Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2008, 14:35   #16
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Nie tylko wuj, ale i kapitan Katanga był taki… kolonialny. To jak się odnosił do Krasickiego, jak się zaczerwienił używając potocznego języka w towarzystwie kobiety. Na moment wrócił czar Congo Belge. Anka nareszcie rozluźniona. Dym z cygara otulał ich chmurą, wuja tytułowano hrabią, czuła się całkowicie bezpieczna, przecież jest panienką z dobrego domu. Arystokracja - immanentny, niepozbywalny wyróżnik cywilizacji, kręgosłup tego świata My międzynarodowa elita, nas nie dotyczą wojny, jesteśmy niezniszczalni, honor i krew są wieczne. Przetrwamy zgodnie ze swoją naturą. Dziękuję hrabio, dziękuję kapitanie. Ta herbatka na tarasie portowej knajpki w Leopoldville jest jak prysznic ze wspomnień. Szkoda, że panienka nie włożyła sukienki.
Nawet temat rozmowy, po pierwszych najtrudniejszych wyjaśnieniach, wzięty przez ludzi kulturalnych w nawias, jakby rozmawiali o koncercie pianistycznym, lekko, z uśmiechem:
- Statek? Samolotem będzie szybciej.
- Poradzę sobie. Naprawdę nie trzeba się o mnie martwic.
- Rzeka jest taka piękna.
- Nasza zmęczona ojczyzna.
- Masz bron?
- Tylko remingtona.
- Nie nadaje się do dżungli.
- Tak wiem, kupię coś.
- Aniu, kwiatuszku, dam Ci.
I Anka została posiadaczką broni na ludzi.

Kongo, wielki, mały kraj. Stanisław Krasicki potrzebował jednej rozmowy, aby Ankę umieścić w samolocie lecącym na tereny działań wojennych.
Do samolotu odprowadzało ja dwóch mężczyzn. Szła między nimi, skupiona i spokojna. Ubrana wygodnie, po męsku, półdługie włosy, związane z tyłu w krótki kucyk wymykały się niesfornie na boki. Śliczna i dziewczęca, lalka z porcelany z pistoletem maszynowym na ramieniu. Sięgała większości z nich raptem do ramienia, wyprostowana, o lekkiej dziewczęcej sylwetce. Wiedziała, że dziwi tych najemników swoją obecnością. Patrzyły na nią twarze ludzi nawykłych do walki, odważnych, surowych, oceniały jej przydatność, a może poczytalność. Na tę ostatnią myśl nie dała rady powstrzymać uśmiechu. Naprawdę, ten ponury najemnik o stalowoniebieskich w oczach wyglądał jakby chciał międzynarodowym gestem popukać się w czoło. Miała ochotę do niego mrugnąć, utwierdzając go w przekonaniu, że nie wie, co robi, ale powstrzymała się, nie czas na żarty. To nie są tacy mężczyźni, jakich spotykała dotąd. „A John Brown, jeden, drugi Witek, to przecież też najemnicy, nie sposób było ich nie lubic. Będzie dobrze, dam sobie radę, nie zjedzą mnie przecież. Przecież jest tu czwórka Polaków. Mogliby tylko tak intensywnie się mi nie przyglądać.”
Ale wiedziała też, że to dużo bardziej jej wojna niż ich. Bo chociaż Anka nie miała już złudzeń, nie odrodzi się normalne życie w Stanleyville, w Orientale, w Kongo, nie wychowano jej na tchórza. Mimo, że nie da się zapomnieć o palonych żywcem ludziach, o aktach kanibalizmu, gwałtach, spalonych wioskach i ich wymordowanych mieszkańcach, mimo, że nie zamieszka już w domu z arkadami, nawet, jeśli ten istnieje, na razie wróci, wypełni swe obowiązki, by jeszcze gdzieś, kiedyś móc żyć normalnie. Co ma początek, musi mieć i koniec.

- Anka Bielańska – wyciągnęła rękę do de Werva. – Ja tam mieszkam panie poruczniku, niedaleko Stanleyville. Jadę do domu. Nawet, jeśli ma to oznaczać udział w walkach. I tak szukam rodziców i kilkuset innych osób, które znam, a które tam zostały.
- Obydwoje robimy optymistyczne założenia. Ja jadę do domu, a Pan urzędować. W ramach jakiej organizacji?

Trochę okłamała wuja, czy też właściwie nie powiedział mu całej prawdy. Tam na miejscu nie miała zamiaru dać się zepchnąć na boczny tor, czekać w jakimś polowym szpitalu na rozstrzygnięcia. Znała Stanleyville, znała okolice i miejscowe języki, umiała strzelać i nie zabłądzić w dżungli, w przeciwieństwie do większości wiedziała, że zbliża się apogeum pory deszczowej. Z pewnością szpital nie był miejscem, gdzie przyda się najbardziej.
 

Ostatnio edytowane przez Hellian : 28-07-2008 o 19:41.
Hellian jest offline