Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-07-2008, 15:32   #20
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
-Ciężkooo przerazićć kogośś ktoo straciłł jużż wszystkooo – syczący głos w jego głowie wił się w najgłębszych zakamarkach świadomości, osłabione wysiłkiem i wymiotami ciało odmawiało posłuszeństwa. Te kilkadziesiąt minut od spotkania z dziewczynką były najdłuższymi i najintensywniejszymi jakie przeżył… – Chęćć ochranianiaaa tejj małejj istotyyy byłaa sileniejszaa niżż twojee lękiii, pierwszyy przezwyciężyłeśśś swójj strachh. Mójj podarunekkk będziee cii przypominałł oo naszymm spotkaniu – znowu ten głos zawibrował między jego myślami. Był jak odległe echo… ledwie brzmiące gdzieś daleko, ale w umyśle Tima wyrył się niczym odpryski na ścianie po ostrzale karabinowym.

„Jeszcze nie zwariowałeś, stary. To tylko przez zmęczenie… tylko zmęczenie…” – nie zdążył dokończyć myśli, osunął się w nieświadomość. Miękkie liście ściółki były upragnionym posłaniem.

Panie Żołnierzyku niech pan wróci do rzeczywistości. – jakaś mała rączka energicznie szarpała Rangersa za ramię, boleśnie wyrywając go ze stanu odrętwienia. Ocknął się, Mała pochylała się nad nim z troską widoczną na jej dziecięcej twarzyczce. Żołnierz podniósł się z wysiłkiem z ziemi, prostując zmęczone kończyny i pocierając dłonią zdrętwiały kark. Czuł przeraźliwe ssanie w żołądku spowodowane wcześniejszymi wymiotami i tą dziwną wędrówką, jaką przeżył kilkanaście minut temu. „Niczym cholerny Dante wędrujący po Piekle… i to cholernie blisko dziewiątego Kręgu.”

Głowa mu pękała, a mięśnie drżały, brak glukozy w organizmie i drenaż składników odżywczych dawał o sobie znać. Podszedł z wysiłkiem do quada, który o dziwo wyszedł bez szwanku z całej tej eskapady. Nie miał siły schylać się po leżący na ziemi karabin, gogle i hełm leżały tuż obok niego. Wyciągnął z juków szczelnie zgrzewaną plastikową torbę… rozerwał ją gwałtownie, z żelaznej wojskowej racji wysypały się energetyczne batony, suchary, konserwy wysypały się na siedzenie pojazdu. Mała przyglądała mu się z zaciekawieniem, na widok pokarmu żołądek Rangersa aż się skurczył z łaknienia. Tim wziął jeden z batonów i wyciągnąwszy łagodnie rękę podał go jej mówiąc:

- Jedz mała… to się przyda nam obojgu. Tak w ogóle to jestem Tim… a nie Pan Żołnierzyk – zaśmiał się cicho – a Ty mała jak masz na imię? I gdzie masz rodziców?

- Karolinka… jestem Karolinka… - odpowiedziała cicho, zajadając się batonikiem i rozmazując sobie niechcący czekoladę na buzi. – A pan… Panie Żołnierzyku…znacz Timie… musisz uratować świat… tak jak reszta.

Dziewczynka urwała w połowie zdania, jakby starając sobie coś przypomnieć:

-Gdzie jest Pan Świetlik? Aaaa zgubiłam go! Niezdara ze mnie! Panie Świetliku, Panie Świetliku! – dziewczynka wyglądała na naprawdę zrozpaczoną i zdenerwowaną - – Może upuściłam go po drodze? A może wpadł w ten straszny ogień, który zostawił Pan Żołnierzyk? A może zjedli go Ci straszni rybo-ludzie, którzy nas gonili? – wędrowała wokół miejsca gdzie się zatrzymali, sprawdzając każdy zakamarek. Tim odstawił na bok wodę mineralną, którą właśnie pił i ruszył za nią, nie mógł jej tak pozwolić samej wędrować po nieznanej okolicy.

W zasadzie dopiero teraz przyjrzał się otoczeniu. Gęsta, biała jak mleko mgła spowijała ponury las… mokra od rosy ściółka nie szeleściła pod stopami, drzewa o chropowatej korze, niczym starcy poznaczeni zmarszczkami wznosiły się majestatycznie nad nimi. Jednak czułe ucho Rangersa odkryło coś co mu się bardzo nie spodobało. Ciszę… okrutną i złowróżbną, prawie taką samą jaką spotkał przeszukując ruiny Atlanty… tyle, że tam jeszcze słyszał świst wiatru między połamanymi konstrukcjami… a tutaj cisza… Cisza przerwana słowami Karolinki:

- A może ... ooo ktoś się zbliża - dziewczynka stanęła w miejscu wpatrując się z błyszczącymi oczyma w kierunku skąd dochodziły odgłosy kroków.

Wzrok Peytona instynktownie powędrował za jej głosem, z mgły wciąż wiszącej nisko nad ziemią wyłoniły się trzy postacie, były jeszcze dość daleko, więc Rangers nie mógł dostrzec zbyt wielu szczegółów. Rozpoznał sylwetkę mężczyzny o jasnych włosach, koloru dojrzałej pszenicy i kobietę dość dziwnie ubraną. Za ich plecami chowała się jeszcze jedna mała postać… a sierżant dałby sobie rękę uciąć, że mignęła tam czerwona sukienka.

Błyskawicznie pokonał kilka kroków jakie dzieliły go od Karolinki. „Kimkolwiek oni nie byli nie skrzywdzą nikogo… dość uciekania…”. Zasłonił dziewczynkę ciałem, odsuwając ją do tyłu… gorączkowo poszukiwał wzrokiem karabinu szturmowego… leżał stanowczo za daleko… „zresztą zostało tylko sześć nabojów w magazynku” - sam sobie odpowiedział. Wyszarpnął z kabury przy biodrze Colta 1911… szczęk odbezpieczania przyjemnie zabrzmiał w uszach Timothiego. Pistolet wycelował w kierunku przybyszów… był już mocno zmęczony… ręka mu drżała… utrzymywał ciało w ryzach tylko siłą woli i żelazną motywacją. Posiłek jeszcze nie przyniósł poprawy… nie zdążył…

Nadał swojemu głosowi całą twardość i ostrość na jaką było go stać i wykrzyczał w stronę nieznajomych:

- Stójcie i ani kroku kurwa dalej, jeśli nie chcecie by komuś stałą się krzywda!!! Nie róbcie głupich rzeczy to nikomu się nic nie stanie!!! Chcemy stąd tylko odejść!!! Nikogo nie skrzywdzicie!!!

W jego oczach płonął ogień, ogień wściekłości i determinacji. Determinacji człowieka, który wszystko stracił, którego życie spłonęło w ogniu wojny, ale też człowieka, który znów miał za co i o kogo walczyć…

*****

Najpierw zobaczyła niską istotę w czerwonym płaszczyku. identycznym jak płaszczyk Karolinki. tylko z jej twarzą było coś nie tak. Potem z mgły wyłoniła się druga postać i kilkoma susami dopadła tamtej, zasłaniając ją sobą. Wycofując się lekko, gorączkowo szukała czegoś wzrokiem na ziemi. Wszystko następowało po sobie błyskawicznie.
Obcy czarnowłosy mężczyzna wyszarpnął coś z uchwytu na biodrze i wycelował w nich, drugą ręką przytrzymując za sobą Małą w czerwonym ubranku. Ta z kolei podniosła pisk, na który odpowiedziała Karolinka wyrywając się Dagacie z ręki. Mężczyzna coś krzyczał, Nigel odpowiadał mu, wypuściwszy z ręki kostur. Wyciągając ją w obronnym geście w kierunku przybysza, coś mu desperacko tłumaczył. Nie rozumiała ich słów, ale wyczuwała ogromne napięcie.
Powolnymi ruchami weszła między obcego i Nigela, wolno zbliżała się idąc krok w krok za zmierzającą ku tamtym w podskokach Karolinką. Miała nadzieję, że uda jej się ją odciągnąć, zanim tamten popełni jakieś głupstwo. Krzyczał coś, lecz nie miała zamiaru się zatrzymać. Musiała spróbować. Spojrzała mu w oczy. Był już blisko....

"...był groźny. Był wojownikiem. Zabijał. Mógł zabić także ich, ale coś go jeszcze powstrzymywało. ...Dziecko. Jakieś dziecko było powodem jego wahania. Miała szansę, gdyby tylko spojrzał jej w oczy."

- Spójrz na mnie nieznajomy -Nuciła tonem, który już wcześniej zahipnotyzował Nigela. -Spójrz mi w oczy.

Był zmęczony, wyczerpany po stoczonej walce. Ciemne włosy miał mokre od potu. Pot pokrywał drobnymi kropelkami jego czoło i rzeźbił jasne smugi spływając po zakurzonej twarzy. Jednak w zaczerwienionych oczach miał ogień, a zmęczoną twarz wykrzywiał grymas wściekłej determinacji.


*****

- Nie strzelaj!!! – blondyn podniósł ręce do góry i krzyczał ostrzegawczo z daleka – Nie strzelaj!!! – cały czas się zbliżał, a razem z nim ta dziwna kobieta i … druga Karolinka…

- Stój kurwa w miejscu i nie ruszaj się!!! Kim jesteś? Skąd się tu wziąłeś?!Tim mu odkrzykiwał, a dźwięki niosły się daleko, a nieznajomy cały czas się zbliżał, intensywnie gestykulując – mówię ostatni raz stój bo rozwalę Ci łeb!!!

„Nie mogę strzelić do tego palanta… tam jest dziewczynka… co tu jest kurwa grane…?”

Cały czas czuł za swoimi plecami „swoją” Karolinkę, stała za nim wychylając główkę by lepiej wszystko widzieć… „Dlaczego ten idiota mnie nie słucha…” – warknął do siebie z wściekłością. Byli od siebie kilka metrów… widział dokładnie ostre rysy twarzy tamtego… a w jego przekrwionych oczach strach… i coś co on sam nosił w sobie jeszcze kilka godzin temu… pustkę. Pustkę… śmierć duszy… śmierć wyzierającą oczami człowieka… człowieka czującego się jak wydrążona łupina orzecha…

Skupiony był cały czas na postaci mężczyzny… trzymając go cały czas na muszce pistoletu, wyczekując dogodnej pozycji do oddania strzału… jego wrzaski i upór zaczynały go irytować… tacy ludzie bywali nieprzewidywalni… a tacy są właśnie najniebezpieczniejsi…

Nawet nie zauważył jak między nimi pojawiła się ta ubrana dziwnie kobieta… na jej widok nieznajomy jakby się trochę uspokoił… przystanął i przestał krzyczeć. I wtedy ona na niego spojrzała... a jemu po kręgosłupie przemaszerowała kolumna mrówek … jej oczy były purpurowe… mieniące się głębokim kolorem.

Nie poruszyła ustami… jednak w umyśle niczym śliska macka zawiły się słowa… na pewno jej słowa:

- Spójrz na mnie nieznajomy . Spójrz mi w oczy – Timowi świat zawirował w miejscu… czuł się jakby coś przekopywało się przez jego jestestwo, jakby ktoś przewracał jego duszę jak poszewkę od pościeli… ona cały czas się przybliżała, nie spuszczając z niego wzroku. Rangersowi nie bardzo podobało się to co ona robiła z jego umysłem… wytężył całą siłę woli żeby utrudnić kobiecie jej perfidne manipulacje… ale słabł… krew odpłynęła mu z twarzy… a szczęki zacisnęły się mocno… kropelki potu spływały po jego czole… ręka trzymająca pistolet słabła o drżała… broń upadła miękko na ściółkę…

Zebrał w sobie resztki sił… wiedział, że musi zerwać kontakt wzrokowy z nią… nie potrafił wyrzucić jej ze swojego umysłu… został mu tylko jeden sposób… którego w innej sytuacji nigdy by nie użył. Z całej siły uderzył ją otwartą dłonią w twarz… kobieta upadła na ziemię… a on znów odzyskał kontrolę nad sobą. Po pistolet się już nie schylał, wyszarpną zza pasa nóż bojowy… ale nie przyjął pozycji do walki. Czekał… czekał na wyjaśnienia… od drugiej Karolinki wpatrującej się teraz w niego z otwartymi ustami… oddychał ciężko, wydyszał tylko z siebie w kierunku leżącej na ziemi kobiety: - Nigdy więcej tego nie rób…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline