Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-07-2008, 15:13   #11
Aveane
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
„Na wszelkie trucizny, jak tu śmierdzi". Rzeczywiście, w tym tłumie zapach potu był nie do zniesienia. Całe szczęście, że jeszcze był ranek, przynajmniej ludzie nie byli jeszcze zgrzani. „Tu śmierdzi bardziej niż z pyska pijanego krasnoluda. Za co tu trafiłem?”. Pomimo ponurych myśli niziołek dzielnie parł przed siebie. Proste to nie było, ludzie rozpychali się między sobą, a najwięcej zamieszania robili sprzedawcy. Jakby mogli, to by rozszarpali klientów jak dzikie bestie. „Ratujcie, bogowie. Oni drą się gorzej niż kapitan na naszym statku”. Pamiętał tę sytuację.

- Widać już port, panie kapitanie! – dało się słyszeć z bocianiego gniazda. Pomimo młodego wieku obserwatora, jego głos był mocny i pewny. Erminriadoc spojrzał w górę, podczas gdy niektórzy zebrali się na dziobie, by wypatrywać miejsca przeznaczenia.
- Sternik! Azymut 120, do cholery! Chcesz minąć port? Niech ja dorwę tego, kto Cię tu przysłał – tymi oto słowami kapitan statku podsumował pierwszy rejs jego nowego sternika. Miał być jedyny w swoim rodzaju, tak go zachwalali. Rzeczywiście, był. Jako jedyny dostał reprymendę od jednego ze spokojniejszych kapitanów statków pasażerskich.

Stopowiąz roześmiał się na to wspomnienie. Jak również na widok coraz bardziej walczących o klientów kupców. Spacerując tak po rynku dostrzegł dziwny namiot. „Kto stawia takie bydlę na rynku? O nie, to nie bydlę, to ja mały jestem. Dobra, ludziska, idziemy”. Jak pomyślał, tak zrobił. Skierował się do namiotu, jednakże po chwili przystanął. Zobaczył kobietę, która całkowicie wybijała się z tłumu. Nie dość, że miała na sobie gorset, czego na razie u nikogo nie zauważył, to przede wszystkim była… ładna! Rozejrzał się szybko po ludziach, lecz większość urodą nie grzeszyła. „No, widocznie idzie tam, gdzie ja. Ciekawe, co tam jest… Jeno szkoda, że taka duża ta panienka”.

Po kilku… kilkunastu… kilkudziesięciu krokach był już w środku. Po chwili zebrał się dość interesujący tłumek, lecz nie miał czasu na nic innego, bo pojawił się strażnik w zbroi („Kto takie żelastwo nosi? Jak to zdejmie, to nawet robaki zdechną. Jego sprawa, niech tylko nie wchodzi w tym do żadnej kuchni”), który zaczął swój nudny monolog na temat wyprawy. Stopowiąz postanowił jednak sprawiać pozory zainteresowania i z udawaną uwagą wsłuchiwał się w słowa. Miał swój cel w tej ekspedycji i nie interesowały go pieniądze.
- No ja pytań żadnych nie mam, mości panie. Powiedziałeś wystarczająco wiele, widać, żeś człowiek sumienny i dobrze przygotowany. Właściwa osoba na właściwym miejscu.
Po tych słowach ruszył ku stolikowi Jack’a. Przepuścił z uśmiechem białowłosą, po czym postanowił przepuścić także usmarowanego pomidorami elfa. Patrzył na kobietę tak maślanymi oczyma, że aż strach by było pomyśleć, co by się stało z Erminriadociem, gdyby tego nie zrobił. Zaraz, zaraz! Pomidory? „No co za ignorant! Żeby tak niszczyć drogocenne warzywa!” Widząc, że kasztanowowłosa nie rusza się na razie do stolika, zwrócił się do siedzącego przy nim strażnika.
- No tak. Nazywam się Erminriadoc Stopowiąz, pochodzę z Narenber, mam lat – stęknął – no na wasze to ze trzydzieści osiem będzie. Nie mam żony, jestem półsierotą, matka nie żyje, odkąd się urodziłem. No wie pan, młoda to ona nie była – mówił praktycznie ciągle na jednym wydechu, nie dając dojść do słowa strażnikowi. – A pan w ogóle wie, gdzie jest Nerenber? Oj daleko stąd. Na północy. Statkiem musiałem przypłynąć, bo tak daleko. No i teraz znowu na statek – zadziwiające było, że ten osobnik potrafi tak dużo nawijać bez przerwy i że w ogóle nadąża za swoim tempem wypowiedzi. – No ale fajnie mi się płynęło. Fale, woda, skrzypienie pokładu. A i załoga fajna. I współpasażerowie. Chociaż było kilku, no wie pan, nie ten teges, ale reszta była naprawdę spoko – monolog interesanta przerwał elf pytający się o pójście do tawerny. - No dobra, nie męczę już pana, bo mnie wołają. Zapisał pan wszystko?
Żołnierz królewski spojrzał zszokowany na niziołka. Widocznie bał się, że jak się odezwie, znów uruchomi niekończącą się maszynę do produkowania słów. W końcu jednak się przełamał:
- To… to jak pan miał na imię?

Wyszedł z namiotu raźnym krokiem. Elf rozmawiał z białowłosą. Widać było gołym okiem, że jest spięty jak pęczek włoszczyzny. 'Maluch' podszedł do nich spokojnym krokiem. Ponownie pozłacany kolczyk błysnął w słońcu.
- No skoro zapraszasz, to ja nie mam nic przeciwko. Tylko pytanie, czy – uśmiechnął się lekko, jednakże nie zmienił tempa ani intonacji wypowiedzi – Twoja Pani również zechce mojego towarzystwa. Jeśli nie, to owszem, zrozumiem. Ja już tyle się w towarzystwie nasiedziałem, że mogę się nasiedzieć i bez niego – z zachowania wynikało, że niziołek w ogóle nie jest spięty. Widocznie miał rację mówiąc, że już się tyle nasiedział w towarzystwie, ponieważ poznanie nowych osób w ogóle go nie zestresowało.
 

Ostatnio edytowane przez Aveane : 14-07-2008 o 15:26.
Aveane jest offline