Kiedy wszystkie konie zostały już wprowadzone, niziołek oparł się o ścianę. Niemało drogi przyszło mu dzisiaj pokonać, a odpędzony na chwilę przez zajmowanie się zwierzętami strach powrócił ponownie. Teraz, kiedy nie słychać już było szarpaniny Leo i Manfennasa z upartym Admusem, brzmiały jedynie uderzające coraz mocniej w dach krople deszczu i przeciągłe podmuchy wiatru, a Telio, choć będący jednym z dzielniejszych Brandybucków, nie śmiał nawet się odezwać. "Licho wie, co to tam w tej ciemnicy, na takich bagnach mogło wyć. Oby nie upiory znowu, oby zwierzak jakiś tylko..." - myślał niziołek, ale przeciągająca się nieobecność trójki zwiadowców nie dodawała mu odwagi. Stojąc w ciemności spoglądał tylko po dwójce swoich większych kompanów, starając się zachować dzielny wyraz twarzy. Trzeba powiedzieć, że ze słabym skutkiem, ale i tak w nikłym świetle nie można było spostrzec, że ze strachu hobbit pobladł jak kartka papieru.
Kolejne minuty płynęły, ale ciągle jedynym dźwiękiem dochodzącym z zewnątrz był szum wiatru i bębnienie deszczu. Wszyscy czterej podróżnicy, jeśli nie liczyć śpiącego Rajona, coraz bardziej się niepokoili, jednak w pomieszczeniu panowała cisza i tylko od czasu do czasu parsknął jeden z koni. W pewnym momencie, ku zaskoczeniu hobbita do gospody weszła kobieta w płaszczu obszytym futrem, ubrana, jak się zdawało, w jakiś szlachetniejszy strój. Chwilowe jedynie zdziwienie nad obecnością tej pięknej osoby w tak niewesołym miejscu szybko znikło gdy Telio dostrzegł w jej ręku miecz. Odruchowo odsunął się na bok, ale kiedy zaraz za nią i jej koniem pojawił się Galdor i reszta, hobbit odetchnął z ulgą.
- Czyżbyście to wy pani napędzili nam takiego stracha? - zwrócił się do kobiety bezpośredino, jak to zwykły czynić w podobnych sytuacjach niziołki. - Zaprawdę, tak się wszyscy wystraszyliśmy, a tu proszę, kolejna osoba w kompanii. Szkoda tylko, że pogoda taka marna i gospoda mało przytulna. A tak w ogóle jestem Teliamok Brandybuck z Shire. |