Izba była w rzeczy samej w opłakanym stanie i choć gospoda sama w sobie wydawała się miejscem nie bez kozery opuszczonym, to jednak dawała znaczące schronienie przed wiatrem i deszczem. Wszyscy pozostali ostrożnie stąpali po nadgniłych dębowych deskach, które mimo wieku wciąż dobrze się trzymały trzeszcząc tylko nieznacznie. Konie jednak nie czuły się pewniej w ciasnym wnętrzu dając wyraźne oznaki swojej dezaprobaty rżeniem i grzebaniem kopytami.
Gdy elf z Valinem i Szramą wyszyli, rohirrimowi zrobiło się trochę lżej na duchu. Za dużo nas tu... Zdecydowanie potrzebował przestrzeni. Schował wyciągnięty uprzednio nóż do sztylpy i ruszył pozamykać okna, których połamane okiennice rytmicznie uderzały w belkowe ściany. Gospoda musiała być co jakiś czas wykorzystywana gdyż do większości okiennic przywiązane były lniane szmaty dzięki którym zamknięcie okien nie stanowiło problemu, a tym co zostało, można było przytkać pozostałe dziury. Gdy we wnętrzu robiło się coraz ciszej, konie stopniowo się uspakajały. Nawet Adamus i koń Szramy - Czarny, jak w skrócie nazywał go w myślach Haerthe, przestały hałasować. Nie zamierzonym efektem tego działania był pogłębiający się w izbie mrok. Nie zdążył jednak dojść do juków niesionych przez Adamusa gdy ostatnio większe źródło światła jakim było wejście frontowe, przesłoniła ciemna sylwetka zbyt zgrabna i smukła by należeć nawet do Galdora nie mówiąc już o Valinie, czy Szramie. Postać weszła do środka, a zaraz za nią wkroczyli brakujący towarzysze. Przez chwilę panowało jedno z tych niezręcznych milczeń tak jakby nowy przybysz oczekiwał jakiejś konkretnej reakcji obecnych na swoje pojawienie się. Sytuację uratował Teliamok, który stojąc bliżej mógł nieco więcej powiedzieć o obcym. Dopiero teraz Haerthe zauważył, że to kobieta i w dodatku uzbrojona. Miecz w jej ręku odbijał co jakiś czas resztki światła jakie pozostały po zmierzchającym dniu. Skrzywił się na ten widok i na jej komentarz. Widać na północy obowiązują inne zwyczaje i uzbrojonemu gościowi należy się przedstawiać. Postanowił jednak nie dzielić się tą uwagą zwłaszcza, że i Galdor szybko przedstawił jej wszystkich włącznie z nim. Wzruszył tylko ramionami i gdy elf zaczął zbierać pozostawione przez zapewne poprzednich dzikich lokatorów zapasy drwa ustawione pod ścianą, wyjął z juków krzesiwo, krzemień, oraz marnej jakości hubkę, które dostali od Butterbura wraz z resztą zapasów i ruszył do kominka.
Wilgoć w kominku była zdecydowanie nadmierna jednak wspomógłszy się skrawkami kory brzozowej, które zawsze miał ze sobą w sakiewce, udało mu się po paru próbach sprawić, że iskra przyjęła się na hubce i po chwili kora wraz z najmniejszymi gałązkami zajęła się ogniem. Płomień, choć leniwie, złapał również parę większych szczap przyniesionych przez Galdora i ognisko zaczęło nabierać rozmachu, a gęsty dym szczęśliwie uchodził kominem. Haerthe usiadł przed kominkiem zadowolony. Lubił skupić się na czymś. Dopiero wtedy się naprawdę uspokajał... W końcu mógł przyjrzeć się dokładniej ich nowej towarzyszce, która mimo dość roszczeniowej postawy była całkiem nadobna.
Wstał i szybko oceniwszy małą ilość drwa, która nie starczy na długo rzekł:
- Idę po drewno, bo tego co mamy na długo nie starczy, a mokre lepiej, żeby podeschło w międzyczasie - to powiedziawszy odpalił od ogniska pochodnię wyjętą z juków osła i wyszedł na zewnątrz. Coraz rzadsze i drobniejsze krople mżawki posykiwały w zetknięciu z ogniem gdy Haerthe oddalał się najpierw w kierunku pustej drewutni, a potem do pobliskiego zagajnika karłowatych olch. Na ciemnym niebie chmury przesłoniły wszystkie gwiazdy... a miało być ładnie...
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin |