Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-07-2008, 18:24   #91
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Opuchlizna szczęki stopniowo schodziła pozostawiając po sobie jedynie brudnosine zabarwienie lewego policzka. Rana między żebrami niestety jednak nadal mu doskwierała podczas oddychania i choć w rzeczy samej profesjonalny opatrunek tej biuściastej walkirii zatamował krwawienie, Danstanowi Boss wracało się niesporo do "Siedmiu Pokus". Nawet przechodniów na ulicy jakoś tak mniej niż wczoraj łaziło, czemu akurat zważywszy na gęsto krążące patrole straży miejskiej, nie można było się dziwić. Obie strony liczyły straty, a co odpowiedzialniejsi zapewne szukali winnych. Tylko grabarze zacierali ręce...

"Siedem Pokus" - ulokowana na uboczu karczma Bossów dzięki swojej kameralności nie ucierpiała na wczorajszych zajściach i tak jak za starych czasów, gdy Danstan mijał jej progi w środku śniadali nieliczni stali bywalcy należący głównie do rodziny. Petrek, wyrośnięty chłopak, którego pamiętał jako smarka ganiającego kaczki po podwórzu, siedział obok szynkwasu i z wyraźnym zblazowaniem wymalowanym na twarzy, dłubał w nosie przypatrując się swojemu odbiciu w miedzianej łyżce, którą się bawił. Zobaczywszy nowego gościa, a raczej syna gospodarza, zaprzestał tych czynności i rzucił się do drzwi.
- Panie Danstan! Chwała bogom żeście wrócili... A któż Pana tak urządził?
- Jest... - zastanawiał się przez chwilę jak nazwać Paula Bossa - Jest mój ojciec?
- Nie, wyszedł o świcie. Pani Inge jest za to - mówił szybko podając Danstanowi flaszkę z lokalną brandy. Ten nie zwlekając zdjął korek i pociągnął zdrowo. Alkohol podziałał w sposób najbardziej korzystny jaki było to możliwe. Ból po chwili stępiał, a w głowie pozostało wrażenie jasności myślenia... chyba się uzależniał... - Wczoraj wieczorem ani słowa nie powiedziała. A Liza...
- Liza też tu jest?? - młody Boss spojrzał żywiej na Petrka.
- Taak. Długo wczoraj ryczała. Mówiła, że to na pewno przez nią i że Pan nie wróci, a potem zamknęła się na górze. Chyba tak ją to ryczenie zmęczyło, że w końcu spanie ją wzięło.
- Idź po... albo nie. Niech śpi... Daj mi tylko chleba z serem i plaster polędwicy. Muszę się zastanowić.
- A może Camilla Panu coś upitrasi?

Danstan w sumie zdziwił się usłyszawszy taką propozycję. Zdążył już zapomnieć o niewątpliwych urokach życia w mieście jakim jest codzienne ciepłe danie.
- W sumie niech będzie... A, poczekaj. Wiesz może kto teraz powozi u Henrego?
- No pewno, że będzie to Cloude -
rzekł chłopak uradowany, że może się na coś przydać.
- Świetnie. Skocz więc do nich i zapytaj jak się trzyma Machat - w sumie doskonale wiedział, czego się może spodziewać. I tak już na ulicach była grobowa cisza - Potem znajdź tego Cloude'a i zapytaj gdzie wczoraj odwoził tę Catherine, kobietę, która przywiozła Machata...
Podeskcytowany chłopak krzyknął coś niewyraźnie do krzątającej się za kontuarem Camilli i jak z procy wypadł z gospody na zewnątrz.
Danstan pociągnął raz jeszcze z butelki i odstawiwszy ją na kontuar poszedł na górę po swoje rzeczy. Szczęśliwie jako wachmistrzowi przysługiwał mu dodatkowy mundur, a nie było teraz czasu na kupowanie nowych ubrań. Zabrał więc niezbędne akcesoria wraz z ubraniem i wyszedł na zewnątrz na tyły karczmy gdzie, o ile dobrze pamiętał, była studnia. Postanowił umyć się nieco przed spotkaniem z Lizą. Nie chciał, żeby go zobaczyła w takim stanie. Jeśli na tym świecie jest coś niewinnego, to właśnie była ona i tak jak oprawcy Machata pisana była teraz po prostu śmierć, to gdyby chodziło o Lizę...

Umywszy się i ubrawszy wrócił do pustej już teraz gospody gdzie Camilla kończyła przygotowywać mu coś co już teraz smakowicie pachniało. Po chwili pulchna dziewczyna poprosiła go żeby usiadł i postawiła przed nim talerz z czymś co wyglądało jak kluski z jagodami. Następnie odsunęła się i z zaniepokojeniem spoglądała, czy Danstanowi smakuje. Potrawa była zaiste zacna po latach żywienia się chlebem i suszonym mięsem jednak nie było mu dane długo się nią cieszyć gdyż drzwi gospody otworzyły się i do środka wparował kędzierzawy Petrek. Już po jego nietęgiej minie, Danstan łatwo poznał jakie przynosi informacje. Ciężko sapiąc zbliżył się do młodego Bossa i patrząc w ziemię powiedział:
- Machat... Machat umarł wczoraj w nocy.
Danstan westchnął. Stracił zupełnie apetyt i kontynuował jedzenie już machinalnie.
- Dowiedziałeś się reszty?
Petrek potwierdził i podał szybko adres kobiety. Catherine Chauprade była osobą, której należało dziś złożyć wizytę. Machat, durniu, jak mogłeś być tak nieostrożny by zaleźć za skórę ludziom Jana de Veille'a... a może jemu samemu? Zasrany Brioński sen... Skoro to nie była gildia złodziei, to nie miało to już znaczenia, czy poszło o dziwkę, czy o Oktawiana.

Skończywszy, podziękował Petrkowi i Camilli i zostawił ich samych ruszając na piętro do pokoju, w którym zwykle jeśli jej się zdarzało, nocowała Liza. Zapukał w drzwi; najpierw cicho, potem nieco mocniej. Kiedy jednak od środka nie usłyszał żadnej odpowiedzi, pociągnął za klamkę i wszedł do pokoju. Liza tak jak zapowiadał Petrek spała. Jej jasno niebieska suknia, której jak widać nie zdążyła zmienić na koszulę nocną, pięknie opinała talię i popiersie. Danstan usiadł na krześle koło łóżka i wziął jej dłoń do ręki.
- Liza?
Dziewczyna mruknęła tylko przez sen, lecz się nie obudziła. W sumie stwierdził, że nie ma sensu jej budzić tylko po to by wcześniej dowiedziała się o nieuniknionej śmierci Machata. Gdy puścił jej rękę, położyła się na boku i nieznacznie otworzyła usta. Na policzkach nadal miała czerwone ślady łez. Pochylił się i pocałował ją w czoło, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł po cichu zamykając za sobą pokój. Zabrał z rzeczy swoją szpadę i felerny pistolet i opuścił "Siedem Pokus" na poszukiwanie Catherine Chauprade.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 24-07-2008 o 18:26. Powód: literowki
Marrrt jest offline  
Stary 27-07-2008, 01:30   #92
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Rezydencja Jana de Veille

Jedna z najpiękniejszych ulic Brionne, szeroka, brukowana Aleja z domami arystokracji. Nie stanowiła kwartału zamkniętego, bo trzeba ją było przeciąć, żeby wejść do Parku Miejskiego, ale wszechobecni gwardziści wypraszali każdego, kto zbyt dosłownie rozumiał słowo miejski i nie wyglądając zamożnie i szacownie planował spacer zadbanymi ścieżkami.
Ale dziś było inaczej. Tego ranka strażników było dziesięć razy mniej niż zazwyczaj. Zasługę rozłóżmy po równo między podpalaczkę Marianne, a krzyczącego „biją naszych” Petera.

Dom książęcego przyjaciela, słynnego szermierza, kawalera Orderu Złotej Gwiazdy, tytularnego Szampierza Księstwa Brionne, szlachetnego i godnego rycerza Jana de Veille był olbrzymi. Słowo pałac oddawałoby stan rzeczy dokładniej.
Istnieje podejrzenie, że Diego wiele nie zauważył. Ani surowej masywnej bryły, ani marmurowej elewacji, ani wyrafinowanych rzeźbień dwóch górnych kondygnacji, dwudzielnych arkadowych okien pierwszego i ostatniego poziomu, olbrzymich okien sali balowej rozciągających się wzdłuż niemal całego drugiego piętra. Z pewnością zdawał sobie sprawę z istnienia murów okalających rezydencję, ale cóż mogą mury, gdy brama jest otwarta i nie ma po drodze nikogo, kto zauważyłby biegnącego szaleńca. Na jego nieszczęście.
Zadziwiająco łatwo było dostać się do środka. Nim Diego się obejrzał, brudził brudnymi butami lśniącą białą posadzkę a u jego stóp leżał nieprzytomny służący. Poszło za łatwo. Żaden alarm nie rozległ się jednak w głowie opętanego mężczyzny.

Diego
Korytarz szerokości ośmiu metrów dzielił parter na pół. Cały w różowo białym kamieniu zdobiony jedynie alabastrowymi figurami, bez żadnego mebla, chyba, że uznać za nie, stojących po obu bokach drzwi, nagich satyrów, których rogi i członki mogły robić za wieszaki a trzymane w rękach tamburyny za stoliki.
Znajdujące się w połowie korytarza szerokie schody prowadziły na piętro.
Zwabiony hałasem, na schodach tych pojawił się szlachcic. Jeden z Twoich wczorajszych sekundantów – Beraud Loisel.
- To jakiś żart – usłyszałeś w momencie, gdy go zobaczyłeś. A potem straciłeś przytomność.

Ocknąłeś się z bólem głowy, niewątpliwe będącym efektem zetknięcia z posadzką. W pierwszej chwili nie wiedziałeś gdzie jesteś, ale starczył moment, by Twoja dusza z powrotem jęknęła
- Leticia – to chciałeś krzyknąć, ale w ustach miałeś knebel
Klęczałeś skrepowany, w oczy raziło Cię słoneczne światło. Kto Cię uderzył? Przecież niemożliwe by był to kamienny faun. Łzy napływały Ci do oczu, a źrenice wolno przystosowywały się do oświetlenia. Chciałeś wstać na nogi, lecz do ziemi przygwoździła Cię ciężka dłoń. Zacząłeś rozróżniać rozmazane cienie. Salon, fotele, w nich dwaj mężczyźni, trzej inni za Tobą.
- Co za odwaga – naprzeciwko Ciebie, oparty wygodnie o atłasowe obicie fotela siedział książęcy szampierz. – Ale wtargnięcie do mojego domu to nie przelewki. Raczej błąd. Niewybaczalny.
- Nie proszę nic nie mówić – niepotrzebny żart, do człowieka z kneblem w ustach – To na nic już. Jest Pan odważny, ma Pan dobry gust, jeśli chodzi o kobiety, w innych okolicznościach – uśmiechnął się dobrotliwie - nie, nie zostalibyśmy przyjaciółmi, ale pracować dla mnie by Pan mógł, signore Barosso. A tak żegnam.
- Przekażę pozdrowienia pańskiej przyjaciółce.

Tym razem wiedziałeś czyja pięść na Ciebie spada. Ponury typ z pooraną bruzdami twarzą ogłuszył Cię.


Peter
Leah nie oddała ci noża od razu. Najpierw musiała go odnaleźć w czeluściach domostwa Oskara i Beatrycze. Zadziwiający brak szacunku dla przedmiotu, który wcześniej tak bardzo starała się ukryć. W ogóle w czasie Waszej wieloletniej znajomości, nigdy nie była tak spolegliwa jak teraz. Łaziła zadowolona i uśmiechnięta, coś tam zasyczała do Marianne, ale był to jedyny przejaw znanej Ci Leah. Obecnie dziewczęcia umytego, pogodnego i w sukience.

Marianne i Peter
Kłopoty, które Was dopadały może jeszcze nie były przytłaczające, ale bez wątpienia miały wyraźną tendencję do spiętrzania się.
W drodze do domu Beraud Loisela, a właściwie do domu Jana de Veille, który udzielał Waszemu podejrzanemu gościny, niewiele odzywaliście się do siebie. Peter, mężczyzna jednej idei, po prostu nie mógł odwracać się za często w stronę barbarzyńskiej bogini, bo zawsze kończyłoby się to odwróceniem myśli od sprawy najważniejszej. A Marianne nie poprawiały humoru ani podarte portki i koszula - okropne ciuchy Oskara, ani, o zgrozo, nagły brak atencji ze strony Petera.

Łatwiutko spacerowało się dziś po drugiej stronie rzeki. Co prawda kilkakrotnie chowaliście się przed patrolem, ale co to za częstotliwość, arystokracja się wścieknie, niedługo każdy będzie mógł tu się wałęsać.

Wielka żelazna brama rezydencji Jana de Veille była uchylona. Nigdzie nie było widać strażników. Obydwoje wiedzieliście, że ta pozorna korzyść może zwiastować wielkie kłopoty, ale ciężko było się oprzeć pokusie. Drugi raz nie będzie okazji, tumultu w dzielnicy nędzy, może nie udać się powtórzyć. Marianne myślała o zamordowanych kobietach, Peter o niebezpieczeństwie grożącym Leah. Trzeba działać. Weszliście na teren prywatny najostrożniej jak potrafiliście. Nie niepokojeni zakradliście się pod wielkie arkadowe okna. Zresztą, obydwoje bardzo zręczni, nie czyniliście hałasu.
I wtedy wydarzenia eksplodowały.
Wewnątrz pałacu dojrzeliście zbiegającego po schodach Loisela, za nim dwóch ludzi. Przy drzwiach, na podłodze obok posągów dwóch faunów leżał nieprzytomny kamerdyner i… Diego, a do drzwi wejściowych biegli strażnicy w devejowskich barwach. Musieliście się natychmiast schować. Kiedy wypadli na zewnątrz Wy, już ukryci w wielkim krzaku kwitnącej róży, obserwowaliście jeden niewielki salon. Tam rozegrywały się kolejne wydarzenia. Najpierw pojawili się de Veille i Loisel. Wyglądali na rozbawionych. Zaraz potem wniesiono skrępowanego i zakneblowanego Diego. Po króciutkim monologu de Veilla, ponownie ogłuszonego Estalijczyka wyniesiona z komnaty. Nie czekaliście długo na ruch w stajniach. Pod dom zajechał zamknięty powóz. Wszystko przebiegło tak szybko, że właściwie domyśliliście się, nie zobaczyliście, że Diego umieszczona w środku. Wsiadło tam też dwóch zbrojnych jeden powoził. Drzwi do rezydencji zamknęły się.
Otwierano dopiero co zamkniętą bramę.
Znaleźliście się po środku posiadłości, otoczonej szczelnie murem, w tym momencie dobrze już strzeżonej. Dwóch strażników przy bramie, nstępna dwójka zaczynała rutynowy obchód wzdłuż ogrodzenia.


Chwilę później
Powóz wyraźnie skierował się w kierunku bramy północnej, najbliższej. Przetnie Dzielnicę Szlachecką i Podmurze w okolicy koszar.
Dwóch ludzi, którzy przyszli tu za Peterem i Marianne, niezauważeni przez śledzonych, ani nikogo innego, spojrzało na siebie. Nie trzeba było słów by jeden ruszył za powozem. Drugi nadal obserwował rezydencję.
 
Hellian jest offline  
Stary 30-07-2008, 18:40   #93
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Pappo
Być może ostrożność się opłaciła. Trudno to rozstrzygnąć na pewno, bo w porównaniu do losów tych biedaków, którzy leżeli na podłodze Rosette, jęcząc, krwawiąc, albo i nie wydając odgłosu, chyba, że złorzecząc pod bramami królestwa Morra, miałeś szczęście, ale wolałbyś być wśród tych, co uciekli.
W każdym bądź razie nikogo nie zabiłeś i nie byłeś ranny, gdy wyszedłeś w końcu z Rossette to prosto w ręce tej garstki gwardzistów, którzy stawiali skuteczny opór. I z nimi trafiłeś do miejskiego więzienia.
Trzeba przyznać, ze najgorszą stroną spędzonej tam doby, był fakt, że nie mogłeś się umyć. Śmierdziałeś szczynami wylanymi na Ciebie przez wykidajłę Flotta Muchołapki i obiecywałeś sobie, że wsadzisz cholerny łeb tego cholernego pasera do wychodka, każąc jeszcze psom obsikać mu nogawki. Szczęśliwie o Pewne i Gorliwe nie musiałeś się martwic, jeden ze strażników, chłopak o płaskiej twarzy i dobrym sercu, powiedział Ci, że warują pod budynkiem i obiecał podać im wodę i coś do żarcia.
A bladym świtem, po nocy przespanej na sianie w smrodzie, do którego przyzwyczaiły Ci się już nozdrza wuj Harteron odnalazł bratanka.
Nie jechaliście od razu do domu. Bo tak naprawdę, nie po Ciebie przyjechał tu starszy Pian. Dopiero widok psów uświadomił mu, ze może odebrać z więzienia i kogoś żywego.
Potem niestety miałeś okazję zobaczyć w końcu Nanę. Razem z wujem przenieśliście zwłoki rudowłosej dziewczyny do powozu.

Catherine
Nie miałaś spokojnego życia, ale mordercy nachodzący Cię nocą we własnym domu byli koszmarem, jakiego się nie spodziewałaś. I nie opuszczała Cię świadomość jak dużo miałaś szczęścia, że żyjesz. Tak naprawdę najłatwiej byłoby zwrócić się o pomoc do Iwana, bo nawet gdyby Cię wypytywał, był tez zauroczonym głupcem, którym mogłaś manipulować jak chciałaś, ale cóż poradzić, że serce nadal ciągnęło Cię do Otta. Im bardziej oddalałaś się od domu i serca dzielnicy kupieckiej tym niebezpieczniej się robiło. Aż musiałaś się zatrzymać, do dzielnicy nędzy wkroczyło wojsko. Rozpoczęły się aresztowania zagubionych przechodniów, zbyt zmęczonych, głupich lub pijanych, by zorientować się, że tej nocy trzeba siedzieć w domu. I dlatego wylądowałaś u Flotta. Nie powinnaś z nim się spotykać, było to niebezpieczne i zabronione, ale tylko on ze znanych Ci, wzbudzających zaufanie osób mieszkał w pobliżu.

Nie spał. Podobnie jak i Ty nie miał bezpośredniego kontaktu do Otta. Opowiedział Ci o zamieszkach, Ty mu o człowieku Jana de Veille i pobiciu młodego Bossa, o napaści na Twój dom. Opowiadałaś i zdałaś sobie sprawę, co musisz zrobić by stanąć na nogi, uniezależnić się od mężczyzny, który ingerował w całe Twoje życie. Dowiesz się, o co chodzi, sama. Z sojusznikami, których zdobędziesz samodzielnie, bo przecież już masz takich na oku, rodzinę Bossów.
Rano postanowiłaś wrócić do domu. Nadal wystraszona, wchodziłaś do budynku kamienicy najciszej jak umiałaś. Kiedy usłyszałaś wrzask.
- Złodzieje, ratunku!
Głos należał, do mieszkającej w suterenie gospodyni, plotkarki o małych chciwych oczkach, zajmującej się sprzątaniem i ogrodem. Wbiegłaś na górę zaniechawszy ostrożności.

Danst
Smutne przyjęcie zgotowało Ci to miasto. Zamiast przywitań pożegnanie. Zamiast radości zemsta.
Nie groziła Cie jedynie bezczynność, chwila w pokoju Lizy, chwila z innego świata, dobra i spokojna, skończyła się szybko.
Bez trudu znalazłeś kamienicę, w której mieszkała szlachcianka. Ładne, ciche miejsce, blisko Rynku Małego. Nie zatrzymał Cię żaden dozorca. Drzwi do mieszkania panny Chauprade były uchylone. Ze środka dochodziły hałasy. Nie, nie bójki, plądrowania. Ostrożnie powiększyłeś szparę. Złodziei była trójka, dość przyzwoicie ubrany brzuchaty mężczyzna koło czterdziestki, niewiasta w podobnym wieku i młody chłopak, pewnie koło szesnastej wiosny. Nie wyglądali na zawodowców. Nie wiele myśląc wpadłeś do środka. Kobieta z piskiem upuściła na Twój widok suknie.
- Złodzieje ratunku! – wrzasnęła.
Mężczyźni, którzy właśnie krótkimi nożami cięli w strzępy dobry, drogi materac rzucili się w kierunku drzwi, gotowi Cię stratować w trakcie ucieczki.
 
Hellian jest offline  
Stary 01-08-2008, 19:32   #94
 
Maciass0's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłość
Mroźna, mokra i brudna cela, która była trzy razy większa od Pappa przerastała go.
- Kap kap kap – krople wody spadające z wilgotnego sufitu lochu aresztu briońskiego doprowadzały małego hobbita do szału. Popiskiwanie mysz, drapania o ścianę i jęki innych aresztowanych dopełniały czary zniechęcenia.
- W mordę zapiekanych kasztanów. Przeklęte robaki z jabłek! – zakrzyknął Pappo zdenerwowany – Ej ty! Pappo co się tak gapisz?
- Do mnie mówisz? – odpowiedział hobbit
- Tak do ciebie, nie susz tak tych zębów, bo suchary ci się zrobią
- Pappo Pianie! Nie możesz wypowiadać takich hobbickich przekleństw w moją stronę.

- Wiem Pappo, nie mogę sam ze sobą rozmawiać, ale jestem tutaj taki samotny. Boję się. Pomożesz mi?
- Pewnie!

- A właśnie, ciekawe gdzie jest Pewne i Gorliwe, mam nadzieję, że zajęli się sobą jak przystało na dobrych piesków. Będę musiał umyć im ciałka jak wrócimy do domu ciotki. Mam nadzieję że ten mały daje im coś do jedzenia

Pappo Pian siedział z opartymi dłońmi na swoich policzkach na sienniku. Zimna posadzka miała dużą moc dlatego tylna część hobbita odczuwała cały czas przeszywające zimno.
- Muszę wstać – zdecydował Pappo.
Wstał, pomagając sobie ręką. Zobaczył niebo przez małą dziurkę więzienną gdzie wpadało jedyne światło. Dało się zobaczyć jak mysz przebiegła koło hobbita.
- Brrr, łe fuj idź stąd uciekaj! – wzdrygnął się mały bohater widząc małą myszkę.
- Pii pii – odpowiedziała myszka i uciekła do swej dziurki wyżłobionej przez pęknięcie skały.
Pappo podszedł teraz do krat, które blokowały wszelkie marzenia o ucieczce z tego więzienia. Wpadł tutaj, bo przebywał w tej okropnej Małej Rosette. Już nawet zapomniał po cóż on tam się udał. Hmm, kraty...
- Wypuście mnie!!! – krzyczał niziołek do krat telepiąc nimi a raczej sobą bo były cztery razy większe od niego a i do tego z pięć razy cięższe.
Odezwał się głos z głębi więzienia, był to głos strażnika, który wrzucił Pappo do celi:
- Maćko z zadupia! Zamknij mordę!

-Ehh... – odczepił swoje opuszki palców z zimnej stali. – to nic nie da, o nie!
Hobbit zobaczył ręce teraz brudne od krat. Wytarł się w świeżo wyprany strój. Ciotka go zabije (przyp. autora). Usiadł na sianku. Poczuł mokrość i zimno. Pociągnął odruchowo dwa razy nosem, poczuł nowy zapach, co to może być?
- No w mordę zakalca z ciasta. Mocz, usiadłem na świeżej kałuży moczu. – zakrzyczał Hobbit. Z jego ust zamiast kolejnych przekleństw spadł śmiech. Był to śmiech rozpaczy. Osiągnął pewien moment w życiu w którym nie wie się czy się śmiać czy płakać. Osiągnął dołek emocjonalny. Stał na środku celi, brudny i cuchnący. Ale poniósł winę za to że nic, ale to nic nie zrobił w karczmie. Nie uciekał, nie walczył nie schował się. Po prostu stał w miejscu jak kołek. Jak pal wbity w ziemię zabierając za sobą rozum. Był nikim. Łzy zamieniły się ze śmiechem. Rzeka zniechęcenia i żalu spłynęła po jego policzku.

- Hau, hau hau – doszło szczekanie z zewnątrz przerywając łkanie niziołka. Pappo momentalnie podbiegł do ściany, która w górnej części miała wylot powietrza.
- Gorliwe, Pewne, moje kochane biegnijcie po wuja i ciotkę. Biegiem.
- Hau, Hau.

Ale hobbit nie usłyszał ruchu poza więzieniem. Psy nie ruszyły się z miejsca. Wolały zostać tam gdzie ich pan. Pappo machnął ręką zrezygnowany. Jakoś trzeba będzie poczekać.

- Przecież jestem inżynierem, no tak. Takie kraty powinny być zbudowane na nawiasach. Ale niziołki są przecież słabe nie tak jak te krasnoludy. Ale oni nie potrafią gotować. Hehe.

- Pappo, Pianie! - doszło go wołanie. Głos był trochę podobny do wuja Harterona. Lecz był trochę inny. Po chwili przed małym hobbitem stał troszkę większy niziołek. Wujek Pappa.
- Wujku, witaj i dziękuje za ratunek z tego przeklętego miejsca. Ależ było tu strasznie. - mówił Pappo a wuj już ruszył w stronę wyjścia - Wszędzie myszy, mokro, zimno, kapie woda z sufitu, przecieka. Najgorsze są jęki innych aresztowanych. Mówię sobie... ble ble ble...
Wyszli na zewnątrz więzienia.
- Ale wujku, dlaczego nic nie mówisz?
- Pappo, stała się wielka tragedia, pomóż mi.


Chwilę później wrzucali ciało małej Nany na wóz. Od ciała niósł się chłód zimna. Pappo stracił humor i pierwszą radość wolności. Teraz miał taki nastrój jak wujek i dobrze go rozumiał. To była w końcu jego rodzina. Ból i kłucie w sercu. Pian bał się tego co zastanie w domu. W drodze powrotnej zapytał cicho wujka:
- Wujaszku, co się stało dokładnie z Naną?
 
Maciass0 jest offline  
Stary 02-08-2008, 15:18   #95
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Peter

Ci ludzie zdecydowanie źle wpływali na jego dziewuchę. Ciekawe jakich diablich rzeczy jej naopowiadali, gdy go nie było! Ale, że wpływały na Leah tragicznie to widział. Życie to nie je bajka. Nawet o tym nożu zapomniała, a jeszcze niedawno to taka tragedia z tym była! Głupia dziewka. Będzie musiał ją stąd szybko zabrać, by nie zczezła do końca. W ten sposób to ona się życia nie nauczy. A na domiar złego Marianne założyła paskudne ciuchy tego kolesia. Czy on mówił jak się zwie? Za cholerę nie pamiętał, nieważne. Ale wyglądała w nich jak wieki chłop w za krótkim ubraniu. Kolejna głupia dziewka. Otaczali go sami idioci chyba!

Chcąc nie chcąc musiał Leah jeszcze tu zostawić. Ale wziął chłopa za chabety i przystawił sobie do twarzy, zionąc mu jakże przyjemnym oparem z ust prosto w nos.
-Nie ruszajcie mojej dziewki! Ona przez was jakaś głupia się robi! No.
Skinął mu głową, jakby nie mógł już wymyślić nic więcej, po czym wzruszył ramionami i po prostu skierował się w stronę dzielnicy szlachty. Miał z takim jednym do pogadania. Ale ta wielkoludzica to chyba się do niego jak rzep przyczepiła! Przecież mógł ją przedymać już w domu Helgi, a nie się z nim bawi w kotka i myszkę. Jeszcze brzydkie ciuchy założyła! Nie zwracał na nią zbytniej uwagi, jeszcze celowo podkreślając, że się nią już nie interesuje. A, co, nie będzie dawał kobiecie za dużo nadziei!

Cały plan wejścia do budynku, którego to planu oczywiście Peter nie miał, wziął w łeb, gdy dotarli do krzaków. Jakiś dupek był tam wcześniej! Zresztą jak szybko zauważył bystrooki paser - tym dupkiem okazał się Diego. Czego on tu szukał? Głupi, czy jak? Peter miał chociaż Marianne. Dzielna wojowniczka na pewno powstrzymałaby wrogów, by tylko on mógł uciec. A tak? A tak zabrali Diego, gdzieś sobie jechali, a dodatkowo postawili strażników. Z tymi nie miał ochoty rozmawiać, więc zaczął myśleć. Spostrzegawczy obserwator pewnie by nawet zauważył parę unoszącą się nad jego mózgiem. Ale wymyślił. Pochylił się nad uchem Marianne.
-Poczekamy, aż ten będzie daleko i uciekamy przez mur. A potem za Diego. Muszą gdzieś jechać, tu za dużo straży. Tam może będzie mniej?
Było to nawet całkiem logiczne jak na Petera. Nie zwracając uwagi za bardzo na zdanie wielkoludzicy, poczekał aż strażnik będzie wystarczająco daleko i rzucił się w stronę muru. Marianne po prostu nie miała wyjścia. Gdy dotarli do ściany kamyków, paser po prostu nie mógł się powstrzymać. Podsadził kobietę, oczywiście jedną ręką chwytając ją także za tyłek. Potem sam przesadził mur i puścił się za karetą. Klątw Marianne posłucha później.
 
Sekal jest offline  
Stary 27-08-2008, 03:01   #96
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Skrzywił się z bólu przeskakując rynsztok i przystanął opierając się ręką o ścianę niewyględnej kamienicy. Po skórze klatki piersiowej leniwie spłynęła mu strużka krwi z opatrzonej rany. Nie spodziewał się by było inaczej. Nawet najlepszy opatrunek nie leczył w parę godzin złamanego żebra. Zagryzł wargi i ruszył dalej. Zgodnie z opisem uzyskanym od Petrka, pani Chauprade mieszkała gdzieś nieopodal Małego Rynku. Uśmiechnął się do siebie ujrzawszy tę starszą część Brionne, w której potrafił spędzać całe dnie grając w kości i pijąc młode wino, które właściciel lokalu sprowadzał ponoć od jakiegoś swojego kuzyna z samej Tilei. Skręcił w boczną alejkę mijając trójkę rozstawiających się komediantów i odnalazłszy wzrokiem cel spokojnie ruszył naprzód.

Kamiennica była przyzwoita, ale nie rzucała się w oczy spośród otaczającej ją serii podobnych. Przyjemne i wyciszone miejsce...

Otwarte drzwi i odgłosy dochodzące zza nich nie pozostawiały Danstanowi złudzeń, że nie tylko on nagle zainteresował się lokatorką tego mieszkania i możliwym było, że spóźnił, by cokolwiek tu wskórać. Obejrzał się odruchowo, czy na zewnątrz nie kręci się za dużo ludzi, lub gwardzistów, choć tych drugich to sie nie specjalnie spodziewał po wczorajszych wydarzeniach i ostrożnie zajrzał do środka przez uchylone drzwi. Trójka, która z zapałem wywracała do góry nogami parter kamiennicy nie była ludźmi, których oczekiwał ujrzeć. Ktokolwiek kazał im robić tu taki burdel, był co najmniej lekkomyślny. Danstan niewiele myśląc pociągnął mocno za ciężkie drzwi, które zaskrzypiały rozświetlając otoczenie i stanął w wejściu.

Wrzask kobiety i jej wygląd jasno dawały do zrozumienia, że była ona pomocą domową, lub jedną z w tej kamiennicy i z takich czy innych względów wpuściła pozostałych dwóch złodziei, którzy zaalarmowani rzucili się w stronę wyjścia zajmowanego w tej chwili przez młodego Bossa. Ten nie wiele myśląc postąpił krok do tyłu i wyczekując aż obaj będą przy samym progu mocno trzasnął dębowymi drzwiami. Ktoś w środku jęknął i z łoskotem upadł na podłogę. Danstan odchylił ponownie drzwi i już spokojnie wszedł do środka stając obok grubawego mężczyzny, który leżał na podłodze i zakrywał rękoma twarz.

- Mój nos...

Danstan odkopał od mężczyzny leżący na ziemi nóż i przystawił mu do głowy koniec szpady. Lewą ręką wyjął pistolet rozglądając się po zagraconym wnętrzu za chłopakiem, który jako mniejszy najwyraźniej zdążył wyhamować przed zamykającymi się drzwiami i uskoczyć gdzieś na bok.

- Wyjdź zza tego krzesła - rzekł po chwili gdy dosłyszał szurnięcie za przywalonym całą gamą ciemnych kreacji meblem. Młodziki uniósł głowę trzęsąc się cały i trzymając kurczowo oparcia krzesła - Szukam Pani Chouprade ...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 29-08-2008, 12:14   #97
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Peter i Marianne
Peter zdecydował się podążać za wozem, a za nim chcąc nie chcąc Marianne, z konieczności odłożywszy zemstę za podszczypywanie na później. Biegliście, oczywiście antycypując kierunki i skracając drogę. Trudne przedsięwzięcie, ćwiczenie ciała i umysłu, powiodło się znakomicie. Paser, mimo że zarzecze znał dużo słabiej od swojej części miasta i tu poruszał się z wprawą miejskiego męty. Po chwili Peter i Marianne wylądowali na skrzyżowaniu ruchliwych dróg, z widokiem na jedną z czterech bram miejskich, prowadzącą na niebezpieczny szlak do Tilei i Estalii - Bramę Południową. Nim nadjechała karoca zdążyli nawet, oparci o wilgotny jeszcze poranną rosą mur kamienicy, złapać kilka solidnych oddechów.
Pojawił się elegancki powóz, z uśmiechniętym wąsatym woźnicą, człowiek-dusza zadowolony z wykonywanego zajęcia; powóz nagle pozbawiony złowrogiego kontekstu, z pewnością ten sam, a jednak ukucie wątpliwości sprawiło, że jedno chciało zadać pytanie drugiemu, czy na pewno? Czy aby wiemy, co robimy?
Następne zaskoczenie, powóz skręcił. Zwłaszcza Peter spodziewał się, że wywiozą Estalijczyka z miasta. Opłacało się przecież. To, co w mieście było ciężkim przestępstwem, za murami znajdowało nagle okoliczności łagodzące. Praktyczne briońskie prawo, wymiar kary zależny od miejsca popełnienia przestępstwa.
Bieg coraz węższymi uliczkami, za oddalającym się pojazdem, w porannym ruchu i upale, który zrodził się z mgły i zastygł w nieruchomym wilgotnym powietrzu, dał się obydwojgu goniących we znaki. Nie pomagała legendarna wręcz mocarność barbarzynki, ani siła i spryt Petera, aura wystąpiła przeciw fizycznej aktywności. W takie dni mieszczki odkładały na później pranie, bo mimo upału nic nie miało szans wyschnąć, wiecznie pobudzone dzieci odkrywały uroki spania, domowe zwierzęta zaszyte w najbardziej niewiarygodnych miejscach nagle przestawały istnieć, a nawet najbardziej skąpi szyprowie statków śpieszyli do świątyni złożyć datek rozgniewanemu Bogu. Nadciągał sztorm.

W końcu na jednej z mniej uczęszczanych uliczek powóz miał okazję przyśpieszyć, by po chwili, nagle skręciwszy w prawą stronę, zniknąć Peterowi i Marianne z oczu. Już od dobrego kwadransa Peter miał wrażenie, że woźnica się z nimi bawi. Cóż, ukrywanie się, gdy głównym celem było gonić i nie stracić z oczu, do tego z Marianne u boku, było bardzo trudne. Dziewczyna niezmiennie przyciągała wzrok przechodniów, niewiele pomogło bure i za duże ubranie Oskara.
Ale upór i determinacja zziajanych długodystansowców miały się dobrze. Zgodnie wspólpracując, oni również przyśpieszyli kroku, zwalniając dopiero przed zakrętem, zresztą na znak Petera tkniętego nagłym przeczuciem, zrodzonym z pisku kota i widoku oddalającej się ze swym kramem na kółkach handlarki starzyzną. Pułapka.

To, z czego zdał sobie sprawę Peter obserwował i jego cichy prześladowca. Ukryty na jednym z dachów spokojnie czekał na rozwój wydarzeń.


Diego
Determinacja Petera i Marianne choć godna podziwu była jednak tylko słabym echem determinacji Diego Manuela Barosso. Nawet tracąc przytomność Estaliczyk myślał tylko o tym, że zaraz się obudzi, bo musi, bo nie ma takiej siły na świecie, która mogłaby sprawić, że zostawi Leticię w potrzebie, w łapach tego (tu wybaczcie nie zrozumiałam wszystkich tych barwnych estalijskich epitetów, z grubsza chodziło chyba o niezbadane międzygatunkowe pochodzenie) książęcego szampierza.
I faktycznie Diego jak postanowił tak zrobił, odzyskiwał przytomność w trzęsącej się karocy, ledwie ta zdążyła ruszyć. Niestety, miał związane ręce i nogi i nie był w środku sam. Widziany niewyraźnie, z perspektywy podłogi, spod wpółprzymkniętych powiek towarzyszący mu bandyta, wydawał się duży, ale na pewno dało się jedynie stwierdzić, że jest solidnie obuty, w buty na miarę i od dobrego rzemieślnika, i ma miecz u boku. Jazda uliczkami Brionne trwała dobre pół godzinny. W tym czasie Diego w fatalnie niewygodnej pozycji skupiony na udawaniu nieprzytomnego, bezskutecznie próbował poluźnić więzy. Gdyby tylko mógł ruszyć się bardziej zdecydowanie, pewnie by mu się udało, ale zaalarmowany bandzior niechybnie przyłożyłby mu po raz kolejny, trzeci tego pięknego ranka. Tego właśnie Diego starał się uniknąć.
Kiedy karoca zatrzymała się, a woźnica otworzył drzwi, mężczyzna ze środka wyskakując na zewnątrz, nastąpił na Estalijczyka tak, że ten w ostatniej chwili stłumił jęk.
- Goni nas jakaś wielka baba – oznajmił woźnica.
- Nieprzytomny? – Diego poczuł kopniak na brzuchu – To dobrze, pozbądźmy się towarzystwa.


Danst
Danstan Boss musiał przyznać, że wejście Catherine Chauprade miała iście teatralne. Pojawiła się, gdy tylko padło jej nazwisko, w męskim stroju, z rozwianymi pięknymi rudymi włosami i niemalże obłędem w oczach.
Potem nastąpiło jeszcze większe zamieszanie.
Do krzyków nieuczciwej kobiety dołączyła zaskoczona szlachcianka, nagle okazało się, że w sąsiednich apartamentach też ktoś mieszka, nawet mężczyźni zdolni do posługiwania się bronią, gospodyni krzyczała „złodzieje” wskazując całą waszą męską trójkę, pojawili się ofiarni, odważni sąsiedzi i jedni chcieli zaraz pędzić po Gwardię Miejską, inni od razu wymierzać sprawiedliwość, młody chłopak płakał, stary jęczał, Ty wysłuchiwałeś „rzuć broń psie” od jakiegoś szlachetki w szlafroku, sąsiadka w papilotach zemdlała, po czym wstała, bo nikt jej nie pośpieszył na ratunek, Catherine o nieprzytomnym spojrzeniu dopadła zmasakrowanej skrzyni przy swoim łożu i wyrzekając oglądała pustkę w jej środku. Najpierw strzelaj potem pytaj, mawiał pewien hochlandzki dowódca muszkieterów, którego spotkałeś w imperialnym wojsku i to dokładnie miałeś ochotę zrobić. Gdyby niezawodność i szybkostrzelność twego nieszczęsnego pistoletu nie pozostawiała tak wiele do życzenia, Brionne miałoby następnego masowego mordercę.
Być może oszczędziłbyś Catherine, strzelanie do pięknej kobiety, nawet wyglądającej na obłąkaną, ale to oczywiście tylko męski punkt widzenia, nie jest takie proste. Zwłaszcza, że w całym tym zgiełku to Catherine pierwsza zachowała się rozsądnie.
- Wszyscy won – krzyknęła donośnie podnosząc się znad kufra. – Won z mojego mieszkania.
- Worki zostają – wrzasnęła ponownie do gospodyni.
I Ty też – zwróciła się do Ciebie – a broń rzuć na ziemię.
Trzeba przyznać, że potrafiła wymusić na tłumie posłuszeństwo. Po chwili, gdy najoporniejszy z sąsiadów, właściciel szlafroka zamknął drzwi, zostaliście sami.


Pappo
Los płata czasem okrutne figle i mimo, że uwolniony z więzienia Pappo zamiast śmiać się miał raczej ochotę płakać. Tylko psy skupione na jedynym liczącym się wydarzeniu, Wielkim Powrocie, Szczęśliwym Spotkaniu, nieprzyzwoicie entuzjastycznie okazywały radość z widoku pana. Biegały wokół wozu, machały ogonami, szczekały, podskakiwały, zwinny Gorliwe wskakiwał i na wóz, depcząc po halflingach, nieledwie zahaczając o zwłoki Nany. Odnosiło się wręcz wrażenie, że niewiarygodnie uradowany altdorfski szczurołap zaraz wytarza się w zwłokach pianowskiej kuzynki. Bo Nana za życia śliczna dziewczyna śmierdziała już nielekko. Zapaszek samego Pappo zupełnie przestał być uciążliwy.
Niewiele dowiedziałeś się od wuja o Nanie. Zwłoki znaleziono na książęcym zamku, a raczej w miejscu, gdzie miał on kiedyś powstać, w masowym grobie młodych kobiet, w liczbie pięciu, łącznie z Naną. Wuj niechętnie mówił o Nanie, ale okazało się, że rewelacje kuzyna Reena zna już cała rodzina. Nana o zręcznych dłoniach okradła kogoś bardzo zamożnego.
Pappo właściwie już dochodził do wniosku, że poważny Harteron, nie mając nadziei na pozytywne rozwiązanie, postanowił zostawić tak całą sprawę, wierzyć w masowego mordercę i nie szukać winnego śmierci dziewczęcia. I srodze się mylił, tuż przed domem wuj nagle zatrzymał konie.
- Nie będziemy rozmawiać o tym przy paniach – przemówił poważnym głosem – ale zaraz się oporządzisz, zjesz coś porządnego i zajmiesz się śledztwem. Przejechałeś pół świata i nie boisz się awantur, trzeba pomścić Nanę. Zlokalizowałem pasera, któremu dziewczyna sprzedawała towar, pojedziesz do niego. – Wręczył Ci starannie zwinięty kawałek papieru.
- Wiesz gdzie to jest?
Kiwnąłeś potakująco głową. Adres wskazywał na niewielką uliczkę, odchodzącą od Alei Głównej, jedną z niewielu, których nazwy zdążyłeś zapamiętać w tym mieście, a to za sprawą pysznych precli, kupionych w miejscu gdzie się zaczynała.
- Zresztą – wytrzymałeś długie spojrzenie wuja – nie jestem głupi, w „Małej Rosette” mogłeś być tylko z powodu Nany. Dowiedz się, kogo okradła. I dlaczego za to zginęła. Tylko, na Esmeraldę, uważaj na siebie Pappo. Sam widzisz, że to nie przelewki.
 
Hellian jest offline  
Stary 07-09-2008, 19:18   #98
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Peter

Dyszał ciężko, biegnąc za tym diabelskim powozem, ale wcale mu to nie przeszkadzało w zerkaniu co chwila na podskakujące w rytm biegu cycki Marianne. Mimo prostego ubrania wydawało się, że za chwilę wyfruną na zewnątrz! W zasadzie Peter by wolał by tak się właśnie stało, nawet jak miałoby to oznaczać zakończenie pościgu. W połowie drogi w ogóle zapomniał po co tak właściwie gonią tą karocę i mało co nie wpadł na latarnię, jak jedna z piersi podskoczyła nieco bardziej. Sytuację jeszcze ułatwiał fakt, że było duszno i parno, a poranna mgła jeszcze unosiła się w tych wąskich uliczkach. I koszulina kobiety wyraźnie przemakała. Jeszcze trochę i będzie widać całe sutki...

Niestety nie dane było mu ich zobaczyć. Jakiś instynkt kazał mu się zatrzymać przy wylocie kolejnej z uliczek, w które skręcił podstępny, uśmiechnięty woźnica. Zatrzymał też kobietę, jakby nie chcący łapiąc ją przy tym za udo.
-No co?
Jego oczy wyrażały wręcz szczerą niewinność. Przecież to miejsce było równie dobre jeśli chodzi o zatrzymanie biegnącej osoby. Owszem, ramię pewnie byłoby lepsze, ale te Marianne były na strasznie dużej wysokości. Udo było lepsze, o tak. Mocne, jędrne udo. Paser potrząsnął głową, chociaż na chwilę próbując się pozbyć niecnych myśli.
-Nie podoba mi siem to. Pewnie się zatrzymali i tera czekają. Plan jest taki. Zdejmujesz koszulinę i machając cyckami odwracasz ich uwagę a ja biorę cię, erm ich od tyłu i walę... po łbach. Tak właśnie.
Nie zdążył zablokować ciosu kobiety, który trafił go w głowę i zakołysał całkiem solidnie. Przynajmniej zaczął myśleć nieco trzeźwiej. Burknął tylko.
-Wystarczyło zwykłe, że nie.

Nie za bardzo podobało mu się to, że znów musiał coś wymyślić. Wyjął pałkę zza pasa, ciesząc się, że chociaż ta w spodniach już nie jest taka twarda. Ale to i tak nie zmieniało faktu, że nie bardzo wiedział co zrobić. Biec naprzód? W sumie to nie był aż taki zły pomysł. Ruszył biegiem przed siebie i kilkunastoma susami dopadł do babci z kramem, odpychając ją na bok.
-Zaraza! Zaraza na ulicach!
Szybko rzucił okiem co ma kramie.
-To te kalarepy! Zaraza w kalarepach, szybko!
Pchnął kram za karetą, która powinna być gdzieś w głębi ulicy, o ile instynkty go nie myliły. Gestem wskazał Marianne drugą stronę ulicy. Tamtych nie było wielu, można ich było zaatakować, jeśli wystrzelą w kram. A Peter robił strasznie dużo hałasu.
-Zaraza w kalarepach! Uciekajcie póki bramy otwarte!
Prowokowanie tłumu zaczęło mu się podobać. Marianne przemykała drugą stroną. Zawsze mogli się schować w najbliższych budynkach. O ile będą mieli czas.
 
Sekal jest offline  
Stary 08-09-2008, 10:55   #99
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Przysadzisty mężczyzna odczołgał się poza zasięg przytkniętej do jego nosa szpady i z niejakim trudem podniósł na nogi. Nadal trzymając się za nos skinął na młodzika i obaj nie czekając na zmianę decyzji lokatorki, biegiem minęli Danstana prawie przewracając stojącego za nim podstarzałego szlachetkę w szlafroku i podartej szlafmycy. W ostatniej chwili przytrzymał się stojaka na parasole ustawionego koło drzwi.
- To zbójectwo w biały dzień! W Pani wieku awanturników i łachudrów do domu spraszać! To nie okolica dla takich! Poskarżę się w prefekturze na Pani zachowanie! A mam tam... - urwał na chwilę pod zimnym spojrzeniem Catherine spod roztarganych rudych włosów. Ślady kurzu na jasnych policzkach o gładkiej zadbanej skórze wskazywały na to, że ma za sobą w najlepszym razie marny poranek, co zresztą było prawdą. Catherine Chauprade ucieszyła się, że to nie w jej rękach znajduje się pistolet. Szlachcic oceniając swoją sytuację nie dokończył i szybko zamknął za sobą drzwi.

Gdy zostali sami, Danstan podszedł do niewielkiego sekretarzyka i odsuwając na bok parę zapisanych kartek odłożył pistolet i oparł swoją szpadę. Catherine spokojnie śledziła każdy jego ruch. Widziała go już. Pod rezydencją Bossów. Nie zmieniało to jednak faktu, że za grosz mu nie ufała. Dopiero gdy odłożył broń odezwała się:
- Pan zdaje się nazywa się...
- Boss... Danstan Boss.

Przyjrzała mu się uważniej próbując z młodej twarzy wyczytać coś więcej. Nie trudno było dostrzec na niej ślady niedawnej bójki. Czyżby brał udział w zamieszkach? A może to przypadek...

- Jak Pan widzi Panie Boss, dziś jest raczej zły dzień, by składać mi wizytę. - zamknęła wieko pustej skrzyni i patrząc beznadziejnym wzrokiem na walającą się po całym pokoju, jej własną garderobę, westchnęła i podeszła do stojącego obok sekretarzyka barka - Napije się Pan czegoś?

Danstan zastanawiał się przez chwilę jak bardzo szczery może być wobec tej kobiety. Sprawiała wrażenie osoby starającej się poradzić sobie z przerastającą ją sytuacją, ale z drugiej strony jako ktoś należący do arystokracji, mogła mieć styczność de Veillem.
- Erengardzką... jeśli można
Catherine tylko przez chwilę rozważała możliwość dolania do alkoholu odrobiny zawartości niewielkiej matowej fiolki stojącej pomiędzy butelkami z alkoholem. Zebrała dwa najmniej potłuczone kryształowe kieliszki i w milczeniu napełniła je alkoholem. Sobie ulubioną Disaronę, a Danstanowi dawno nie otwierany w tym domu burbon. Już po chwili gorzko słodki smak migdałów powoli uspokajał jej skołatane serce. Będzie musiała poprosić Ewelinę, by tu posprzątała... Ewelina... Dopiero teraz przypomniała sobie, że od wczoraj nie widziała Eweliny. Nigdy nie darzyła służki jakąś specjalną sympatią, ale fakt był faktem, że wdowa Chauprade po śmierci męża straciła prawie cały kontakt z życiem towarzyskim i przez to Ewelina stała się jej jedyną przyjaciółką. Wzięła jeszcze jeden głębszy łyk.

- Przyprowadziła Pani do nas wczoraj mężczyznę imieniem Machat. Z tego co zrozumiałem, przeszkodziła Pani tym którzy go skatowali i nawet rozpoznała Pani jednego z nich. Chciałbym poznać jego imię, oraz w miarę możliwości jakieś szczegóły - Danstan po ośmiu latach stał się bardziej bezpośredni niżby sobie tego życzył.
- A skąd pewność, że będę chciała narazić się tym ludziom podając ich tożsamość?
Danstan objął wzrokiem cały zdemolowany salon:
- Być może jesteśmy sobie w stanie nawzajem pomóc? - odparł pytaniem na pytanie.

Catherine milczała dobrą chwilę rozważając jego słowa. Zdawała sobie sprawę ze swojej sytuacji. Ktoś się wczoraj do niej włamał i z pewnością nie w celu kradzieży. Komuś chodziło konkretnie o nią. Najgorsze było jednak to, że nie za bardzo mogła nawet stwierdzić czym zasłużyła sobie na to zainteresowanie. Ludzie ze świątyni? A może ktoś komu nie podobało się to, że interesowała się Erykiem Halsdorfem? A może to ma związek z tymi młodymi dziewczynami? Nie no, to już niedorzeczność! Kto by wdowę mógł wziąć za dziewicę??? Musiała szybko dowiedzieć się kto za tym stoi. A wcale niebrzydki młody Boss wydawał się idealnym kandydatem na osobę, która jej w tym pomoże.
- Czym właściwie się zajmuje pańska rodzina?
- Handlem tarniną. - odpowiedział obojętnie Danstan. Starał się nie zwracać uwagi na kobiece przymioty Catherine. Nie dało się ukryć, że była piękna kobietą, ale czego jak czego, stryj nauczył go rozdzielać obowiązki od przyjemności. Z większym, lub mniejszym skutkiem Danstan starał się kierować tą zasadą. - Nie sądzę jednak by miało to jakiekolwiek znaczenie.
- Rzeczywiście nie ma. - odparła chłodno rudowłosa. Nie zwykła do oschłości mężczyzn. Odłożyła pustą szklankę na komodę i poprawiła wiszący nad nią obraz przedstawiający dobrze ubranego mężczyznę w sile wieku. - Ktoś na mnie poluje. Nie wiem za co i nie wiem kto to jest. Prosiłabym, by mi Pan pomógł to odkryć. W zamian zaprowadzę Pana do człowieka, którego Pan szuka.
- Zgoda - rzekł po chwili wahania.
Catherine ledwo dostrzegalnie się uśmiechnęła kącikiem ust. Bardzo nie chciała prosić Ivana o pomoc w tej sprawie.
- Dobrze więc. Ci którzy przyszli po mnie wczoraj, nie dostali tego czego chcieli i jestem prawie pewna, że dziś spróbują drugi raz szczęście. Musimy więc do tego czasu wymyślić jakiś rozsądny plan.

***

Dwie godziny później Danstan Boss opuścił kamienicę Pani Chauprade oddalając się spiesznie w kierunku Małego Rynku. Być może gdyby jakieś naprawdę bystre oczy go wówczas śledziły zauważyłyby, że wchodząc wcześniej do tej kamienicy nie miał szerokiego czarnego kapelusza ozdobionego białym piórem. Teraz jednak młody Boss skręcił w stronę gospody i zniknął za jej drzwiami. Gdy tylko drzwi się zamknęły udał się chyłkiem na zaplecze i zdjął czarny kapelusz, spod którego wylały się upięte rude włosy.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 09-09-2008, 08:01   #100
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Z bezsilnej wściekłości zaciskał zęby na kneblu powstrzymując się by nie wyć z rozpaczy. Oczy piekły go od wstrzymywanych łez.
Zachował się jak dureń, jak skończony osioł. Wszystko przez jego popędliwość. I teraz przez jego i tylko jego głupotę Leticia może już nie ...

To była zbyt przerażająca myśl, by dopuścić ją do świadomości. Wyrzucił ją zatrwożony czym prędzej ze swego umysłu. Jakby nigdy jej nie było.
Nie czas było na rozpacz i wypominanie sobie błędów. Tylko spokój mógł uratować i jego, i ją. Tak właśnie. W takiej kolejności. Diego musiał podzielić to co miał do zrobienia na części. Najpierw powinien uratować swoją głowę, by w ogóle myśleć o uratowaniu Leticii.
Gdy sobie to uświadomił odczuł ulgę. To pozwalało zepchnąć mu myśli o ukochanej na dalszy plan i rozumować znacznie rozsądniej póki co.
Położenie nie było łatwe. Leżał związany jak przysłowiowy baran w dodatku pilnowany przez jakiegoś typa, a w głowie huczało mu od otrzymanego ciosu.
Bogowie jednak postanowili dać mu szansę. Powóz zatrzymał się, a strażnik wysiadł na zewnątrz.
Dało to Estalijczykowi możliwość szybkiego rozejrzenia się po wnętrzu powozu. Dostrzegł w okolicy pasa wystający z podłogi gwóźdź. Nie czekając zaczął szarpać więzy na ręce o tą niespodziewaną pomoc. Kilka rozpaczliwych szarpnięć i węzły puściły. Niestety gdy chciał oswobodzić nogi hałas jaki robił zwabił strażnika, który właśnie zajrzał do środka.
Ich oczy spotkały się na chwilę i Diego dostrzegł we wzroku tamtego okrucieństwo zimnego profesjonalisty.
Szermierz zdążył tylko wstać, gdy strażnik już był w środku wyciągając broń.
Nie wiedząc za bardzo co robi Diego w geście rozpaczy odwrócił się na pięcie i podobnie jak podczas ucieczki ze swego pokoju rzucił się w okienko przeciwległych drzwiczek powozu.
Niestety okienko było zbyt małe i przeszła przez nie tylko jego głowa. Jednak impetem wyłamał je i zawisł na nich trzymając się rękoma.
Szczęście i tym razem mu sprzyjało. Z naprzeciwka jechał pusty drabiniasty wóz i Diego zdążył chwycić za tralkę. Nim powożący chłop zorientował się, że wiezie pasażera na gapę i zatrzymał wóz zdążyli ujechać kawałek. Strażnik jednak nie próżnował i już biegł za Estalijczykiem. Diego nie miał czasu, by uwolnić nogi. Stanął na wozie rozpaczliwie się rozglądając. Nic co mogłoby mu pomóc. Spojrzał w górę. Nad jego głową na żelaznym haku wisiał drewniany szyld z wymalowaną całkiem udarnie różową kotką. Odbił się od wozu, by rękoma ledwie chwycić zawieszony wysoko szyld.
Tymczasem chłopina widząc, iż pozbył się pasażera, a w jego stronę biegnie drugi z obnażonym mieczem zaciął co prędzej szkapinę i pognał przez siebie.
Diego z dużym wysiłkiem podciągnął się łapiąc najpierw za hak, potem za łańcuch i wystający z muru pręt. Niewiele mu to dawało, ale wyżej był balkonik i gdyby tylko udało mu się go dosięgnąć.
Nagle poczuł jak ktoś uwiesza mu się u pasa i ciągnie w dół.
- Złaź cholero. – warknął strażnik chwytając Diego. – Złaź po dobroci.
Drań uwiesił się na nim całym swoim ciężarem. Barosso próbował się podciągnąć, ale obciążone podwójni ręce odmówiły mu posłuszeństwa puścił najpierw pręt, potem łańcuch i hak, by zawisnąć znów na szyldzie. Próbował wierzgać nogami, ale nie bardzo mógł.
- Gaston ! – krzyknął strażnik do woźnicy.
Uśmiechnięty wozak opuścił kozioł i z batem w ręku zaczął się zbliżać.
Diego mgliście się domyślał, co za „wielka baba” podąża za nimi i zdążył pomyśleć, że to idealny moment, by mu pomogła, gdy usłyszał tuż nad głową zgrzyt metalu.
Hak obciążony szyldem i dwoma mężczyznami zaczął się z wolna prostować.
Po chwili szyld się zerwał i obaj runęli w dół. Spadając wymalowana różowa kotka kierowana dłońmi Diego gruchnęła w łeb strażnika rozsypując się na deski. Łobuz miał twardą głowę i tylko go zamroczyło.
Barosso mocniej chwycił deskę szyldu i zupełnie nie po rycersku zdzielił draba w policzek. Przez chwilę widział jego prawy profil. Zaraz potem poprawił z drugiej strony i mógł podziwiać jego lewy profil.
To starczyło i strażnik zwalił się na wznak przynajmniej chwilowo wyeliminowany z gry.
Diego już sięgał po miecz, gdy usłyszał świst bata i poczuł pieczenie dłoni. Cofnął ją odruchowo. Do zabawy właśnie włączył się woźnica. Szermierz spróbował wstać, jednak bat czym prędzej owinął się wokół jego nóg obalając go z powrotem na ziemię. Jednak owiniętego wokół nóg rzemienia nie dało się tak łatwo rozplątać. Zwłaszcza, że Barosso chwycił za niego próbując ponownie wstać.
Woźnica postanowił skończyć całą sprawę wyciągając nóż.
Leżąc Diego przełknął ślinę. Miał w dłoni kawałek deski, a pobliżu leżał miecz. Obaj w tym samym momencie spojrzeli na niego.
Obaj wiedzieli co się teraz stanie. Diego ruszył pierwszy, jednak był w gorszej pozycji i dalej.
Nie zdąży. Wiedział o tym. Jeśli nic nie przeszkodzi woźnicy nie zdąży.
 
Tom Atos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172