei Lodowa Róża

Goldrosen, Wielka Rada Lykeonu - środek nocy

Towarzystwo Lodowej Róży odpowiadało najwyraźniej małej dziewczynce, która z wielkim zainteresowaniem wsłuchiwała się w każde słowo Obdarzonej próbując zaspokoić swoją nieskończoną ciekawość. Karolinka musiała dotknąć każdego przedmiotu, jaki pakowała czarodziejka, jakby były jakimś niezwykłym skarbem. Gorzej szło jej odpowiadanie na pytania. Widać było po jej mince, że chęć współpracy ewidentnie napotkała na jakiś poważny zakaz.
- Pan kapelusznik zabronił mi wyjaśniać wielu rzeczy to on wszystko ma wam wytłumaczyć…prawdę powiedziawszy sama niewiele z tego wszystkiego rozumiem. Ale wiem! – Uśmiechnęła się do rozmówczyni. – Mogę Ci powiedzieć co nieco o sobie. No, więc mam na imię Karolinka i jestem istotą wyższą a przynajmniej tak mi powiedziano, bo na razie nie spotkałam nikogo mniejszego ode mnie hmmm. – Dziewczynka zamyśliła się i przewróciwszy parę razy oczkami kontynuowała –Nie, spotkałam raz takiego malutkiego ludzika co dużo mówił i miał owłosione stópki! A swojego świata nie mam…

Po tych słowach Mała posmutniała i wbiła wzrok w ścianę pokoju Lodowej Róży.

-Możemy ruszać, Karolinko. Jestem gotowa.

Dziewczynka pociągnęła noskiem i machnęła parasolką w powietrzu robiąc małą rysę w rzeczywistości. Czarna „kreska” powoli się powiększała i już po chwili była wielkości drzwi do komnaty Lorelei.
-Złap mnie za rączkę i chodź za mną, nie ma się czego baćKarolinka powiedziała i nie czekając na dalsze potwierdzenia o gotowości kobiety złapała ją za rękę i pociągnęła wprost do lepkiej ciemności wyścielającej przejście między światami.





Niaa

Wielka Arena Ancjusza


Znalazłszy przybrany dom po raz kolejny postanowiła opuścić „swoich”, którzy z jej imieniem na ustach ginęli w krwawej łaźni. Cóż za marną istotą musiała być w rzeczywistości.

Kocica po raz ostatni spojrzała na swoich braci oddających życie dla niej, lecz wybrała już własną ścieżkę, jaką musiała podążyć i nie stawiając już oporu pozwoliła poprowadzić się za rączkę wprost do ciemnego portalu. Do niego.

Wewnątrz panował dziwny chłód, a czarna materia niczym woda opływała ciało Niaa. Żaden dźwięk nie dochodził do uszu kocicy jakby ten zmysł w ogóle w tej przestrzeni nie istniał. Nie lepiej było ze wzrokiem. Widoczność ograniczała się do czerwonego płaszczyka małej dziewczynki, która wytrwale prowadziła ją do nieokreślonego celu ściskając ze wszystkich sił jej łapkę. Ciepły dotyk Małej ku zdziwieniu Kocicy wzbudzał w niej nieznany dotąd instynkt macierzyński. Wtem Niaa ujrzała gwałtownie zbliżające się światło. Wyjście.


Kobieta łapczywie nabrała powietrza do płuc dopiero teraz uświadamiając sobie, że w tym strasznym przejściu również oddychanie było czymś niepotrzebnym. Mimo, że były po drugiej stronie tu również panowały szare, smutne kolory a gęsta mgła utrudniała widoczność.

Kocica już miała coś powiedzieć, lecz niespodziewanie jej ciało zapłonęło całą gamą przeróżnych odczuć. Tak jakby każdy jej zmysł oszalał i przysłał sygnały ze zwielokrotnioną siłą. Równie nieoczekiwanie jak się pojawiło, tak dziwne uczucie szybko zniknęło i wszystko wróciło do normy. Po chwili zorientowała się, że leży na ziemi a Karolinka krzyczy jej prawie do ucha tarmosząc ją jednocześnie za główkę.

-Koteczku, koteczku co ci jest?! – Dziewczynka, gdy tylko zorientowała się, że jej nowa przyjaciółka oprzytomniała użyła swojej parasolki i delikatnie za pomocą swej mocy ułożyła ciało Niaa na pobliskiej kamiennej ławce.

- I co my teraz zrobimy? Nie wiem nawet gdzie jesteśmy…




Thimoty Payton, Acheont


-Panie Świetliku co się…- Dziewczynka już miała podbiec do omdlałem kulki, lecz lufa broni teraz wymierzona w nią zdecydowanie odwiodła ją od tego pomysłu. – Panie Żołnierzyku, tylko spokojnie…nie da się tego sensownie wytłumaczyć. Jest Pan bohaterem, który musi uratować cały wszechświat przed wielkim buuuuum.

Ten argument w ustach małej dziewczynki nie wydawał się zbytnio przekonywujący i chyba nawet Karolinka zdała sobie z tego sprawę, gdyż przygryzła zęby i spróbowała ponownie. - Przybyłam po pana, żeby oferować pomoc a to pan mnie ocalił przed tym strasznym potworem i…i potem przedostaliśmy się przez wyrwę do tego dziwnego świata.

Dziewczynka tym razem dała więcej czasu Rangersowi na przetrawienie dziwnych wiadomości, nie robiąc gwałtownych ruchów wyminęła mężczyznę, po czym podniosła z ziemi nieprzytomną Świetlistą kulkę i utuliła w swoich ramionkach jak malutkie dziecko.
-Pan Świetlik też jest bohaterem…no może nieco innego formatu, ale nie można mu tego odmówić. Zostaliście wybrani i zaproszeni na herbatkę gdzie zostaniecie poinformowani o wszystkim. Proszę, sama nie wiem dokładnie o co w tym wszystkim chodzi aż mnie główka od tego wszystkiego boli…

Rzeczywiście dziewczynka nie wyglądała najlepiej, bardzo szybko pobladła i przez moment wydawało się, iż dołączy do dziwnej świecącej istoty, lecz nienaturalna bladość równie szybko ustąpiła.
- Rozszczepienie daje o sobie znać, musimy się śpieszyć…

Trzymając Acheonta w lewej dłoni, machnęła prawą, w której spoczywała jej parasolka i w powietrzu pojawiła się dziwna czarna rysa, która po sekundzie…ZNIKNĘŁA.

- Co jest grane, to nie fair?!

Karolinka ze wszystkich sił próbowała stworzyć portal machając ręką jak opętana, bezskutecznie. Do uszu Thimotiego doleciał stłumiony krzyk z ulicy, potem jeszcze jeden i następny. Każdy był coraz cichszy. Gdziekolwiek się znalazł, to miejsce przyprawiało go o gęsią skórkę. Gdy próbował zerknąć co znajduję się za wąską uliczką ujrzał wyłącznie białą gęstą mgłę, zbliżającą się w ich kierunku. Coś było z nią nie w porządku, coś co sprawiało, iż człowiek bał się odwrócić do niej plecami. Timy miał wrażenie jakby coś spoglądało na niego z wnętrza mlecznej kurtyny i tylko czekało żeby go…

- Nie jest dobrze, panie Żołnierzyku jest bardzo, bardzo źle! Wszystko nagle oszalało i nie wiem co się dzieje. – Nie była to pocieszająca wiadomość, bądź co bądź Rangers mógł się pochwalić dokładnie tym samym.

Ta mgła jest… –tu dziewczynka zrobiła małą przerwę próbując znaleźć odpowiednie słowo-ZŁA, jednak nie mamy wyjścia i musimy przez nią przejechać. Tak sądzę. Jest pan z nami?

To wszystko wyglądało jak jeden wielki zwariowany sen, z którego nie dało już się obudzić. Koszmar byłby odpowiedniejszym określeniem...





Lorelei Lodowa Róża, Niaa

Gdzieś we wszechświecie.


Obdarzona była niezwykle zdziwiona tym jak szybko i łatwo udało im się przenieś do innego świata. Nie niej podróż była niczym przejście przez próg drzwi, wystarczyło zrobić jeden mały kroczek i już było się w zupełnie innym pomieszczeniu.

Tu wszystko wydawało się takie szare i nieciekawe. Otaczało je pełno kamiennych rzeźb i drzew, lecz ich sylwetki zamazane były przez wszędobylską mgłę otulającą wszystko dookoła.

- Karolinko gdzie my jesteśmy?

Dziewczynka zachowywała się dziwnie, chodziła z wyciągniętą przed siebie parasolką w kółko i szeptała jakieś słowa pod noskiem. Dopiero po minucie odwróciła się do Lodowej Róży i z przerażeniem w oczach odpowiedziała.
-Nie wiem.

Obie jednocześnie obróciły głowy w prawo, Lorelei mogłaby przysiąc, że usłyszała chichot z tamtego kierunku. Poczuła czyjąś obecność, ktoś lub coś otaczało je i było dosłownie wszędzie.

Karolinka złapała Lorelei za rączkę, czym o mało nie przyprawiła tej drugiej o zawał. Tajemnicza atmosfera tego miejsca udzielała się Lodowej Róży, która bardzo szybko miała się przekonać, że podróżowanie między światami nie należy do niczego przyjemnego…

-Heee, niemożliwe! – Krzyknęła dziewczynka i wskazała parasolką przed siebie. – Tam biegusem!

Mała ciągnęła kobietę nie zwalniając ani przez chwilę tempa, w przeciwieństwie do Lorelei musiała się, choć trochę orientować w terenie, gdyż Obdarzona ledwo dostrzegała swoją przewodniczkę nie mówiąc już o jakichkolwiek przeszkodach. Po paru minutach truchtu mgła zaczęła się przerzedzać, lecz nierozpoznawalna obecność wciąż ich otaczała.

Niaa po krótkiej chwili doszła do siebie po niespodziewanym ataku, jaki zafundowało jej ciało. Mimo tego, że zostawiły arenę Ancjusza za sobą wciąż uczucie zagrożenia nie dawało jej spokoju i futerko na całym ciele jeżyło się nieprzyjemnie. Coś ich obserwowało. Nagle Kocica usłyszała coraz głośniejsze kroki, ktoś zbliżał się w ich kierunku. Kątem oka dostrzegła jak Karolinka otwarła buzie ze zdziwienia.

Z mgły wyłoniły się dwie sylwetki, piękna kobieta prowadzona za rękę przez…drugą Karolinkę.





Dagata

Dwójka osób ze zdziwieniem przyglądała się mistycznemu rytuałowi, lecz ich myśli były zupełnie inne. Dla Karolinki był on pięknym tańcem przeplatanym cudownymi świetlnymi efektami i gejzerami wody. Mała zdecydowanie kipiała dobrym humorem i co chwilę klaskała w dłonie chcąc wyrazić swoją aprobatę dla niezwykłego przedstawienia.

Nigel stał nieruchomo odczuwając jeszcze skutki ran, jakie zadała mu tamta istota. Jednak to nie ból martwił go, dzięki niemu wiedział, że to wszystko działo się naprawdę. Przerażał go niezrozumiały dla niego obrzęd, tak bardzo przypominał mu o tym straszliwym potworze, który skusił go iluzją pięknej tańczącej kobiety.

Teraz miał przed oczami niezwykłej urody istotę z krwi i kości, jednak wiadomość, jaką mu przekazała za pomocą myśli była dla mężczyzny nie do zaakceptowania. Ocaliła go, czuł jak przekazała mu swoje ciepło…jak teraz mógł ją zgładzić?

A jednak zaakceptował prośbę nieznajomej, choć nie rozumiał jej do końca. Jeżeli miała stać się takim samym potworem jak to co spotkał wcześniej to był gotów spełnić jej wolę - tak przynajmniej sądził.

Gdy ceremonia dobiegła końca, kobieta wyraźnie wyczerpana zbliżała się wolno w ich kierunku z trudem wychodząc na piaszczysty brzeg, po czym delikatnie opadła na ziemie. Nigel mocniej złapał za rękojeść sztyletu i ostrożnie zbliżył się do Wiedźmy na odległość ręki.

-Spójrz na mnie. – Powiedział w niezrozumiałym dla Dagaty języku próbując bezskutecznie dostrzec jej oczy. – Skoro to nic nie dało to może tak się uda…

„Proszę, spójrz na mnie, musisz mnie usłyszeć. Jeszcze nawet ci nie podziękowałem, nie próbuj mi tu umierać…”- mężczyzna sam nie wiedział co powinien zrobić, więc pozwolił sobie na swobodny potok myśli skierowanych w kierunku swojej wybawicielki. Wiedźma poruszyła się a Nigel instynktownie w drżącej dłoni uniósł sztylet gotowy do zadania ciosu.

-Spokojnie siostrzyczka jest nadal z nami.
– Dziewczynka znienacka szepnęła tuż zza pleców mężczyzny na wszelki wypadek blokując parasolką jego rękę. - Sam zobacz.

Dziwny przybysz z niewiarygodną siłą przywoływał ją w myślach, sprawiając, iż Dagata powoli odzyskiwała świadomość po wygranej batalii. Wreszcie zmęczonymi oczami spojrzała na jasnowłosego mężczyznę i małą dziewczynkę, czym wywołała uśmiech na ich twarzach. Sama nie wiedzieć, czemu odwzajemniła uśmiech. Udało się, teraz tylko…

Nagle wyczuła czyjeś ohydne myśli krążące wokół całej trójki. Coś ich obserwowało i kryło się między drzewami. Bardzo szybko biała nienaturalna mgła zaczęła spowijać wszystko dookoła

„Dajcieee mii posmakowaćć swojegooo strachuu, takk zacznęę odd niegoo…”

Blondyn upuścił sztylet i krzycząc złapał się za głowę. – Zostaw mnie, ja nie chciałem, przepraszam, PRZEPRASZAM!

Dagata z łatwością wyczuła jak mężczyzna kipiał od negatywnych emocji, które były wchłaniane przez otaczającą ich mgłę. Ktokolwiek był ich przeciwnikiem najwyraźniej żywił się strachem.

Karolinka ujęła parasolkę w obie dłonie i szepnęła przez zaciśnięte zęby. – Siostrzyczko, nadchodzi.


Coś z wielką siłą próbowało się wedrzeć do umysłu Wiedźmy próbując wydobyć wszystkie złe emocje. A ona była taka zmęczona…
 
mataichi jest offline  
Stary 10-07-2008, 13:31   #14
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Niaa nie rozumie. Co się z Niaa dzieje? – zapytała z wyrzutem w głosie kocica, spoglądając wystraszonymi oczami na dziewczynkę z parasolką.

Ta tylko westchnęła ciężko. No tak, nie mogła spodziewać się od tej istoty jakiejkolwiek pomocy... Niaa była na to zbyt głupia. Wobec tego Karolinka mogła polegać tylko na jednej osobie: na sobie samej.

- Nie wiem, co się stało Koteczku. – mimo ściskającego gardło płaczu, dziewczynka starała się mówić spokojnie. Troskliwym gestem dłoni odgarnęła pukiel włosów ze spoconego czoła kocicy. – Ty tu zostań Niaa i odpocznij, ja się rozejrzę. Sprawdzę, gdzie jesteśmy. Rozumiesz?

- Niaa
rozumie. Niaa poczeka.


Karolina uśmiechnęła się widząc jak kocica skwapliwie kiwa głową. Kiedy była trochę młodsza, bardzo chciała mieć jakieś zwierzątko. Może wreszcie jej nadzieje się spełniły? Pytanie tylko czy Kapelusznik pozwoliłby jej zatrzymać tę istotkę po misji? Trudno powiedzieć, był całkowicie nieprzenikniony...

Idąc przed siebie i przyglądając dziwnemu światu, dziewczynka przypomniała sobie, co powiedział jej kiedyś „jajogłowiec” o szefie. Ponoć Kapelusznik nie zawsze był taki zimny. Kiedyś potrafił się śmiać i cieszyć życiem, tworząc tak piękne światy, że od samego patrzenia na nie zapierało dech w piersiach. Ale potem... potem coś się stało, coś bardzo złego i... dobry czas się skończył. Skończył się nie tylko dla Kapelusznika, ale i dla wszystkich innych opiekunów.

Karolinka znów westchnęła. Wolałaby się teraz pobawić z kotkiem niż ratować system. No, ale co poradzić?

***

Niaa, zamknąwszy oczy, starała się wyrównać oddech.

To nagłe sprzężenie było pewnie reakcją na jej wnętrze. Znów musiała skryć się głębiej we wnętrzu istoty, którą obrała za nosiciela. To spowodowało, że jeszcze bardziej sie z nią splotła. Ich reakcje stawały sie identyczne. Musiała uważać. Niaa mogła ją zdradzić! Ale żeby wyrzuciło ją i tę smarkulę do innego uniwersum tak od razu z powodu sprzeżenia? System faktycznie musiał być obciążony.

Kocica zagryzła wargi.

Z trudem powstrzymywała w sobie chęć spojrzenia w strukturę tej planety. Istniała jednak możliwość, że Kapelusznik podejrzewając podstęp, wysłał ją tutaj, aby ukazała swe prawdziwe oblicze. Musiała być naprawdę ostrożna!

Widząc zbliżającą się Karolinkę, kocica usiadła na ławce i wyciągając wysoko nogę do góry, zaczęła się iskać po wewnętrznej stronie uda.

- Fuuuj przestań! – krzyknęła zbulwersowana dziewczynka.

Kocica podniosła zdziwiony wzrok, nawet nie schowała języczka, którym się czyściła.

- Niaa?


- Niaa nie może takich rzeczy robić publicznie! Później będą z nami panowie i... i... no, to brzydkie.

- Niaa ma śmierdzieć?

- No nie... –
na policzkach Karolinki wykwitły wstydliwe rumieńce. – Ale widzisz Koteczku... no po prostu... rób to, jak będziesz sama, dobrze?

- Ale Niaa była sama.

- A, no tak. Fakt. W każdym razie już przyszłam, więc koniec toalety, rozumiesz?

- Niaa rozumie, Niaa fajna!
– krzyknęła z entuzjazmem kocica, załamując tym samym całkowicie dziewczynkę.

"I jak my się stąd wydostaniemy?!" - zachlipała w duchu Karolinka.

Nagle podniosła głowę i zaczęła rozglądać się z uwagą.

- To nasze! Są tu! – krzyknęła wyraźnie zaskoczona i uradowana zarazem.

Niaa z ledwością powstrzymała w sobie chęć sprawdzenia, kogo też przyniosło do tego melancholijnego świata. Na szczęście już po chwili zobaczyła w gęstej mgle dwie sylwetki, z których jedna wydawała się znajoma... Bardzo znajoma.

To była Karolinka! Ale jak to, druga? Dziewczynki wyglądały identycznie. Ta stojąca obok Niaa rzuciła się drugiej na szyję.

- Hurrraa jesteś! Tak się bałam, zgubiłam się!

- Ale jesteśmy razem, poradzimy sobie. Hurrraaa!


Dziewczynki trzymając się za ręce, podskakiwały teraz radośnie, na chwilę zapominając przedstawić swoje towarzyszki. Wobec tego kocica zeskoczyła z ławki i podeszła do Lorelei. Przez chwilę obwąchiwała kobietę, gotowa od razu odskoczyć na jakiś gwałtowny ruch. Lodowa Róża przyjęła jednak jej zachowanie ze spokojem, co wyraźnie spodobało się kocicy.

- Czeeeść, jestem Niaa, a ty jesteś panią czarodziejką?
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 10-07-2008 o 13:56.
Mira jest offline  
Stary 13-07-2008, 23:30   #15
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Najpierw była bezbarwna nieważkość próżni. Potem leniwa smuga świadomości istnienia uniosła się, jak smuga bladego dymu w nieruchomym powietrzu wczesnego poranka. Ledwo wyczuwalna, wznosząca się wyżej i wyżej ku blaknącym błyskom na ciemnym wciąż firmamencie. Dlaczego była pewna, że to nie są gwiazdy?

„Mikro wyładowania...
impulsów... elektrycznych...
przepływających w... neuronach...
tworzących nowe połączenia na styku... synaps?
Czym są... synapsy?
Pamięć... wiedza... wola...
zrozumienie... myśl... inteligencja...
miłość... doświadczenie ściśnięte na niewielkiej przestrzeni wewnętrznego wszechświata.
Mapa życia. Miriady miriadów dróg utkanych świetlistą pajęczyną. Historia świata integralnej, świadomej istoty.”

Tu-dum... -grom rozdzierający zmysł uśpionego słuchu -...Tu-dum... -ciszej, proszę!
Tu-dum... -bezlitosne grzmiące -...tu-dum!
Czerwona rzeka rwąca brzegi… tętniąca w skroniach jak bębny wzywające do boju. Czerwień pod powiekami…
Powiekami!?
Powinna podnieść powieki.
Ktoś natarczywie domagał się, aby otworzyła oczy.

Ciąg świetlistych impulsów, jak błyskawica przemierzająca niebo od jednego krańca po drugi, w jednym mgnieniu oka. Wezwanie odbijające się od cembrowiny świadomości, jak kamień rzucony w bezdenną czeluść kamiennej studni. Zwielokrotnione echo.
Natrętne.
Niemilknące echo.
Tonęła w ciemnej, głębokiej studni. Przeraźliwe zimno wprawiało w niekontrolowane drżenie jej przemoczone ciało…
Ciało?!
Tak miała ciało.
Czuła je.

Ciepła, niematerialna dłoń uchwyciła jej tonący w gęstej nie-materii umysł i ogrzała gorliwym pragnieniem połączenia ciała i ducha na powrót w jedność.
„Kto woła?!”

Wszechświat wirował w szalonym tańcu, a ona omdlewała w jego ramionach. Wszechświat miał niepokojąco błękitne oczy…
Przyprawiały ją o ból głowy…
Pulsujący w skroniach rytmem uderzeń serca ból.

I stało się tak, jak gdyby ktoś otworzył równocześnie sto okien.
Barwy, dźwięki, zapachy wlały się w bezbarwność i bezdźwięczność nieświadomości potężniejącym z każdą chwilą strumieniem, łącząc mocnym ściegiem wnętrze z materialna zewnętrznością. Oporne powieki posłuchały woli, racząc mózg widokiem rzeczywistości. A rzeczywistość wpatrywała się w nią parą niebieskich, jak letnie niebo oczu. Pełnych niepokoju, nadziei i obaw. Wciąż jeszcze zawężoną przestrzeń percepcji wypełnił uspokajający dziecięcy szept i zanim rumieniec podświadomych, ckliwie dziewczęcych pragnień i uczuć zdołał wypełznąć na blade policzki młodej Wiedźmy, do błękitnego ciepłego spojrzenia dołączyło drugie – złote, ozdobione rzędem radośnie wyszczerzonych, drobnych, równych ząbków.
Bezwiednie i w niewinnej szczerości odwzajemniła się podobnym.
Nawet widok wzniesionego jeszcze w niepewnej ręce ostrza uszczęśliwiał. Oznaczał, że postąpiła słusznie okazując zaufanie, że jej osąd nie zawiódł. Przymknęła zmęczone oczy i pozwoliła wymknąć się z piersi głębokiemu westchnieniu ulgi.
Za wcześnie.

„Dlaczego ptaki zamilkły?”
Szum lasu i krystalicznie czyste dotąd dźwięki spływającej z wodospadu wody, wydały się jej nagle oleiste i lepkie.
Coś ohydnego otarło się o jej myśl, budząc odrazę, jak gdyby zrywając kwiaty odwróciła nagle dłoń i zobaczyła na jej grzbiecie obrzydliwego robaka. Wstrząsnął nią nagły dreszcz. Miała ochotę krzyczeć.
Otrząsnęła się z wrażenia jego obecności. Nie dało za wygraną, krążąc wokół nich i dotykając z okrutnym rozbawieniem. Czuła jego fizyczną obecność. Gdzieś za skrajem lasu, między drzewami. Obserwowało ich z bezpiecznej odległości przygotowując się do ataku i rozbudzając apetyt, jak kot bawiący się z myszą.
Kątem oka dostrzegła ruch między pniami drzew. Najpierw tuż przy ziemi rozsnuły się w nienaturalnie szybkim tempie chmury dziwnej mgły. Mimo, że nie wydzielały żadnego zapachu, Dagacie bardziej przypominały biały dym. Jego kłęby unosiły się coraz wyżej i rozprzestrzeniały wzdłuż linii drzew, a potem jakby popędzone mocniejszym podmuchem, ruszyły w ich stronę.

TO było we mgle, lecz mgłą nie było. Posługiwało się nią. Wtłaczało w nich mleczny opar, zacierając jasność myśli, rozsądek i trzeźwość. Odwoływało się do zwierzęcych, niskich instynktów. Próbowało je wyczuć i uaktywnić. Dostosować do swoich celów. Potrafiło wzbudzić ukryte lęki. Wyłuskać je z przeszłości, przenieść do teraźniejszości i zatruć nimi przyszłość. I znajdowało w tym spełnienie.

„Dajcieee mii posmakowaćć swojegooo strachuu, takk zacznęę odd niegoo…” zasyczało w głowie Dagaty, rozrywającym, drażniącym głosem.

Przeniosła automatycznie wzrok na rozglądającego się z obłędem w oczach Jasnowłosego. Rękojeść noża wysunęła się z jego zdrętwiałych nagle palców. Podniósł drżące dłonie do czoła i objął głowę rękami cofając się i wpatrując w coś przed sobą rozszerzonymi strachem źrenicami. Z gardła wyrwał mu się brzmiący bólem i przerażeniem krzyk.

Zostaw mnie, ja nie chciałem, przepraszam, PRZEPRASZAM!

"Cóż miała uczynić? Stanąć do walki w jego obronie? Znowu? Była taka zmęczona po starciu ze Złem Kręgu."

Nie musiała starać się zbytnio, by dostrzec, co dzieje się w duszy miotającego się w narzuconym przez ich prześladowcę transie Nigela. Promieniowała z niego rozpacz, poczucie winy i straty nie do naprawienia, a nade wszystko dominujący nad wszystkim innym, strach.

"Czy miała patrzeć bezczynnie jak pogłębia się jego szaleństwo? Na mękę malującą się na jego dobrej twarzy? Na cierpienie, jakie zadawał mu ukryty we mgle łowca lęków, wysysający i pochłaniający jego strach?"

– Siostrzyczko, nadchodzi –szepnęła dziewczynka. Stała przy Dagacie, kurczowo zaciskając rączki na uchwycie dziwnego, długiego przedmiotu. To była w pewnym sensie jej broń –przemknęło jej przez myśl. Gdyby udało się wywabić tego stwora spośród mgły, to dziecko mogłoby się nią posłużyć.
Chwyciła za ramię rozdygotaną Karolinkę i nachylając się nad nią, przekazała jej szeptem swój plan działania.

Musiała go chyba tym sprowokować. Coś z wielką siłą rzuciło się na umysł Wiedźmy. A ona była taka zmęczona… tak, była zmęczona.
Dała posmakować mu swojego zmęczenia. Odskoczyło z zaskoczenia, zamykając się na nie. Było wściekłe i zarażało wściekłością.
Twarz Wiedźmy także wykrzywiła się wściekle.
Dagata powstała i ujęła w ręce porzucony przez Nigela swój własny kostur. Kilkoma energicznymi krokami, korzystając z chwilowego napływu adrenaliny, podeszła do Niebieskookiego, który stał wciąż krzycząc z udręką i rosnącym obłędem w niewidzących oczach. Wzięła zamach i uderzyła. Cios spadł na jego głowę, pozbawiając go przytomności.

Był najsłabszym ogniwem. Łatwą zdobyczą i źródłem siły dla tego czegoś we mgle.

- Nie będziesz żarł darmo, tchórzliwy pasożycie –warknęła. –Kryjesz się za drzewami małpo? Wybierasz najsłabszych?! Zabolało, co?! Musiało zaboleć –zaśmiała się histerycznie. –Boisz się?

- Co tyyy możeszzz wiedzieććć o strachuuu żmijooo? Pokażęęę ciii prawdziwyyy strachhh, o jakimmm ciii sięęę nawettt nieee śniłooo w najgorszychhh koszmarachhh. A potemmm pożywięęę sięęę nimmm. Jesteśśś mojaaa!

- Spróbuj tchórzu. Mały, strachliwy łajzo, który musi kryć się we mgle. Wyjdź i nie bój się pokazać swojej wrednej, plugawej mordy. Jesteś aż tak paskudny, że boisz się stanąć ze mną twarzą w twarz. Boisz się, że dostanę ataku śmiechu na twój widok pokrako? Parskała niepowstrzymanym śmiechem.

- Jaaa miałbymmm sięęę ciebieee baććć? Zobaczzz, zostałaśśś zupełnieee samaaa. W moimmm rękuuu. Mogęęę zrobiććć z tobąąą, cooo Tylkowo zechcęęę. Spójrzzz na niegooo –wskazał myślą na leżącego mężczyznę. –Zabiłaśśś gooo dla aa mnieee. Patrzzz, cooo muuu zrobiłaśśś. Nasyććć oczyyy swoimmm dziełemmm...

Coś zmusiło ją do skierowania wzroku na ziemię. Zacisnęła zęby, czując jak przechodzi ją dreszcz przerażenia. To prawda, zabiła go! Patrzyła na rzucającego się w agonalnych drgawkach, kopiącego ziemię nogami człowieka z zalaną krwią twarzą.

„ Jak to możliwe?! Co ja zrobiłam?!” –Chciała podbiec do niego, ratować, ale nie mogła ruszyć się z miejsca. Kłęby oparu zgęstniały wokół niej i oblepiały jak wilgotne błoto. Mimo to, ciągle wyraźnie widziała swoją konającą, zakrwawioną ofiarę.

Stop! Coś tu nie grało. Nie mogła się skupić. Była taka słaba i zmęczona. Tak, była. „Żryj to zmęczenie, gnoju!”

- Co z tego? Nie wierzę, że to ja go zabiłam. A jeśli nawet, to lepiej będzie jeśli umrze, niż miałoby go spotkać to, co ty mu przygotowałeś, pasożycie! Jest mi obojętny. Teraz już jest.

Dała mu poczuć swoją obojętność i ulgę, jaką odczuła, będąc pewna bezpieczeństwa udręczonego umysłu nieszczęsnego chłopaka.

Krwawy obraz zatarł się i zbladł. U jej stóp leżał Nigel z rozrzuconymi szeroko rękami, ale żywy, oddychający, choć nieprzytomny.

- Myśliszzz, że wygrałaśśś? Zwabiłaśśś tylkooo swoichhh przyjaciółłł. Maszzz gościii sarenkooo.

We mgle zamajaczyły chwiejne postaci. Była pewna, że ich oczy są mlecznobiałe. Stężała nie mogąc się poruszyć w reakcji na siłę groźby nieuniknionego…

„To nieprawda, to nie może być prawda. Jednak mała Siostrzyczka ostrzegała ją, że potwory są blisko. A jeśli naprawdę zdążyły tu dotrzeć? Jeśli to nie jest złudzenie? Iluzja podsunięta przez łowcę. Jeśli czekał na ich wsparcie w swoich ohydnych łowach?”

Serce w niej zamarło. Jedna po drugiej, białookie istoty wyłaniały się z mgły, otaczały ich i zacieśniały krąg. Mężczyźni i kobiety. Niektórzy nadzy, niektórzy w resztkach łachmanów na pokaleczonych ciałach. Z kijami i pałkami w rękach o przerośniętych paznokciach. Wszystkie o pustych twarzach niewyrażających żadnych uczuć. Pośród nich przemykały wyleniałe, wychudłe jak cienie zwierzęta. Było ich zbyt wielu. Nawet gdyby była w pełni sił, nawet gdyby miała swój łuk i strzały. Ale nie miała ich. Desperacko próbowała odnaleźć swoją broń, ale nigdzie nie mogła jej dostrzec. W duszę Wiedźmy, jak jad zaczęła sączyć się nieopanowana panika.

- Zabawcieee się zzz nimiii dzieciii, a jaaa spijęęę ichhh bólll i strachhh. Ichhh ciałaaa sąąą waszeeesyczało we mgle.

- Siostrzyczko, gdzie jesteś?!krzyknęła, rozpaczliwie szukając wśród oparu drobnej, dziecięcej postaci.

Gdzieś w dali usłyszała stłumiony płacz, pisk, a potem zduszony skowyt.

- Proszę, nie rób jej krzywdy! Nie jej, proszę! –Łkała, błagając go o litość nad dzieckiem.

Na czworakach, jak zwierzę, bo na nic więcej nie starczyło jej siły, podpełzła do wciąż nieprzytomnego Nigela. Poruszył się. Wiedziała, że nie dadzą rady wymknąć się, że zginą tu, zadręczeni przez zwyrodnialca z mgły i opętanych. Nie było ratunku. Chciała być tylko blisko kogoś normalnego, czującego jak ona. Czuła się bezradna i winna. Rozpacz odbierała jej rozum i tamowała oddech, kiedy zanosiła się od płaczu. Przylgnęła do budzącego się z omdlenia Jasnowłosego i objęła go mocno. Ktoś chwycił ją za włosy i szarpnął, próbując oderwać ją od niego. Spojrzała w blade oczy nad sobą, poprzecinane siatką czerwono sinych naczynek i kurczowo zacisnęła powieki jęcząc cicho i szlochając. Kolejni opętani wyrwali go z jej objęć i pociągnęli za nogi, szarpiącego się i krzyczącego w głąb chmury mgły. Jakaś ręka uzbrojona w długie, zakrzywione, sine paznokcie uderzyła ją na odlew w twarz, odrzucając na kilka kroków. Słyszała rozdzierające wrzaski Nigela, nie mogąc nic zdziałać. Kilka głuchych uderzeń i… cisza. Klęknęła na piachu i pobielałymi wargami ze śladami krwi, zaczęła szeptać modlitwę, litanię do Jedynej.

Przedwieczna Matko
Jedna w Czterech
Świetlista Pani
Źródło Siły

Ty, Która Strzeżesz Wrót Domu
Która Czuwasz Dla Dobra Swego Ludu

W ogniu
W powietrzu
W ziemi
W wodzie

Zbudź się na me błagania
Przejrzyj myśli moje
Zbadaj serce
Zważ duszę
Osądź pobudki

Czwórjedyna w miłości
Czwórjedyna w mocy
Czwórjedyna w mądrości
Czwórjedyna w prawości

Stoję na rozdrożu Matko
Samotna w ciemności
Wołam do Ciebie
Pani Krańców Ziemi

Odziana w szkarłat krwawy
Odziana w błękit nieba
Odziana w zieleń liści
Odziana w biel śniegu

Podaj dłoń siostrzaną
Osłoń matczynym ramieniem
Wspomóż w walce mocą
Utul w śmierci, gdy nadejdzie pora.

Najpierw nerwowo, gorączkowo, rwącymi się sylabami. Potem coraz spokojniej, koncentrując się na pojedynczych słowach, a jeszcze później na ich znaczeniu. Dawały nadzieję, pomagały odciąć się od trucizny sączącej się spośród mgły. Powoli spływał na nią spokój, ufna pewność, że została wysłuchana. Niemal fizycznie, poczuła miłość Matki, jak złożony na czole czuły pocałunek.
Uśmiechnęła się.

- Nie boję się ciebie pasożycie…
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 14-07-2008 o 08:45.
Lilith jest offline  
Stary 20-07-2008, 13:52   #16
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Dziewczynka tuliła w dłoniach małą świetlistą kuleczkę – Pana Świetlika. Rangers opuścił powoli broń…nie mógł przecież celować do dziecka… Wiedział, że każdy człowiek może być zagrożeniem… ale od czasu misji stabilizacyjnej w Czadzie w 2012 roku… obiecał sobie, że nie skieruje nigdy broni w stronę dziecka.

„… żar lał się z nieba… suche, pustynne powietrze drgało rozpalone… mała wioska, składająca się z kilkunastu chatek, skleconych z kartonów, starych desek i gliny, przerażała pustką… wychudłe psy błąkały się między stertami chrustu i resztkami narzędzi, porozrzucanych w pośpiechu.

Wywiad donosił, że rebelianci ukrywali się w tej dziurze… team Alfa rozciągnął się w tyralierę i ostrożnie zagłębiał się między chatynki…pot spływał po twarzy, gogle chroniły oczy przed pyłem niesionym z wiatrem, palec na spuście… oczy dookoła głowy… nagle usłyszeli płacz dziecka… Johnson pobiegł w tamtym kierunku i wtedy rozpętało się piekło… trajkot karabinów szturmowych przerwał bezlitosną ciszę… ołowiani posłańcy śmierci… znajdowali coraz to nowych adresatów wśród Rangersów…

Team Beta… zaszedł rebeliantów z flanki… kilka długich chwil i napastnicy byli zneutralizowani… sanitariusze biegali z zakrwawionymi bandażami… ktoś obok przez radio nawoływał: „Tu Team Alfa, mamy rannych…. Natychmiast potrzebujemy pomocy… kod 0247, powtarzam potrzebujemy pomocy kod 0247.”

Tim zauważył siebie w samym centrum tego całego zamieszania… widział siebie jak idzie z zaciętą z bólu i gniewu twarzą… w stronę dzieciaka, który zwabił ich w zasadzkę… młody na oko jedenastoletni murzynek, śmiał się mściwie patrząc na ciała zabitych kumpli z oddziału… przyłożył kolbę do ramienia… krótka trzy-pociskowa seria morderczo przerwała pobitewny zgiełk…”


Tim otrząsnął się z przerażających wspomnień… zaczerpnął głęboko w płuca chłodnego, zimnego, nocnego powietrza… przynosiło ulgę. Odetchnął… przyglądał się małej dziewczynce, która zdawała się rozmywać w słabym świetle księżyca, raz jej postać bladła, raz była wyraźna… ale nienaturalna bladość postaci szybko ustąpiła.

Mała machała w powietrzu swoją parasolką, kreśląc w mrocznym powietrzu zaułka ciemno-granatowe rysy, które znikały raz za razem.

- Co jest grane, to nie fair?! - w głosie dziecka, można było wyłowić zirytowanie i złość, Mała, aż przytupnęła z niezadowolenia.

*****

Nieprzyjemne mrowienie przebiegło po jego kręgosłupie… a w tył czaszki jakieś wrogie uczucie wkręcało się niczym calowe gwoździe. Żołnierz po woli odwrócił się za siebie… mleczno-biała zawiesina przesłaniała wyjazd z tego ślepego zaułka. Ciężkawa mgła powoli centymetr po centymetrze pochłaniała rzeczywistość… i zbliżała się do nich.

- Nie jest dobrze, panie Żołnierzyku jest bardzo, bardzo źle! Wszystko nagle oszalało i nie wiem co się dzieje. - Mała była wyraźnie przerażona i chyba, po raz pierwszy wiedziała tyle samo o tych dziwnych zjawiskach co Rangers, co nie było zresztą zbyt pocieszające.
Ta mgła jest… –tu dziewczynka zrobiła małą przerwę próbując znaleźć odpowiednie słowo-ZŁA, jednak nie mamy wyjścia i musimy przez nią przejechać. Tak sądzę. Jest pan z nami?

Tim wiedział, że nie było innego wyjścia… nie zdążyłby wysadzić ściany zagradzającej wyjście z uliczki… a przynajmniej nie zdążyłby tego zrobić, bez narażania Małej na niebezpieczeństwo. Wiedział tylko gdzieś w podświadomości, że musi ją chronić… to Ona był kluczem do tego wariactwa w jakim się znalazł… w tym śnie, aż ociekającym surrealizmem i nierzeczywistością.

W głębi mgły gasły co chwila jakieś głosy… to ludzie pochłaniani przez obłok… Tim wolał nawet nie myśleć co się z nimi działo… jemu samemu na samą myśl, o zanurzeniu się w tym cholerstwie cierpła skóra. Trzeba było działać, odpalił silnik quada:

- Wskakuj Mała i załóż to – posadził ją przed sobą na pojeździe, podając jej maskę przeciwgazową, była trochę za duża jak na nią, ale wolał nie myśleć, co to za świństwo unosiło się w tej mgle. Wokół swojej twarzy przewiązał zwilżoną wodą chustę.

- Poczekaj tu na mnie chwilkę, zaraz wrócę i pojedziemy Mała…

Tim wyciągną w pośpiechu z bagaży, mały podłużny pakunek… podszedł do ściany zagradzającej uliczkę, postawił na ziemi minę Claymor`a. Ładunek ustawił w stronę mgły… nastawiał zapalnik czasowy...

… 1
… 2
… 3
… 4

… 12 sekund

Ciekłokrystaliczny wyświetlacz lśnił w ciemności… a cyferki przeskakiwały jak szalone kiedy Tim ustawiał zapalnik. 11 sekund… tyle czasu będzie ich dzielić od wściekłej nawałnicy ognia błysku. Miał nadzieję, że tyle czasu im wystarczy by znaleźć się w bezpiecznej odległości…a to skurwysyństwo wiszące w powietrzu zostanie solidnie przypalone. Pobiegł sprintem do pojazdu…. sekunda minęła… zarzucił na plecy azbestowy koc… kolejna sekunda uleciała w przestrzeń… pojazd ruszył z maksymalną prędkością. Mała drżała tuląc do siebie Świetlistą Kuleczkę, ale trzymała się dzielnie Tima.

Biały obłok ich ogarnął… i wszystko ucichło…

*****

Stał na ulicy… zielone liście klonów, rosnących wzdłuż podmiejskiej alei szumiały przyjemnie. Od czasu do czasu jakiś samochód leniwie przemierzał asfaltową jezdnię. Minął go autobus szkolny wypełniony uśmiechniętymi buźkami dzieci, wracających ze szkoły. Słońce przyjemnie przygrzewało a lekki wiatr przynosił orzeźwienie. Szedł ulicą… ulicą, którą chodził wiele razy… tu gdzieś za rogiem…za kilkanaście metrów był jego dom.

Przyśpieszył kroku… chciał się z nimi zobaczyć jak najszybciej… nagle coś mu się przypomniało… zimny dreszcz przeszył jego ciało. Podniósł zegarek do oczu…na chronometrze wyświetlała się data, której nie chciał zobaczyć…3 czerwca 2016 roku, godzina 11.46„Boże dlaczego” – wyszeptał.

Przyśpieszył kroku, biegł z całych sił, wiedział, że zostały mu sekundy, roztrącał ludzi na chodniku, wszyscy patrzyli na niego ze zdziwieniem. Za plecami usłyszał nawet wykrzyczane ze złością słowa: „Gdzie się tak śpieszysz palancie”. Wbiegł na podwórze, drewniana furtka otwarła się z trzaskiem… matka siedziała z dziadkiem na altanie domu… ojciec stał przy garażu i oddawał się swojemu największemu hobby – stolarstwu… drewniane wióry jakby w zwolnionym tempie spadały na ziemię z heblowanej przez niego deski… Matka wyszła na schody i z uśmiechem powiedziała:

- Timmy! Nie spodziewaliśmy się Ciebie dzisiaj… - uśmiechnęła się ciepło, nagle na jej twarz wstąpiło zaniepokojenie, widocznie zdziwiła się jego pośpiechem i bólem na jego twarzy. Zapytała, już troszeczkę niespokojnie: - Timmy, co się stało?

Podniósł głowę w górę… spojrzał na piękne, błękitne niebo nad wiosenną Atlantą… na zegarku wskazówka sekundnika wykonała pełne okrążenie, przepędzając wskazówkę minutową pod cyferkę 47. Niebo nad miastem zapaliło się żywym ogniem… kilkaset metrów nad ziemią zapłonęło mordercze Słońce bomby termojądrowej. Fala uderzeniowa zbliżała się jak Przeznaczenie, czuł drganie ziemi pod stopami, słyszał łoskot, a raczej potworny ryk Zniszczenia. Czuł to wszystko… słyszał to wszystko… widział to wszystko… ale nie dane mu było tutaj umrzeć… mógł tylko stać i patrzeć, jak wszystko co kochał umiera. Miał tylko nadzieję, że nie cierpieli… ich życia zgasły w obliczu niszczącej siły… kiedy upadał na kolana… wszystko wokół było już ruiną… jedno uderzenie serca… wystarczyło by zniszczyć jego rodzinę… przeszłość… wspomnienia i miłość…

*****

Wybuch rzucił ich pojazdem, a syczące jęzory ognia ogarnęły ich na ułamek sekundy, mgła się przerzedziła, a Tim zatrzymał pojazd już poza jej zasięgiem. Odrzucił azbestowy koc daleko od siebie, zsadził Małą z quada, rzucił broń na ziemię i szybko odpinał hełm. Torsje wstrząsały nim już od dłuższej chwili… odbiegł na bok, rzucił się na kolana i zwymiotował…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 20-07-2008, 22:13   #17
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Wielka Rada Lykeonu – środek nocy / Gdzieś w nieznanym czasie i przestrzeni

Obdarzona zaczynała darzyć małą Karolinkę szczerą sympatią. Wydawało jej się niemożliwe, aby ta miła i żywa dziewczynka mogła się za kogoś podszywać lub móc ją oszukać. Kimkolwiek była, nie przybyła tu aby zrobić komuś krzywdę. Lorelei podobało się jej zaciekawienie i to, że wręcz łykała każde słowo czarodziejki. Coś w jej sercu się poruszyło i zakołatało. Jeśli „wróg” znałby ją na wylot, wiedziałby w jaką strunę uderzyć, by Lodowa Róża zatańczyła do jego muzyki. Obdarzona nie wyglądała na swój wiek. Oprócz umiejętności posługiwania się mocą, tacy jak ona otrzymywali jeszcze jeden niezwykły dar – długowieczność. Być może właśnie w ten sposób natura wynagrodziła im to, że jest ich tak niewielu. Oraz to, że żaden z Obdarzonych nie mógł mieć własnego potomstwa. Tak więc los zwykłych ludzi spoczywał w rękach czarodziei, władnych panować nad żywiołami, a los Obdarzonych zależał od ludzi, którzy mogli dać im życie.


Lorelei nie starzała się, jej ciało wciąż zachowywało urodę delikatnej panienki w młodym wieku, jednak jej umysł był umysłem dojrzałej kobiety. Starała się, żeby nikt nie znał jej najskrytszych myśli i pragnień, nikt więc nie wiedział jak bardzo cierpiała z powodu niemożliwości posiadania upragnionego dziecka. Myśl o macierzyństwie nie dawała jej spokoju, stawała się jej obsesją. Tylko gdy rzucała się w wir pracy, gdy nie miała czasu na nic innego, natarczywe myśli i bolesne pragnienia ukrywały się głęboko w jej duszy, by czekać na moment, gdy będą mogły zaatakować ze zdwojoną siłą. Tak też było tym razem – Karolinka rozbudziła w niej na nowo uczucia, których Lorelei wolałaby nigdy nie doznawać. Pomyślała, że gdyby kiedykolwiek mogła mieć córeczkę, chciałaby, aby była właśnie taka – ciekawska, gadatliwa, bezpośrednia, żywa i taka... taka... dziecięca.


Obdarzona spróbowała wziąć się w garść. Karolinka nie była zwykłym dzieckiem, a świat, być może nie tylko Lodowe Pustkowia, był w niebezpieczeństwie. Jej obowiązkiem było zrobić wszystko, aby temu zapobiec i nic nie mogło jej w tym przeszkodzić. Złapała dziewczynkę za wyciągniętą rączkę i bez wahania przekroczyła magiczne drzwi.


***


Wystarczyło zrobić jeden krok. Czy to nie ironia losu, że niektórzy Obdarzeni poświęcili całe swoje długie życie, aby dowieść istnienia innych światów, robili niesamowite eksperymenty z użyciem wymyślnie skonstruowanych przyrządów, co często kończyło się niekontrolowanymi wybuchami, a tymczasem Lorelei zrobiła jeden krok i znalazła się w zupełnie innym świecie. Dałaby wiele, by posiąść taką moc i wędrować wszędzie tam, gdzie potrzebna byłaby jej pomoc. W swoim świecie była wielką czarodziejką. Kimże jednak była w porównaniu z Karolinką, czy tajemniczym Kapelusznikiem, który tyle o niej wiedział? Zapewne płatkiem śniegu topniejącym na dłoni.


Okolica wydawała się dziwna, tajemnicza i złowroga. Lorelei instynktownie, niemal bezwolnie, zaczęła szukać w pobliżu źródeł mocy. Zwykle potrafiła odnaleźć nawet najmniejszy przebłysk energii w odległości dziesiątek kilometrów. Teraz jednak nie czuła zupełnie nic. Było to dla niej tak nienaturalne i tak obce, że poczuła się zagubiona i niemalże jak opuszczona przez swoje bóstwo. Szybko więc skierowała tor swoich myśli na torbę, gdzie spoczywały magiczne kryształy. Zrobiło jej się nieco lepiej na duszy, gdy poczuła liźnięcie mocy. Bez niej była niczym, zupełnie jak bezradne, małe dziecko błąkające się w śnieżnej zawiei.


Kolejnym, bardzo nieprzyjemnym doświadczeniem, była wszędobylska mgła. Obdarzona znała to zjawisko, potrafiła je wywołać, jednak dla jej świata było nieco obce i nienaturalne. Na dodatek miała przeczucie, że nie jest to tylko zwykła, normalna mgła. Ta miała w sobie coś... przerażającego. Była jakby żywa, myśląca, próbowała wedrzeć się do umysłu i rozbudzić strach. Lodowa Róża chciała się rozejrzeć po okolicy, ale zaniepokoiło ją zachowanie dziewczynki.


- Karolinko gdzie my jesteśmy?


- Nie wiem.


Te dwa słowa wystarczyły, by zmrozić krew w żyłach. Zgubiły się? Czy to możliwe, by istota wyższa zgubiła drogę we wszechświecie? A może to wina owych zjawisk, które burzyły porządek Lodowych Pustkowi?


Nagle wydarzenia zaczęły dziać się niezwykle szybko. Najpierw jakiś ponury chichot odbił się echem po okolicy, a później Karolinka zaczęła biec jak szalona, ciągnąc za sobą coraz bardziej wystraszoną Lodową Różę. Może jednak to zadanie przewyższało siły wielkiej Obdarzonej? Nie miała pojęcia gdzie jest, co się dzieje, nie wiedziała co myśleć i co czuć. Tylko ciepła rączka dziewczynki jakoś trzymała ją w całości, nie pozwalała ponieść się panice. Wreszcie Karolinka chyba odnalazła właściwą stronę, bo wydawała się pewniejsza siebie i weselsza. Mgła zaczęła się przerzedzać, co wyraźnie ucieszyło Lorelei. A gdzieś niedaleko usłyszała głosik, który wydał jej się bardzo znajomy:


- To nasze! Są tu!


Gdy po chwili z mgły wyłoniły się dwie postacie, Lodowa Róża nie mogła ukryć zaskoczenia, ani z powodu odkrycia, że dziewczynki są dwie i to identyczne, ani z powodu widoku towarzyszki drugiej Karolinki. Pół-kocica i pół-kobieta? Na dodatek pół-naga, co stanowiło dość spory kontrast z jej ciepłym odzieniem. Dziewczynki rzuciły się sobie w ramiona, a dziwna istota zaczęła się zbliżać do Lorelei, obwąchując ją nieufnie i ostrożnie. Stała spokojnie, obserwując zachowanie kobiety-kota. Choć przypominała człowieka, jej sposób poruszania się był wyraźnie zwierzęcy. Koci. Kiedy wreszcie zapoznała się z jej zapachem i najwyraźniej stwierdziła, że z tej strony nic jej nie grozi, odezwała się:


- Czeeeść, jestem Niaa, a ty jesteś panią czarodziejką?


- Witaj. Nazywam się Lorelei Lodowa Róża. Pochodzę ze świata zwanego Lodowymi Pustkowiami i jestem Obdarzoną. Posługuję się mocą, więc można mnie nazwać czarodziejką – przedstawiła się z miłym uśmiechem na twarzy, choć obecność mgły wciąż przyprawiała ją o dreszcze. – Niaa, a ty skąd pochodzisz? Musisz przybywać ze świata zupełnie przeciwnego do mojego domu. To bardzo fascynujące móc poznać kogoś takiego jak ty.


Długa wypowiedź kobiety wyraźnie wprawiła w zakłopotanie kocicę, która przysiadła przed nią i przekrzywiając łebek próbowała pojąć sens jej słów.

- Niaa jest z innego pałacu, z pałacu maga Ancjusza. Ale pan Niaa jest teraz świnką, więc Niaa jest wolna. Chcesz zostać panią Niaa? - kocica uśmiechnęła się szeroko.



Lorelei zdziwiła i zaniepokoiła odpowiedź Niaa. Widać zupełnie inny wygląd to nie jedyna różnica, jaka dzieliła obie kobiety.


- Nikt nie powinien panować nad tobą. Jesteś wolnym stworzeniem, choć różnym ode mnie i znanych mi ludzi. Mam nadzieję, że to zrozumiałe. Jesteś sama sobie panią i możesz sama o sobie decydować. Jeśli do tej pory było inaczej... jakże ci współczuję. - kocica osłupiała i wyglądała tak, jakby zupełnie nie pojmowała o co chodzi - Mój świat też kiedyś wpadł w jarzmo złych ludzi, którzy chcieli być jego panami. Ale to długa historia, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś o tym porozmawiamy.


Pogawędka na temat światów i pochodzenia mogłaby pewnie trwać w nieskończoność, było wszak tyle pytań, tyle wątpliwości i jeszcze więcej do wytłumaczenia. Jednak czas na to jeszcze przyjdzie, teraz należało zająć się sprawami nie cierpiącymi zwłoki. Miejsce, w którym się obecnie znajdowały było szczególnie niebezpieczne.


- Karolinko – zwróciła się do jednej z dziewczynek, choć nie miała pewności, że to na pewno „jej” towarzyszka. - Możesz mi teraz powiedzieć coś więcej? Gdzie się znajdujemy i dokąd powinnyśmy się udać? Kim są twoje znajome? Jesteście siostrzyczkami? Czy mieszka tu pan Kapelusznik? I czym jest ta koszmarna mgła?


- Jeszcze nigdy w życiu nie miałam tylu wątpliwości, pytań i niewiadomych, jak w tej chwili – chciała dodać, lecz zostawiła to dla siebie. Nie mogła przecież okazywać słabości, to dopiero początek i wszystko jeszcze może się zdarzyć...
 
Milly jest offline  
Stary 23-07-2008, 23:04   #18
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Śmierć żywi się strachem swoich ofiar.


Dagata

Miłość Czwórjedynej wlała w serce młodej Wiedźmy nową niesamowitą siłę, siłę, która odniosła druzgocące zwycięstwo nad siejącym przerażenie jadem agresora. Cała iluzja, zacieśniający się krok białookich rozsierdzonych stworzeń, smak krwi ze skaleczonych ust…wszystko to zniknęło w jednej sekundzie. Dagata przepełniona mocą Matki z powrotem stała dokładnie w tej samej pozycji, w jakiej stwór ją zaatakował, jakby wszystko co się później wydarzyło było jedynie strasznym koszmarem.


- Pokonałaśśś mniee marnaa istotoo, jednakk niee zwyciężyłaśśś swojegooo strachuuu, aa niebawemm będzieszz musiałaaa stawićć muu czołaa ponownieee. Żegnajjj – Złowrogi głos rozbrzmiał w umyśle Dagaty słabnąc coraz bardziej, aż ostatnie słowa napastnika były jedynie cichym szeptem.

Karolinka cała zapłakana również była na „swoim miejscu”, teraz stała cichutko patrząc tępo na linie otaczających ich drzew. Jej wysuszone wargi poruszały się, powoli składając w całość słowa.

- N-i-e c-h-c-e b-y-ć p-u-s-t-a, c-h-c-ę d-o m-o-j-e-j…- słowa urwały się a dziewczynka nagle spojrzała na Wiedźmę ze zdziwieniem w oczach. – Co się stało? Siostrzyczko pokonałaś złego stwora! – Okrzyk triumfu Małej był niezwykle żałosny, najwidoczniej koszmary, jakich doświadczyła zbyt bolały by o nich szybko zapomnieć. Teraz nie wyglądała jak potężna istota, wręcz przeciwnie. Przypominała małe wystraszone i zagubione dziecko. Karolinka nie pytając się o pozwolenie złapała mocno kobietę za rękę.

Nigel nie był w tak dobrym stanie jak poprzednio, na nim atak pasożyta skupił się najpierw i to on oberwał najmocniej. Wciąż ściskał swoją głowę i z szeroko otwartymi oczami powtarzał w kółko jedną sentencję. Wiedźma bez najmniejszych przeszkód zobaczyła serię dramatycznych obrazków w jego głowie:kobietę w ciąży…kłótnie, uderzenie, rozstanie… i wybuch wymazujący ciężarną ze świata żywych.

Siła Matki pozwalała jej na wiele, dawała wręcz poczucie wszechmocy. Uspokojenie mężczyzny nie wydawało się dzięki niej niczym trudnym. Bez problemu wyczuła w niedalekiej odległości kilka postaci, również targanych przez swoje koszmary, tylko coś ciągle było nie w porządku…otrzymana moc tak jak pocałunek ukochanego, skończyła się zdecydowanie za szybko i nie pomogło usilne pragnienie przedłużenia tej chwili.

Wiedźma spodziewała się teraz najgorszego, lecz najwyraźniej pierwsze w jej życiu użyczenie mocy Czwrójedynej miało przebiec bez większych komplikacji. Czuła się wyczerpana tym wszystkim, chciała jedynie odpocząć. Jedynie przyjemne ciepło emanujące z dłoni dziewczynki dodawało jej nowych sił.

- Mgła się podnosi.- Karolinka szepnęła i Dagata już wiedziała co było nie w porządku. Polanka, na której się znajdowali była otoczona przez nie ten sam las co poprzednio. Choć wydawało się to nieprawdopodobne otaczały ich teraz nieliczne drzewa, tak jakby ktoś wyciął polanę i wrzucił ją do zupełnie innego miejsca…innego świata.



Biała ściana tylko trochę ustąpiła pola odkrywając przed zebranymi zaskakującą prawdę, jakby chcąc złamać do reszty ich morale.

"Czyżby była to kolejna iluzja?"


Jednakże złowrogiego stwora nie dało się wyczuć nigdzie w pobliżu, wyglądało na to jakby wycofał się na dobre.

-Przed nami ktoś jest, ktoś dziwnie znajomy. – Dziewczynka lekko pociągnęła za rękę kobietę sugerując kierunek marszu. Dokładnie z tej samej strony poczuła obecność kilku osób, jednak bez wsparcia Matki było to już niemożliwe.

Dagata dawno nie czuła się równie zdezorientowana i zagubiona…




Lorelei Lodowa Róża, Niaa

- Karolinko – zwróciła się do jednej z dziewczynek, choć nie miała pewności, że to na pewno „jej” towarzyszka. - Możesz mi teraz powiedzieć coś więcej? Gdzie się znajdujemy i dokąd powinnyśmy się udać? Kim są twoje znajome? Jesteście siostrzyczkami? Czy mieszka tu pan Kapelusznik? I czym jest ta koszmarna mgła?

Obie dziewczynki jednocześnie obróciły głowy w stronę Obdarzonej, ich mimika twarzy była identyczna. Bliźniaczo podobne istotki, zrobiły najpierw zakłopotaną minę a później zaczęły się rozglądać wokoło sprawiając wrażenie zupełnie zagubionych.

-Nie mam pojęcia gdzie się znajdujemy, miałyśmy wylądować na milutkiej polance przed domkiem pana Kapelusznika a…a trafiłyśmy tutaj.Karolinki nawet mówiły jak jedna osoba. Również jednocześnie złapały się za ramionka lekko drżąc. - Czujecie to? Straszny chłód nadciąga…

Mgła jakby w odpowiedzi na słowa dziewczynki błyskawicznie zgęstniała, tak, że widoczność spadła niemal do zera, a niska temperatura zaczęła dawać się wszystkim we znaki. Kocica i Lorelei przybliżyły się automatycznie do dziewczynek nie chcąc tracić ze sobą kontaktu wzrokowego.

-Jakiee rozkoszneee ptaszynkiii. – Świszczący, pełen nienawiści głos dobiegł ze wszystkich stron do zebranych. Dźwięk przypominał muśniecie mroźnym powietrzem, wywoływał dreszcze i gęsią skórkę, ale bynajmniej nie z powodu zimna. – Aa możee byy jee takk rodzielićć…

Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, biała chmura zasłoniła wszystko…ręce na próżno błądziły w przestrzeni próbując odszukać jeszcze przed chwilą stojące tuż obok towarzyszki a wszelkie krzyki i nawoływania wydawały się bezskuteczne.


Niaa

Czuła go doskonale, był gdzieś w mgle albo to on był mgłą. Małe pokraczne stworzenie żywiące się strachem…

Nieoczekiwanie Kocica zaczęła ślizgać się po podłożu dosyć bezradnie próbując utrzymać równowagę. Mimo wysiłku ostatecznie upadła jednak efektownie na pupę obijając sobie ją porządnie o twardą lodowatą nawierzchnie.

Mgła zaczęła się powoli unosić a oczom Niaa zamiast dziwnego kamiennego podłoża ukazała się krystalicznie czysta tafla lodu. Na dodatek była tak zimna, że kocica posługując się pazurkami musiała co chwilę przestępować z łapy na łapę żeby wytrzymać przeszywający ból.

-Ogrzej mnie proszę. – Z mgły nieoczekiwanie wyłoniła się Karolinka, jej czerwone ubranko całe było pokryte szronem a buźka małej i wyciągnięte w kierunku kocicy rączki zupełnie zsiniały. – Chce się tylko przytulić, nie odtrącaj mnie znowu.

Dziewczynka zrobiła jeden krok i pojawiła się tuż obok Niaa. Mocno objęła ja w pasie, jednak skostniałe ciało na próżno szukało pomocy. Kobieta czuła jak małe ciałko powoli nieruchomieje tracąc resztki życia.

-To Ty zabierasz mi ciepło…kim jesteś?- Karolinka szepnęła jej do uszka i niczym lodowa rzeźba rozsypała się w drobny mak pozostawiając po sobie jedynie parasolkę

„To nie może być prawda?!”

-Kim jesteś? – Rozbrzmiało echo nieprzyjemnie wibrując w głowie kobiety.

-Kim jesteś? – Znajomy kobiecy głos odezwał się ponownie, lecz nikogo nie było w pobliżu, kocica została całkiem sama na środku lodowego pustkowia. – Tutaj jestem głuptasku.

Słowa zdawały się płynąć spod jej łap?!


Z wyrazem wyższości na twarzy patrzyło na nią, jej własne odbicie, oblizujące łapkę z lepkiej, czerwonej substancji. „Lodowa Niaa" wyglądała niemal identycznie, jedyną rzeczą, jaka odróżniała ją od prawdziwej była krew, którą była cała umazana.

- Co cię tak dziwi? Czyż sama nie masz na swoim sumieniu wielu istnień? Całkowite połączenie się z tą wiecznie przestraszoną istotą w końcu pozwoliło mi zerwać wszelkie więzy i dałam upust swoim instynktom. Sama spróbuj i poczuj, jaką daje to przyjemność i satysfakcję…

Po tych słowach odbicie się rozmazało a już po chwili kobieta ujrzała w nim swe prawdziwe oblicze. Obnażona ze swej tajemnicy stała całkiem sama, pozostawiona na pastwę upływającego czasu i samotności. Płakała…nie, łkała jak małe dziecko.


Lorelei Lodowa Róża

Czarodziejka niemal poczuła jak niewidzialna macka wbija jej się w głowę i zaczyna sączyć truciznę przerażenia. Było już jednak za późno by ją powstrzymać, pozostało stawić jej czoła…


Gęsta mgła zamieniła się w drażniące oczy kłęby dymu. Słyszała wyraźnie płacz dziecka i po omacku skierowała się w jego stronę, tak jakby ją przywoływał. Gdy zamiast duszącego dymu poczuła swąd spalonego ciała postanowiła otworzyć dotąd zamknięte oczy.

Za plecami miała palący się, do połowy zawalony budynek, w którym musiała zabłądzić a przed sobą… a przed sobą całkowicie zrujnowaną główną ulicę Goldrosen.

- Cóż za przepiękny widok nieprawdaż? Palące się miasto nocą zawsze zapierało mi dech w piersiach. – Obok niej siedział niezwykle szczupły, zakapturzony człowiek z kosą. Lorelei była pewna, że jeżeli spojrzałaby na jego dłonie zobaczyłaby jedynie kości. Jednak to nie obecność samej śmierci przerażała ją. – No nic, jestem w pracy, więc wybacz, ale nie mogę z tobą zostać dłużej.



-Co tu się stało? – Słowa z trudnością wypływały z ust Obdarzonej.

- Jej się zapytaj. – Zakapturzony wskazał kosą na cmentarzyk, gdzie mała dziewczynka klęczała nad wielką zbiorową mogiła. To jej płacz był dla niej drogowskazem.

Cała wizja miasta i groteskowej postaci zniknęła i została tylko Lorelei i dziewczynka. Mała była lekko ubrana, zdecydowanie zbyt lekko zważywszy na niską temperaturę. Nie odwracała się, tylko pochylona gapiła się na listę imion wyrytych w kamiennej tablicy.

-Czemu nas zostawiłaś?! – Krzyknęła z żalem w głosie a lodowa Róża nie miała już wątpliwości, do kogo skierowane są jej słowa. - Akurat, kiedy najbardziej cię potrzebowaliśmy ty, zniknęłaś bez słowa. Kto miał nas ocalić, obronić, zaopiekować się nami?. Ufaliśmy ci a ty zawiodłaś nas wszystkich...a teraz wszyscy jesteśmy martwi i tacy zimni.

Dziewczynka upadła i dopiero teraz Lorelei zauważyła, że z jej ubranko pokrywa krew. Dla niej było już za późno.

-Nienawidzę Cię…obyś umarła w samotności. – Resztkami sił zdołała jeszcze dać upust swoim uczuciom, po czym wyzionęła ducha.

„To wszystko twoja wina. Umrzesz tak jak żyłaś, samotna” – te myśli nie dawały spokoju Obdarzonej.


Strach zawładnął umysłem obu kobiet, czy znajdą w swoim sercu, choć odrobinę nadziei, aby przezwyciężyć własne słabości?



Thimoty Payton


Rangersowi porządnie kręciło się w głowie, serie nudności były tak ostre, że organizm człowieka z trudem radził sobie z tak nagłym odwodnieniem. Tragiczne wspomnienia niespodziewanie i z wielką siłą ugodziły w samo serce żołnierza. Najgorsze z tego wszystkiego było to, iż wydawało mu się jakby przed chwilą przeżył je na nowo. Były to takie realne…

„Czy w tej cholernej mgle znajduje się jakaś trucizna wywołująca strach?” – Ta z pozoru kuriozalna myśl w obliczu tego co spotkało żołnierza do tej pory wydawała się czymś zupełnie naturalnym.

Poczuł jak gdzieś w oddali dziewczynka pomaga mu podnieść się z ziemi, jej dotyk dodawał otuchy Thimotiemu i był dla niego niejako wybawieniem z obłędu, w który czuł, że powoli się stacza.

-Ciężkooo przerazićć kogośś ktoo straciłł jużż wszystkooo. – Nagle Payton usłyszał świszczący głos dochodzący z wnętrza jego czaszki, tak jakby mały ludzik wszedł mu do głowy i wydawał stamtąd rozkazy swojemu bezwolnemu słudze. Mimo usilnych prób zagłuszenia intruza, żołnierz musiał wysłuchać jego słów do końca.– Chęćć ochranianiaaa tejj małejj istotyyy byłaa sileniejszaa niżż twojee lękiii, pierwszyy przezwyciężyłeśśś swójj strachh. Mójj podarunekkk będziee cii przypominałł oo naszymm spotkaniuu.

Głos zniknął a Thimoty był dziwnie pewien, że nie usłyszy go już nigdy więcej. Słowa przesłania tajemniczej istoty były dla niego jedną wielką zagadką…

Panie Żołnierzyku niech pan wróci do rzeczywistości. - Dopiero teraz poczuł jak Mała szczypie go mocno za udo nie dając mu pomyśleć dłużej nad tym co się wydarzyło. Była wciąż ubrana w maskę gazową, która najwidoczniej spełniła swoje zadanie, quad stał tuż obok, ale czegoś mu brakowało.

-Gdzie jest świetlik?


Karolinka spojrzała na swoje dłonie, w których jeszcze przed chwilą spoczywała świecąca kulka i cichutko zapiszczała. –Aaaa zgubiłam go! Niezdara ze mnie! Panie Świetliku, Panie Świetliku!

Dziewczynka obeszła parę razu miejsce ich postoju i łapiąc się za głowę zaczęła wpadać powoli w panikę wypuszczając ze swoich ust potok słów częściowo tłumionych przez maskę. – Może upuściłam go po drodze? A może wpadł w ten straszny ogień, który zostawił Pan Żołnierzyk? A może zjedli go Ci straszni ryboludzie, którzy nas gonili? A może...ooo ktoś się zbliża.


Thimoty, Dagata

Thimoty
ujrzał w tym samym momencie jak z mgły wyłaniają się trzy sylwetki, jasnowłosy mężczyzna, cudacznie ubrana kobieta i kolejna już Karolinka! Wszyscy wyglądali jak siedem nieszczęść. Ich spojrzenia spotkały się i nikt nie musiał nic mówić, żeby zebrani poczuli, iż mają ze sobą wiele wspólnego.



Acheont

- Halooo, obudziszzz sięę wreszcieee? – Jakiś natrętny głos przeszkadzał Świetlistemu od pewnego czasu w drzemce i nie pozostawało mu nic innego jak odpowiedzieć na zaczepki intruza. Gdy jednak oprzytomniał, pierwszy raz od dłuższego czasu zaniemówił. Zewsząd otaczała go ciemność, której nawet jego światło nie było w stanie rozjaśnić. Ze wszystkich rzeczy w całym wszechświecie Acheont bał się najbardziej właśnie jej. Paniczne próby latania, teleportacji i innych jemu znajomych sposobów poruszania się zawodziły i wciąż nie pozwalały wydostać się ze szponów mroku.

„Może po prostu wciąż nie otwarłem oczu? Zaraz, przecież ja nie mam oczu!”

Powoli przerażenie ogarniało Świetlistego, a w jego umyśle zaczęły kiełkować coraz gorsze wizje strasznej i bolesnej śmierci…

Nie wiedział jak długo był uwieziony w tym okropnym miejscu, sekundę, godzinę, dzień, ale cała ciemność momentalnie rozwiała się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

-Nigdy wcześniej nie spotkałem tak bojaźliwej jak ty istoty, u której moje moce nie są w stanie wywołać równie strasznych koszmarów co ty sam. Nie wiem czym jesteś i nie chce wiedzieć.- Poirytowany mocno głos szybko zniknął.

Dopiero po chwili Święcąca Kulka zorientowała się, że unosi się na powierzchni małej sadzawki. Gdzie się podziała ta śmieszna dziewczynka i żołnierz wymachujący swoim małym karabinkiem?
 
mataichi jest offline  
Stary 26-07-2008, 12:19   #19
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Koszmar skończył się jak nożem ucięty.

- Pokonałaśśś mniee marnaa istotoo, jednakk niee zwyciężyłaśśś swojegooo strachuuu, aa niebawemm będzieszz musiałaaa stawićć muu czołaa ponownieee. Żegnajjj – głos ozwał się po raz ostatni i zamilkł.

Znaczenie tych słów lekko popsuło uczucie mocy i tryumfu jaki odniosła nad stworem z mgły. Powiodła wzrokiem po okolicy zasnutej wciąż welonem rzednącego oparu, który przyjął już całkiem naturalny wygląd.

A więc wszystko to było jedynie przewidzeniem, sennym koszmarem, iluzją. Wygrała tę bitwę, ale stwór miał rację i musiała mu to przyznać. Gdyby nie wsparcie Jedynej, nie poradziłaby sobie. Strach ją sparaliżował. Nie mogła się z tym pogodzić. Sądziła, że stawiając czoła Mocy Kręgu pokonała swoje lęki. Tymczasem w rzeczywistości poniosła sromotną klęskę. Klęskę w walce z własnymi słabościami. Wiele jeszcze czekało ją pracy nad sobą, aby stać się godną miana Strażniczki. Mimo to jednak znalazła uznanie w oczach Czwórjedynej i to dodawało jej siły i przepełniało radością. Miała wrażenie, że mogłaby teraz przenosić góry. Że widzi więcej, odbiera bodźce mocniej i jest w stanie poruszać się szybciej niż zwykle.

Może zbyt mocno koncentrowała się na sobie? Może była wciąż zbyt egocentryczna? Ciągle musiała przypominać sobie z naganą, że istnieje po to, aby służyć. W jej życiu nie było miejsca na myślenie o sobie, na stawianie własnej osoby ponad innych.

Przez moment zastanawiała się czy Karolinka i dziwny Jasnowłosy przybysz także nie byli złudą, ale nie. Byli całkowicie realni. Skupiła się najpierw na dziewczynce, wracając do normalnego, zgodnego z rytmem czasu, trybu reagowania.

Zbliżyła się do stojącej nieruchomo Karolinki, wpatrzonej bezmyślnie w głąb lasu. Była blada, zapłakana, a jej spękane suche usta szeptały prawie bezgłośnie, niezrozumiałe dla Wiedźmy słowa. Już miała dotknąć jej małej główki, kiedy dziewczynka ocknęła się nagle. Spojrzała na nią zupełnie przytomnie, choć z pewną dozą zaskoczenia.

- Co się stało? Siostrzyczko, pokonałaś złego stwora! – Krzyknęła piskliwie, zaciskając małe paluszki na jej wyciągniętej dłoni.
To nie był głos zwycięstwa. Przypominał raczej kwilenie małego skrzywdzonego zwierzątka. Sertce Wiedźmy przepełniło nagle współczucie dla tej małej przestraszonej istotki. Dagata przyklęknęła przed Małą obejmując ją i przytulając do siebie.

- Tak! Już sobie poszedł. Wszystko będzie dobrze – zacisnęła powieki i zęby, starając się opanować, kiedy Mała zarzuciła ramionka na jej szyję i uściskała mocno, wtulając buźkę w jej kark. Drżała lekko. -Jesteś bardzo dzielną dziewczynką, siostrzyczko.

Dagata nie darowałaby sobie, gdyby temu dziecku coś się stało.

-Chodź –szepnęła, chwytając pewnym, dającym oparcie uściskiem małą ciepłą łapkę –musimy obudzić tego biedaka –wskazała ruchem głowy, na wciąż pogrążonego w transie jasnowłosego mężczyznę.

Skupiła się na nim, jednocześnie delikatnie odcinając go od Karolinki. Dziecko nie musiało, a nawet nie powinno wiedzieć o jego dramacie. Znajdował się w naprawdę złym stanie. Nie bacząc na ból, jaki musiało mu to sprawiać, obejmował rękoma głowę powtarzając w kółko swoje błaganie o przebaczenie. Naruszona rana na ramieniu otworzyła się i obficie krwawiła przez obsunięty opatrunek. Szeroko otwarte oczy wypełniał ból i rozpacz.

Dagata nie czuła zmęczenia. Siła Czwórjedynej kipiała w niej, uskrzydlając ją i ponaglając do działania. Wysunęła dłoń z uścisku dziewczynki i pogładziła ją po główce.

- Zaczekaj Karolinko.

Podeszła do nieświadomego ich obecności Nigela i położyła swoje dłonie na jego dłoniach ściskających skronie.

* * *

„Wracał do hotelu wkurzony. Zmarnował tylko kupę cennego czasu. Cholera wie czy długo oswajany informator przestraszył się, czy po prostu celowo wystrychnął go na dudka. Mało szlag go nie trafił, kiedy otworzył drzwi i wparował do pokoju.
Siedzieli na kanapie, bezczelnie wtuleni w siebie. Już dawno zauważył, ze coś za często się spotykają i za swobodnie czują w swoim towarzystwie.

-Wyjdź – warknął, wpijając morderczy wzrok w Nilla Aschleya.
-Nigel, to nie to, co myślisz – jego przyjaciel i kamerzysta zespołu z niedowierzaniem patrząc na wściekłego Nigela, starał się wybronić z niezręcznej sytuacji.
-Wyjdź, zanim cię wyniosę – zawarczał zimno, bezwiednie zaciskając i rozluźniając pieści.
-Nigel, proszę – szlochała nie wiadomo czemu Alice – Nill, zostaw nas samych. Nie mieszaj się w to, nie musisz.
-Poczekam na dole – Nill wstał wolno i z dziwnym wyrazem twarzy ruszył ku drzwiom, odprowadzany przez Nigela przeciągłym spojrzeniem.

Odebrał to jak obelgę. Spiskowali przeciw niemu, klejąc się do siebie. Od jak dawna?

- Nigel, ja wyjeżdżam – głos Alice drżał ze zdenerwowania.

Dlaczego wtedy nie spostrzegł, co stało się naprawdę? Zaślepiała go zazdrość. Bezmyślna, nie przyjmująca żadnych argumentów, dzika zazdrość. Nie słyszał, co do niego mówiła. Nie chciał słyszeć. Ciskał się po kwaterze, rzucając jadowitymi uwagami na każde jej słowo. Tak żałośnie płakała, próbując przedrzeć się przez ścianę nieczułości.

- Chcę wrócić do domu. Urodzić nasze dziecko w normalnych warunkach. Prosiłam Nilla, żeby odwiózł mnie na lotnisko. Tylko rozmawialiśmy.
- Tylko rozmawialiście?! – wrzasnął – Dlaczego ze mną tak nie ROZMAWIASZ?!

Skuliła się, zaciskając powieki. Rozmazany tusz spływał razem ze łzami po jej policzkach.

- Chciałam z Tobą rozmawiać Kochany, ale albo cię nie było, albo nie słuchałeś tego co mówię!
- Musiałaś znaleźć sobie lepszego słuchacza, tak?! Sporo czasu miałaś na te… rozmowy! Masz mnie za głupca?!
- Tak!

Tego się nie spodziewał. Gniew wybuchnął w nim ze zdwojoną siłą.

- Może nie poprzestawaliście na rozmowie? – zapytał jadowicie – Może TO też jego zasługa?! –Wycelował oskarżycielsko palec w ukryty pod luźną, błękitną sukienką, zaokrąglony brzuch dziewczyny.

Ruszyła na niego, jak furia wymierzając palący policzek. Wstrzymał własną, unoszącą się odruchowo w odwecie rękę. W lustrze kątem oka zobaczył swoją wykrzywioną w strasznym wyrazie twarz. Przestraszył się tego, co chciał zrobić. Zabolało bardziej, niż można by się spodziewać. Nie czuł jednak palącego odcisku palców na policzku. Ból miał swoje źródło gdzieś głębiej. Odwrócił się na pięcie i wypadł na korytarz trzaskając drzwiami.

Zbiegł po schodach nie czekając na windę i dopadł baru, zamawiając podwójną wódkę.
Dlaczego? Dlaczego tak długo zwlekał, zanim zdecydował się wrócić na górę? Przecież ją kochał. Bardziej niż kogokolwiek na świecie. Kochał też ich dziecko. Wierzył, że mówiła prawdę. Miała rację. Nie było go, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Ciągle zajęty, zaabsorbowany pracą nie miał czasu jej wysłuchać, zbywając i lekceważąc jej potrzeby. Jak mogła mu ufać? Wierzyć, że zaopiekuje się nią i dzieckiem? Miała rację. Był głupcem. Zapatrzonym we własne sprawy głupcem.

Nie było jej w pokoju. Jej rzeczy także zniknęły. Pognał jak wariat do samochodu. Na lotnisko.

Słup dymu zobaczył z dala, zanim zatrzymał się w korku na zablokowanej przez wojsko ulicy. Wsiadł z wozu i szarpiąc zaaferowanych ludzi za ramiona, pytał co się stało?
Wybuch… zamach… bomba na lotnisku. Nogi ugięły się pod nim, jak gdyby miał zaraz upaść. Panika i strach. Fala adrenaliny wystrzelona w żyły sprawiła, że popędził jak opętany, roztrącając stojących mu na drodze ludzi. Nigdy przedtem i nigdy potem nie bał się tak potwornie. Lawirował w tłumie zszokowanych, pokrwawionych, przysypanych pyłem ludzi, rozpaczliwie jej szukając i wykrzykując jej imię. Jego głos tonął w wyciu syren, krzykach, jękach i powszechnym płaczu.

Potem napotkał spojrzenie Nilla. Siedział oparty o koło wojskowej furgonetki. Poparzony, zakrwawiony, czekał cierpliwie na swoją kolej. Próbował wstać, kiedy Nigel zbliżył się do niego. Nie dał rady.

-Gdzie ona jest? –Nigelowi głos wiązł w gardle. Nie mógł złapać oddechu. Nie musiał pytać. Odpowiedź widział w twarzy Nilla.
- Wyszedłem tylko na chwilę, żeby kupić jej coś do picia – szeptał płacząc.
- Gdzie ona jest? –wychrypiał.

Nill odwrócił głowę, wskazując wzrokiem na rząd przykrytych brezentem ciał. Spod grubej zielonej materii wymknął się rąbek błękitnej sukienki, łopocząc na wietrze.”

* * *

- Ja nie chciałem! Przepraszam! Przepraszam! –Skowyczał.
Osunęli się razem na kolana. Przywarł do Dagaty łkając jak dziecko, a ona przycisnęła do siebie mocniej jego głowę, gładząc go uspokajająco po sklejonych krwią i potem włosach i płacząc razem z nim.

- Przepraszam – szeptał coraz ciszej, aż już tylko bezgłośny szloch wstrząsał jego ramionami.
- Już dobrze – szperała w jego nadwyrężonej psychice, wyciszając go stopniowo i delikatnie. Uspokajał się.

Czuła, ze dar Czwórjedynej wyczerpuje się szybko, kiedy wlewała mu w skołatane serce swoje współczucie, zrozumienie dla jego bólu i otuchę.

- To nie była twoja wina.
- Przepraszam.

Moc Jedynej odchodziła pozostawiając ją w żalu i tęsknocie. W ostatnim jej przebłysku poczuła jeszcze coś dziwnego. Coś, co zabrzmiało jak echo ich własnych przeżyć. Jakby gdzieś w pobliżu we mgle, ktoś jeszcze zmagał się ze swoimi koszmarami. Nie znalazła już jednak w sobie siły, aby to zbadać. Ogarnęła ją obojętność wywołana wyczerpaniem. Wszyscy musieli odpocząć. Siedzieli więc na ziemi. Ona wpatrując się bezsilnie w las za mgłą, on z czołem wspartym na jej ramieniu i przymkniętymi powiekami, dziecko z rączką wsuniętą w jej chłodną dłoń. Tylko ciepło tej małej łapki pozwalało jej ciągle trzymać się w jednym kawałku.

- Mgła się podnosi – szepnęła Karolinka, a Dagata drgnęła budząc się z odrętwienia. Spojrzała przytomniej na obraz, który powoli wyłaniał się spośród mgieł. Łzy stanęły jej w oczach, kiedy spostrzegła, że nie był to ten sam las. Westchnęła z jękiem na myśl, że ich prześladowca mógłby znów zaatakować, ale nie mogła go nigdzie wyczuć. Jednak niedaleko nich ktoś jeszcze był. Mogłaby przysiąc.. Jakby na potwierdzenie usłyszała cichy głosik Karolinki.

- Przed nami ktoś jest, ktoś dziwnie znajomy.

Karolinka chwyciła oboje za ręce i tarmosiła, usilnie zachęcając ich do podniesienia się. Dagacie nie pozostało nic, poza pozbieraniem swojego dobytku, ubraniem się i ruszeniem za małą przewodniczką. W pewnej chwili Nigel jęknął głośnio i zatrzymał, opierając się ciężko o drzewo. Lewe ramię opuszczone bezwładnie, mocno krwawiło. Czerwona stróżka sączyła się wzdłuż przedramienia i opadała kropelkami z palców. Był blady jak ściana mgły wokół nich. Jak mogła o nim zapomnieć? Biorąc pod uwagę niedawne stłuczenia i pęknięte żebro, pewnie ledwo trzymał się na nogach. Poza tym od przynajmniej dwóch dni nie miał nic w ustach. Teraz niewiele mogła na to poradzić. Sama doszczętnie wyczerpana, nie była w stanie wykrzesać z siebie potrzebnej do uleczenia go mocy. Poprawiła więc jedynie przesiąknięty krwią opatrunek i skonstruowała z tego co miała pod ręką prowizoryczny temblak. Oddała mu swój kostur, aby miał się na czym oprzeć w marszu.

Szli powłócząc nogami, krok za krokiem. Pnie drzew i skupiska krzewów wyłaniały się z mgły wywołując zimne dreszcze niepokoju, wzmagane przekonaniem, że gdzieś przed nimi znajduje się kilka nieznanych, poruszających się istot. Musieli być czujni i ostrożni, co w ich stanie i przy niewielkiej widoczności było trudne i dodatkowo wyczerpujące.

Wtedy usłyszeli ten głos. Dziecinny dziwnie stłumiony, piskliwy głosik. Jakby znajomy. Spojrzeli po sobie, a Karolince wyraźnie rozbłysły oczy. Zrobili zaledwie kilkanaście kolejnych kroków i zatrzymali się jak wryci…
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 26-07-2008 o 16:19.
Lilith jest offline  
Stary 27-07-2008, 15:32   #20
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
-Ciężkooo przerazićć kogośś ktoo straciłł jużż wszystkooo – syczący głos w jego głowie wił się w najgłębszych zakamarkach świadomości, osłabione wysiłkiem i wymiotami ciało odmawiało posłuszeństwa. Te kilkadziesiąt minut od spotkania z dziewczynką były najdłuższymi i najintensywniejszymi jakie przeżył… – Chęćć ochranianiaaa tejj małejj istotyyy byłaa sileniejszaa niżż twojee lękiii, pierwszyy przezwyciężyłeśśś swójj strachh. Mójj podarunekkk będziee cii przypominałł oo naszymm spotkaniu – znowu ten głos zawibrował między jego myślami. Był jak odległe echo… ledwie brzmiące gdzieś daleko, ale w umyśle Tima wyrył się niczym odpryski na ścianie po ostrzale karabinowym.

„Jeszcze nie zwariowałeś, stary. To tylko przez zmęczenie… tylko zmęczenie…” – nie zdążył dokończyć myśli, osunął się w nieświadomość. Miękkie liście ściółki były upragnionym posłaniem.

Panie Żołnierzyku niech pan wróci do rzeczywistości. – jakaś mała rączka energicznie szarpała Rangersa za ramię, boleśnie wyrywając go ze stanu odrętwienia. Ocknął się, Mała pochylała się nad nim z troską widoczną na jej dziecięcej twarzyczce. Żołnierz podniósł się z wysiłkiem z ziemi, prostując zmęczone kończyny i pocierając dłonią zdrętwiały kark. Czuł przeraźliwe ssanie w żołądku spowodowane wcześniejszymi wymiotami i tą dziwną wędrówką, jaką przeżył kilkanaście minut temu. „Niczym cholerny Dante wędrujący po Piekle… i to cholernie blisko dziewiątego Kręgu.”

Głowa mu pękała, a mięśnie drżały, brak glukozy w organizmie i drenaż składników odżywczych dawał o sobie znać. Podszedł z wysiłkiem do quada, który o dziwo wyszedł bez szwanku z całej tej eskapady. Nie miał siły schylać się po leżący na ziemi karabin, gogle i hełm leżały tuż obok niego. Wyciągnął z juków szczelnie zgrzewaną plastikową torbę… rozerwał ją gwałtownie, z żelaznej wojskowej racji wysypały się energetyczne batony, suchary, konserwy wysypały się na siedzenie pojazdu. Mała przyglądała mu się z zaciekawieniem, na widok pokarmu żołądek Rangersa aż się skurczył z łaknienia. Tim wziął jeden z batonów i wyciągnąwszy łagodnie rękę podał go jej mówiąc:

- Jedz mała… to się przyda nam obojgu. Tak w ogóle to jestem Tim… a nie Pan Żołnierzyk – zaśmiał się cicho – a Ty mała jak masz na imię? I gdzie masz rodziców?

- Karolinka… jestem Karolinka… - odpowiedziała cicho, zajadając się batonikiem i rozmazując sobie niechcący czekoladę na buzi. – A pan… Panie Żołnierzyku…znacz Timie… musisz uratować świat… tak jak reszta.

Dziewczynka urwała w połowie zdania, jakby starając sobie coś przypomnieć:

-Gdzie jest Pan Świetlik? Aaaa zgubiłam go! Niezdara ze mnie! Panie Świetliku, Panie Świetliku! – dziewczynka wyglądała na naprawdę zrozpaczoną i zdenerwowaną - – Może upuściłam go po drodze? A może wpadł w ten straszny ogień, który zostawił Pan Żołnierzyk? A może zjedli go Ci straszni rybo-ludzie, którzy nas gonili? – wędrowała wokół miejsca gdzie się zatrzymali, sprawdzając każdy zakamarek. Tim odstawił na bok wodę mineralną, którą właśnie pił i ruszył za nią, nie mógł jej tak pozwolić samej wędrować po nieznanej okolicy.

W zasadzie dopiero teraz przyjrzał się otoczeniu. Gęsta, biała jak mleko mgła spowijała ponury las… mokra od rosy ściółka nie szeleściła pod stopami, drzewa o chropowatej korze, niczym starcy poznaczeni zmarszczkami wznosiły się majestatycznie nad nimi. Jednak czułe ucho Rangersa odkryło coś co mu się bardzo nie spodobało. Ciszę… okrutną i złowróżbną, prawie taką samą jaką spotkał przeszukując ruiny Atlanty… tyle, że tam jeszcze słyszał świst wiatru między połamanymi konstrukcjami… a tutaj cisza… Cisza przerwana słowami Karolinki:

- A może ... ooo ktoś się zbliża - dziewczynka stanęła w miejscu wpatrując się z błyszczącymi oczyma w kierunku skąd dochodziły odgłosy kroków.

Wzrok Peytona instynktownie powędrował za jej głosem, z mgły wciąż wiszącej nisko nad ziemią wyłoniły się trzy postacie, były jeszcze dość daleko, więc Rangers nie mógł dostrzec zbyt wielu szczegółów. Rozpoznał sylwetkę mężczyzny o jasnych włosach, koloru dojrzałej pszenicy i kobietę dość dziwnie ubraną. Za ich plecami chowała się jeszcze jedna mała postać… a sierżant dałby sobie rękę uciąć, że mignęła tam czerwona sukienka.

Błyskawicznie pokonał kilka kroków jakie dzieliły go od Karolinki. „Kimkolwiek oni nie byli nie skrzywdzą nikogo… dość uciekania…”. Zasłonił dziewczynkę ciałem, odsuwając ją do tyłu… gorączkowo poszukiwał wzrokiem karabinu szturmowego… leżał stanowczo za daleko… „zresztą zostało tylko sześć nabojów w magazynku” - sam sobie odpowiedział. Wyszarpnął z kabury przy biodrze Colta 1911… szczęk odbezpieczania przyjemnie zabrzmiał w uszach Timothiego. Pistolet wycelował w kierunku przybyszów… był już mocno zmęczony… ręka mu drżała… utrzymywał ciało w ryzach tylko siłą woli i żelazną motywacją. Posiłek jeszcze nie przyniósł poprawy… nie zdążył…

Nadał swojemu głosowi całą twardość i ostrość na jaką było go stać i wykrzyczał w stronę nieznajomych:

- Stójcie i ani kroku kurwa dalej, jeśli nie chcecie by komuś stałą się krzywda!!! Nie róbcie głupich rzeczy to nikomu się nic nie stanie!!! Chcemy stąd tylko odejść!!! Nikogo nie skrzywdzicie!!!

W jego oczach płonął ogień, ogień wściekłości i determinacji. Determinacji człowieka, który wszystko stracił, którego życie spłonęło w ogniu wojny, ale też człowieka, który znów miał za co i o kogo walczyć…

*****

Najpierw zobaczyła niską istotę w czerwonym płaszczyku. identycznym jak płaszczyk Karolinki. tylko z jej twarzą było coś nie tak. Potem z mgły wyłoniła się druga postać i kilkoma susami dopadła tamtej, zasłaniając ją sobą. Wycofując się lekko, gorączkowo szukała czegoś wzrokiem na ziemi. Wszystko następowało po sobie błyskawicznie.
Obcy czarnowłosy mężczyzna wyszarpnął coś z uchwytu na biodrze i wycelował w nich, drugą ręką przytrzymując za sobą Małą w czerwonym ubranku. Ta z kolei podniosła pisk, na który odpowiedziała Karolinka wyrywając się Dagacie z ręki. Mężczyzna coś krzyczał, Nigel odpowiadał mu, wypuściwszy z ręki kostur. Wyciągając ją w obronnym geście w kierunku przybysza, coś mu desperacko tłumaczył. Nie rozumiała ich słów, ale wyczuwała ogromne napięcie.
Powolnymi ruchami weszła między obcego i Nigela, wolno zbliżała się idąc krok w krok za zmierzającą ku tamtym w podskokach Karolinką. Miała nadzieję, że uda jej się ją odciągnąć, zanim tamten popełni jakieś głupstwo. Krzyczał coś, lecz nie miała zamiaru się zatrzymać. Musiała spróbować. Spojrzała mu w oczy. Był już blisko....

"...był groźny. Był wojownikiem. Zabijał. Mógł zabić także ich, ale coś go jeszcze powstrzymywało. ...Dziecko. Jakieś dziecko było powodem jego wahania. Miała szansę, gdyby tylko spojrzał jej w oczy."

- Spójrz na mnie nieznajomy -Nuciła tonem, który już wcześniej zahipnotyzował Nigela. -Spójrz mi w oczy.

Był zmęczony, wyczerpany po stoczonej walce. Ciemne włosy miał mokre od potu. Pot pokrywał drobnymi kropelkami jego czoło i rzeźbił jasne smugi spływając po zakurzonej twarzy. Jednak w zaczerwienionych oczach miał ogień, a zmęczoną twarz wykrzywiał grymas wściekłej determinacji.


*****

- Nie strzelaj!!! – blondyn podniósł ręce do góry i krzyczał ostrzegawczo z daleka – Nie strzelaj!!! – cały czas się zbliżał, a razem z nim ta dziwna kobieta i … druga Karolinka…

- Stój kurwa w miejscu i nie ruszaj się!!! Kim jesteś? Skąd się tu wziąłeś?!Tim mu odkrzykiwał, a dźwięki niosły się daleko, a nieznajomy cały czas się zbliżał, intensywnie gestykulując – mówię ostatni raz stój bo rozwalę Ci łeb!!!

„Nie mogę strzelić do tego palanta… tam jest dziewczynka… co tu jest kurwa grane…?”

Cały czas czuł za swoimi plecami „swoją” Karolinkę, stała za nim wychylając główkę by lepiej wszystko widzieć… „Dlaczego ten idiota mnie nie słucha…” – warknął do siebie z wściekłością. Byli od siebie kilka metrów… widział dokładnie ostre rysy twarzy tamtego… a w jego przekrwionych oczach strach… i coś co on sam nosił w sobie jeszcze kilka godzin temu… pustkę. Pustkę… śmierć duszy… śmierć wyzierającą oczami człowieka… człowieka czującego się jak wydrążona łupina orzecha…

Skupiony był cały czas na postaci mężczyzny… trzymając go cały czas na muszce pistoletu, wyczekując dogodnej pozycji do oddania strzału… jego wrzaski i upór zaczynały go irytować… tacy ludzie bywali nieprzewidywalni… a tacy są właśnie najniebezpieczniejsi…

Nawet nie zauważył jak między nimi pojawiła się ta ubrana dziwnie kobieta… na jej widok nieznajomy jakby się trochę uspokoił… przystanął i przestał krzyczeć. I wtedy ona na niego spojrzała... a jemu po kręgosłupie przemaszerowała kolumna mrówek … jej oczy były purpurowe… mieniące się głębokim kolorem.

Nie poruszyła ustami… jednak w umyśle niczym śliska macka zawiły się słowa… na pewno jej słowa:

- Spójrz na mnie nieznajomy . Spójrz mi w oczy – Timowi świat zawirował w miejscu… czuł się jakby coś przekopywało się przez jego jestestwo, jakby ktoś przewracał jego duszę jak poszewkę od pościeli… ona cały czas się przybliżała, nie spuszczając z niego wzroku. Rangersowi nie bardzo podobało się to co ona robiła z jego umysłem… wytężył całą siłę woli żeby utrudnić kobiecie jej perfidne manipulacje… ale słabł… krew odpłynęła mu z twarzy… a szczęki zacisnęły się mocno… kropelki potu spływały po jego czole… ręka trzymająca pistolet słabła o drżała… broń upadła miękko na ściółkę…

Zebrał w sobie resztki sił… wiedział, że musi zerwać kontakt wzrokowy z nią… nie potrafił wyrzucić jej ze swojego umysłu… został mu tylko jeden sposób… którego w innej sytuacji nigdy by nie użył. Z całej siły uderzył ją otwartą dłonią w twarz… kobieta upadła na ziemię… a on znów odzyskał kontrolę nad sobą. Po pistolet się już nie schylał, wyszarpną zza pasa nóż bojowy… ale nie przyjął pozycji do walki. Czekał… czekał na wyjaśnienia… od drugiej Karolinki wpatrującej się teraz w niego z otwartymi ustami… oddychał ciężko, wydyszał tylko z siebie w kierunku leżącej na ziemi kobiety: - Nigdy więcej tego nie rób…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172