14-07-2008, 21:51 | #131 |
Reputacja: 1 | Pozbierał się spokojnie, żeby nie rzec leniwie, jakby wylegiwał się dla przyjemności. Podniósł topór i oparł na barku. Potem, unosząc jedną brew w grymasie ni to zdziwienia, ni drwiny i uśmiechając się lekko, podrapał się w potylicę i rzekł niby do siebie, ale zupełnie wyraźnie: - Chodziło raczej o deser... |
15-07-2008, 09:27 | #132 |
Reputacja: 1 | Valin, mocno rozbawiony całą sytuacją, schował miecz do pochwy. Stał tylko i obserwował rozwój sytuacji...
__________________ Fanuilos heryn aglar Rîn athar annún-aearath, Calad ammen i reniar Mi ‘aladhremmin ennorath! |
15-07-2008, 12:45 | #133 |
Reputacja: 1 | Manfennas Z radością popędził konia, gdy tylko dostrzegł zrujnowany budynek. Nie było to coś specjalnego, jednak Sokolnik przywykł do gorszych warunków, więc potrafił docenić to co miał teraz przed sobą. A miał przed sobą perspektywę nocy w suchym i osłoniętym od wiatru miejscu. To było coś. Jego sokół, dzielny Avargonis, powędrował do środka wraz z nim. Szkoda byłoby zostawić go w tej ulewie. Ptak zajął miejsce na starym mosiężnym świeczniku i nastroszył pióra tak, że malutkie krople padły w kierunku ludzi, hobbitów i elfa. Sam Manfennas zdążył już zdjąć przemoczony płaszcz i wyjąć z jego kieszeni zieloniutkie jabłko. Zdążył nawet raz je ugryźć, lecz nie dane było mu poczekać aż smak rozpłynie się po podniebieniu. Zresztą te nagłe zamieszanie na chwilę odebrało mu apetyt. Ruszył w kierunku drzwi, by zrealizować polecenie Galdora. Konie same pchały się do środka, więc wystarczyło, że przytrzymał uszkodzone wrota. Najgorzej było, gdy przyszła kolej na Admusa. Mając przed oczyma pamiętną lekcję latania uważał, by nie dołączyć do uczniów osiołka. Chwycił go za uzdę i szarpnął co sił w przywykłej do miecza ręce. O dziwo zwierze nawet nie drgnęło. Ponowił więc próbę… i tak kilkanaście razy. Był już bardzo wściekły, gdy wreszcie Adamus ustąpił, co triumfalnie ogłosiło plasknięcie Leona. Sokolnik podał mu rękę i pomógł wstać, a raczej samemu postawił go na nogi. Ostatnio edytowane przez Keth : 15-07-2008 o 13:00. |
15-07-2008, 13:14 | #134 |
Reputacja: 1 | Galdor dopiero teraz zorientował się, że przemówił w języku elfów. Właściwie to nawet się spodziewał pytania w tym stylu. Narfin znana była z tego, że najpierw mówiła, a później się zastanawiała. Przyzwyczaił się już do tego. Być może wynikało to z Daru Iluvatara dla Drugiego Plemienia? W końcu ich czas przebywania w Śródziemiu był skończony. Jednak to, że się przyzwyczaił nie oznaczało, że akceptował. - Towarzystwo jest dobre, jak każde, z którym decyduję się podjąć podróż. - w głosie elfa zabrzmiała lekka reprymenda. Już otworzył usta, aby kontynuować, ale chmura nad nimi właśnie w tej chwili zdecydowała się zrzucić swoje brzemię i mżawka przeszła w deszcz. - Chodźmy jednak pod dach, nie ma sensu rozmawiać w deszczu. Czy jesteś pewna, że oprócz nas nie ma nikogo innego w pobliżu? I wciąż nie odpowiedziałaś, co tutaj robisz? Pomyślał, że być może powinien przedstawić jej swoich towarzyszy, jednak nie był pewien, czy będą sobie tego życzyli. Przedstawią się, jak będą chcieli. Schował sztylet do pochwy i zarzuciwszy kaptur na głowę skierował się do opuszczonego budynku ... Ostatnio edytowane przez Smoqu : 15-07-2008 o 18:08. |
15-07-2008, 14:30 | #135 |
Reputacja: 1 | Rozbawiona przyglądała się małemu przedstawieniu człowieka z blizną i po komentarzu dotyczącym deseru mrugnęła doń porozumiewawczo odpowiadając jednocześnie na zarzut elfa - Towarzystwo rzeczywiście niezgorsze... Taaaak robi się coraz weselej. Ciekawe co to za jeden... Jeszcze przez dłuższą chwilę przyglądała się w milczeniu mężczyźnie z toporem. Z zamyślenia wyrwały ją dopiero pierwsze krople szybko nasilającej się mżawki. - Nie widziałam nikogo więcej po drodze - w jej głosie zagościł nieoczekiwanie głęboki smutek, ale tylko na moment - a my lepiej się schowajmy. Nie mam zamiaru stać jak zmokła kura na deszczu i się TŁUMACZYĆ. Nie czekając na resztę odwróciła się plecami i żwawym krokiem ruszyła w stronę Gospody. Wiedziała, że tuż za nią podąży jej rumak. Ostatnio edytowane przez Viviaen : 17-07-2008 o 16:43. |
16-07-2008, 23:50 | #136 |
Reputacja: 1 | Kiedy wszystkie konie zostały już wprowadzone, niziołek oparł się o ścianę. Niemało drogi przyszło mu dzisiaj pokonać, a odpędzony na chwilę przez zajmowanie się zwierzętami strach powrócił ponownie. Teraz, kiedy nie słychać już było szarpaniny Leo i Manfennasa z upartym Admusem, brzmiały jedynie uderzające coraz mocniej w dach krople deszczu i przeciągłe podmuchy wiatru, a Telio, choć będący jednym z dzielniejszych Brandybucków, nie śmiał nawet się odezwać. "Licho wie, co to tam w tej ciemnicy, na takich bagnach mogło wyć. Oby nie upiory znowu, oby zwierzak jakiś tylko..." - myślał niziołek, ale przeciągająca się nieobecność trójki zwiadowców nie dodawała mu odwagi. Stojąc w ciemności spoglądał tylko po dwójce swoich większych kompanów, starając się zachować dzielny wyraz twarzy. Trzeba powiedzieć, że ze słabym skutkiem, ale i tak w nikłym świetle nie można było spostrzec, że ze strachu hobbit pobladł jak kartka papieru. Kolejne minuty płynęły, ale ciągle jedynym dźwiękiem dochodzącym z zewnątrz był szum wiatru i bębnienie deszczu. Wszyscy czterej podróżnicy, jeśli nie liczyć śpiącego Rajona, coraz bardziej się niepokoili, jednak w pomieszczeniu panowała cisza i tylko od czasu do czasu parsknął jeden z koni. W pewnym momencie, ku zaskoczeniu hobbita do gospody weszła kobieta w płaszczu obszytym futrem, ubrana, jak się zdawało, w jakiś szlachetniejszy strój. Chwilowe jedynie zdziwienie nad obecnością tej pięknej osoby w tak niewesołym miejscu szybko znikło gdy Telio dostrzegł w jej ręku miecz. Odruchowo odsunął się na bok, ale kiedy zaraz za nią i jej koniem pojawił się Galdor i reszta, hobbit odetchnął z ulgą. - Czyżbyście to wy pani napędzili nam takiego stracha? - zwrócił się do kobiety bezpośredino, jak to zwykły czynić w podobnych sytuacjach niziołki. - Zaprawdę, tak się wszyscy wystraszyliśmy, a tu proszę, kolejna osoba w kompanii. Szkoda tylko, że pogoda taka marna i gospoda mało przytulna. A tak w ogóle jestem Teliamok Brandybuck z Shire. |
17-07-2008, 10:13 | #137 |
Reputacja: 1 | Manfennas Rohirrim spodziewał się raczej, że zwiadowcy wrócą w mniejszej liczbie niż wyszli. Dodatkowa osoba, w dodatku kobieta, całkiem zbiła go z tropu. Odruchowo wytarł o spodnie ubłoconą przy wprowadzaniu zwierząt rękę i uśmiechając się szeroko, zawołał dziarskim głosem. – A kogóż to szlak do nas przyprowadził?Ostatnio edytowane przez Keth : 17-07-2008 o 10:19. Powód: Keth przeprasza, przeprasza, przeprasza ;x |
17-07-2008, 16:48 | #138 |
Reputacja: 1 | Kobieta nie okazała zdziwienia na widok hobbita i jego powitalną przemowę. Zamiast tego z powagą, której przeczyło roześmiane spojrzenie odpowiedziała małemu członkowi tej niecodziennej kompanii - Rzeczywiście, to ja jestem odpowiedzialna za całe zamieszanie. Wybacz mi, jeśli Cię to przestraszyło. Na imię mi Nar... Narfin z Rivendell. Gdy jej oczy przyzwyczaiły sie do ciemności wnętrza, dostrzegła jeszcze dwóch niziołków, z których jeden spał na podłodze i dwóch mężczyzn. Po co Galdorowi aż taki balast? Zajęła się koniem czekając na pozostałych. Jej ruchy były szybkie i sprawne, więc już po chwili odwróciła się w stronę elfa i skrzyżowała ręce na piersi. - Powiedz mi, Galdorze, dokąd zmierzacie i kim są twoi towarzysze. Za wyjątkiem tego oto szacownego niziołka, który jako jedyny mi się przedstawił nie zapominając o dobrych manierach względem gości... - tu lekko się usmiechnęłą i skinęła głową w stronę Teliamoka, wywołując u niego rumieniec zadowolenia. Zaraz jednak wróciła do poprzedniego tonu - Ale przede wszystkim powiedz mi czego tu szukacie. Widać było, że nie zamierza powiedzieć nic więcej o sobie, dopóki sama nie dowie się wszystkiego o podróżnikach. |
17-07-2008, 21:21 | #139 |
Reputacja: 1 | Rzeczywiście nikt z kompanii nie stanął na wysokości zadania i nie zadał sobie trudu, aby się przedstawić. Może wynikało to z ostrożności i braku zaufania do nieznajomej, a może po prostu towarzysze Galdora nie byli wystarczająco dobrze wychowani, aby wiedzieć, że podczas powitania warto się przedstawić. Tym razem elf najwyraźniej musiał pełnić rolę gospodarza, gdyż znał obie strony. - Pozwól, że ci przedstawię moich towarzyszy. Dzielnego Teliamoka Brandybucka już znasz. Sam się przedstawił, dając przykład innym. - kiwnął głową w kierunku hobbita. - Jednak nie wszyscy są chętni do podążenia jego śladem, więc po kolei. - pokazał ręką na parę hobbitów pod ścianą. - Oto Leon i jego brat Rajon Powe, Haerthe z dalekich stepów Rohanu, Manfennas z jego sokołem, Valin i w końcu twój przeciwnik w błotnych zapasach, Szrama. - wskazywał po kolei znajdujące się w środku osoby. Na końcu wskazał na kobietę i zwrócił się do reszty wyprawy - Oto Narfin, Strażniczka Północy. W końcu etykiecie stało się zadość i wszyscy wiedzieli, z kim mają do czynienia. - Na razie proponuję rozpalić jakiś ogień, abyśmy się ogrzali, wysuszyli - popatrzył znacząco na utytłanych w błocie Szramę i Narfin - i przyrządzili jakiąś kolację, co bez wątpienia poprawi humor naszym dzielnym hobbitom. - uśmiechnął się widząc niewesołe miny maluchów. Wiedział, że ich nacja raczej nie lubuje się w wyprawach przedkładając nad nie święty spokój i pełen brzuch. - Wtedy będzie czas, żeby opowiedzieć Ci, co nas sprowadza w te strony. Po tych słowach rozejrzał się po pomieszczeniu. Uśmiechnął się dostrzegając w kącie lekko zruinowany, ale jeszcze nadający się do użytku kominek. - Zbierzcie resztki mebli i rozpalmy tam ogień. - wskazał kąt ręką. - Nawet, jak komin będzie zapchany, to i tak dym wyleci przez powałę. A później zrobimy kolację. Wierzchowce zostawmy tutaj, a spać będziemy w sąsiedniej sali. Po czym zabrał się do zbierania drwa i znoszenia ich w pobliże kominka ... |
18-07-2008, 13:41 | #140 |
Reputacja: 1 | Izba była w rzeczy samej w opłakanym stanie i choć gospoda sama w sobie wydawała się miejscem nie bez kozery opuszczonym, to jednak dawała znaczące schronienie przed wiatrem i deszczem. Wszyscy pozostali ostrożnie stąpali po nadgniłych dębowych deskach, które mimo wieku wciąż dobrze się trzymały trzeszcząc tylko nieznacznie. Konie jednak nie czuły się pewniej w ciasnym wnętrzu dając wyraźne oznaki swojej dezaprobaty rżeniem i grzebaniem kopytami. Gdy elf z Valinem i Szramą wyszyli, rohirrimowi zrobiło się trochę lżej na duchu. Za dużo nas tu... Zdecydowanie potrzebował przestrzeni. Schował wyciągnięty uprzednio nóż do sztylpy i ruszył pozamykać okna, których połamane okiennice rytmicznie uderzały w belkowe ściany. Gospoda musiała być co jakiś czas wykorzystywana gdyż do większości okiennic przywiązane były lniane szmaty dzięki którym zamknięcie okien nie stanowiło problemu, a tym co zostało, można było przytkać pozostałe dziury. Gdy we wnętrzu robiło się coraz ciszej, konie stopniowo się uspakajały. Nawet Adamus i koń Szramy - Czarny, jak w skrócie nazywał go w myślach Haerthe, przestały hałasować. Nie zamierzonym efektem tego działania był pogłębiający się w izbie mrok. Nie zdążył jednak dojść do juków niesionych przez Adamusa gdy ostatnio większe źródło światła jakim było wejście frontowe, przesłoniła ciemna sylwetka zbyt zgrabna i smukła by należeć nawet do Galdora nie mówiąc już o Valinie, czy Szramie. Postać weszła do środka, a zaraz za nią wkroczyli brakujący towarzysze. Przez chwilę panowało jedno z tych niezręcznych milczeń tak jakby nowy przybysz oczekiwał jakiejś konkretnej reakcji obecnych na swoje pojawienie się. Sytuację uratował Teliamok, który stojąc bliżej mógł nieco więcej powiedzieć o obcym. Dopiero teraz Haerthe zauważył, że to kobieta i w dodatku uzbrojona. Miecz w jej ręku odbijał co jakiś czas resztki światła jakie pozostały po zmierzchającym dniu. Skrzywił się na ten widok i na jej komentarz. Widać na północy obowiązują inne zwyczaje i uzbrojonemu gościowi należy się przedstawiać. Postanowił jednak nie dzielić się tą uwagą zwłaszcza, że i Galdor szybko przedstawił jej wszystkich włącznie z nim. Wzruszył tylko ramionami i gdy elf zaczął zbierać pozostawione przez zapewne poprzednich dzikich lokatorów zapasy drwa ustawione pod ścianą, wyjął z juków krzesiwo, krzemień, oraz marnej jakości hubkę, które dostali od Butterbura wraz z resztą zapasów i ruszył do kominka. Wilgoć w kominku była zdecydowanie nadmierna jednak wspomógłszy się skrawkami kory brzozowej, które zawsze miał ze sobą w sakiewce, udało mu się po paru próbach sprawić, że iskra przyjęła się na hubce i po chwili kora wraz z najmniejszymi gałązkami zajęła się ogniem. Płomień, choć leniwie, złapał również parę większych szczap przyniesionych przez Galdora i ognisko zaczęło nabierać rozmachu, a gęsty dym szczęśliwie uchodził kominem. Haerthe usiadł przed kominkiem zadowolony. Lubił skupić się na czymś. Dopiero wtedy się naprawdę uspokajał... W końcu mógł przyjrzeć się dokładniej ich nowej towarzyszce, która mimo dość roszczeniowej postawy była całkiem nadobna. Wstał i szybko oceniwszy małą ilość drwa, która nie starczy na długo rzekł: - Idę po drewno, bo tego co mamy na długo nie starczy, a mokre lepiej, żeby podeschło w międzyczasie - to powiedziawszy odpalił od ogniska pochodnię wyjętą z juków osła i wyszedł na zewnątrz. Coraz rzadsze i drobniejsze krople mżawki posykiwały w zetknięciu z ogniem gdy Haerthe oddalał się najpierw w kierunku pustej drewutni, a potem do pobliskiego zagajnika karłowatych olch. Na ciemnym niebie chmury przesłoniły wszystkie gwiazdy... a miało być ładnie...
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |