Valdred wjechał do Hammerheim pełen niepokoju. Prawdopodobnie niedługo dorwie cel, za którym długo już gonił. Kim on jest i dlaczego to zrobił? Czy ... odgonił szybko złe myśli. Oczywiście, że żyje. Przecież jeszcze nie tak dawno potwierdzały to osoby w zajazdach na trakcie z Altdrofu do Middenheim. Szlag by to trafił. Żeby chociaż wiedział jak on wygląda. Wszystko było by prostsze. Teraz czuje się, jakby gonił wiatr i starał się ścisnąć go w dłoniach. Wziął głęboki oddech, napawając się każdym łykiem powietrza.
- W końcu w domu... Ile można patrzeć na zakazane ryje reiklandzkich bękartów... - wyszeptał pod nosem i odetchnął z wyraźną ulgą, spowodowaną powrotem na północ do Middenlandu.
Z wolna skierował konia w kierunku karczmy, którą kątem oka zauważył z pod ronda zniszczonego kapelusza. Zatrzymał się, rozglądając bacznie po okolicy - zawodowy nawyk. Zapamietał dobrze otoczenie i podprowadził zmęczonego Teufel'a do werandy.
- Zostań tu Teufel i posil się... Niewiadomo jak długo tu zabawimy... - założył worek z obrokiem na łeb konia i ściągnął juki z ekwipunkiem. Zdjął z głowy kapelusz. Włosy rozwiał wiatr. Vladred zlustrował raz jeszcze całą okolicę i wszedł do środka. Jak zwykle jego osoba zwróciła uwagę miejscowych chmyzów i pijaczyn. Reiss napiął klatkę piersiową, uwydatniając wyszyty herb Middenlandu i zdecydowanym krokiem ruszył do wolnego stolika. Płaszcz zarzucił na wieszak i odwrócił się rozglądając za gospodarzem. Zauważył jedynie dziewkę karczemną, która czyściła piec na zapleczu. Rzucił swoje rzeczy na stół i podszedł do kominka. Ściągnął z pułki jeden z suszących się kufli i postawił przy swoim stole. Czas zaczerpnąć języka... Valdred skierował swe kroki do mężczyzn siedzących zaraz obok. Jako Middenladczyk wiedział, że z ludźmi z jego rodzinnych stron gada się zwięźle i do rzeczy.
- Śledczy Valdred Reiss z Middenheim. Szukam burmistrza, lokalnego konstabla odpowiedzialnego za więzienie i gospodarza... - czekał na reakcję i szybką odpowiedź, gotowy w każdej chwili dobyć broni.
Valdred Reiss