Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-07-2008, 13:41   #140
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Izba była w rzeczy samej w opłakanym stanie i choć gospoda sama w sobie wydawała się miejscem nie bez kozery opuszczonym, to jednak dawała znaczące schronienie przed wiatrem i deszczem. Wszyscy pozostali ostrożnie stąpali po nadgniłych dębowych deskach, które mimo wieku wciąż dobrze się trzymały trzeszcząc tylko nieznacznie. Konie jednak nie czuły się pewniej w ciasnym wnętrzu dając wyraźne oznaki swojej dezaprobaty rżeniem i grzebaniem kopytami.

Gdy elf z Valinem i Szramą wyszyli, rohirrimowi zrobiło się trochę lżej na duchu. Za dużo nas tu... Zdecydowanie potrzebował przestrzeni. Schował wyciągnięty uprzednio nóż do sztylpy i ruszył pozamykać okna, których połamane okiennice rytmicznie uderzały w belkowe ściany. Gospoda musiała być co jakiś czas wykorzystywana gdyż do większości okiennic przywiązane były lniane szmaty dzięki którym zamknięcie okien nie stanowiło problemu, a tym co zostało, można było przytkać pozostałe dziury. Gdy we wnętrzu robiło się coraz ciszej, konie stopniowo się uspakajały. Nawet Adamus i koń Szramy - Czarny, jak w skrócie nazywał go w myślach Haerthe, przestały hałasować. Nie zamierzonym efektem tego działania był pogłębiający się w izbie mrok. Nie zdążył jednak dojść do juków niesionych przez Adamusa gdy ostatnio większe źródło światła jakim było wejście frontowe, przesłoniła ciemna sylwetka zbyt zgrabna i smukła by należeć nawet do Galdora nie mówiąc już o Valinie, czy Szramie. Postać weszła do środka, a zaraz za nią wkroczyli brakujący towarzysze. Przez chwilę panowało jedno z tych niezręcznych milczeń tak jakby nowy przybysz oczekiwał jakiejś konkretnej reakcji obecnych na swoje pojawienie się. Sytuację uratował Teliamok, który stojąc bliżej mógł nieco więcej powiedzieć o obcym. Dopiero teraz Haerthe zauważył, że to kobieta i w dodatku uzbrojona. Miecz w jej ręku odbijał co jakiś czas resztki światła jakie pozostały po zmierzchającym dniu. Skrzywił się na ten widok i na jej komentarz. Widać na północy obowiązują inne zwyczaje i uzbrojonemu gościowi należy się przedstawiać. Postanowił jednak nie dzielić się tą uwagą zwłaszcza, że i Galdor szybko przedstawił jej wszystkich włącznie z nim. Wzruszył tylko ramionami i gdy elf zaczął zbierać pozostawione przez zapewne poprzednich dzikich lokatorów zapasy drwa ustawione pod ścianą, wyjął z juków krzesiwo, krzemień, oraz marnej jakości hubkę, które dostali od Butterbura wraz z resztą zapasów i ruszył do kominka.

Wilgoć w kominku była zdecydowanie nadmierna jednak wspomógłszy się skrawkami kory brzozowej, które zawsze miał ze sobą w sakiewce, udało mu się po paru próbach sprawić, że iskra przyjęła się na hubce i po chwili kora wraz z najmniejszymi gałązkami zajęła się ogniem. Płomień, choć leniwie, złapał również parę większych szczap przyniesionych przez Galdora i ognisko zaczęło nabierać rozmachu, a gęsty dym szczęśliwie uchodził kominem. Haerthe usiadł przed kominkiem zadowolony. Lubił skupić się na czymś. Dopiero wtedy się naprawdę uspokajał... W końcu mógł przyjrzeć się dokładniej ich nowej towarzyszce, która mimo dość roszczeniowej postawy była całkiem nadobna.

Wstał i szybko oceniwszy małą ilość drwa, która nie starczy na długo rzekł:
- Idę po drewno, bo tego co mamy na długo nie starczy, a mokre lepiej, żeby podeschło w międzyczasie - to powiedziawszy odpalił od ogniska pochodnię wyjętą z juków osła i wyszedł na zewnątrz. Coraz rzadsze i drobniejsze krople mżawki posykiwały w zetknięciu z ogniem gdy Haerthe oddalał się najpierw w kierunku pustej drewutni, a potem do pobliskiego zagajnika karłowatych olch. Na ciemnym niebie chmury przesłoniły wszystkie gwiazdy... a miało być ładnie...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline