Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-07-2008, 01:30   #92
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Rezydencja Jana de Veille

Jedna z najpiękniejszych ulic Brionne, szeroka, brukowana Aleja z domami arystokracji. Nie stanowiła kwartału zamkniętego, bo trzeba ją było przeciąć, żeby wejść do Parku Miejskiego, ale wszechobecni gwardziści wypraszali każdego, kto zbyt dosłownie rozumiał słowo miejski i nie wyglądając zamożnie i szacownie planował spacer zadbanymi ścieżkami.
Ale dziś było inaczej. Tego ranka strażników było dziesięć razy mniej niż zazwyczaj. Zasługę rozłóżmy po równo między podpalaczkę Marianne, a krzyczącego „biją naszych” Petera.

Dom książęcego przyjaciela, słynnego szermierza, kawalera Orderu Złotej Gwiazdy, tytularnego Szampierza Księstwa Brionne, szlachetnego i godnego rycerza Jana de Veille był olbrzymi. Słowo pałac oddawałoby stan rzeczy dokładniej.
Istnieje podejrzenie, że Diego wiele nie zauważył. Ani surowej masywnej bryły, ani marmurowej elewacji, ani wyrafinowanych rzeźbień dwóch górnych kondygnacji, dwudzielnych arkadowych okien pierwszego i ostatniego poziomu, olbrzymich okien sali balowej rozciągających się wzdłuż niemal całego drugiego piętra. Z pewnością zdawał sobie sprawę z istnienia murów okalających rezydencję, ale cóż mogą mury, gdy brama jest otwarta i nie ma po drodze nikogo, kto zauważyłby biegnącego szaleńca. Na jego nieszczęście.
Zadziwiająco łatwo było dostać się do środka. Nim Diego się obejrzał, brudził brudnymi butami lśniącą białą posadzkę a u jego stóp leżał nieprzytomny służący. Poszło za łatwo. Żaden alarm nie rozległ się jednak w głowie opętanego mężczyzny.

Diego
Korytarz szerokości ośmiu metrów dzielił parter na pół. Cały w różowo białym kamieniu zdobiony jedynie alabastrowymi figurami, bez żadnego mebla, chyba, że uznać za nie, stojących po obu bokach drzwi, nagich satyrów, których rogi i członki mogły robić za wieszaki a trzymane w rękach tamburyny za stoliki.
Znajdujące się w połowie korytarza szerokie schody prowadziły na piętro.
Zwabiony hałasem, na schodach tych pojawił się szlachcic. Jeden z Twoich wczorajszych sekundantów – Beraud Loisel.
- To jakiś żart – usłyszałeś w momencie, gdy go zobaczyłeś. A potem straciłeś przytomność.

Ocknąłeś się z bólem głowy, niewątpliwe będącym efektem zetknięcia z posadzką. W pierwszej chwili nie wiedziałeś gdzie jesteś, ale starczył moment, by Twoja dusza z powrotem jęknęła
- Leticia – to chciałeś krzyknąć, ale w ustach miałeś knebel
Klęczałeś skrepowany, w oczy raziło Cię słoneczne światło. Kto Cię uderzył? Przecież niemożliwe by był to kamienny faun. Łzy napływały Ci do oczu, a źrenice wolno przystosowywały się do oświetlenia. Chciałeś wstać na nogi, lecz do ziemi przygwoździła Cię ciężka dłoń. Zacząłeś rozróżniać rozmazane cienie. Salon, fotele, w nich dwaj mężczyźni, trzej inni za Tobą.
- Co za odwaga – naprzeciwko Ciebie, oparty wygodnie o atłasowe obicie fotela siedział książęcy szampierz. – Ale wtargnięcie do mojego domu to nie przelewki. Raczej błąd. Niewybaczalny.
- Nie proszę nic nie mówić – niepotrzebny żart, do człowieka z kneblem w ustach – To na nic już. Jest Pan odważny, ma Pan dobry gust, jeśli chodzi o kobiety, w innych okolicznościach – uśmiechnął się dobrotliwie - nie, nie zostalibyśmy przyjaciółmi, ale pracować dla mnie by Pan mógł, signore Barosso. A tak żegnam.
- Przekażę pozdrowienia pańskiej przyjaciółce.

Tym razem wiedziałeś czyja pięść na Ciebie spada. Ponury typ z pooraną bruzdami twarzą ogłuszył Cię.


Peter
Leah nie oddała ci noża od razu. Najpierw musiała go odnaleźć w czeluściach domostwa Oskara i Beatrycze. Zadziwiający brak szacunku dla przedmiotu, który wcześniej tak bardzo starała się ukryć. W ogóle w czasie Waszej wieloletniej znajomości, nigdy nie była tak spolegliwa jak teraz. Łaziła zadowolona i uśmiechnięta, coś tam zasyczała do Marianne, ale był to jedyny przejaw znanej Ci Leah. Obecnie dziewczęcia umytego, pogodnego i w sukience.

Marianne i Peter
Kłopoty, które Was dopadały może jeszcze nie były przytłaczające, ale bez wątpienia miały wyraźną tendencję do spiętrzania się.
W drodze do domu Beraud Loisela, a właściwie do domu Jana de Veille, który udzielał Waszemu podejrzanemu gościny, niewiele odzywaliście się do siebie. Peter, mężczyzna jednej idei, po prostu nie mógł odwracać się za często w stronę barbarzyńskiej bogini, bo zawsze kończyłoby się to odwróceniem myśli od sprawy najważniejszej. A Marianne nie poprawiały humoru ani podarte portki i koszula - okropne ciuchy Oskara, ani, o zgrozo, nagły brak atencji ze strony Petera.

Łatwiutko spacerowało się dziś po drugiej stronie rzeki. Co prawda kilkakrotnie chowaliście się przed patrolem, ale co to za częstotliwość, arystokracja się wścieknie, niedługo każdy będzie mógł tu się wałęsać.

Wielka żelazna brama rezydencji Jana de Veille była uchylona. Nigdzie nie było widać strażników. Obydwoje wiedzieliście, że ta pozorna korzyść może zwiastować wielkie kłopoty, ale ciężko było się oprzeć pokusie. Drugi raz nie będzie okazji, tumultu w dzielnicy nędzy, może nie udać się powtórzyć. Marianne myślała o zamordowanych kobietach, Peter o niebezpieczeństwie grożącym Leah. Trzeba działać. Weszliście na teren prywatny najostrożniej jak potrafiliście. Nie niepokojeni zakradliście się pod wielkie arkadowe okna. Zresztą, obydwoje bardzo zręczni, nie czyniliście hałasu.
I wtedy wydarzenia eksplodowały.
Wewnątrz pałacu dojrzeliście zbiegającego po schodach Loisela, za nim dwóch ludzi. Przy drzwiach, na podłodze obok posągów dwóch faunów leżał nieprzytomny kamerdyner i… Diego, a do drzwi wejściowych biegli strażnicy w devejowskich barwach. Musieliście się natychmiast schować. Kiedy wypadli na zewnątrz Wy, już ukryci w wielkim krzaku kwitnącej róży, obserwowaliście jeden niewielki salon. Tam rozegrywały się kolejne wydarzenia. Najpierw pojawili się de Veille i Loisel. Wyglądali na rozbawionych. Zaraz potem wniesiono skrępowanego i zakneblowanego Diego. Po króciutkim monologu de Veilla, ponownie ogłuszonego Estalijczyka wyniesiona z komnaty. Nie czekaliście długo na ruch w stajniach. Pod dom zajechał zamknięty powóz. Wszystko przebiegło tak szybko, że właściwie domyśliliście się, nie zobaczyliście, że Diego umieszczona w środku. Wsiadło tam też dwóch zbrojnych jeden powoził. Drzwi do rezydencji zamknęły się.
Otwierano dopiero co zamkniętą bramę.
Znaleźliście się po środku posiadłości, otoczonej szczelnie murem, w tym momencie dobrze już strzeżonej. Dwóch strażników przy bramie, nstępna dwójka zaczynała rutynowy obchód wzdłuż ogrodzenia.


Chwilę później
Powóz wyraźnie skierował się w kierunku bramy północnej, najbliższej. Przetnie Dzielnicę Szlachecką i Podmurze w okolicy koszar.
Dwóch ludzi, którzy przyszli tu za Peterem i Marianne, niezauważeni przez śledzonych, ani nikogo innego, spojrzało na siebie. Nie trzeba było słów by jeden ruszył za powozem. Drugi nadal obserwował rezydencję.
 
Hellian jest offline