Lambert zasalutował niedbale zastępcy dowódcy lotniska i otworzył kopertę przebiegajac wzrokiem po treści.
Zwrócił się po chwili do kobiety odrzucając szmatę na wór z ekwipunkiem pobranym po angażu. Wór leżał obok wojskowego plecaka i aktówki, pod Browningiem i bagnetem Hitlerjugend. nigdzie nie widać było innej broni, piloci z natury nie szaleją z karabinami szturmowymi. - Lukas Van de Werve - przedstawił się unosząc rękę blondynki do ust. - Nie będę prawił morałów, ni starał się przekonać by pani nie leciała. Pani obecność tu jest najlepszym dowodem że wie Pani czego chce i podobne zabiegi byłyby zbędne. Mam tylko nadzieję, że wie Pani w co się ładuje. To nie będzie łatwa wycieczka i możliwe że nie wrócimy w komplecie.
Na jego ustach błądził dyskretny uśmiech, zlustrował kobietę patrząc jej przez chwile głęboko w oczy, jakby chciał wyciągnąć na wierzch jej charakter i upewnić się iż nie jest z gatunku słabych niewiast-panikar. - Zestrzelono mnie tylko dwa razy, raz w czasie wojny, a raz... No powiedzmy że kongijska ziemia ma mnie już na rozkładzie, więc wyrobiwszy normę katastrof w tym kraju wątpię w możliwość kolejnych - mrugnął i zmrużył wesołe oczy, po czym zwrócił się do Dzika. Polak sprawiał wrażenie pewnego siebie, nie dziwiło przydzielenie mu najstarszego stopnia. Uśmiechnął się widząc salut i prośbę i informacje na temat których nie miał zielonego pojęcia. - Nie mogę nic Wam powiedzieć sierżancie, bo nic nie wiem. Ja mam Was tylko przewieźć samolotem, gdzie zasadniczo moja misja wojskowego się kończy, a zaczyna się urzędnicza. Niby przywrócono mi stopień jaki miałem w Armii Jego Królewskiej mości, co czyni mnie najstarszym stopniem, jednak formalnie nie ja tu dowodzę wyłączając oczywiście sam lot. Dlatego jako dowódce mnie nie traktujcie i jeżeli mogę Was prosić dajcie sobie spokój z "panie podporuczniku", salutowaniem i tym podobnymi głupotami. Nie po to odchodziłem z armii by do tego wracać, szczególnie, że za parę dni wrócę tu, rozwiążę angaż i znów będę tylko cywilem. Mówcie mi po prostu Lambert.
Wyciągnął z kieszeni Marlboro i zapalił smakując dym. Wyciągnął paczkę ku innym, nie wyłączając kobiety,w geście zaproszenia do częstowania się śmiercionośnym świństwem. - Co do rozkazów to mogę powiedzieć tylko tyle, że będziemy mieć międzylądowanie w jakiejś dziurze, gdzie oddziały płynące rzeką pozostawią żywność i paliwo.
Przejechał wzrokiem po twarzach najemników. *niezłe zabijaki* pomyślał.
Podobnych wynajęła pewnie jego zona, gdy wyruszyła go szukać w dżungli i co jej z tego przyszło? Z radia wciąż leciała muzyka, "Goodbye Piccadilly,
Farewell Leicester Square, (...)"
Wyrwał się momentalnie z zadumy jaka wyciągała ku niemu swe szpony, nie było teraz czasu, na myślenie o takich sprawach. - Odlot punktualnie o szesnastej, a na spóźnialskich nie czekamy, jeżeli macie jakieś pytania, to służę pomocą. - ... piszą tu - dodał zerkając na rozkazy otrzymane przed chwilą - że mam udzielić pani każdej możliwej pomocy, jako urzędnik do spraw uchodźców pani Anno - zwrócił się raz jeszcze do Polki - jakiej natury ma być to pomoc? Zgaduję, że kogoś pani tam szuka...
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 27-07-2008 o 20:21.
|