Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-07-2008, 02:09   #2
alathriel
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Życie bywa okrutne. Pewnego pięknego dnia otwiera się oczy i widzi się piękne niebieskie, bezchmurne niebo. A potem wszystko co piękne zmienia się w koszmar.

I tym razem tak było. Nagła pobudka na statku, który od brzegów znanego i kochanego ci lądu odbił tydzień temu. Z wolna zbliżaliście się do Montaigne. Nowa przygoda? Mówili żeglarze, podśmiewając się z ciebie pod nosem. Przygoda? Ale ty nigdy nie szukałaś przygód! A tym bardziej takiej!

Kiedy już przybiliście do brzegów tego strasznego, nowego państwa zostawiono cię w porcie na pastwę losu. Umarł w butach, jak to się mawiało w twoich stronach. Sama,, pozostawiona na pastwę innego świata, dobrze że przynajmniej język znałaś. I jedno nazwisko: Tedous. Lena Tedous.

Stolica Rozpusty - tak mówiły o stolicy Mointagne książki, które tak kochałaś (albo które zajmowały ci niepotrzebnie tyle czasu - po cóż właściwie ludzie czytają?).

Charouse od razu przywitało cię jako kolejną biedną duszę, na której można zarobić. Zaledwie kilka kroków i już nie miałaś za co wykupić pokoju w gospodzie, ba! Nie miałaś za co zjeść śniadania! "Wiedziałam, ze tak będzie. A mówiłam, pilnuj pieniędzy!" - odezwał się głos w twoim umyśle. Nie miałaś siły oponować. Rzeczywistość cię przerastała. Stanęłaś na schodach obserwując miasto, które cię nie lubiło - tego akurat byłaś zupełnie pewna.

Został tylko list. I nazwisko. Lena Tedous. Miałaś złe przeczucia.

Po dłuższych poszukiwaniach (pytałaś każdego o ową damę i jej dom, a oni ci niekiedy odpowiadali. A sumienie grymasiło okropnie, bo przecież trzeba było dać w zęby złodziejowi i...) dotarłaś. I nadal szczęście ci nie dopisywało.


Jej portret wiszący w holu ukazywał prawdę - była piekielnie piękna i kusząca, ale jej dusza pozostawiała wiele do życzenia.
Po nocy spędzonej w pokoju gościnnym wręczyła ci list i oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu:
- Spotkasz się z nim. I potem zrelacjonujesz wszystko.



W tej kobiecie było coś dziwnego, coś, co kazało jak najszybciej od niej uciekać. Chyba samą siłą woli powstrzymywałam swoje nogi przed puszczeniem się biegiem w stronę drzwi. Siedziałam jak na szpilkach w zupełnej ciszy. Ledwie oddychałam obawiając się jakby nawet najmniejszy odgłos z mojej strony miał doprowadzić kobietę do morderczej furii. Atmosfera, jaką wprowadzała była tak ciężka i gęsta, że można ją było kroić nożem. Złowroga, niebezpieczna aura podążała za nią krok
w krok. Chyba każdy to wyczuwał. W obecności pani Tedous nawet ONA milczała. Bez słowa, przytakując jedynie ograniczającym się do minimum kiwnięciem głowy, wzięłam od niej list. Odczekałam 2 sekundy, które dla mnie trwały tyle, co dwie godziny, po czym dygnęłam krótko i opuściłam pokój najspokojniej jak tylko było mnie na to stać. Gdy tylko, zniknęłam z pola widzenia pani domu przyspieszyłam i prawie biegiem opuściłam budynek. To było najbardziej przerażające doświadczenie w moim życiu.
"-nie przesadzaj, bywało gorzej"- usłyszałam drwiący głos w mojej głowie "-ale fakt było nieprzyjemnie, ta kobieta jest pełna... czy ja wiem... grozy". Wiedziałam że tak będzie. Nathalie oczywiście nie mogła sobie oszczędzić komentarza,
to by było nie w jej stylu.
"-zamknij się" -lekko rozgoryczona, warknęłam w myślach „-to, że ty masz jeszcze gorsze doświadczenia nie jest wcale powodem do dumy! Normalni ludzie nie mają takich problemów. Zresztą mnie to wystarczyło, omal nie dostałam zawału"
"-wiem, czułam" -odparła wszechwiedzącym tonem "-swoją drogą nie wiem czemu się tak przejmowałaś? Bo w końcu..
co ci niby mogła zrobić?"
"-nie bądź taka mądra, nie pisnęłaś w jej obecności nawet słówka" -zaśmiałam się ironicznie i ruszyłam w głąb miasta.
"-hmpf, ja?"- odparła błyskawicznie "-ja po prostu nie miałam wtedy nic ciekawego do powiedzenia"- Zatrzymałam się jak na komendę. Ton jej głosu sugerował, że po tej kwestii na twarz wpełzał wredny uśmieszek zwycięzcy. Taka opcja nie była jednak dla niej chwilowo dostępna.
"-ta.. jasne"- rzuciłam bardziej do siebie niż do niej i znowu ruszyłam z miejsca. Szkoda, że takie braki tematu nie zdarzają jej się częściej...

Jak przystało na Montaigne już od rana słońce grzało w najlepsze, przy czym "grzało" było w tym wypadku subtelniejszą wersją określenia "skwar". Czułam że podnosiło się również ciśnienie, zresztą nie tylko ja. Całkiem nieopodal mnie zemdlała wystrojona starsza kobieta. Jakiś młodzieniec rzucił się żeby jej pomóc. Ja naprawdę rozumiem, że można podążać za najnowszymi..
"-jak to się nazywało? Trendy?"
"-trendy" odparł znudzony głos
…Właśnie, trendy... że można podążać za najnowszymi trendami w modzie, ale ubieranie się w przepastną, ciężką konstrukcję grubo podszywaną nie przewiewnymi materiałami w TAKI upał, to czyste samobójstwo.
"-Ciekawe czy zauważy, że zniknął jej z szyi ten kosztowny wisior?"- Zaśmiał się paskudnie głos w mojej głowie.
Było potwornie duszno. Zazwyczaj po takim upale przychodził chłodny deszcz albo, chociaż mżawka. Niestety powoli dochodziłam do wniosku, że chyba jednak nie tutaj. Spojrzałam na bezchmurne, już nawet nie niebieskie, a wręcz białe od gorąca niebo.
- Mogłoby padać - rzuciłam cicho do siebie i wyciągnęłam z torby wachlarz, który wczoraj w porcie zdążyła mi wepchnąć jakaś przekupa. Przyjemny wiaterek, którego poskąpiła nam dzisiaj matka natura, łagodnie muskał moją twarz. Powoli zbliżałam się do centrum. Nawet nie orientując się dokładnie w mieście z łatwością można było to stwierdzić. Po czym? Oczywiście po stałym przyroście straganów. Starałam się nigdzie nie zatrzymywać doświadczona wczorajszymi zdarzeniami, ale przekupy i tak mnie dopadły. Wydałam 5 z 10 gildierów, których za żadne skarby nie zamierzałam wydać! Za coś w końcu musiałam wrócić do domu! Nie mi to jednak nie dało. Kobiety tak mnie zakręciły, że kupiłam płaszcz
("w taki upał? Pogięło cię!?"), komplet modnych spinek do włosów ("przecież i tak ich nie użyjesz"), mapę miasta i .. tym razem z własnej inicjatywy, pojemnik na wodę. Niestety był pusty a dookoła nie było najmniejszego śladu jakiegokolwiek źródła. Wszystkie, chcąc nie chcąc zdobyte, fanty wpakowałam do torby (poza płaszczem, który przez nią przewiesiłam
i wachlarzem, którego akurat używałam). ONA odziwo milczała jak zaklęta, może poszła spać? Nieważne. Nie obchodziło mnie to. Miałam chwilę świętego spokoju i postanowiłam się nią nacieszyć. Znajdowałam się już prawie na rynku. Ponad niskimi budynkami centrum majaczyła górna część fasady katedry. Bezpośrednio przy wyjściu z uliczki spostrzegłam małą fontannę. Z ust matki głębiny (a przynajmniej wydawało mi się, że ta płaskorzeźba miała ją przedstawiać) wypływał obfity strumień wody, który trafiał to czegoś na kształt olbrzymiej misy. Nie łatwo było przegapić ten wyskok w krajobrazie. Pomijając już fakt, że obiekt przepięknie się prezentował pod względem walorów artystycznych (jak i zresztą całe miasto), to z powodu nieznośnego upału przyciągał również mocno spragniony tłumek. Kiedy udało mi się przedostać do fontanny napełniłam nowo zakupiony pojemnik cudownie lodowatą wodą. Zanim jednak chowałam go do torby wypiłam dwa-trzy łyki jego zawartości i porządnie zakręciłam zbiorniczek. Zimny płyn przepłyną przez moje gardło do prosto rozpalonego wnętrza. Nagle poczułam się orzeźwiona a paskudne zmęczenie wywołane upałem, prawie zupełnie ustąpiło. Zadowolona ruszyłam prosto do pięknie zdobionej katedry. Na żywo robiła niesamowite wrażenie. Wydawało się, że każdy jej najdrobniejszy szczegół został dokładnie przemyślany i najprecyzyjniej jak t tylko możliwe, wykonany. Spostrzegłam mężczyznę stojącego przy wejściu. Nie wiedziałam czy to z nim miałam się spotkać czy też nie. Podeszłam bliżej i stanęłam w portalu. Był płytki, ale przy takim ustawieniu słońca i tak dawał odrobinę cienia. Oparłam się przyjemnie chłodne mury i przez chwilę przyglądałam się mężczyźnie. Wyraźnie wyglądał jakby na kogoś czekał. Przypomniałam sobie o liście. Wcześniej tylko raz go otworzyłam żeby sprawdzić gdzie konkretnie miałam się udać, ale nie zawracałam sobie głowy, Z KIM konkretnie miałam się spotkać. Wyciągnęłam z torby lekko pofatygowany papier. Sądząc po opisie to był on. Rozejrzałam się dookoła. Nikt inny nie stał ani w tym wejściu, ani w pozostałych dwu. Jeszcze raz zerknęłam na treść listu spoglądając, co jakiś czas na mężczyznę. Teraz i on z mierzył mnie wzrokiem. Nie mogło być pomyłki, to musiał być on. Schowałam list i podeszłam do niego:
-witam, nazywam się Meike Siversten
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez alathriel : 22-07-2008 o 02:14.
alathriel jest offline