Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-06-2008, 15:37   #191
 
lopata's Avatar
 
Reputacja: 1 lopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumny
Pasztecik potoczył się, popychany przez przechodniów pod stopy siedzącego pod budynkiem cyrulika Baliusa. Kiedy przymknięte oczy blondyna, zmrużone w celu ochrony przed rażącym słońcem podniosły się ku nadchodzącemu niziołkowi, ten podniósł kąsek i trzymał w ręku jeszcze ciepły kawałek ciasta. Spokojnie siedząc oparty o ścianę zdmuchnął z wierzchu piasek, który się poprzyklejał i delikatnie palcem drugiej ręki wytarł te resztki, które nie ustąpiły pod dmuchnięciem. Kiedy mały osobnik podszedł, blondyn niechętnie oddał pasztecik i dodał:
-Trzymaj mały...ale tak na spokojnie...czemu ten głupi wielkolud miał do Ciebie jakiekolwiek pretensje?
Spojrzał chwilę na niziołka z dołu i uznał, że nie powinien się tak zniżać.
"Cóż za ironia rozmawiać z niziołkiem patrząc na niego z dołu To żałosne."
Wstał aby górować na karzełkiem i nie zamierzał się tym pysznić. Po prostu nie zamierzał dawać tej satysfakcji niziołkowi.
-Czy codziennie w tym miejscu sprzedajesz swoje specyfiki? Lub w tej okolicy? Bo skoro nawołujesz klientów, masz możliwość widzenia sporo rzeczy, które się tu dzieją? Potrzebuje kilku informacji...ja i moi kompani...-musiał to dodać kiedy spojrzał kątem oka na delikatne skrzywienie się jego toważyszy.-Może wiesz coś o klientach tego tutaj cyrulika?
Zadając ostatnie pytanie wskazał kciukiem za siebie pokazując budynek, w którym znajdował się gabinet cyrulka.
 
__________________
"...a ścieżka, którą podążać będą zaścieli trawy krwią bezbronnych i niewinnych. Szczątki ludzkie wskrzeszać będą do swych armii aż do upadku wszelkiego życia. Nim słońce..."
lopata jest offline  
Stary 01-07-2008, 13:18   #192
 
Umbriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie coś
Barry słuchał dokładnie opowieści cyrulika, co jakiś czas z zamyśleniem przeczesując brudną, tłustą brodę. Coś mu nie pasowało w ruchach i zachowaniu tego człowieka... Coś, wywoływało w nim podejrzenia.

Najemnik nie miał jednak żadnych pytań. Zastanawiał się, czy nie dałoby rady wycisnąć z niego informacji jego sposobami, ale wtedy z pewnością nie dałby im leku... po dobremu, o ile byłby w stanie cokolwiek zrobić. Słuchał zatem spokojnie, jak jego towarzysz pyta się o pewne istotne dla niego fakty. Cyrulik miał niewątpliwie naprawdę dużą wiedzę i w wielu kwestiach mógłby im pomóc.

Gdy jednak wyszli, najemnik natychmiast podszedł do towarzysza, przekazując mu swoje obawy szeptem:

- A co, gdyby cyrulik był trucicielem? Coś mi w nim nie pasuje... Powinniśmy mieć go na oku, a jeśli trzeba, wycisnąć z niego prawdę - tu wskazał na swój toporek wzrokiem.

- Gdzie ruszymy teraz? - spytał wciąż marszcząc brwi, jakby dumał nad czymś.
 
__________________
13 wydział NYPD
Pijaczek Barry
"Omnia mea mecum porto"
Umbriel jest offline  
Stary 03-07-2008, 10:44   #193
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
Mężczyzna spojrzał lekko zdziwiony na Louisa.

- Co do tych wędrowców, to zadaje mi się, że byli to jacyś najemnicy jadący zaciągnąć się do wojska, nie mieli pieniędzy i ścięli roślinę licząc na zarobek. Miasto opuścili niedługo po tym jak sprzedali mi potrzebny składnik. Ale wspomniałeś o Musilliońskiej róży prawda? Ciekawe... cóż całkiem możliwe, że ów mag miał ja w swej kolekcji. To rzadka odmiana, nie występuje poza Bretonią. Oprócz faktu, ze można z niej przygotować silną truciznę, da się także z niej spreparować antidotum na sporą liczbę toksyn. Oczywiście o ile ktoś się na tym zna. Chłopiec odprowadzi was do drzwi. Mam nadzieję, że przyjmiecie moją ofertę. -

Cyrulik spojrzał za okno. Nagle nie wiedzieć kiedy, ani skąd pojawił się chłopak, ten sam który otwierał wam drzwi. Nie ociągając się zaprowadził was prosto do wyjścia. Na zewnątrz zobaczyliście, że Balius stoi nieopodal rozmawiając właśnie z jakimś bliżej nieznanym niziołkiem.

Niziołek uśmiechnął sie lekko i przyjął podany pasztecik.
- A diabli go wiedzą gbura jednego. Dawało od niego jak od gorzelni, pewnie obudził się w rynsztoku z kacem po nocnej popijawie i się na kimś chciał wyładować. Tylko czemu akurat na mnie? - malec żałośnie westchnął - Masz pan rację, zazwyczaj tu rozstawiam kram. A cyrulik wydaje się porządny człek, raz na jakiś czas kupował u mnie jakąs przekąskę. A gości to miewa rozmaitych, a to chłop czasem do niego zawita, albo zalana juchą ofiara bójki. On jest takim od wszystkiego, rozumiesz o co mi chodzi? No rzecz jasna parę razy widziałem jak odwiedza go co bardziej wyjątkowa osoba, ale o tym lepiej nie wspominać. Tak dla własnego dobra, bo po co pchać palce miedzy drzwi? Jeszcze mi je przytrzasną. Może pasztecika? Wyjątkowo tanio sprzedam, za 5 pensów. -
Niziołek wyciągnął w twoją stronę dopiero co otrzymany od ciebie pasztecik.
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej
John5 jest offline  
Stary 08-07-2008, 14:45   #194
 
Kokesz's Avatar
 
Reputacja: 1 Kokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputację
- Nie możemy tego wykluczyć - powiedział Louis do Barrego, gdy wychodzili z domu starca. Teoria Barrego mogla być prawdziwa. Przecież cyrulik zapewne mógłby wiedzieć jak przygotować truciznę. Jednakże w tej chwili Bretończyka interesowały postacie tajemniczych wędrowców. Ciekaw był czemu nie zatrzymano ich. Nie pochodzili stąd, byli w mieście niedawno - musiało to wzbudzić podejrzenia stróżów prawa.
Najbardziej tajemnicze wydawało się banicie w jaki sposób zdobyli zioła, które odkupił od nich medyk. Albo nie byli tymi, za których się podawali albo zaklęcia maga już nie działały. Dodatkowo ciekawiło go skąd wiedzieli, że roślina którą zerwali mogła być cokolwiek warta. Z tego co zrozumiał była dość rzadka, więc skąd mogli wiedzieć, że nie zrywają jakiegoś bez wartościowego chwastu. Jest tyle gatunków roślin, że będąc najemnikami nie mogliby posiadać takiej wiedzy.

- Teraz chyba powinniśmy ruszyć do siedziby straży miejskiej na spotkanie z kapitanem - powiedział po dłuższej chwili rozmyślania.

Kamień spadł mu z serca, gdy zobaczył jak jego towarzysze nadal na nich czekają pod domem medyka. Po wczorajszym "spacerze" Barrego spodziewał się po swojej kompanii wszystkiego i nie zdziwiłoby go gdyby zostawiliby ich dwóch.

- Zostaw tego kurdupla! - zawołał do Baliusa - choć bo nie mamy wiele czasu. - Machnął ręką przywołując resztę i skierował się w stronę siedziby straży. Po drodze opowiedział im czego dowiedzieli się od staruszka.
 
__________________
Nic nie zostanie zapomniane,

Nic nie zostanie wybaczone.
Księga Żalu I,1
Kokesz jest offline  
Stary 09-07-2008, 22:59   #195
 
lopata's Avatar
 
Reputacja: 1 lopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumny
Kolejny raz szczęście zaczęło powracać do Baliusa. Ile to razy Ranald musiał się bawić losem tego człowieka. Najwyraźniej bóg oszustów w szczególności podczas rzucania kośćmi musiał oszukiwać, bo w większości przypadków blondyn wychodził z niejednej opresji ocierając się o śmierć, obronną ręką. Tym razem zesłany mu został niziołek, który przypadkiem dzień w dzień sprzedaje paszteciki na przeciw cyrulika.

"Tak dla własnego dobra, bo po co pchać palce miedzy drzwi? Ten karzełek musi coś wiedzieć, coś co nie mogę pominąć."

Kiedy zaoferowano mu pasztecika, Balius wyjął mieszek zawieszony na jego szyi i wysypał monety na dłoń. Po chwili odliczania wręczył duże miedziane krążki w ręcę niziołka w zamian otrzymując tego samego pasztecika. Oczy niziołka zabłysły radośnie, a monety nie wiedzieć kiedy zniknęły w sakiewce malca po czym zaczął uśmiechać się do Baliusa swoim niewinnym i zarazem szelmowskim grymasem. Blondyn wzruszył tylko ramionami i odebrał kąsek, ale zaraz dodał do niziołka:

-Interesowały by mnie troche cenniejsze paszteciki które zdażają się tutaj znajdować. Chyba nie są aż tak gorące aby moje palce poparzyły. Może wiesz coś na ten temat? Bo skoro tak mówisz o nich to muszą być te pasztecki z tego miasteczka.

Jak zwykle odpowiedź niziołka była nadzwyczaj wymijająca a zarazem konkretnie udawadniająca, że się nie pomylił co do doboru informatora.

-To zależy z czyjego pieca owe paszteciki pochodzą. Niektóre naprawdę mogą zaszkodzić.

Może mieszkaniec tej miejscowości, który ma wiele do stracenia mógłby zakończyć tą konwersację, ale blondyn wiedział, że wiele może stracić pozwalając umknąć takiej okazji otrzymania dobrej wiadomości. Wybierając z wysypanych monet pięć sztuk złotych koron zadał kolejne pytanie tak aby przypadkowy przechodzień nie zauważył nic szczególnego w pytaniu.

-A więc ile monet zapobiegnie poparzeniu?

-Złoto zawsze było remedium na rany, czego chcesz się dowiedzieć?

Kiedy monety nie wiedzieć jak zniknęły z dłoni człowieka, znowu przypomniał sobie jak to było kiedyś. Tak, na pozór niska i pulchna osoba nie wygląda na zwinną i szybką. Ale to właśnie są pozory tej rasy. I niedocenianie tych malutkich ludzi jest błędem przez wiele osób. Dodatkową ich zaletą jest ciekawstwo, co wiąże się zawsze z dużą liczbą wiadomości z którymi podzielą się z każdym kto zapłaci odpowiednią cenę. Zwracając się już pół szeptem do niziołka Balius mówił na tyle głośno aby słuszał go w gwarze miejskim i zarówno tak cicho aby ta część rozmowy nie wyszła poza obręb tych dwoje.

-Kto dokładnie składał wizyte cyrulikowi i to nie z powodu bolączek i dolegliwości, kto mógłby chcieć kupić od niego jakieś rośliny lub mu je sprzedawać?

-Cóż z tego co pamiętam, odwiedza go czasami szlachcic z poza miasta, dokładnego nazwiska nie znam, ale na chorego ani rannego nigdy nie wyglądał, za to wychodził zawsze zadowolony ponad miarę a co więcej z pustą sakiewką.

Z budynku cyrulika wyszedł Louis i Barry i wielkie niezadowolenie pojawiło się na twarzy blondyna, gdy usłyszał przywódcze ponaglenie bretończyka.

"A więc to on wybił się wśród tej bandy na przód korowodu? Jeśli zamierza odgrywać sierżanta, niech czyni to na pozostałych a nie na mnie. Wojownicy...myślą, że jak dzierżą miecz w ręku mogą tak rzucać słowami. To się jeszcze okaże."

Ignorując w początkowej fazie zawołanie Louisa zwrócił się ponownie do niziołka:

-Na koniec powiedz mi tylko w którym kierunku i jak daleko stąd go znajdę?

-Tego nie wiem. Nigdy nie miałem powodu, aby go śledzić, ale zdaje się, że zna go szewc mieszkający nieopodal. to od niego wiem, że ów szlachcic mieszka za miastem.

-Dzięki wielkie, przyjacielu.-Zawołał blondyn na odchodne.- Będę pamiętał o tych pasztecikach.

[b]Balius[b] ruszył w stronę już kawałek oddalonej grupy od domu cyrulika. Truchtając w ich kierunku tylko szybko przeanalizował sobie pare przemyśleń.

"A więc do straży miejskiej. Oby to było warte zachodu, bo czasu na błache spacery nie mamy. Kapitanowi nie dziwiłbym się gdyby chciał nam poprzeszkadzać w naszym zadaniu, ale ci zaś nie zważają chyba na to, że nad nami wisi topór kata. A zaraz potem do szewca, po nowe buty jak mniemam."

Uśmiechnął się sam do siebie z obrotu spraw. Nurtowało go tylko jedno. Jeśli ten szlachcic poza miastem faktycznie kręcił lewe interesy z cyrulikiem, to jak można do tego dojść. Nie miał czasu na czekanie, aż ten wybierze się na spacer po rośliny do lasu i śledzeniu go. Pytanie wprost również spowodowałoby złe w skutkach konsekwencje. Miał nadzieję, że nie będzie tego problemu, ale już za wczasu przygotowywałsię do takiej ewentualności.
 
__________________
"...a ścieżka, którą podążać będą zaścieli trawy krwią bezbronnych i niewinnych. Szczątki ludzkie wskrzeszać będą do swych armii aż do upadku wszelkiego życia. Nim słońce..."

Ostatnio edytowane przez lopata : 09-07-2008 o 23:01.
lopata jest offline  
Stary 11-07-2008, 11:30   #196
 
Umbriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie coś
Barry wciąż milcząc, ruszył wraz z Luisem ku wyjściu budynku. Chłopiec ponownie zadziwił go swoim nieprzewidywalnym zjawianiem. Zdecydowanie, atmosfera w tym miejscu, nie podobała mu się. Nie ucieszył się jednak wcale, słysząc, że czeka ich wyprawa do siedziby straży miejskiej.

"Mam w zadzie tych sukinsynów!" - pomyślał, mamrocząc do towarzysza coś co brzmiało mniej więcej jak:

- A nie można by ich trochę poobijać?

Zerknął na bok, gdzie blondas rozmawiał z karzełkowatym nieludziem. Splunął na ziemię siarczyście, zastanawiając się zarazem, co tym razem kombinuje jego kompan.

Chwilę później ruszył szybkim krokiem wraz z nimi w stronę siedziby straży:

- Nie podoba mi się takie pakowanie w paszczę lwa. - mówił, dając upust swoim obawom i uprzedzeniom, żywionym do straży miejskiej.

- Strażnicy to podłe psy są, nim się spostrzeżesz, już mają cię w garści!

- O czym żeś mówił z tym nieludziem? - spytał się w końcu Baliusa.

Gdy doszli na miejsce, przygotował broń, stając lekko z tyłu, tak, jakby był w każdym momencie gotowy zarówno do ataku, jak i natychmiastowej ucieczki.
 
__________________
13 wydział NYPD
Pijaczek Barry
"Omnia mea mecum porto"
Umbriel jest offline  
Stary 11-07-2008, 20:22   #197
 
lopata's Avatar
 
Reputacja: 1 lopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumny
Kiedy dogonił toważyszy, ruszył już równym krokiem uspakajając oddech do rytmicznego tempa. Miał to opanowane do perfekcji. Potrafił błyskawicznie zdecydować się na ucieczkę, biec z zadziwiającą szybkością i tak samo zatrzymać się i uspokoić się nie wzbudzając podejrzeń innych przechodniów. Ulica nigdy nie była przyjazna dla osób, które nie urodziły się wojownikami i nie potrafili rozłupać pięścią komuś czaszki. Szczupły i mało zbudowany fizycznie blondyn nie miał szans w otwartym starciu z każdym po kolei z jego nowych toważyszy. Ale nie zmienia to faktu, że podczas zagrożenia uniknąłby walki i pozbył się wroga podczas jego snu. Wyrwany ze swojego własnego sposobu medytacji, jak to nazywał stan w którym uspokajał ciało, spojrzał na Barryego unosząc brwi, rozjaśniając swoją zadumaną twarz.

-Z nieludziem?

"Tak, ten typ faceta widze, nie znosi nikogo, kto nie jest człowiekiem, lub lepiej, kto nie jest nim samym."

Balius zastanawiał się jak dopiec wojownikowi za jego rasizm, ale zdecydował się w końcu nie narażać własnego życia z powodu obcej osoby. Postanowił przyjąć taktykę tych do których przyszło mu zostać dołączonym, aby móc po zakończeniu tej sprawy rozejść się z nimi. W momencie wypowiadania "nieludź" nie krył pogardy dla tego słowa w tonie swojej wypowiedzi.

-Ten "nieludź" próbował sprzedać mi pasztecika, który nawet dobrze smakuje.

Dla podkreślenia swoich słów wkłada kąsek do ust zagryzając go w dwóch kęsach. Po czym spojrzał na tego człowieka, który nadal na niego spoglądał.

-Próbował wcisnąć mi go za niewyobrażalnie wysoką cenę, więc się z nim targowałem. Cóż za pięć pensów sam musisz przyznać, że to okazja.
 
__________________
"...a ścieżka, którą podążać będą zaścieli trawy krwią bezbronnych i niewinnych. Szczątki ludzkie wskrzeszać będą do swych armii aż do upadku wszelkiego życia. Nim słońce..."

Ostatnio edytowane przez lopata : 11-07-2008 o 20:25.
lopata jest offline  
Stary 15-07-2008, 16:41   #198
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
Jonas

Podróż do Hammerheim minęła ci spokojnie i bez większych ekscesów, większość drogi przebyłeś wraz z kupcami wiozącymi swe towary do Middenheim, dopiero później odłączyłeś się, zbaczając na wschód. Samo miasteczko niemal wcale się nie zmieniło, co zresztą niewiele cię interesowało. W końcu przybyłeś tu by odwiedzić starego przyjaciela a nie, by podziwiać pejzaż.

Lekkim rozczarowaniem był dla ciebie fakt, że nikt nie wyszedł, pomimo tego, że dzień wcześniej przejeżdżając przez jakąś wioskę wysłałeś z niej chłopa, by zawiadomił Martina o twym przyjeździe. Odrobinę zagniewany ruszyłeś prosto do domu przyjaciela, zadbawszy uprzednio, by twój wierzchowiec oraz ekwipunek miał odpowiednią opiekę. Już z oddali coś wydawało ci się dziwne.



W górnym oknie nie widać było światła, a przecież Martin zawsze dbał o to by lampa oliwna zawsze była napełniona. Nie sądziłeś, by twój przyjaciel tak nagle pozbył się skrzywienia sprzed lat, którego nabawił się gdy walczyliście z Archaonem. Niektóre stwory łatwiej pokonać było właśnie światłem, niż żelazem. Irytację zastąpił niepokój, który wzmocniło jedynie, to że kompletnie nikt nie odpowiadał na twoje dobijanie się do drzwi. Zdenerwowany już nie na żarty poszedłeś wypytać sąsiadów co się stało, jednak nikt z nich nie widział Martina od dobrych paru dni ani nie potrafił udzielić odpowiedzi na to, gdzie mógł się udać.
Stojąc bezsilnie pod zamkniętym domem stwierdziłeś, że najrozsądniej będzie udać się do straży miejskiej i tam spróbować się czegoś dowiedzieć.

Od dłuższego czasu, szła za tobą grupka pięciu mężczyzn. Zazwyczaj nie zwróciłbyś na nich uwagi, jednak wyraźniej słyszałeś charakterystyczny bretoński akcent, którego nie dało się z niczym innym pomylić. Zaciekawiło cię, co mógł robić twój rodak w okolicy takiej jak ta, jednak zaraz porzuciłeś płonne myśli i skupiłeś się nad tym co powiedzieć kapitanowi straży. Nagle usłyszałeś dziki koński kwik, po czym dostrzegłeś spłoszonego czymś konia z resztą dyszla, pędzącego w twoim kierunku, z trudem udał ci się uskoczyć, co zaowocował tym, że zamiast w ciebie koń uderzył w drewniany słup, który wspomagał kolumnę znajdującego się za tobą budynku. Usłyszałeś trzask pękającego kamienia i po chwili zapanowała kompletna ciemność.

Louis, Cohen, Revan, Barry, Balius

Szliście rozmawiając o tym, co jest możliwym powodem waszego wezwania do kapitana. Zastanawialiście się, czy czasem nie uzyskał on jakiejś informacji pomocnej w odnalezieniu truciciela. Cała sprawa coraz bardziej się komplikowała, co i rusz znajdywaliście możliwe tropy nie wiedząc kompletnie za którym powinniście podążyć. Szlachcic zza miasta? Wędrowcy, którzy dostarczyli roślinę cyrulikowi? A może jeszcze ktoś inny? To, że zakonnik nie powiedział wam wszystkiego już na początku też nie napawało optymizmem. Choć możliwości było sporo, dość szybko je wyczerpaliście i zapadła wśród was niezręczna cisza. Milczenie było irytujące, lecz żaden z was nie wiedział jakie rozwiązanie zaproponować, wiec zrobił to za was los. Usłyszeliście kwik, a zaraz potem krzyk mężczyzny, któremu rumak wyrwał dyszle z wozu i pędził w waszym kierunku. Na szczęście mieliście na tyle przytomności umysłu, by pospiesznie zejść z drogi rozszalałemu zwierzęciu, które najwyraźniej nic nie widząc uderzyło w drewniany słup stojący obok pękniętej kamiennej kolumny, pomagając podtrzymać jej strop budynku, obok którego się znajdowaliście.



Na waszych oczach pęknięcie zaczęło się poszerzać, przechodząc natychmiast w sporą szczelinę. W mgnieniu oka kolumna rozpadła się, czemu towarzyszył złowrogi chrzęst. Zanim zdążyliście sobie uświadomić, że najlepszym wyjściem będzie ucieczka, niemal cała ściana obsunęła się wprost na was.

Arian

Ulice Hammerheim zdawały się być dla ciebie idealnym miejscem, by ukryć się do czasu aż sprawa odrobinę przycichnie. Najwyraźniej tutejsi mieszkańcy taki już mieli charakter, że nie interesowali się innymi, a przynajmniej tak ci się wydawało. Stałeś się nieostrożny o czym dowiedziałeś się, gdy drogę zastąpiło ci dwóch strażników miejskich, drogę z tyłu odciął ci trzeci mężczyzna uzbrojony w solidną dębową pałkę, okręconą skórami. Nim wyrzekłeś choćby słowo, w głowie zabłysły ci gwiazdy i utraciłeś przytomność. Obudził cię przejmujący chłód, który bił od kamiennej podłogi na której leżałeś. Dość szybko zorientowałeś się, że jesteś w celi. Jedynym źródłem światła było malutkie okienko tuż pod sufitem, które oczywiście było okratowane pomimo tego, że nawet wychudzony kot by się nie przecisnął. Wyglądało na to, że tym razem wpadłeś po uszy, po chwili drzwi otworzył potężny mężczyzna o byczym karku spoglądający na ciebie z politowaniem.

- Wyłaź. Kapitan chce cię widzieć i bez sztuczek, bo ci poprzetrącam to i owo. Ty przodem.

Valdred

Trop, wielokrotnie gubiony ostatecznie doprowadził cię do miasteczka, które jak się dowiedziałeś od wieśniaków zwie się Hammerheim. Okoliczne tereny obfitowały we wszelkiego rodzaju pagór, lasy i temu podobne potencjalne kryjówki. Wyglądało na to, że nie masz innego wyjścia niż zasięgnąć języka wśród mieszczan. Możliwe przecież iż porywacz został przez kogoś zapamiętany. Gdybyś choć miał pojęcie jak wygląda! Jednak teraz nadzieja ponownie wróciła do twego serca. Nigdy jeszcze nie byłeś tak blisko i nie mogłeś pozwolić, by okazja wymknęła ci się z rąk. Miasteczko nie olśniewało ani architekturą, ani wielkością. Ot zwykła prowincjonalna miejscowość jakich wiele w Imperium. Jednak to właśnie tutaj zaprowadził cię trop. Czemu? Czy porywacz jedynie przejechał przez miasto, by uzupełnić zapasy, czy też może miał tu jakie interesy do załatwienia?
Nie mając kompletnie pojęcia, gdzie poszukiwany człowiek mógł się udać postanowiłeś zasięgnąć języka wśród najlepiej sobie znanych okolic, czyli w karczmie. Po niedługich poszukiwaniach odnalazłeś jeden z takich przybytków, który ci odpowiadał. Wewnątrz było niewielu gości, zaledwie paru mężczyzn, którzy spoglądali na ciebie z ciekawością. Właściciela nigdzie nie było widać, dostrzegłeś jedynie przez otwarte drwi na zaplecze posługaczkę czyszczącą palenisko pieca.




Louis, Barry, Balius,

Przebudziły was krzyki, ktoś płakał, ktoś inny wydzierał się by uważano na rannych. Obolali podnieśliście się cali uwalani w pyle. Nadal lekko zdezorientowani rozejrzeliście się dookoła na ludzi biegających dookoła i kilku strażników próbujących opanować to pandemonium. Dopiero po chwili zauważyliście, że nie ma nigdzie Revana oraz Cohena. To was trzeźwiło na tyle, że zaczęliście ich szukać. Po paru minutach grzebania w gruzie znaleźliście ich ciała, przygniecione kilku metrowym kawałkiem ściany, nie było wątpliwości, ze obaj są martwi. Zszokowani tak nagłym obrotem sprawy ruszyliście przez rumowisko, gdy nagle Louis dostrzegł rękę wystającą z gruzu. Nie wiedzieć czemu postanowiliście pomóc nieszczęśnikowi, który nadal żył o czym świadczyły ruszające się palce. Po chwili wydobyliście mężczyznę na powierzchnię. Jakim cudem udało mu się uniknąć śmierci, tego nie mogliście zrozumieć. Nagle nieznajomy otworzył oczy i rozkaszlał się straszliwie. Przez chwilę spoglądaliście na niego milcząc, gdy niespodziewanie obok was potoczył się niewielki kamień. Okolica nie była bezpieczna, reszta budynku mogła się w każdej chwili zawalić.

Jonas

Obudziłeś się nagle, ciągnięty przez kilka par rąk, nie wiedząc co się stało. Poczułeś ogień w gardle i nie mogąc się opanować zacząłeś kaszleć tak jakbyś miał za chwilę wypluć płuca. Oddech przychodził ci z najwyższym trudem, a całe ciało pulsowało wręcz od nieznośnego bólu. Czułeś się tak, jakby nie było w tobie jednej całek kości.
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej
John5 jest offline  
Stary 15-07-2008, 19:00   #199
 
DrHyde's Avatar
 
Reputacja: 1 DrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłość
Valdred Reiss

Valdred wjechał do Hammerheim pełen niepokoju. Prawdopodobnie niedługo dorwie cel, za którym długo już gonił. Kim on jest i dlaczego to zrobił? Czy ... odgonił szybko złe myśli. Oczywiście, że żyje. Przecież jeszcze nie tak dawno potwierdzały to osoby w zajazdach na trakcie z Altdrofu do Middenheim. Szlag by to trafił. Żeby chociaż wiedział jak on wygląda. Wszystko było by prostsze. Teraz czuje się, jakby gonił wiatr i starał się ścisnąć go w dłoniach. Wziął głęboki oddech, napawając się każdym łykiem powietrza.

- W końcu w domu... Ile można patrzeć na zakazane ryje reiklandzkich bękartów... - wyszeptał pod nosem i odetchnął z wyraźną ulgą, spowodowaną powrotem na północ do Middenlandu.

Z wolna skierował konia w kierunku karczmy, którą kątem oka zauważył z pod ronda zniszczonego kapelusza. Zatrzymał się, rozglądając bacznie po okolicy - zawodowy nawyk. Zapamietał dobrze otoczenie i podprowadził zmęczonego Teufel'a do werandy.

- Zostań tu Teufel i posil się... Niewiadomo jak długo tu zabawimy... - założył worek z obrokiem na łeb konia i ściągnął juki z ekwipunkiem. Zdjął z głowy kapelusz. Włosy rozwiał wiatr. Vladred zlustrował raz jeszcze całą okolicę i wszedł do środka. Jak zwykle jego osoba zwróciła uwagę miejscowych chmyzów i pijaczyn. Reiss napiął klatkę piersiową, uwydatniając wyszyty herb Middenlandu i zdecydowanym krokiem ruszył do wolnego stolika. Płaszcz zarzucił na wieszak i odwrócił się rozglądając za gospodarzem. Zauważył jedynie dziewkę karczemną, która czyściła piec na zapleczu. Rzucił swoje rzeczy na stół i podszedł do kominka. Ściągnął z pułki jeden z suszących się kufli i postawił przy swoim stole. Czas zaczerpnąć języka... Valdred skierował swe kroki do mężczyzn siedzących zaraz obok. Jako Middenladczyk wiedział, że z ludźmi z jego rodzinnych stron gada się zwięźle i do rzeczy.

- Śledczy Valdred Reiss z Middenheim. Szukam burmistrza, lokalnego konstabla odpowiedzialnego za więzienie i gospodarza...
- czekał na reakcję i szybką odpowiedź, gotowy w każdej chwili dobyć broni.




Valdred Reiss

 

Ostatnio edytowane przez DrHyde : 16-07-2008 o 01:06.
DrHyde jest offline  
Stary 15-07-2008, 21:50   #200
 
Van der Vill's Avatar
 
Reputacja: 1 Van der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumny
- Erghk...! - kaszlnął, popchnięty przez strażnika. - Spokojnie, przyjacielu. Wrażliwe żebra, rozumiesz. Przyroda nie obdarzyła mnie tak ogromną masą mięśniową, jak ciebie.

W odpowiedzi dostał kolejnego kuksańca.
Nie wyglądało to dobrze. Jego akcje coraz częściej się paliły. Czuł, jakby most, który właśnie wybudował, został zajęty przez wyjątkowo paskudnego trolla. To znaczy - czułby tak, gdyby skończyło się na aresztowaniu przez ludzi van Gottena. Teraz, po ucieczce i ponownym schwytaniu, tym razem przez byle straż, miał wrażenie, że piorun zgruchotał most, który pogrzebał żywcem trolla, a smród gnijącego mięsa potwora odstraszał jakiekolwiek towarzystwo przez dziesięć lat. W diabły, kupa nieszczęść. Ściany, z których zbudowano areszt, pogłębiały metaforę fetorem, jakby mech rósł na gównie, a nie kamieniach.

Rozejrzał się wokół. Korytarz ani nie należał do przestronniejszych, ani ładniej pachnących. Mury były obleśnie wilgotne. Przypomniało mu to dzieciństwo, dlatego też prędko porzucił te myśli.
Parokrotnie próbował pomówić ze strażnikiem. Ani słowa. Albo jego wrodzony talent do przekonywania i gładkiej gadki wygasł, albo oprych był głuchy. Nie wierzył w inną możliwość.

Było źle. Prowadzono go do kapitana, a czego kapitan chce od więźnia? Można by się pokusić o marzenie, że jest jakimś jego dalekim krewnym i chce go uwolnić. Ale to bujdy. Powinien przesłać go do Altdorfu, nie męcząc sobie powiek spoglądaniem na niego. A wzywa do siebie.
Czyżby oznaczało to szybki proces? Van Gotten umówił się z burmistrzem tej mieściny na szybkie u c i ę c i e drażniącego wątku? Bogowie, brońcie, jeśli istniejecie!

Postanowił być hardy. Jeśli ma to być śmierć i nie ma okazji do wykpienia się z niej, umrze godnie. Ten jeden raz. Tylko dla siebie. Od tej pory szedł prosto, nie siląc się nawet na udawanie chorego.

Drzwi otworzyły się z kłującym skrzypnięciem. Stanął w nich z uniesionym czołem. Smutne, podkrążone oczy i oblicze, które serwowało uśmiechy, zwalające damy z nóg. Nigdy nie wiedział, dlaczego tak łatwo szło mu kłamanie i uwodzenie. Kobiety widziały w nim może i jednonocną przygodę, ale było ich tyle, że noce robiły się coraz bardziej zajęte.
Bandana prawie zjechała mu z głowy, odsłaniając poczochrane włosy. Miał nadzieję, że to samo nie stanie się z jego koszulą.
Umierający heros powinien prężyć muskuły... a ja, mimo, że o siebie dbam, nie mam się czym pochwalić.

Spojrzał kapitanowi prosto w oczy i wyczekiwał, starając się ocenić, czy mimo wszystko, będzie mógł wykpić się jakimś kosztem.
 
Van der Vill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172