Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2008, 23:00   #106
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Rosa udała się wraz z towarzyszami do karczmy. Uważała, że powinny z Marą natychmiast udać się do świątyni, ale ta postanowiła uczcić zwycięstwo piwem z „Smoczego Łba”. Podtrzymując z troską Bersk, zaprowadziła ją do budynku. Gdy cała grupka znalazła się w karczmie, wojowniczka Helma ogłosiła światu, iż zwyciężyli krwiopijcę. Wtedy też Rosa spojrzała na Lunę, by upewnić się, czy z nią wszystko dobrze. Czuła się za nią odpowiedzialna i musiała o nią dbać. W chwili, gdy Wisewind dowiedziała się o wydarzeniu w magazynie, krew odpłynęła jej z twarzy. Paladynka chciała poklepać ją przyjaźnie po ramieniu i spytać, czy coś się stało, ale uznała, ze wrażliwa dziewczyna po prostu przestraszyła się owianego złą sławą monstrum. Tak więc posłała jej delikatny uśmiech, po czym pomogła Marze wstać i udała się z nią do świątyni.

Aremi jak zwykle zawiódł. Najzwyczajniej w świecie nie miał dostępnych odpowiednich zaklęć i „może będzie mógł pomóc jutro”. Głupiec! Jest odpowiedzialny za światynię i stan mieszkańców miasta. Czy gdyby sytuacja była tragiczna i Marze pozostałoby tylko kilka minut stanowiących o życiu lub śmierci też by tak odpowiedział? To, że stan Bersk nie był poważny, nic nie znaczyło. Gdyby na nieszczęście było gorzej, mogłaby umrzeć przez tego śmierdzącego lenia. Jakim cudem taki człowiek mógł zostać kapłanem?

- No cóż... - Skwitowała sytuację Mara, po czym odezwała się do Rosy - Pomożesz mi ściągnąć pancerz?

- Oczywiście, oczywiście Kochanie. Zdejmij to żelastwo i wypocznij, zasłużyłaś- rzekła czule Rosa, po czym dodała szeptem sama do siebie:
- W przeciwieństwie do kapłanów-obiboków

Gdy kobiety już uporały się z pancerzem, do drzwi zapukał Erin i przekazał Rosie informację dotyczącą jej pokoju. Wdzięczna kobieta pięknie podziękowała (czując wyrzuty sumienia z powodu wcześniejszego potraktowania młodziana) i udała się do lokum, chcąc dać Marze odpocząć.

-Przyjdź do mnie później Rosa, pogadamy sobie- rzuciła na odchodne Mara, po czym zamknęła drzwi. Rozpromieniona Rosa udała się do swego pokoju, chcąc przygotować należycie na wieczór pełen wielu wrażeń.



Po pewnym czasie Rosa zapukała do drzwi Bersk. Wykąpana, odprężona i uwolniona z „pancernej” (jak mawiał Yon) zbroi czuła się znacznie lepiej. Gdy Paladynka zaprosiła ją grzecznie, ta nieśmiała uchyliła drzwi i wysunęła głowę przez powstała szparę.

Pokój Mary był zgrabny acz skromny. Proste, drewniane meble, kilka książek i skromna kolacja idealnie pasowały do wizerunku kobiety, która miast mówić, działała. Dobrze było wiedzieć, że przynajmniej jedna osoba (no, może dwie licząc Erina) przestrzegała slubów złożonych Helmowi i nie popadała w fałszywą skromność.

- Wchodź śmiało wchodź i siadaj – rzekła towarzyszka, ubrana w bursztynową suknię, która mogła uchodzić za piżamę. Zachęcona Rosa usiadła obok Paladynki.

Zasadniczo myśl, iż Mara Mozę mieszkać w świątyni Helma była dla Rosy dość dziwna. Gdy patrzyła na blondwłosą myślała o niej jak o szeryfie społeczności, niestrudzonym wojownikiem o wolność i dobrobyt. Prędzej Paladynka by uwierzyła, że kobieta sypia w ratuszu lub areszcie, a nie w świątyni. Choć wydawało się to najbardziej oczywiste, to Rosie trudno było sobie wyobrazić jak Bersk może spać pod jednym dachem z Aremim. Chyba ze nie poznała go od drugiej strony lub… kapłan się jej bał?

Rozmyślania Burbonówny zostały przerwane przez toast wniesiony przez Marę.
- I za Ciebie, Maro, za twe poświęcenie, które pozwoliło zwyciężyć zło- odwzajemniła uprzejmość i upiła wina z czary.

- Powiedz mi Roso coś więcej o sobie, skąd pochodzisz, gdzie się wychowałaś? - Zagadnęła Mara

- Z chęcią zaspokoję twoją ciekawość- rzekła Rosa, po czym wzięła dłuższy oddech i zaczęła snuć historię.

- Urodziłam się w Tantras, w podupadłej szlacheckiej rodzinie. Moi przodkowie stracili wszystko co zdołali zgromadzić ich przodkowie w ciągu jednej li tylko dekady. Niegdyś byliśmy szanowaną, liczącą się rodziną złożoną z wielu członków i prowadzącą wiele przedsięwzięć, jako że od niepamiętnych czasów ród mój zajmował się handlem. Byliśmy tak dobrzy, że cała Gildia Kupców stała u naszych stóp. Niestety, tam gdzie bogactwo uderza ludziom do głowy, tam pojawia się pycha i znudzenie tym, co cieszy zwykłych ludzi. W końcu ludzie z mej rodziny zaczęli szukać sobie wyszukanych, egzotycznych i zakazanych rozrywek.

- Ponad sto lat temu ta cecha ujawniła się w całej swej okazałości. Jak dobrze wiesz, w Roku Bólu kult Loviatar zyskał niezwykłą popularność tu, na północy. W Tantras także powstało kilka kultów. Oczywiście, przodkowie uznali to za wspaniałą rozrywkę. Wiesz jak to jest- wyszukane sado-maso, orgie do białego rana, władza, wpływy, możliwość dominacji nad innymi i dreszczyk emocji. Nie ma co się dziwić- życie kupców było takie nudne, a nad kominkiem wisiał nowy, nieużyty jeszcze pejcz. Tak więc ród rzucił się w ramiona Pani Bólu, a ta dała im to, czego oczekiwali.

- Oczywiście, sprawa szybko wyszła na jaw. Wielu członków rodu stracono lub też wypędzono z miasta, a Ci, którzy zachowali w sobie choć szczyptę przyzwoitości, zmieszali swą krew z krwią innych rodów i zmienili nazwiska, wstydząc się swoich korzeni. Tylko parę osób zostało przy swym nazwisku i ci próbowali odbudować swą dawną potęgę. Niestety, kupcy nie chcą umawiać się z kimś, kto miesza palce w mrocznej stronie ludzkiej bytności. Po przeszło stu pięćdziesięciu latach od tych wydarzeń tylko dwie osoby nosiły nazwisko de Burbon. Byli to moi rodzice- Juliet i Ryszard.

- Nie mogę powiedzieć o nich dobrego słowa- Ryszard był niepoprawnym marzycielem, który żył przeszłością i maniakalnie pragnął dawnej władzy, jaką miałby jeszcze półtora wieku temu. Matka zaś była na wszystko obojętna- niezależnie od tego, co by się stało, ona i tak tylko mruknęłaby coś pod nosem i dalej prowadziła swoje kręte interesy. Chyba nie muszę mówić jak tacy rodzice wychowują dziecko?

- I wtedy nadszedł Czas Kłopotów. Gdy bogowie zeszli na ziemię, dwóch z nich zainterweniowało w me życie. Byli to Bane i Torm. Rodzice, tak jak każdy w mieście, poświęcili swe dusze, by wzmocnić mego patrona. Nie wiem, naprawdę nie wiem co ich do tego podkusiło. Było to jednak najlepsze co mogli zrobić. Gdyby mnie dalej wychowywali byłabym pewnie pseudo-szlachcianka wydającą pieniądze których nie mam i traktującą problemy jakby ich nie było. Ale zamiast tego trafiłam do świątyni Torma w Damarze, gdzie zostałam wychowana przez pobożnych kapłanów. Nie mogłam sobie wyobrazić lepszego obrotu spraw. Miałam wreszcie należytą opiekę, wzorce moralne i dyscyplinę której potrzebowałam. Dzięki temu odebrałam swoje szkolenie pala… - Rosa przerwała w pół słowa. Jako paladynka Torma nie powinna kłamać. W dodatku Mara sama domyśliła się prawdy. Więc czemu nie powiedzieć jak jest naprawdę?

- Przyznaję, nigdy nie otrzymałam święceń palatyńskich.

Następnie nastąpiła chwila milczenia. Mara z uwagą wpatrywała się w Rosę, oczekując wyjaśnień, a ta zbierała siły. Serce waliło jej jak dzwon, postanowiła jednak skończyć temat który zaczęła. Zbyt długo już samo sobie radziła z swymi problemami. Po paru głębszych wdechach zebrała się w sobie kontynuowała.

- Wiesz, zawsze chciałam być paladynką. Już jako dziecko marzyłam o tym, by dosiadać swego wspaniałego rumaka i z kopią w dłoni szarżować na bandy goblinów. Klacz nazywałaby się „Złota”, a mój piękny giermek ożeniłby się ze mną i założył zakon palatyński gdzieś w górach. Mielibyśmy gromadkę dzieci-paladynów i jako rodzina zaprowadzilibyśmy pokój na świecie. Urocze, nie? Niestety, nie wyszło.

W miarę jak Rosa mówiła w jej oczach pojawiły się zły, a głos załamał się. Mimo to była silna- gdyby nie błyszczące oczy i dziwny ton głosu nie byłoby żadnych widocznych oznak jej zdenerwowania.

- Wiesz jak to jest, gdy z wszystkich sił starasz się coś osiągnąć, a to dalej jest poza twoim zasięgiem? Gdy jakiś stary piernik zabrania ci spełnić swego marzenia tylko dlatego że jesteś kobietą? Widziałam jak młodzi chłopcy, którzy nie potrafiliby młotka unieść zostawali przyjęci do zakonu, a ja, choć znacznie sprawniejsza miałam stać z tyłu i opatrywać ich rany? Nocą wykradałam się z dormitorium, brałam miecz z magazynu i do białego rana ćwiczyłam z nim, aż się nie nauczyłam walczyć. Oszczędzałam przez pół dzieciństwa, żeby kupić swoją pierwszą, palatyńską zbroję. Walczyłam ze złem, szukałam wrogów kościoła, starałam się jak mogłam. Wstąpiłam nawet do inkwizycji. Ale wiesz? To ciągle nie to samo.

Tu Burbonówna przystanęła i skryła twarz w dłoniach, becząc jak dziecko. Było jej głupio- że zbłaźniła się przed Marą, że pragnie niemożliwego, że zepsuła miły wieczorek. Mimo to odczuwała ulgę mogąc się wreszcie wyżalić po tych wszystkich latach.

- Dlatego zawsze się przedstawiam jako paladyn. Małe kłamstwo, ale odnosi skutek. Wiesz, jak bardzo ludzie szanują paladynów. Ale powiedz, że jesteś „tylko” kapłanką a od razu polecą do przystojniaka na koniu w zbroi. Ale wiesz co jest najgorsze? „Głupiutka Rosa, czemu ona się bawi w taki teatrzyk?” „Nie zna baba swojego miejsca” „Pomieszało się dziewczynie”. Żaden człowiek jeszcze sobie nie zadał minimum trudu i nie spytał „Czemu”. Nie, oczywiście. Bo po co? Lepiej się pośmiejmy z malutkiej Rosy. „Paladynka-kłamczuszka, jakie to rozczulające”.

- Yon też taki jest. Nawet nie wiesz jak ja nienawidzę tego cholernego darmozjada. On mnie nigdy nie zrozumie. Szczyt jego marzeń to napchanie kieszeni kasą i zagranie na nerwach władzy. Jeśli chciał zostać zwykłym złodziejem to wyciągnął rękę- proste, nie? Ja nigdy tak nie miałam. Dlatego tak go nie cierpię. Staram się być tak dobra jak tylko mogę, ale myślisz, że choć raz okazał mi szacunek? Widziałaś ten jego uśmieszek? „Nieszkodliwa idiotka, niech pomacha sobie mieczykiem i pojeździ na koniku to się uspokoi”. Tormie, jak ja go nienawidzę.

Po tych zwierzeniach, płacząca wciąż Rosa wstała
- Wybacz, dokończymy kiedy indziej- powiedziała, po czym udała się do swego pokoju.

Tej nocy nie miała zaznać spokojnego snu.
 
Kaworu jest offline