Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2008, 12:19   #19
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Koszmar skończył się jak nożem ucięty.

- Pokonałaśśś mniee marnaa istotoo, jednakk niee zwyciężyłaśśś swojegooo strachuuu, aa niebawemm będzieszz musiałaaa stawićć muu czołaa ponownieee. Żegnajjj – głos ozwał się po raz ostatni i zamilkł.

Znaczenie tych słów lekko popsuło uczucie mocy i tryumfu jaki odniosła nad stworem z mgły. Powiodła wzrokiem po okolicy zasnutej wciąż welonem rzednącego oparu, który przyjął już całkiem naturalny wygląd.

A więc wszystko to było jedynie przewidzeniem, sennym koszmarem, iluzją. Wygrała tę bitwę, ale stwór miał rację i musiała mu to przyznać. Gdyby nie wsparcie Jedynej, nie poradziłaby sobie. Strach ją sparaliżował. Nie mogła się z tym pogodzić. Sądziła, że stawiając czoła Mocy Kręgu pokonała swoje lęki. Tymczasem w rzeczywistości poniosła sromotną klęskę. Klęskę w walce z własnymi słabościami. Wiele jeszcze czekało ją pracy nad sobą, aby stać się godną miana Strażniczki. Mimo to jednak znalazła uznanie w oczach Czwórjedynej i to dodawało jej siły i przepełniało radością. Miała wrażenie, że mogłaby teraz przenosić góry. Że widzi więcej, odbiera bodźce mocniej i jest w stanie poruszać się szybciej niż zwykle.

Może zbyt mocno koncentrowała się na sobie? Może była wciąż zbyt egocentryczna? Ciągle musiała przypominać sobie z naganą, że istnieje po to, aby służyć. W jej życiu nie było miejsca na myślenie o sobie, na stawianie własnej osoby ponad innych.

Przez moment zastanawiała się czy Karolinka i dziwny Jasnowłosy przybysz także nie byli złudą, ale nie. Byli całkowicie realni. Skupiła się najpierw na dziewczynce, wracając do normalnego, zgodnego z rytmem czasu, trybu reagowania.

Zbliżyła się do stojącej nieruchomo Karolinki, wpatrzonej bezmyślnie w głąb lasu. Była blada, zapłakana, a jej spękane suche usta szeptały prawie bezgłośnie, niezrozumiałe dla Wiedźmy słowa. Już miała dotknąć jej małej główki, kiedy dziewczynka ocknęła się nagle. Spojrzała na nią zupełnie przytomnie, choć z pewną dozą zaskoczenia.

- Co się stało? Siostrzyczko, pokonałaś złego stwora! – Krzyknęła piskliwie, zaciskając małe paluszki na jej wyciągniętej dłoni.
To nie był głos zwycięstwa. Przypominał raczej kwilenie małego skrzywdzonego zwierzątka. Sertce Wiedźmy przepełniło nagle współczucie dla tej małej przestraszonej istotki. Dagata przyklęknęła przed Małą obejmując ją i przytulając do siebie.

- Tak! Już sobie poszedł. Wszystko będzie dobrze – zacisnęła powieki i zęby, starając się opanować, kiedy Mała zarzuciła ramionka na jej szyję i uściskała mocno, wtulając buźkę w jej kark. Drżała lekko. -Jesteś bardzo dzielną dziewczynką, siostrzyczko.

Dagata nie darowałaby sobie, gdyby temu dziecku coś się stało.

-Chodź –szepnęła, chwytając pewnym, dającym oparcie uściskiem małą ciepłą łapkę –musimy obudzić tego biedaka –wskazała ruchem głowy, na wciąż pogrążonego w transie jasnowłosego mężczyznę.

Skupiła się na nim, jednocześnie delikatnie odcinając go od Karolinki. Dziecko nie musiało, a nawet nie powinno wiedzieć o jego dramacie. Znajdował się w naprawdę złym stanie. Nie bacząc na ból, jaki musiało mu to sprawiać, obejmował rękoma głowę powtarzając w kółko swoje błaganie o przebaczenie. Naruszona rana na ramieniu otworzyła się i obficie krwawiła przez obsunięty opatrunek. Szeroko otwarte oczy wypełniał ból i rozpacz.

Dagata nie czuła zmęczenia. Siła Czwórjedynej kipiała w niej, uskrzydlając ją i ponaglając do działania. Wysunęła dłoń z uścisku dziewczynki i pogładziła ją po główce.

- Zaczekaj Karolinko.

Podeszła do nieświadomego ich obecności Nigela i położyła swoje dłonie na jego dłoniach ściskających skronie.

* * *

„Wracał do hotelu wkurzony. Zmarnował tylko kupę cennego czasu. Cholera wie czy długo oswajany informator przestraszył się, czy po prostu celowo wystrychnął go na dudka. Mało szlag go nie trafił, kiedy otworzył drzwi i wparował do pokoju.
Siedzieli na kanapie, bezczelnie wtuleni w siebie. Już dawno zauważył, ze coś za często się spotykają i za swobodnie czują w swoim towarzystwie.

-Wyjdź – warknął, wpijając morderczy wzrok w Nilla Aschleya.
-Nigel, to nie to, co myślisz – jego przyjaciel i kamerzysta zespołu z niedowierzaniem patrząc na wściekłego Nigela, starał się wybronić z niezręcznej sytuacji.
-Wyjdź, zanim cię wyniosę – zawarczał zimno, bezwiednie zaciskając i rozluźniając pieści.
-Nigel, proszę – szlochała nie wiadomo czemu Alice – Nill, zostaw nas samych. Nie mieszaj się w to, nie musisz.
-Poczekam na dole – Nill wstał wolno i z dziwnym wyrazem twarzy ruszył ku drzwiom, odprowadzany przez Nigela przeciągłym spojrzeniem.

Odebrał to jak obelgę. Spiskowali przeciw niemu, klejąc się do siebie. Od jak dawna?

- Nigel, ja wyjeżdżam – głos Alice drżał ze zdenerwowania.

Dlaczego wtedy nie spostrzegł, co stało się naprawdę? Zaślepiała go zazdrość. Bezmyślna, nie przyjmująca żadnych argumentów, dzika zazdrość. Nie słyszał, co do niego mówiła. Nie chciał słyszeć. Ciskał się po kwaterze, rzucając jadowitymi uwagami na każde jej słowo. Tak żałośnie płakała, próbując przedrzeć się przez ścianę nieczułości.

- Chcę wrócić do domu. Urodzić nasze dziecko w normalnych warunkach. Prosiłam Nilla, żeby odwiózł mnie na lotnisko. Tylko rozmawialiśmy.
- Tylko rozmawialiście?! – wrzasnął – Dlaczego ze mną tak nie ROZMAWIASZ?!

Skuliła się, zaciskając powieki. Rozmazany tusz spływał razem ze łzami po jej policzkach.

- Chciałam z Tobą rozmawiać Kochany, ale albo cię nie było, albo nie słuchałeś tego co mówię!
- Musiałaś znaleźć sobie lepszego słuchacza, tak?! Sporo czasu miałaś na te… rozmowy! Masz mnie za głupca?!
- Tak!

Tego się nie spodziewał. Gniew wybuchnął w nim ze zdwojoną siłą.

- Może nie poprzestawaliście na rozmowie? – zapytał jadowicie – Może TO też jego zasługa?! –Wycelował oskarżycielsko palec w ukryty pod luźną, błękitną sukienką, zaokrąglony brzuch dziewczyny.

Ruszyła na niego, jak furia wymierzając palący policzek. Wstrzymał własną, unoszącą się odruchowo w odwecie rękę. W lustrze kątem oka zobaczył swoją wykrzywioną w strasznym wyrazie twarz. Przestraszył się tego, co chciał zrobić. Zabolało bardziej, niż można by się spodziewać. Nie czuł jednak palącego odcisku palców na policzku. Ból miał swoje źródło gdzieś głębiej. Odwrócił się na pięcie i wypadł na korytarz trzaskając drzwiami.

Zbiegł po schodach nie czekając na windę i dopadł baru, zamawiając podwójną wódkę.
Dlaczego? Dlaczego tak długo zwlekał, zanim zdecydował się wrócić na górę? Przecież ją kochał. Bardziej niż kogokolwiek na świecie. Kochał też ich dziecko. Wierzył, że mówiła prawdę. Miała rację. Nie było go, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Ciągle zajęty, zaabsorbowany pracą nie miał czasu jej wysłuchać, zbywając i lekceważąc jej potrzeby. Jak mogła mu ufać? Wierzyć, że zaopiekuje się nią i dzieckiem? Miała rację. Był głupcem. Zapatrzonym we własne sprawy głupcem.

Nie było jej w pokoju. Jej rzeczy także zniknęły. Pognał jak wariat do samochodu. Na lotnisko.

Słup dymu zobaczył z dala, zanim zatrzymał się w korku na zablokowanej przez wojsko ulicy. Wsiadł z wozu i szarpiąc zaaferowanych ludzi za ramiona, pytał co się stało?
Wybuch… zamach… bomba na lotnisku. Nogi ugięły się pod nim, jak gdyby miał zaraz upaść. Panika i strach. Fala adrenaliny wystrzelona w żyły sprawiła, że popędził jak opętany, roztrącając stojących mu na drodze ludzi. Nigdy przedtem i nigdy potem nie bał się tak potwornie. Lawirował w tłumie zszokowanych, pokrwawionych, przysypanych pyłem ludzi, rozpaczliwie jej szukając i wykrzykując jej imię. Jego głos tonął w wyciu syren, krzykach, jękach i powszechnym płaczu.

Potem napotkał spojrzenie Nilla. Siedział oparty o koło wojskowej furgonetki. Poparzony, zakrwawiony, czekał cierpliwie na swoją kolej. Próbował wstać, kiedy Nigel zbliżył się do niego. Nie dał rady.

-Gdzie ona jest? –Nigelowi głos wiązł w gardle. Nie mógł złapać oddechu. Nie musiał pytać. Odpowiedź widział w twarzy Nilla.
- Wyszedłem tylko na chwilę, żeby kupić jej coś do picia – szeptał płacząc.
- Gdzie ona jest? –wychrypiał.

Nill odwrócił głowę, wskazując wzrokiem na rząd przykrytych brezentem ciał. Spod grubej zielonej materii wymknął się rąbek błękitnej sukienki, łopocząc na wietrze.”

* * *

- Ja nie chciałem! Przepraszam! Przepraszam! –Skowyczał.
Osunęli się razem na kolana. Przywarł do Dagaty łkając jak dziecko, a ona przycisnęła do siebie mocniej jego głowę, gładząc go uspokajająco po sklejonych krwią i potem włosach i płacząc razem z nim.

- Przepraszam – szeptał coraz ciszej, aż już tylko bezgłośny szloch wstrząsał jego ramionami.
- Już dobrze – szperała w jego nadwyrężonej psychice, wyciszając go stopniowo i delikatnie. Uspokajał się.

Czuła, ze dar Czwórjedynej wyczerpuje się szybko, kiedy wlewała mu w skołatane serce swoje współczucie, zrozumienie dla jego bólu i otuchę.

- To nie była twoja wina.
- Przepraszam.

Moc Jedynej odchodziła pozostawiając ją w żalu i tęsknocie. W ostatnim jej przebłysku poczuła jeszcze coś dziwnego. Coś, co zabrzmiało jak echo ich własnych przeżyć. Jakby gdzieś w pobliżu we mgle, ktoś jeszcze zmagał się ze swoimi koszmarami. Nie znalazła już jednak w sobie siły, aby to zbadać. Ogarnęła ją obojętność wywołana wyczerpaniem. Wszyscy musieli odpocząć. Siedzieli więc na ziemi. Ona wpatrując się bezsilnie w las za mgłą, on z czołem wspartym na jej ramieniu i przymkniętymi powiekami, dziecko z rączką wsuniętą w jej chłodną dłoń. Tylko ciepło tej małej łapki pozwalało jej ciągle trzymać się w jednym kawałku.

- Mgła się podnosi – szepnęła Karolinka, a Dagata drgnęła budząc się z odrętwienia. Spojrzała przytomniej na obraz, który powoli wyłaniał się spośród mgieł. Łzy stanęły jej w oczach, kiedy spostrzegła, że nie był to ten sam las. Westchnęła z jękiem na myśl, że ich prześladowca mógłby znów zaatakować, ale nie mogła go nigdzie wyczuć. Jednak niedaleko nich ktoś jeszcze był. Mogłaby przysiąc.. Jakby na potwierdzenie usłyszała cichy głosik Karolinki.

- Przed nami ktoś jest, ktoś dziwnie znajomy.

Karolinka chwyciła oboje za ręce i tarmosiła, usilnie zachęcając ich do podniesienia się. Dagacie nie pozostało nic, poza pozbieraniem swojego dobytku, ubraniem się i ruszeniem za małą przewodniczką. W pewnej chwili Nigel jęknął głośnio i zatrzymał, opierając się ciężko o drzewo. Lewe ramię opuszczone bezwładnie, mocno krwawiło. Czerwona stróżka sączyła się wzdłuż przedramienia i opadała kropelkami z palców. Był blady jak ściana mgły wokół nich. Jak mogła o nim zapomnieć? Biorąc pod uwagę niedawne stłuczenia i pęknięte żebro, pewnie ledwo trzymał się na nogach. Poza tym od przynajmniej dwóch dni nie miał nic w ustach. Teraz niewiele mogła na to poradzić. Sama doszczętnie wyczerpana, nie była w stanie wykrzesać z siebie potrzebnej do uleczenia go mocy. Poprawiła więc jedynie przesiąknięty krwią opatrunek i skonstruowała z tego co miała pod ręką prowizoryczny temblak. Oddała mu swój kostur, aby miał się na czym oprzeć w marszu.

Szli powłócząc nogami, krok za krokiem. Pnie drzew i skupiska krzewów wyłaniały się z mgły wywołując zimne dreszcze niepokoju, wzmagane przekonaniem, że gdzieś przed nimi znajduje się kilka nieznanych, poruszających się istot. Musieli być czujni i ostrożni, co w ich stanie i przy niewielkiej widoczności było trudne i dodatkowo wyczerpujące.

Wtedy usłyszeli ten głos. Dziecinny dziwnie stłumiony, piskliwy głosik. Jakby znajomy. Spojrzeli po sobie, a Karolince wyraźnie rozbłysły oczy. Zrobili zaledwie kilkanaście kolejnych kroków i zatrzymali się jak wryci…
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 26-07-2008 o 16:19.
Lilith jest offline