Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2008, 16:25   #241
copyR
 
copyR's Avatar
 
Reputacja: 1 copyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znany
Magyar Rogogłów

Z głuchym trzaskiem w jednej z bocznych uliczek Azylu otworzył się portal. Przez chwilę stał otwarty, nieruchomy, niepokojąco cichy..., aż wypadło z niego COŚ. Wielka, koszmarna istota z hukiem wyleciała z mieniącego się kolorami owalu magicznego przejścia. Upadek ciężkiego, metalowego cielska poniósł się głośnym echem po okolicy, powodując drżenie szyb w przylegających do zaułka budynkach. Istota bezwładnie, z rozpędu, „zaryła” w bruk ulicy zostawiając za sobą krwawy, brunatny ślad – ślad czegoś, co niegdyś musiało być żywe, teraz jednak było tylko poskręcanymi truchłami nabitymi na wystające z monstra w różnych miejscach ostre, długie kolce.

Potwór gwałtownie podniósł się z ziemi, omiótł okolicę spojrzeniem swoich jarzących się zielenią ślepi. Był zdezorientowany, nie było tutaj ani gnoma, ani kobiety, ani kota, którego gonił... Przez kilka chwil, upiornie dysząc, golem rozglądał się to w jedną, to w drugą stronę szukając kogoś, czegoś... Postąpił kilka kroków naprzód, ciężkie, okute żelazem stopy głucho uderzały o ziemię. Wtem dostrzegł coś, co przykuło jego uwagę. Czerwony szmaragd, drogocenny klejnot Magyara, leżał na ulicy – tuż za wyjściem z zaułka. W umyśle istoty coś drgnęło, jakaś zapadka w mózgu rozpoznała odbijający czerwone światło przedmiot. Golem w oka mgnieniu rzucił się w kierunku swojego skarbu. Poruszał się topornie i ciężko, aż z kamienic posypały się tynki, ale robił to nadspodziewanie szybko. W tej chwili Magyar na chwilę zdołał „wygrać” z maską kontrolę nad swoim przemienionym ciałem. Ogniki jego oczu wpatrzone były w tą najcenniejszą rzecz na świecie, widziały tylko pulsujący czerwony punkt – musiał go odzyskać, już raz go utracił, nie mógł pozwolić, aby to stało się drugi raz. Z pełną determinacją istota pędziła w kierunku upragnionego kamienia, jednak odległość dzieląca ich od siebie wydawała się pozostawać taka sama. Zapatrzony w czerwony punkt, w pełnym pędzie, nie zauważył nawet jak wypadł na jedną z bardziej tłocznych ulic Azylu.

Rozpędzonym cielskiem golem władował się w stojący na ulicy wóz. Drewno z trzaskiem poddało się uderzeniu o sile godnej taranu, w powietrze posypały się drzazgi i przewożone wozem czerwone marchewki. Stojący w pobliżu ludzie lub ci, którzy po prostu akurat przechodzili obok ze zdziwieniem wpatrywali się w widowisko. Ich konsternacja nie trwała jednak długo szybko przeradzając się w przerażenie. Golem zderzenie z wozem przypłacił straceniem z oczu swojego klejnotu. Gdy tylko zorientował się, że nie ma go nigdzie w pobliżu, wpadł w furię. Powietrze przeszyło ogłuszające i prawdziwie przerażające dzikie zawodzenie.

- Mój ssskarb! Mój najdrożssszyy! – zawyła bestia, po czym przepełnionym furią zamachem uderzyła pięściami oburącz w ziemię pod stopami. Twarde kostki ustąpiły tytanicznej sile golema pękając i wgniatając się w ziemię. Fundamenty pobliskich domów zadrżały. Szaleństwo golema dopiero się zaczynało. Zaślepiony gniewem w poszukiwaniu czerwonego kamienia tratował wszystko na swojej drodze. Stragany kupieckie, wozy wypełnione towarami, zwierzęta pociągowe, a także wszyscy ci, którzy nie zdołali uciec przed szalejącym monstrum – nic nie było w stanie oprzeć się sile i chęci niszczenia golema. Do ryku bestii i trzasku niszczonych przedmiotów dołączył dziki wizg ranionych zwierząt pociągowych, które w porę nie zerwały się z uprzęży oraz krzyki ludzi uciekających w popłochu przed gniewem przemienionego Magyara tworząc istną kakofonię dźwięków o przerażającym brzmieniu...

W umyśle golema znowu coś drgnęło – szmaragdu nie ma, ale on wcale go nie zgubił! Ukradziono mu go! Ta krótka myśl spotęgowała tylko furię zaślepiającą umysł i tak bezsilnego już wobec mocy maski Magyara. Golem zawył mrożąc krew w żyłach tych, którzy tylko mogli go usłyszeć. Było to zaprawdę zawodzenie banshee zwiastującej śmierć. Monstrum oczami płonącymi nienawiścią wodziło w poszukiwaniu „złodzieja”. Gdy znalazło jednego, jakiegoś mężczyznę skradającego się pod ścianą, dopadło do niego w kilku szybkich susach i siłą rozpędu wgniotło go w mur rozchlapując dookoła pozostałości nieszczęśnika. Kamienia jednak przy nim nie było. „Złodzieje, jest ich więcej!” – myśl kołatała się w pod maską, zmuszając Magyara do dalszego rozlewu krwi.

Jednakże gdy wydawało się już, że kolczasty golem pozabija wszystkich, których tylko będzie miał w zasięgu wzroku, a tą cześć Azylu zetrze na proch, stało się coś innego. Z bruku, ze ścian budynków, a także z samego powietrza pomknęły w kierunku Magyara dziwne, świetliste ramiona. Były ich dziesiątki, wszystkie jednakowo silne i zdecydowane na pojmanie szalejącego konstrukta, oplatały jego ciało, wiązały ręce i nogi, zamykały oczy, nie pozwalały się poruszyć. Magyar wył potępieńczo miotając się w mocarnym uścisku rąk interweniującej Matki. Mimo swojej nadnaturalnej siły nie miał żadnych szans w konfrontacji z siłą opiekunki Azylu. Przyszpilony do ziemi powoli opadał z sił...

Uwięziony pod maską Magyar poczuł, że coś się zmieniło. Mocarny uścisk Matki zamienił się nagle w wilgoć kamiennej podłogi, krzyki i lamenty rannych ucichły jak ręką odjął zastąpione nieprzeniknioną ciemnością i absolutną ciszą. Golem podniósł się z ziemi, jego płonące ślepia starały się przebić mrok, jednak nie były w stanie tego uczynić. Zaczął tłuc okutymi łapami po kamiennych ścianach. Gdy wyczuł miejsce w którym znajdowały się drzwi, zaczął się do nich dobijać, ale bezskutecznie. Mimo iż miejsce przywodziło na myśl ciężkie więzienia jakich pełno jest w wieloświecie, te jednak było inne. Było przepełnione magią. Golem jeszcze przez chwilę miotał się po ciemnej celi, ale wyraźnie tracił werwę. Nawet gdy w drzwiach odsunęła się zasuwka wpuszczając do środka trochę światła, golem prawie nie zareagował, oparł się tylko o ścianę i usiadł. Przez szparę w drzwiach słychać było jakieś szepty, ktoś zajrzał do środka, znowu szepty, po chwili stuk żelaznego zamka i drzwi się otworzyły. Fala żółtego blasku zalała małe pomieszczenie, siedzący pod ścianą półork mimowolnie osłonił się ręką od drażniącego oczy światła. Nie czuł już naglącej potrzeby niszczenia i zabijania, siła spowijająca jego umysł wyraźnie osłabła, tak, że Magyar bez wysiłku mógł się jej oprzeć. Maska, która tkwiła na jego twarzy, rozpadła się na kawałki.

- Nie do wiary... – od strony otwartych drzwi dało się słyszeć charakterystyczny męski głos. Czart go znał, już raz słyszał gdzieś ten głos, całkiem niedawno... Mimo iż w oślepiającym świetle nie mógł dostrzec twarzy stojącego w drzwiach mężczyzny był prawie pewien... tak, to na pewno on, ten mag z rudery!
Magyar podniósł się na nogi i, mimo uczucia sponiewierania przez maskę, złożył ręce na klatce piersiowej, starając się wyglądać groźniej i bardziej stanowczo.

- Witaj Magyarze – odezwał się Czarowszyty. Widząc obronną pozę półorka kontynuował – Nie obawiaj się. Tutaj nic ci nie grozi. Wiem, że lochy to nie najlepsza droga wiodąca do wnętrza jakiegokolwiek zamku, ale teleportując te rozwścieczone monstrum z ulicy nie spodziewałem się ujrzeć tutaj ciebie... – tutaj mag uśmiechnął się sam do siebie, wyraźnie rozbawiony zrządzeniem losu które zesłało mu MagyaraAle nie odbiegając od tematu, moje miano to Iomi John Vete, chciałbym przywitać cię w skromnych progach mojego przybytku, Wieży Kłów...Vete zrobił ręką w powietrzu nieokreślony ruch – oczywiście powyżej poziomu piwnic jest zdecydowanie... przytulniej – Czarowszyty zaszczycił orka widokiem perłowo białych zębów w fałszywym uśmiechu. Widząc, że na usta orka cisną się pytania, podniósł rękę na znak, żeby mu nie przerywać:
- Nie pytaj o nic, na pytania przyjdzie czas później. Twoi przyjaciele zostali przeze mnie zaproszeni na wspólną wieczerzę. Rozmawiałem dzisiaj z jednym z nich, Croisem, miał przekazać wam moje zaproszenie.Iomi zrobił krótką przerwę, by przyjrzeć się twarzy Magyara, teraz nieruchomej jak kamień – Skoro jednak tobie udało dostać się tutaj wcześniej, chciałbym cię ugościć do czasu przybycia twoich przyjaciół. Moi słudzy już przygotowują dla ciebie pokój, w którym mógłbyś odpocząć i się odświeżyć.Iomi Vete zwolnił przejście w drzwiach, ręką wskazał wyjście – Zapraszam – oznajmił krótko.

Skołowany Magyar, nie mający większego wyboru, usłuchał czarodzieja i opuścił celę.
 
__________________
"Jeżeli zaczynamy liczyć historię postaci w kartkach pisma maszynowego, to coś tu jest nie tak..."
"Sesja to nie wyścig"

+belive me... if I started murdering people, there would have no one been left
copyR jest offline