Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-07-2008, 23:04   #18
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Śmierć żywi się strachem swoich ofiar.


Dagata

Miłość Czwórjedynej wlała w serce młodej Wiedźmy nową niesamowitą siłę, siłę, która odniosła druzgocące zwycięstwo nad siejącym przerażenie jadem agresora. Cała iluzja, zacieśniający się krok białookich rozsierdzonych stworzeń, smak krwi ze skaleczonych ust…wszystko to zniknęło w jednej sekundzie. Dagata przepełniona mocą Matki z powrotem stała dokładnie w tej samej pozycji, w jakiej stwór ją zaatakował, jakby wszystko co się później wydarzyło było jedynie strasznym koszmarem.


- Pokonałaśśś mniee marnaa istotoo, jednakk niee zwyciężyłaśśś swojegooo strachuuu, aa niebawemm będzieszz musiałaaa stawićć muu czołaa ponownieee. Żegnajjj – Złowrogi głos rozbrzmiał w umyśle Dagaty słabnąc coraz bardziej, aż ostatnie słowa napastnika były jedynie cichym szeptem.

Karolinka cała zapłakana również była na „swoim miejscu”, teraz stała cichutko patrząc tępo na linie otaczających ich drzew. Jej wysuszone wargi poruszały się, powoli składając w całość słowa.

- N-i-e c-h-c-e b-y-ć p-u-s-t-a, c-h-c-ę d-o m-o-j-e-j…- słowa urwały się a dziewczynka nagle spojrzała na Wiedźmę ze zdziwieniem w oczach. – Co się stało? Siostrzyczko pokonałaś złego stwora! – Okrzyk triumfu Małej był niezwykle żałosny, najwidoczniej koszmary, jakich doświadczyła zbyt bolały by o nich szybko zapomnieć. Teraz nie wyglądała jak potężna istota, wręcz przeciwnie. Przypominała małe wystraszone i zagubione dziecko. Karolinka nie pytając się o pozwolenie złapała mocno kobietę za rękę.

Nigel nie był w tak dobrym stanie jak poprzednio, na nim atak pasożyta skupił się najpierw i to on oberwał najmocniej. Wciąż ściskał swoją głowę i z szeroko otwartymi oczami powtarzał w kółko jedną sentencję. Wiedźma bez najmniejszych przeszkód zobaczyła serię dramatycznych obrazków w jego głowie:kobietę w ciąży…kłótnie, uderzenie, rozstanie… i wybuch wymazujący ciężarną ze świata żywych.

Siła Matki pozwalała jej na wiele, dawała wręcz poczucie wszechmocy. Uspokojenie mężczyzny nie wydawało się dzięki niej niczym trudnym. Bez problemu wyczuła w niedalekiej odległości kilka postaci, również targanych przez swoje koszmary, tylko coś ciągle było nie w porządku…otrzymana moc tak jak pocałunek ukochanego, skończyła się zdecydowanie za szybko i nie pomogło usilne pragnienie przedłużenia tej chwili.

Wiedźma spodziewała się teraz najgorszego, lecz najwyraźniej pierwsze w jej życiu użyczenie mocy Czwrójedynej miało przebiec bez większych komplikacji. Czuła się wyczerpana tym wszystkim, chciała jedynie odpocząć. Jedynie przyjemne ciepło emanujące z dłoni dziewczynki dodawało jej nowych sił.

- Mgła się podnosi.- Karolinka szepnęła i Dagata już wiedziała co było nie w porządku. Polanka, na której się znajdowali była otoczona przez nie ten sam las co poprzednio. Choć wydawało się to nieprawdopodobne otaczały ich teraz nieliczne drzewa, tak jakby ktoś wyciął polanę i wrzucił ją do zupełnie innego miejsca…innego świata.



Biała ściana tylko trochę ustąpiła pola odkrywając przed zebranymi zaskakującą prawdę, jakby chcąc złamać do reszty ich morale.

"Czyżby była to kolejna iluzja?"


Jednakże złowrogiego stwora nie dało się wyczuć nigdzie w pobliżu, wyglądało na to jakby wycofał się na dobre.

-Przed nami ktoś jest, ktoś dziwnie znajomy. – Dziewczynka lekko pociągnęła za rękę kobietę sugerując kierunek marszu. Dokładnie z tej samej strony poczuła obecność kilku osób, jednak bez wsparcia Matki było to już niemożliwe.

Dagata dawno nie czuła się równie zdezorientowana i zagubiona…




Lorelei Lodowa Róża, Niaa

- Karolinko – zwróciła się do jednej z dziewczynek, choć nie miała pewności, że to na pewno „jej” towarzyszka. - Możesz mi teraz powiedzieć coś więcej? Gdzie się znajdujemy i dokąd powinnyśmy się udać? Kim są twoje znajome? Jesteście siostrzyczkami? Czy mieszka tu pan Kapelusznik? I czym jest ta koszmarna mgła?

Obie dziewczynki jednocześnie obróciły głowy w stronę Obdarzonej, ich mimika twarzy była identyczna. Bliźniaczo podobne istotki, zrobiły najpierw zakłopotaną minę a później zaczęły się rozglądać wokoło sprawiając wrażenie zupełnie zagubionych.

-Nie mam pojęcia gdzie się znajdujemy, miałyśmy wylądować na milutkiej polance przed domkiem pana Kapelusznika a…a trafiłyśmy tutaj.Karolinki nawet mówiły jak jedna osoba. Również jednocześnie złapały się za ramionka lekko drżąc. - Czujecie to? Straszny chłód nadciąga…

Mgła jakby w odpowiedzi na słowa dziewczynki błyskawicznie zgęstniała, tak, że widoczność spadła niemal do zera, a niska temperatura zaczęła dawać się wszystkim we znaki. Kocica i Lorelei przybliżyły się automatycznie do dziewczynek nie chcąc tracić ze sobą kontaktu wzrokowego.

-Jakiee rozkoszneee ptaszynkiii. – Świszczący, pełen nienawiści głos dobiegł ze wszystkich stron do zebranych. Dźwięk przypominał muśniecie mroźnym powietrzem, wywoływał dreszcze i gęsią skórkę, ale bynajmniej nie z powodu zimna. – Aa możee byy jee takk rodzielićć…

Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, biała chmura zasłoniła wszystko…ręce na próżno błądziły w przestrzeni próbując odszukać jeszcze przed chwilą stojące tuż obok towarzyszki a wszelkie krzyki i nawoływania wydawały się bezskuteczne.


Niaa

Czuła go doskonale, był gdzieś w mgle albo to on był mgłą. Małe pokraczne stworzenie żywiące się strachem…

Nieoczekiwanie Kocica zaczęła ślizgać się po podłożu dosyć bezradnie próbując utrzymać równowagę. Mimo wysiłku ostatecznie upadła jednak efektownie na pupę obijając sobie ją porządnie o twardą lodowatą nawierzchnie.

Mgła zaczęła się powoli unosić a oczom Niaa zamiast dziwnego kamiennego podłoża ukazała się krystalicznie czysta tafla lodu. Na dodatek była tak zimna, że kocica posługując się pazurkami musiała co chwilę przestępować z łapy na łapę żeby wytrzymać przeszywający ból.

-Ogrzej mnie proszę. – Z mgły nieoczekiwanie wyłoniła się Karolinka, jej czerwone ubranko całe było pokryte szronem a buźka małej i wyciągnięte w kierunku kocicy rączki zupełnie zsiniały. – Chce się tylko przytulić, nie odtrącaj mnie znowu.

Dziewczynka zrobiła jeden krok i pojawiła się tuż obok Niaa. Mocno objęła ja w pasie, jednak skostniałe ciało na próżno szukało pomocy. Kobieta czuła jak małe ciałko powoli nieruchomieje tracąc resztki życia.

-To Ty zabierasz mi ciepło…kim jesteś?- Karolinka szepnęła jej do uszka i niczym lodowa rzeźba rozsypała się w drobny mak pozostawiając po sobie jedynie parasolkę

„To nie może być prawda?!”

-Kim jesteś? – Rozbrzmiało echo nieprzyjemnie wibrując w głowie kobiety.

-Kim jesteś? – Znajomy kobiecy głos odezwał się ponownie, lecz nikogo nie było w pobliżu, kocica została całkiem sama na środku lodowego pustkowia. – Tutaj jestem głuptasku.

Słowa zdawały się płynąć spod jej łap?!


Z wyrazem wyższości na twarzy patrzyło na nią, jej własne odbicie, oblizujące łapkę z lepkiej, czerwonej substancji. „Lodowa Niaa" wyglądała niemal identycznie, jedyną rzeczą, jaka odróżniała ją od prawdziwej była krew, którą była cała umazana.

- Co cię tak dziwi? Czyż sama nie masz na swoim sumieniu wielu istnień? Całkowite połączenie się z tą wiecznie przestraszoną istotą w końcu pozwoliło mi zerwać wszelkie więzy i dałam upust swoim instynktom. Sama spróbuj i poczuj, jaką daje to przyjemność i satysfakcję…

Po tych słowach odbicie się rozmazało a już po chwili kobieta ujrzała w nim swe prawdziwe oblicze. Obnażona ze swej tajemnicy stała całkiem sama, pozostawiona na pastwę upływającego czasu i samotności. Płakała…nie, łkała jak małe dziecko.


Lorelei Lodowa Róża

Czarodziejka niemal poczuła jak niewidzialna macka wbija jej się w głowę i zaczyna sączyć truciznę przerażenia. Było już jednak za późno by ją powstrzymać, pozostało stawić jej czoła…


Gęsta mgła zamieniła się w drażniące oczy kłęby dymu. Słyszała wyraźnie płacz dziecka i po omacku skierowała się w jego stronę, tak jakby ją przywoływał. Gdy zamiast duszącego dymu poczuła swąd spalonego ciała postanowiła otworzyć dotąd zamknięte oczy.

Za plecami miała palący się, do połowy zawalony budynek, w którym musiała zabłądzić a przed sobą… a przed sobą całkowicie zrujnowaną główną ulicę Goldrosen.

- Cóż za przepiękny widok nieprawdaż? Palące się miasto nocą zawsze zapierało mi dech w piersiach. – Obok niej siedział niezwykle szczupły, zakapturzony człowiek z kosą. Lorelei była pewna, że jeżeli spojrzałaby na jego dłonie zobaczyłaby jedynie kości. Jednak to nie obecność samej śmierci przerażała ją. – No nic, jestem w pracy, więc wybacz, ale nie mogę z tobą zostać dłużej.



-Co tu się stało? – Słowa z trudnością wypływały z ust Obdarzonej.

- Jej się zapytaj. – Zakapturzony wskazał kosą na cmentarzyk, gdzie mała dziewczynka klęczała nad wielką zbiorową mogiła. To jej płacz był dla niej drogowskazem.

Cała wizja miasta i groteskowej postaci zniknęła i została tylko Lorelei i dziewczynka. Mała była lekko ubrana, zdecydowanie zbyt lekko zważywszy na niską temperaturę. Nie odwracała się, tylko pochylona gapiła się na listę imion wyrytych w kamiennej tablicy.

-Czemu nas zostawiłaś?! – Krzyknęła z żalem w głosie a lodowa Róża nie miała już wątpliwości, do kogo skierowane są jej słowa. - Akurat, kiedy najbardziej cię potrzebowaliśmy ty, zniknęłaś bez słowa. Kto miał nas ocalić, obronić, zaopiekować się nami?. Ufaliśmy ci a ty zawiodłaś nas wszystkich...a teraz wszyscy jesteśmy martwi i tacy zimni.

Dziewczynka upadła i dopiero teraz Lorelei zauważyła, że z jej ubranko pokrywa krew. Dla niej było już za późno.

-Nienawidzę Cię…obyś umarła w samotności. – Resztkami sił zdołała jeszcze dać upust swoim uczuciom, po czym wyzionęła ducha.

„To wszystko twoja wina. Umrzesz tak jak żyłaś, samotna” – te myśli nie dawały spokoju Obdarzonej.


Strach zawładnął umysłem obu kobiet, czy znajdą w swoim sercu, choć odrobinę nadziei, aby przezwyciężyć własne słabości?



Thimoty Payton


Rangersowi porządnie kręciło się w głowie, serie nudności były tak ostre, że organizm człowieka z trudem radził sobie z tak nagłym odwodnieniem. Tragiczne wspomnienia niespodziewanie i z wielką siłą ugodziły w samo serce żołnierza. Najgorsze z tego wszystkiego było to, iż wydawało mu się jakby przed chwilą przeżył je na nowo. Były to takie realne…

„Czy w tej cholernej mgle znajduje się jakaś trucizna wywołująca strach?” – Ta z pozoru kuriozalna myśl w obliczu tego co spotkało żołnierza do tej pory wydawała się czymś zupełnie naturalnym.

Poczuł jak gdzieś w oddali dziewczynka pomaga mu podnieść się z ziemi, jej dotyk dodawał otuchy Thimotiemu i był dla niego niejako wybawieniem z obłędu, w który czuł, że powoli się stacza.

-Ciężkooo przerazićć kogośś ktoo straciłł jużż wszystkooo. – Nagle Payton usłyszał świszczący głos dochodzący z wnętrza jego czaszki, tak jakby mały ludzik wszedł mu do głowy i wydawał stamtąd rozkazy swojemu bezwolnemu słudze. Mimo usilnych prób zagłuszenia intruza, żołnierz musiał wysłuchać jego słów do końca.– Chęćć ochranianiaaa tejj małejj istotyyy byłaa sileniejszaa niżż twojee lękiii, pierwszyy przezwyciężyłeśśś swójj strachh. Mójj podarunekkk będziee cii przypominałł oo naszymm spotkaniuu.

Głos zniknął a Thimoty był dziwnie pewien, że nie usłyszy go już nigdy więcej. Słowa przesłania tajemniczej istoty były dla niego jedną wielką zagadką…

Panie Żołnierzyku niech pan wróci do rzeczywistości. - Dopiero teraz poczuł jak Mała szczypie go mocno za udo nie dając mu pomyśleć dłużej nad tym co się wydarzyło. Była wciąż ubrana w maskę gazową, która najwidoczniej spełniła swoje zadanie, quad stał tuż obok, ale czegoś mu brakowało.

-Gdzie jest świetlik?


Karolinka spojrzała na swoje dłonie, w których jeszcze przed chwilą spoczywała świecąca kulka i cichutko zapiszczała. –Aaaa zgubiłam go! Niezdara ze mnie! Panie Świetliku, Panie Świetliku!

Dziewczynka obeszła parę razu miejsce ich postoju i łapiąc się za głowę zaczęła wpadać powoli w panikę wypuszczając ze swoich ust potok słów częściowo tłumionych przez maskę. – Może upuściłam go po drodze? A może wpadł w ten straszny ogień, który zostawił Pan Żołnierzyk? A może zjedli go Ci straszni ryboludzie, którzy nas gonili? A może...ooo ktoś się zbliża.


Thimoty, Dagata

Thimoty
ujrzał w tym samym momencie jak z mgły wyłaniają się trzy sylwetki, jasnowłosy mężczyzna, cudacznie ubrana kobieta i kolejna już Karolinka! Wszyscy wyglądali jak siedem nieszczęść. Ich spojrzenia spotkały się i nikt nie musiał nic mówić, żeby zebrani poczuli, iż mają ze sobą wiele wspólnego.



Acheont

- Halooo, obudziszzz sięę wreszcieee? – Jakiś natrętny głos przeszkadzał Świetlistemu od pewnego czasu w drzemce i nie pozostawało mu nic innego jak odpowiedzieć na zaczepki intruza. Gdy jednak oprzytomniał, pierwszy raz od dłuższego czasu zaniemówił. Zewsząd otaczała go ciemność, której nawet jego światło nie było w stanie rozjaśnić. Ze wszystkich rzeczy w całym wszechświecie Acheont bał się najbardziej właśnie jej. Paniczne próby latania, teleportacji i innych jemu znajomych sposobów poruszania się zawodziły i wciąż nie pozwalały wydostać się ze szponów mroku.

„Może po prostu wciąż nie otwarłem oczu? Zaraz, przecież ja nie mam oczu!”

Powoli przerażenie ogarniało Świetlistego, a w jego umyśle zaczęły kiełkować coraz gorsze wizje strasznej i bolesnej śmierci…

Nie wiedział jak długo był uwieziony w tym okropnym miejscu, sekundę, godzinę, dzień, ale cała ciemność momentalnie rozwiała się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

-Nigdy wcześniej nie spotkałem tak bojaźliwej jak ty istoty, u której moje moce nie są w stanie wywołać równie strasznych koszmarów co ty sam. Nie wiem czym jesteś i nie chce wiedzieć.- Poirytowany mocno głos szybko zniknął.

Dopiero po chwili Święcąca Kulka zorientowała się, że unosi się na powierzchni małej sadzawki. Gdzie się podziała ta śmieszna dziewczynka i żołnierz wymachujący swoim małym karabinkiem?
 
mataichi jest offline