Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2008, 03:27   #209
John5
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
Arian

Mężczyzna spojrzał na ciebie z zaciekawieniem, po czym lekko uniósł kąciki ust, co przy odrobinie dobrej woli, uznać by można było za uśmiech.

- Tak, trzeba przyznać, ze należysz raczej do tych wygadanych. To dobrze, może dzięki temu łatwiej przyjdzie ci ich do siebie przekonać. A wracając do sprawy tych tutaj bransolet… No cóż ujmę to tak: albo przyjmujesz moją ofertę i zakładasz jedna z nich natychmiast, albo jeden z moich podwładnych postrzeli cię w głowę, zamiast w nogę, kiedy będziesz próbował zbiec z aresztu. Ta biżuteria jak się zapewne domyślasz nie jest znowu taka zwyczajna. Mniejsza o to jak znalazła się w moim posiadaniu, ale te bransolety mają ciekawą właściwość. Jeśli oddalą się od siebie na odległość paru kilometrów, zaczynają świecić. Co jeszcze ciekawsze po założeniu dopasowują się do noszącego, a zdjęcie ich staje się możliwe w sposób, który znam tylko ja.

Teraz już wiedziałeś, co oznaczał uśmiech kapitana. Miałeś zostać jego agentem w jemu tylko znanej sprawie. Bogowie tylko raczyli wiedzieć jakie są jego plany, jednak zdawało się, że znalazłeś się w sytuacji bez wyjścia.

Valdred

Nie widząc celu w dalszym wypytywaniu najwyraźniej niezbyt rozgarniętego starca, Valdred postanowił niezwłocznie udać się do kapitana straży miejskiej. Przyświecała mu przy tym myśl, że kto jak kto, ale osoba na takim stanowisku powinna się orientować, kto przybywa i opuszcza miasto. Liczył na choćby strzęp informacji o wyglądzie porywacza, oraz kierunek w jakim się udał.
Szybki krokiem przemierzał ulice Hammerheim nie spodziewając się, tego co zaraz miało go czekać. Już wchodząc w węższą uliczkę miał złe przeczucia, było tu zdecydowanie zbyt pusto w porównaniu do reszty miasta. Jednak mimo to ruszył naprzód gotowy stawić czoła każdej przeciwności jaka stanie mu na drodze. Nieświadomy zagrożenia minął kilka skrzyń oraz stertę podartych i nadgniłych już szmat, dopiero w ostatniej chwili kątem oka zauważył jakis ruch po swojej prawej stronie. Nawet refleks nic mu nie pomógł, sztylet bezgłośnie wbił się w jego bok sięgając żywotnych organów. Valdred osunął się na ziemię ostatkiem świadomości widząc wychudłą twarz mężczyzny odzianego w szmaty i trzymającego zakrwawioną broń.

- Pozdrowienia od Eleny.

Tylko tyle usłyszał, jako wyjaśnienie, po czym odszedł w krainę Morra.

Louis, Barry, Balius, Justicar

Strażnik nie dowiedziawszy się od was nic nowego, podziękował burkliwym głosem i ruszył w stronę pozostałych jeszcze na miejscu gapiów. Wy też mieliście już ruszać w drogę, kiedy zatrzymał was głos cyrulika.

- Chwila. Jeśli możecie zawołajcie no tu tamtych dwóch strażników, a ty chodź tutaj. Pokaż no tą rękę. – ostatnie słowa skierowane były do Louisa.

Po szybkich oględzinach medyk klepnął bretona w plecy.
- No, nie jest źle. Ręka jest tylko obita, będzie boleć przez jakiś czas, ale do jutra będzie w pełni sprawna. Miałeś sporo szczęścia, tak samo zresztą jak ten tam. – machnął ręką w kierunku leżącego nieopodal rycerza – Gdyby nie zbroja, to by raczej żywy stamtąd nie wyszedł. Cały poobijany ale poza tym to zdrowy, naprawdę musiał nad wami jakiś przychylny bóg czuwać, że nic wam się nie stało. Zdaje się, że szedł właśnie do kapitana straży, no ale cóż ja muszę wracać do swojej pracowni. Mam nadzieję, że wykonacie dla mnie tamtą przysługę.

Starzec przez chwilę stal jeszcze przypatrując się jak dwójka strażników wkłada rannego na wóz zaprzęgnięty w wychudzonego wałacha, po czym ruszył z powrotem w kierunku swego domu. Nie mając tu już nic do roboty ruszyliście znowu w drogę, tym razem za kompanię mając wóz, na którym leżał rycerz, który zresztą stracił przytomność zaraz po umieszczeniu go na pojeździe.

Gdy dotarliście w końcu na miejsce ujrzeliście kręcącego się po okolicy Justicara, najwyraźniej czekającego na was już od dłuższego czasu. Nie zamierzaliście czekać, aż strażnicy ściągną z wozu rannego, więc nie ociągając się ruszyliście do wejścia. Na drodze stanął wam jednak drobnej postury mężczyzna, mający na ramieniu koszuli wyszyty herb Middenlandu, lecz nie noszący nic z wyposażenia straży.

- Panowie przyszli aby zobaczyć się z kapitanem prawda? No cóż, jest on chwilowo zajęty i prosił mnie, abym panom przekazał, abyście zaczekali w pomieszczeniu głównym budynku, zresztą pomieszczenie zajmowane przez mojego przełożonego mogłoby mieć trudności z pomieszczeniem takiej liczby gości. Zaprowadzę panów

Po chwili znaleźliście się w przestronnym pomieszczeniu, gdzie stały trzy proste stoły, otoczone krzesłami. W ścianę wbudowany był kominek, teraz ziejący pustym paleniskiem. Rycerz został usadzony nieopodal was. Powyginany hełm został mu zdjęty jeszcze w czasie jazdy wozem, a teraz wojownik spojrzał na was z zaciekawieniem.

Jonas

- Nie ma się czego obawiać panie, jesteście w dobrych rękach. Ale leżcie spokojnie, bo muszę sprawdzić, co dokładnie jest nie tak z nogami.- słowa medyka zamiast uspokajać, jedynie pogorszyły sprawę – Z tego co widzę nie jest źle. Można powiedzieć, że rozeszło się po kościach, kości są tylko obite. Będą bolały przez dłuższy czas, zwłaszcza przy nagłej zmianie pogody, ale już jutro powinieneś panie stanąć o własnych siłach. Ale dzisiaj nie może być już o tym mowy. Co mówicie? Ze musicie udać się do kapitana straży? Cóż postaram się i to załatwić.

Starzec wstał otrzepał się z pyłu, po czym odszedł gdzieś na bok. Po krótkiej chwili zbliżyło się do ciebie dwóch strażników, z których jeden prowadził za uzdę mizernego konia zaprzęgniętego do niewielkiego wozu. Nie przebierając w środkach mężczyźni umieścili cię szybko na wozie, twoje dość zażarte protesty co do uszczerbku na honorze zostały najzwyczajniej na świecie zignorowane. Choć podróż taka zdawał się być ujmą na honorze, była również jak się zdawało jedyną możliwością, jednak nagła utrata przytomności wybawiła cię od rozmyślań na ten temat. Obudziłeś się równie nagle, kiedy ktoś szarpnął cię mocno za ramię. Był to jeden ze strażników, który nie męcząc cię wylewnością krotko oznajmił, że jesteście na miejscu, po czym wraz ze swym kompanem ściągnęli cię z pojazdu i pomogli dojść do drzwi. Jednak ku twemu zdziwieniu nie zaprowadzili cię oni do kapitana, lecz do dużego pomieszczenia zajętego przez trzy stoły oraz kilkanaście krzeseł, których kilka zajęli mężczyźni spotkani wcześniej przy ruinach budynku oraz jeszcze jeden bliżej ci nieznany człowiek. Z tego, co zdołałeś sobie uświadomić, to oni właśnie wyciągnęli cię z gruzów. Z zainteresowaniem spojrzałeś na każdego z nich dziwiąc się co tacy jak oni, mogą mieć do roboty w siedzibie straży miejskiej.
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej
John5 jest offline