Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-07-2008, 20:03   #13
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Stał przy żywopłocie wspominając poprzedni wieczór. A że najlepiej wspomina się przy konkretnej pracy, przynajmniej tak zawsze uczyła go ciotka Luie, młodsza siostra matki, przycinał co bardziej odstające gałązki starym sekatorem znalezionym w szopie z tyłu garażu. Śpieszył się mając nadzieję, ze zdąży przed przybyciem Amber. Nie był sam, ale z nią i trochę czuł się głupio z powodu wczorajszej podłamki. Zamiast stanowić dla niej oparcie okazało się, że sam rozkleił się niczym galareta. Zanucił swoją starą ulubiona piosenkę grupy „Yes” tak bardzo pasującą do jego sytuacji, zmieniając niektóre słowa. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo nie pamiętał wszystkiego. Dodawało odwagi z jednej strony, z drugiej wprawiało go w nieco melancholijny nastrój.

Move yourself
You always live your life
Never thinking of the past
Prove yourself
You are the move you make
Take your chances win or loser

See yourself
You are the steps you take
You and you - and that’s the only way

Shake - shake yourself
You’re every move you make
So the story goes

Owner of a lonely heart
Owner of a lonely heart
Much better than - a
Owner of a broken heart
Owner of a lonely heart

Say - you don’t want to chance it
You’ve been hurt so before

Watch it now
The eagle in the sky
How he’s dancing one and only
You - lose yourself
No not for pity’s sake
There’s no real reason to be lonely
Be yourself
Give your free will a chance
You’ve got to want to succeed
.”

Wczorajszy wieczór po rozmowie telefonicznej z żoną spędził dosyć przyjemnie. Jej głos podniósł go na duchu ... bardzo podniósł. Ponadto chińszczyzna miło drażniła jego kubki smakowe, a przyprawiona rozmową z Sue była wręcz wyborna. Musiał przyznać, że co, jak co, ale siostra mu się trafiła. Co prawda z resztą rodziny sprawa wyglądała bardziej niż marnie, może z wyjątkiem drugiej siostry, która wprawdzie sprzedawała swoje ciało, ale ogólnie ponoć była w porządku. Przynajmniej tak twierdziła Sue wyjaśniając, iż ona ma wprawdzie sponsora, ale nie puszcza się na lewo i prawo, tylko oddaje wyłącznie temu mężczyźnie, zaś on zapewnia jej utrzymanie, a, przy okazji, i nam, bo wszystkie opłaty za media idą z kieszeni Cecil.

Sue była naprawdę fajną dziewczyną i widać do niego przywiązaną. Jakże ucieszyła się, gdy powiedział:
- Jesteś świetną siostrą, nie mógłbym wymarzyć sobie lepszej.
Może poruszyło ją to dlatego, że nie udawał. W tym wariatkowie, jakim stał się dla niego nowy dom, dziewczyna stanowiła oazę zdrowego rozsądku. Ponadto jej szczerość stanowiła niezwykle przyjemną odmianę od świata pozorów, w którym przeważnie żył. Kiedy uśmiechała się, opieprzała go, wyjaśniała, to czuło się autentyzm. Marzył, żeby wrócili do takich relacji z Amber i może właśnie Sue była taką gwiazdką zwiastującą, że jest to możliwe.

Po kolacji nie rozmawiali zbyt wiele. Vince chciał pospacerować „sam ze sobą”, jak jego ulubiony bohater literacki z poematu Byrona. Miał nadzieję, że odnajdzie spokój zgubiony przy tym całym zdarzeniu. Vince był introwertykiem. Nie okazywał zbyt wielu uczuć na zewnątrz, ale czasem, kiedy już naprawdę nie potrafił w sobie zdusić emocji, wylewały się z niego niczym pędząca fala. Tak, jak podczas rozmowy telefonicznej z żoną. Sam na sam z gwiazdami i własnym nowym ciałem. Poznawał je dopiero i wiedział, że tak samo jest z Amber. Tak głupie wydawałoby się rzeczy, jak zasięg ramion, sposób stawiania kroków, refleks były dla niego odkrywaniem niezbadanych obszarów. Każdy mięsień, kość, mimika twarzy, sposób uśmiechania się, wszystko to przynosiło ze sobą coś nowego i zaskakującego go.

- BIIIP!!! – Przeraźliwy sygnał wyrwał go z zamyślenia.
Alfa Romeo. Ładny wozik. Zawsze miał słabość do tej włoskiej marki. Owszem, wiedział, ze to nie są najlepsze samochody, ale niewątpliwie mające niezwykłą urodę. Do trzech ideałów piękności: kobiety w tańcu, rumaka na wolności oraz fregaty pod żaglami Vince dodałby jeszcze niektóre modele Alfy Romeo. Teraz miał usiąść w tym samochodzie razem z żoną, bowiem był przekonany, że tylko ona mogła poganiać go dźwiękiem klaksonu.



Piękny, czerwony kabriolet, a w nim ona, otoczona chmurą aromatu spalin z dezem dla nastolatek. Ubrana tak, że ... że natychmiast pragnęło się ją rozebrać, i nie byłoby wiele do ściągania. Chciał powiedzieć, jak bardzo jest seksy w tym wdzianku, ale powstrzymał się. Jej spojrzenie, niosące z sobą splot uczuć, od lekkiego zawstydzenia i krępacji do mimowolnej dumy z tego młodzieńczego, niezwykle zgrabnego ciała, które tak mocno eksponowała jej kusa garderoba, prosiło o zaniechanie komentarzy. Dlatego tylko podszedł z normalnym, wydawałoby się na pozór, „hallo”, które jednak zawierało całą jego radość, tęsknotę i uczucie.

Jej uśmiechnięte oczy, usta, zapraszające „wskakuj” i pocałunek. Taki krótki, urywany, naturalny, jak u starych par, które nawet nie myślą dając sobie buziaka przy powitaniu.
- O kurde, wy się całujecie!
Wpatrzony w żonę Vince dopiero teraz zauważył Dave’a siedzącego na tylnym siedzeniu i zasłuchanego w jakiś najnowszy łomot, za nic nie przypominający normalnej muzyki. Amber pewnie też na chwilę o nim zapomniała, bo nagle zrobiła przestraszona minę.
- Ale jaja – kontynuował brat Amber ściągając słuchawki. – Jak się Bill dowie, to ci zdrowo przyładuje. Słuchaj stary – jego głos wyrażał czyste, choć nieco kpiące współczucie. – Radzę uważać, bo albo moja siostrunia robi cię w konia ...
- W konia? Dave, daj, proszę, spokój, a ty Vin ... Kevin, wsiadaj. Poznajcie się, mój brat, a to ten kolega, o którym wspominałam.
- Kolega? Akurat. Z kolegami to nawet ty się nie całujesz, a przynajmniej nie ze wszystkimi, nie licząc Jimiego O’Toole’a i Jeremiego Brinslowa, ale że Bill obydwu sprał i dali sobie spokój, to ostrzegam cię, chłopie, uważaj z nią, bo jej facet ma nierówno pod sufitem. Jeremi nawet spędził jakiś czas w szpitalu po tym, jak mu ten kretyn połamał rękę. Ale komu ja to mówię, jesteś jej kumplem, to pewnie wiesz o tym. Nie moja sprawa.
Amber nie przeszkadzała bratu. Sama zapewne chciała się dowiedzieć czegoś o życiu Jessie. Może dlatego jej protest był stosunkowo słaby:
- Nie pleć, Dave ...
- Ja plotę? Ja plotę? – Zaperzył się chłopak. – A kto się założył z Domenicą Hewitt, ze poderwie tego kujona Bernarda Kowalsky? Zajęło ci to tylko dwa dni, a, nie powiem, nie przepadałem za tym dupkiem, ale gdyby nie to, że przeniósł się do innej szkoły to by oberwał. Bill się ostro odgrażał. Wprawdzie zabawnie to wyglądało, potem ...
- Co takiego? Zresztą nieważne, daj spokój – Vince, patrząc na poczerwieniałą twarz Amber, która z wrażenia zapomniała przekręcić kluczyka, postanowił przerwać te wynurzenia.
- Co daj spokój? Co daj spokój? Czy ty na księżycu byłeś? Wpatrujesz się we mnie, jakby to była jakaś nowość, że kiedy przegrała zakład, Hewitt musiała przyjść do szkoły bez stanika w obcisłej, jasnej bluzce, a wtedy było dość zimno, hehe. Wszyscy faceci mieli radochę, nawet myśmy przyszli z gimnazjum. Niewiele brakowało, wyleciałaby ze szkoły. Nauczycielom tłumaczyła się, że ją ktoś okradł w przebieralni gimnastycznej. Wątpię, czy uwierzyli, ale skoro Hewitt reprezentowała szkołę na setkę w stanowych zawodach, to zrobili dobrą minę do złej gry.
- Żartujesz – zdołała wyszeptać skamieniała Amber.
- Straciłaby pozycję wśród dziewczyn, gdyby nie dotrzymała zakładu – wyjaśnił poważnie Dave. – Dlatego facet, nic do ciebie nie mam, jak mężczyzna do mężczyzny: trzymaj się z daleka od Jessici, bo biorąc pod uwagę średnią jej podrywów oraz reakcji Billa, to nie życzę nikomu. Poderwie cię albo dla żartu, albo po to, wzbudzić zazdrość swojego chłopaka. Tak czy siak, zostaniesz na lodzie. Kapujesz?
- Dave, to twoja siostra. Co ty mówisz? – Vince nie za bardzo wiedział, jak przemówić do nastolatka i pierwszy raz poczuł się jak typowy wapniak.
- Just relax, stary. Guzik mnie obchodzi czy dostaniesz po pysku od Billa, czy siostrunia złamie ci serducho. Ja ostrzegam. Rozumiesz? Tylko normalnie ostrzegam, bo widać masz klapki na oczach.
- D a v eVince przeliterował dobitnie imię z nutą groźby. – Dzięki za ostrzeżenie, ale to twoja siostra i traktuj ją z szacunkiem. Myśl sobie co chcesz, ale jest najwspanialszą kobietą na świecie i guzik mnie obchodzi jakiś niedorobiony szczeniak, który obtłukuje twarze wszystkim, na których spojrzała.
- Twoja rzecz – Dave obojętnie wzruszył ramionami. – Kapitanowie drużyn footballowych to silne chłopy, a wśród nich Bill nie należy do najsłabszych. Natomiast na szacunek, to trzeba zasłużyć, co nie? Najwspanialszą, ech, facet, jaja se robisz. Jednak mam to gdzieś. Ja na pewno nie powiem nikomu, żeście się całowali, ale pewnie plotka się i tak rozniesie. Chrzanić to. Uwielbiam Linkink Park – rzucił już do siebie znowu zakładając słuchawki.

Vince był wściekły. Normalnie wściekły, że ktoś ośmielił się powiedzieć coś takiego o jego żonie. Zwyczajnie, miał zamiar złapać szczeniaka za wszarz i potrząsnąć nim parę razy. Odwrócił się do tyłu.
- Siadaj, proszę – dobiegł go cichy głos Amber.
- Ale ...
- Siadaj. Jest OK. Jedziemy. Chyba nie chcesz na stojąco?

Nie, nie chciał jechać na stojąco i nie było OK. Kurczę! Ona była jego żoną. Żoną, której tyle kłopotów robił doprowadzając ich związek niemal do rozpadu, ale której, jak sobie obiecywał, już nie sprawi kłopotu. Ale teraz po prostu nie wiedział, co robić. Był jak agent na terenie wroga nie znający ani języka, ani zwyczajów. Tylko wyglądający jak oni, nastolatkowie XXI wieku.

Jechali milcząc. Tylko Dave nucił pod nosem „Leave Out All The Rest” i “Breaking the habit”. Jego gimnazjum było położone tuż obok liceum, do którego uczęszczali Jessie i Kevin. Praktycznie obydwie szkoły tworzyły jeden ośrodek i uczniowie Simon Kenton Junior High School przeważnie uczyli się dalej w Liceum Kentona. Amber podprowadziła samochód od strony gimnazjum, więc nie mieli okazji zobaczyć swojej szkoły.
- Na razie. Wracam dzisiaj sam, bo lecę do Steve’a przygotować pracę na geografię – Dave wyskoczył z samochodu i nie oglądając się za siebie pognał do błękitnego wnętrza, które właśnie pożerało coraz to nowe rzesze spieszących się uczniów. Dziewczęta, chłopcy, niektórzy w mundurkach inni bez, tworzyli różnobarwną mozaikę, w którą obydwoje wpatrywali się zafascynowani:
- Myślisz, ze my też tak będziemy od jutra? Biec do klas, kłaniać się profesorom, zdawać egzaminy, ćwiczyć na gimnastyce ... – mówiła powoli Amber z niechętną miną dopóki mąż nie wszedł jej w słowo.
- ... chodzić na imprezy, szaleć do upadłego, tańczyć, bawić się, cieszyć i tak dalej – uzupełnił znacznie radośniej Vince.
- Ty naprawdę znowu chcesz przejść ten kierat? – Amber aż się zdziwiła.
- Szczerze mówiąc, to nie wiem. Nie mam się ochoty uczyć znowu o pierdołach, kolejny raz pisać pracę magisterską i bronić kolejnego doktoratu, ale życie nastolatka w obecnych czasach chyba nie składa się z samej nauki. Przynajmniej jak patrzyłem na moją siostrę, tak mi się wydawało.
- Owszem i możesz mi wierzyć, drugi raz tak sobie życia nie zmarnuję. Nie! – Krzyknęła nagle widząc gwałtownie spochmurniała minę chłopaka. – Nie myślałam o tobie. Tylko i wyłącznie o lekcjach, do których przygotowywałam się całymi dniami popędzana przez rodzinę. Musisz być najlepsza, mieć wyłącznie super oceny, żadnych szaleństw, żadnych zabaw, żadnych chłopaków ... znaczy, Vince, to także nie było do ciebie. Po prostu, ja tylko chciałam powiedzieć, że praktycznie nie miałam takiej młodości, jaką obydwoje sobie możemy wyobrazić. Tylko tyle. I to niej znaczy, że się rzucę na chłopaków. Jestem przecież zamężna – dodała muskając mu dłonią policzek. – Masz ochotę na kawę?
- Jasne – uwielbiał kiedy go tak dotykała. - Jestem dzisiaj wyłącznie na szklance herbaty i kawałku wczorajszej chińszczyzny, którą przyniosła Sue. Znasz ten rejon miasta?
- Nie, ale poszukamy czegoś bliskiego.
Vince rozejrzał się:
- Tam po drugiej stronie jest jakaś „Rocco”. Zaraz jak się wjeżdża w tamta ulicę. Akurat teraz ciężarówka zasłoniła. O, jest tam.
- Dobra



Amber zaparkowała, a potem weszli do lokalu wpadając w charakterystyczną smugę miłego aromatu. Kilkanaście osób piło kawę, jadło szaszłyki czy miejscowe odpowiedniki hot dogów, ktoś czytał gazetę. Większość stanowili, sądząc po wieku, uczniowie pobliskich szkół, raczej licealiści niż gimnazjaliści. Ogólnie było czysto, miło i bardzo jasno, gdyż przez duże szyby słońce bez problemu dostawało się do środka rozjaśniając pastelowe wnętrze. Vince aż zdziwił się, ze zawieszone u sufitu lampy pozostawały włączone
- Zajmijmy stolik tam w rogu – zaproponował, ale nim zdążyli podejść ...
- Kev – młody, ciemnoskóry kelner lub barman wyciągnął ku niemu rękę na powitanie. – Super, że jesteś. Ten czas, kiedy cię porwali ... kurde, fajnie, że przyszedłeś. Jak tam było? Zresztą, nieważne, jesteś teraz i jest dobrze. Szkoda, że Jimowi Cameronowi się nie udało jeszcze. Kiedy wracasz do pracy? Szef na twoje miejsce nie przyjął nikogo?
- Pracy?
- No - Murzyn przez chwilę był zdezorientowany. – Przecież pracowałeś tutaj na popołudniowa zmianę. Co ty?
- Przepraszam, kolego – starał się mówić, jak najbardziej neutralnie. – Pewnie jest tak, jak mówisz ...
- Kurde, Kev pogrywasz w coś, czy się zabawiasz jakoś? Cieszę się, ze wróciłeś i wreszcie znalazłeś tak wypasioną foczkę, ale ...
- Ona nie jest żadną foczką, to moja ... – już miał na języku słowo „żona”, kiedy poczuł szturchnięcie Amber - ... dziewczyna.
- Przecież mówię. O co ci chodzi? Masz świetną laskę, farciarzu. Czy ja cię gdzieś nie widziałem? – Zwrócił się do niej. – Zresztą nie ważne. Kev to fajny gość, jak się nie wygłupia. Fajnie, że wreszcie kogoś znalazł. Miło mi cię poznać. Jestem Silvio.
- Cześć – Amber wyciągnęła rękę do chłopaka. – Jessica, a co do wygłupów, to się nie dziw. Wiesz, amnezja.
- Jaja sobie robisz?
- Niestety nie. Tam nas ...
- Was?
- Także tam byłam. Pewnie słyszałeś, ze porwano więcej osób – Silvio skinął głową. – Nie wiem, czym nas tam naszprycowali, ale przynajmniej na tą chwilę lekarze stwierdzili amnezję.
- Żartujesz – Silvio był naprawdę przejęty. – To znaczy, że ty mnie naprawdę nie pamiętasz? I szefa i innych także?
- Poważnie, stary. Ona także.
- Ja pindolę, masz przechlapane. To przecież tak, jakbyś się znalazł w obcym kraju. Rodziny także nie kojarzysz? Sue?
- Sue już poznałem. Nie wiedziałem, ze mam tak sympatyczną siostrę, natomiast reszta, no nieważne. Silvio, chcielibyśmy się napić kawy.
- Kawy? Ty lubisz kawę? – Zdziwiona mina Silvio dowodziła najdobitniej, co dawny Kevin myślał o małej czarnej.
- Od wczoraj, tak.
- No to co? Dwie mokki? Są niezłe. Oczywiście, na koszt firmy. Szef wyszedł, ale, niech to gęś, strasznie się ucieszy, ze nic ci nie jest. Tyle, że jeżeli nic nie pamiętasz, to pewnie szybko nie wrócisz do roboty?
- Na pewno nie teraz. Wybacz, stary. Ale póki co, obydwoje musimy wrócić do siebie. Poznać to, czego nie znamy?
- A nie macie szans sobie przypomnieć? Przecież są na pewno jakieś terapie. Znam świetnego masażystę. Jak tylko chcecie ...
- Trudno powiedzieć – przerwał mu Vince. – Wiesz, jak jest. Mówią ci to, albo tamto. Trzeba po prostu czekać. Natomiast co do masażysty – udał, ze się zastanawia. – Musze zapytać, czy aby mogę coś takiego stosować.
- Czekać, jasne. Może ci jakoś pomóc? Słuchaj – zniżył głos. – Chwilowo mam trochę roboty. Ten, co tam czyta gazetę w czapce zamawiał sandwich. Rozumiem, że teraz będziesz trochę zajęty, ale spotkajmy się na dniach, albo: wracasz do szkoły?
- Hm, może jutro?
- No to przyjdźcie kiedyś po lekcjach. Poproszę kogoś, zęby mnie zastąpił, a szef także się ucieszy. A co do kawy, zaraz przyniosę. Fajnie was widzieć.

- Masz sympatycznego kolegę – uśmiechnęła się Amber. – Ech, - wróciła na chwilę do Dave’a, - ale mi się brat trafił. Ojciec, znaczy pan Carter, kazał go przywieźć, a on „lecę do Steve’a”, kimkolwiek jest ten Steve.
- Pewnie jakiś jego kolega – powiedział głośno, a szeptem dodał pokazując kartkę. – Zapamiętaj.



- Mamy tam ponad pół miliona w Grand Virgin Bank na Wyspach Dziewiczych. Wypłata na hasło „The piranha speaks: I love you.”
- OK. Wymyśliłeś super.
Vince zwinął kartkę. Obydwoje wiedzieli, że wyćwiczona pamięć Amber bez problemu utrwali ciąg 26 cyfr i hasło.
- Gdzie tu jest toaleta, Silvio? – Zapytał przechodzącego obok Murzyna.
- Tamte drzwi. Ech, ty naprawdę nie pamiętasz.
- Wątpiłeś.
- Niby chyba nie, ale to takie dziwne ... już lecę! – Krzyknął do rudej dziewczyny domagającej się hot doga.

Zapisany papier podarty na strzępy wylądował w toalecie spływając wraz z wodą do kanalizacji miejskiej. Kiedy wrócił kawa leżała już na stoliku. Przed nim stał szklany pucharek częściowo wypełniony kawą, a częściowo bitą śmietaną, którą posypano wiórkami gorzkiej czekolady. Wyglądało super i tak też smakowało, świetny zaś zapach jeszcze bardziej przyczyniał się do przyjemności picia.



- Lepsza niż w domu – oceniła dziewczyna upijając łyczek. –Ten twój kumpel Silvio zna się na rzeczy. Pomyśleć, ze tu pracowałeś – zadumała się. – Ileż my rzeczy nie wiemy o Jessie i Kevinie? Im dłużej nią jestem, tym bardziej uświadamiam to sobie, popatrz ... – przerwała, by wysączyć kolejny łyk. – Nie znamy rodziny, ani nawet naszych przyzwyczajeń. W domu zrobiłam sobie kawę i dowiedziałam się, ze kiedyś jej nie lubiłam. Aż mi się głupio zrobiło i wszystko wylałam.
- Wylałaś?
- Tak, naprawdę wiem, ze to nie ma sensu, bo co to kogo obchodzi, że lubię kawę. Mogłam powiedzieć, ze zmieniłam zdanie, albo, że po prostu mam ochotę, ale nie. Przestraszyłam się, że się wyda i wylałam. Jakby mogło się wydać? Nie może, bo nawet gdybyśmy wszystkim opowiedzieli, co się stało, i tak nikt by nam nie uwierzył. Co prawda, wysypałam się też gorzej.
Widząc pytającą minę chłopaka kontynuowała:
- Mamy służącą Latynoskę. Odezwałam się do niej po hiszpańsku. Mój nowy tato omal spadł z krzesła, jak usłyszał, iż jego córa zna ten język. Co prawda, Jessie wcześniej się uczyła tego języka, ale wydaje się, że była wyjątkową nogą. Bałaganiarą również – dodała po chwili.
Czas mijał na pogawędce. Dawno nie było tak miło, tak zwyczajnie miło, uświadamiał sobie. Tak, jak powinno być bardzo często, kiedy ludzie się kochają, czerpiąc radość, po prostu, ze zwykłej rozmowy.

- Au! – Głos Amber wyrwał Vince’a z przyjemnego zamyślenia i delektowania się kolejna kawą – Uważaj trochę, facet!
Oburzony głos Amber był skierowany do mężczyzny, który wszedł do kawiarni jednocześnie czytając „Los Angeles Time”.



Dość młody, w okularach, na pierwszy rzut oka wyglądał na biznesmena. Ewidentnie zagapił się i potrącił jakiegoś młodziutkiego chłopaka, który właśnie szedł z herbatą. Mrożona Liptonka wylądowała w związku z tym na bluzce Amber i stąd się wzięło to „Au”.
Przepraszam” mężczyzny było skierowane wyłącznie do chłopaka, jakby nie zauważył Amber, na biuście której wylądował kubek z herbatą. Plama rozprzestrzeniała się po jasnym materiale, czyniąc z kremowej barwy coś w stylu zielono – żółtej, nieco przeźroczystej konsystencji ukazującej fragmenty stanika.
- Słuchaj no kretynie – wkurzył się Vince podając żonie serwetkę – nie masz oczu?
Zaciśnięta pięść Amber dobitnie pokazywała, co dziewczyna myśli o całej sytuacji. Wziąwszy serwetkę zaczęła wycierać dekolt i już wychodziła do toalety, gdy mężczyzna, zamiast przeprosić rzucił się:
- Jesteście z liceum?
- A przy całym szacunku, co cię to obchodzi, jeżeli już jesteśmy na „ty”? – Vince nie przebierał nigdy w słowach, jeżeli chodziło o Amber. – Jeżeli nie umiesz po prostu przeprosić, jak normalny człowiek, to najlepiej nie pokazuj się w cywilizowanych miejscach.
- Vi ... Kev, zostaw – dziewczyna usiłowała powstrzymać burzę.
- Ja przepraszam – wyrwał się przestraszony chłopak, którego potrącił mężczyzna czyniąc z niego mimowolnego sprawcę zamieszania.
- Jasne, to nie twoja wina – odparła Amber, znacznie lepiej panująca nad sobą niż jej mąż. Kilka osób z sąsiednich stolików przypatrywało się ciekawie, jednakże chłopak się nimi nie przejmował.
- Oczywiście, że nie jego, tylko tego pajaca – rzucił się Vince wskazując na faceta. – Oczywiście, każdemu się może zdarzyć, ale za grosz kultury. Mama go chyba nie nauczyła słowa „sorry”.
- Kev, daj spokój.
- Jesteście z liceum?
- Facet ... – Vince zaczął odpowiedź, gdy usłyszał.
- Kev, popatrz – glos Amber był przejęty, przestraszony i tak napięty, jak jeszcze nie słyszał od czasu, gdy stała się Jessie. Drżała. – Zobacz tam.
- Gdzie? – Nie zrozumiał.
- Gazeta?
- Pytam się was! – Obcy próbował przejąć inicjatywę, ale nie zwracali na niego uwagi. Obydwoje wpatrywali się w news trzymanej przez mężczyznę gazety „Pogrzeb trójki agentów N.S.A., którzy zginęli podczas akcji przeciwko porywaczom dzieci odbędzie się ...” i tak dalej. Vince’owi zrobiło się ciemno przed oczyma. Nie słyszał nawet dalszych krzyków mężczyzny. Poddał się tylko Amber, która zamiast do wyczyścić bluzkę w toalecie wyszeptała głucho:
- Jedziemy do domu. Przynajmniej zobaczysz, jak mieszkam. O, ludzie.

Wychodzili:
- Mówiłem coś! – Ryknął za nimi facet łapiąc Vince’a za ramię. Ale on teraz nie miał czasu na użeranie się z jakimś hałaśliwym dupkiem. Instynkty działały odruchowo. Chwyt za rękę, nagły zwrot i pchnięcie połączone z wykręceniem nadgarstka. Klasyczny standard. Zresztą lekki, nie łamiący kości, czy rwący ścięgna. Po prostu taki drobiazg, jak odgonienie natrętnej muchy. Tym razem jednak mucha była cięższa i poleciała zaskoczona na podłogę.
- Oho, widziałem, jak was zaatakował! – Krzyknął Silvio. - Jakby chciał się do was jeszcze rzucać. Proszę stąd iść – rzucił mężczyźnie. – Rozrabiacy nie są tu mile widziani, nawet jeżeli noszą garnitury.

Vince uśmiechnął się do kumpla dziękując. Po chwili zaś siedzieli już w czerwonym kabriolecie. Prowadziła Amber, jak zwykle pewnie, ale miał wrażenie, że jej piękne, karminowe usta drżą.
 
Kelly jest offline