Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-07-2008, 13:19   #201
 
Kokesz's Avatar
 
Reputacja: 1 Kokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputację
Zapadła niewygodna cisza. Louis wiedział, że żaden z jego towarzyszy tak jak i on nie wiedział którą drogą, tropem podążyć. Dla nich, ludzi, którzy nikomu nie ufają, każdy kolejny człowiek wydaje się być podejrzany. Było pewne, że nie nadają się na śledczych i na pewno nie nauczą się tego fachu przy tym zadaniu. Idąc tak milczeniu Bretończyk zastanawiał się, co usłyszą u kapitana straży. Miał płonną nadzieję, że da im jakiś wiarygodny trop albo nawet oznajmi im, że sprawa została rozwiązana. Ta druga możliwość wiązałaby się za pewne z powrotem do wilgotnych lochów. Jednakże banita, nie wiedząc czemu, miał nadzieją, że mogłoby się skończyć na kilku batach i wygnaniu z miasta.

Rozmyślania Louisa przerwał nagle krzyk, jakiegoś mężczyzny przed nim i rżenie konia. Le Soir spojrzał przed siebie jakby nagle obudził się z drzemki i zobaczył pędzącego wprost na niego, oszalałego konia. Wyrobiony przez lata w walce refleks pomógł mu uniknąć zderzenia ze zwierzęciem. Koń uderzył w drewnianą belkę podtrzymującą stary mur. Belka obsunęła się a mur z trzaskiem runął na Bretończyka. Refleks, dzięki któremu Louis zszedł z drogi wściekłej chabecie, teraz uratował jego twarz przed zmiażdżeniem przez kamień, który jeszcze przed chwila był częścią ściany. Banita zasłonił głowę rękoma. Poczuł ból i osunął się na ziemię.

Widocznie jednak nie był zbyt blisko ściany, gdyż nie został przysypany przez gruz. Po chwili otworzył oczy, które zamknął odruchowo i spojrzał w górę na błękitne niebo. Usiadł, czując niemal każdy stłuczony, obolały mięsień. Najbardziej bolały go przedramiona, którymi zasłonił twarz. Mimo bólu, powoli zaczął ruszać rękoma, by sprawdzić czy nie są połamane. Wstał powoli z ziemi, otrzepując się z pyłu i odłamków kamieni. Rozejrzał się w około. Wszędzie było pełno kamieni, ludzie biegali wrzeszcząc i wymachując rękoma. Ci, z którymi przyszło mu wykonywać zadanie tak jak on powoli podnosili się z pod gruzów.
Louis zaczął ich liczyć, tak jak liczył członków swojej bandy po każdej walce. "Jeden, drugi..." - liczył w myślach. Nigdzie nie widział pozostałych dwóch, więc nie czekając ani chwili dłużej zaczął przekopywać rumowisko. Barry szybko do niego dołączył. Balius zwlekał nieco, lecz także zaczął przekopywać gruz. Szybko odnaleźli ciała swoich towarzyszy. Revan miał zmiażdżoną klatkę piersiową, a Cohen rozbitą głowę.

Wszyscy trzej stali przez chwilę nad ciałami, nie wiedząc co powiedzieć. Nagle Bretończyk zauważył wystającą spod kamieni, poruszającą się rękę. Nigdy nie pomagał obcym, ale teraz w pośpiechu zaczął wyciągać rannego. Z pomocą Barrego odciągnęli go na środek ulicy.

Louis szybko podbiegł do najbliższego strażnika. Chwycił go za ramię i tak zaskoczonego przyciągnął do poszkodowanego. Wskazując na niego palcem krzyknął do zdezorientowanego stróża prawa.

- Biegnij ile sił masz w nogach po medyka! Ale chyżo...
 
__________________
Nic nie zostanie zapomniane,

Nic nie zostanie wybaczone.
Księga Żalu I,1

Ostatnio edytowane przez Kokesz : 20-07-2008 o 09:33.
Kokesz jest offline  
Stary 17-07-2008, 08:34   #202
 
lopata's Avatar
 
Reputacja: 1 lopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumny
Spokojną sielankę udanego popołudnia musiało coś przerwać. Dzień bez problemów najwyraźniej był dniem straconym. Szybkie wypadki kilku chwil nie mogły zostać pominiętę przez tą grupkę podróżnych. Jak zwykle musieli brać czynny udział w tym wszystkim. A więc znalezienie się w centrum wydarzeń, zawalającego się daszku, podtrzymywanego jedynie belkami, to było idealne miejsce do rozpoczęcia kolejnego dnia z dreszczykiem. Potem była cisza i zwiastun nadchodzącej nicości. Spokój ciała i duszy nie zakłucany niczym, żadnymi przyziemnymi problemami czy też potrzebami. Krzyki jednak były jak arkan wyciągający z tego ideau, na siłe ciągnięty Balius kasłając, plując pyłem i łzawiąc od kurzu spojrzał na pobojowisko. Nie był do końca świadom co się wydarzyło, tak więc zataczając się jeszcze chwilę nawet nie miał czasu na otrzepanie się z kurzu i pyłu. Kiedy spojrzał na toważyszy, którzy grzebali w poszukiwaniu reszty drużyny, blondyn niechętnie zabrał się do roboty. Bądź co bądź, najmniej lubiał właśnie Revana i nie obchodziło go czy zginął czy nie. W duszy jednak modlił się do Morra aby zabrał go do siebie i nie oddawał już więcej. Kiedy jego oczom pojawiły się zwłoki już martwych, byłych toważyszy jedynie przez chwile oddał im chwilę modlitwie.

"Boże snu i śmierci, weź do swych cel tych dwoje i pozwól spędzić im tam godne życie, którego nie uświadczyli tu na ziemi."

Kiedy pozostali zajęli się wyciąganiem jakiegoś żywego z gruzów, blondyn skorzystał z okazji i "uwolnił" tych dwoje z ciężaru dóbr doczesnych. Nie zamierzał tłumaczyć się i odpowiadać na jakiekolwiek pytania jego jakże wrażliwych toważyszy tak więc pośpiesznie zabrał dla siebie sztylet. Co piękna rzecz zamiast zwykłej to inny już prestiż. Dylematem były miecze znienawidzonego Revana. Dwa olbrzymy, dla nie aż tak mocno zbudowanego blondyna, były jak ogromne skały. Nie znał się na ich możliwościach tak więc zabrał nie zniszczony miecz z czaszkami, uważając miecz z lwem na jelcu za zepsuty i mało wart. Na rynku zamierzał za kilka monet odsprzedać miecz i w ten sposób wiedzieć, że śmierć jego toważyszy nie była bezsensowna. Sztylet i miecz zawiesił na pasie, zaś złoto wrzuciłwraz z mieszkami do swojej sakwy zawieszonej na szyi.

"Nie jest dobrze. Od samego początku same problemy. Musieli mnie tu złapać za byle bzdure, połączyć z mordercami i szumowinami, zlecić zadanie niemożliwe do wykonania, bieganie po mieście za potworami i uciekanie przed złymi szlachcicami, a teraz zamach na nasze życie. O bogowie. Moje dni są policzone i to w takiej dziurze? Niech się to skończy, znajdzie się ten bydlak i rozejdziemy się bogaci w poszukiwaniu dalszego, własnego miejsca w tym dużym świecie."

Kiedy cała reszta zajęła się ratowaniem jakiegoś przechodnia, blondyn zaczął odkaszliwać to co miał jeszcze w ustach i delikatnie otrzepywać rzeczy. Kiedy jednak lewą ręką otrzepał prawę ramię na początku, poczuł ból i pieczenie w tym miejscu, przypominające że to zdarzenie długo jeszcze odciśnie piętno na jego zdrowiu.

"Już po nas. Tylko czekać jak w tym starym magazynie nas pozarzyna ten truciciel. Już po nas..."

Po nieudanej próbie oczyszczenia się podszedł do reszty drużyny i spojrzał na wyciągniętego przechodnia. Nie wyglądał jak mieszkaniec a raczej jak podróżnik lub POSZUKIWACZ PRZYGÓD!

"A może jedną część zadania już wykonaliśmy? Czy to tak trudno zwalić winę na nieznajomego? Cóż za problem pozbawić go tchu we śnie i oddać ciało jako tego, który się tego otrucia opuścił. To jest dobre rozwiązanie. Czas tylko teraz zająć się drugą częścią zadania, znalezieniem rośliny."

Nadal nie śpiesząc z udzielaniem pomocy, zostawiając to zadanie znawcom, medykom lub cyrulikowi, zaczął szukać beczek z wodą przed wejściem do jakiegokolwiek kompleksu. Obmycie swojej twarzy i rannego znacznie bardziej się może przysłużyć aniżeli stanie i patrzenie się bezradnie. W każdym bądź razie woda pozwoli przepłukać też gardła z pyłu. Nie zamierzał szukać daleko a znalezisko postanowił przenieść z pomocą z racji swojej dość skromnej postury. Wołając kogoś z toważyszy do pomocy postanowił przetransportować beczke z wodą jak najbliżej zdarzenia.
 
__________________
"...a ścieżka, którą podążać będą zaścieli trawy krwią bezbronnych i niewinnych. Szczątki ludzkie wskrzeszać będą do swych armii aż do upadku wszelkiego życia. Nim słońce..."
lopata jest offline  
Stary 18-07-2008, 06:26   #203
 
Lorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Lorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputację
Jonas

- Chwalić Świętą Panienkę, że miałem na sobie hełm i napierśnik. – pomyślał odzyskawszy świadomość, gdyż obolała głowa i usta odmówiły posłuszeństwa.
Niemal każdy, w takiej sytuacji padłby zaraz na kolana dziękując bogu za darowane życie i natychmiast stając się wiernym, bogobojnym wyznawcą, ale nie Jonas. Do tej pory nie pojmował, jakim cudem bogowie godzą się jeszcze na to, by chodził po tym świecie. Ale szanował ten ich zamysł, pozwalał on mu bowiem, przez lata, w spokoju sączyć z przyjacielem przednie bretońskie wino i w ten być może sposób, kiedyś, doczekać starości.
Po tym jednak, co widział 22 lata temu pod Maiddenheim… przez co przeszedł, wielokrotnie przypłacając to niemal życiem i obłędem, uniknięcie śmierci pod walącą się ścianą domu było tylko niewinnym zrządzeniem losu.
Kilka osób wywlekło jego ciało z gruzowiska i położyło na ziemi twarzą zwróconą w kierunku błękitnego nieba. Kaszel był bolesny i duszący, Jonas ledwo łapał oddech, krew pulsowała w głowie niemal ją rozsadzając, a czucie całego ciała odpłynęło gdzieś, pozwalając się zastąpić uczuciu potwornego bólu. Jęczał tak chwilę ledwo dysząc, gdy jego oczy odpłynęły zupełnie, poczynając bezwiednie śledzić przepływającą tuż nad nim wielką, kłębiastą, białą chmurę.
- Niebo… czy to już… Piękne. – wyjęczał niezrozumiale, dźwięki z zewnątrz przycichły na chwilę w jego uszach, pozwalając na krótkie "sam na sam" z marzeniem. Po chwili powróciły jednak z nową dawką świadomości i bólu – życia.
- Niestety, jeszcze nie teraz. – jego niebieskie oczy napełniły się łzami, które pociekły strugami po dojrzałej męskiej twarzy, jak po buzi małego dziecka.
Z bólem wracało czucie, z czuciem ciała świadomość tego, ile było w nim życia. Z trudem zaczął wypowiadać słowa.
- Nie czuję swoich nóg – powiedział obolały do dwóch niewyraźnych, rozmazanych postaci pochylonych nad nim.
– Czy wszystko z nimi w porządku? – spróbował poruszyć się, unieść z ziemi zakutą w stal głowę, ściągnąć rękawicę z dłoni, dotknąć nią swoich nóg i twarzy - Gdyby się tak zdarzyło, że zemrę, powiadomcie o mojej śmierci Martina von Krügera z Hamerheim. - wypowiedział z ogromnym trudem jeszcze jedno zdanie.
Rycerz miał na sobie pełny kolczy pancerz, do tego płytowy hełm i napierśnik. Do pasa przypięty był długi, prosty miecz i 2 sztylety, a wszystko pokryte teraz grubo białym pyłem.
 
Lorn jest offline  
Stary 20-07-2008, 03:50   #204
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
Arian

Mężczyzna siedzący za masywnym biurkiem uniósł na moment wzrok znad przeglądanych właśnie dokumentów, po czym skinął dłonią wskazując na krzesło. Strażnik zaczekał, aż usiądziesz na wskazanym miejscu, o czym opuścił pomieszczenie. Odrobinę zdziwiony całą sytuacją, podejrzliwie spojrzałeś na kapitana, który nic sobie z tego nie robiąc wrócił do przerwanej lektury. Cisza stawała się coraz bardziej trudna do zniesienia, w końcu nie wytrzymałeś i już chciałeś wygarnąć mężczyźnie co o nim sądzisz, gdy ten niespodziewanie odezwał się pierwszy.

- Radzę, dobrze ważyć słowa. Jesteś, że tak powiem w dość delikatnej sytuacji i niecelne uwagi, źle się mogą dla ciebie skończyć. Szczerze mówiąc, zazwyczaj mało by mnie obeszło, czy zostałbyś powieszony, czy też ścięty ale niestety prawdopodobnie będę potrzebował twojej hmm jakby to powiedzieć… pomocy… Jeśli wypełnisz swoje zadanie puszczę cię wolno oraz powiadomię pewnego szlachcica, iż zostałeś zabity w trakcie próby ucieczki. O co dokładnie chodzi wyjawię dopiero, gdy wyrazisz zgodę i założysz na rękę jedną z tych błyskotek. Oczywiście możesz odmówić, ale no cóż ujmę to tak: będę musiał szukać kogoś na twoje miejsce.

Na stole leżały dwie bliźniacze bransolety, które dopiero teraz zauważyłeś.


Valdred

Mężczyzna w kapeluszu spojrzał na ciebie sceptycznie, po czym bezceremonialnie wysypał z fajki popiół uderzając nią o podeszwę buta, na co dość żywo zareagowała kobieta.

- Ty zawszony łamago, co robisz? Będziesz zaraz to wszystko zbierał tymio starymi, niedołężnymi łapami!

Mężczyzna płochliwie obejrzał się za siebie, po czym rozzłoszczony odkrzyknął.

- No i czego ty się tak drzesz ty jędzo? Jak się odwinę, to ci nawet kapłanka Shalyi nie pomoże! – spojrzał ponownie na ciebie – O co żeś pytał? Mniejsza z tym już pamiętam. Burmistrz, konstabl i gospodarz tak? No więc, tak: Karl, to jest właściciel tego miejsca zaraz wróci, musiał wyjść dogadać się z jakimś wieśniakiem o dostawę warzyw, czy czegoś tam. Burmistrza zdaje się nie ma w mieście, bo wezwany został do samego Middenheim rozliczyć się z podatków. Coś mi się zdaje, że niedługo mianują nam tu nowego hehehe… A do kapitana straży, to trzeba ci będzie iść drogą w stronę bramy, a po jakichś czterdziestu krokach skręcić w lewo a potem znowu w lewo przy pierwszej okazji. Długo jeszcze czekał będę na to piwo? - mężczyzna odwrócił się krzyknąwszy znowu w stronę kobiety.

- A do usranej śmierci choćby! Jak skończę, to przyniosę, nie rzucę przecież roboty bo tobie chce się pić pijaku zatracony. -

Balius

Niespecjalnie zdziwiło cię, gdy żaden z kompanów nie zareagował na twe wołanie. Zresztą możliwe było, że cię nie zwyczajnie nie usłyszeli, zgiełk podnieconego tłumu był wystarczający, aby zagłuszyć twe słowa. Widząc, przez jaką ciżbę musiałbyś się ponownie przepychać, postanowiłeś odpuścić i znaleźć sobie pomocnika wśród kogoś z tłumu.
Jednak najpierw musiałeś odnaleźć jakąś wodę, rozwiązanie problemu było tuz za rogiem w niewielkiej uliczce stała w połowie pełna niewielka beczułka. Pozostało jedynie znaleźć kogoś odpowiedniego do brudnej roboty. Już po chwili wpadł ci w oko pewien barczysty mężczyzna w wełnianej koszuli, z gruntu wyglądający na chłopa.
Po krótkiej rozmowie z głupkowatym wieśniakiem nakłoniłeś go do pomocy. Szybko okazało się, że wybór był trafny, uniesienie beczułki nie nastręczyło mu żadnych trudności. Ostrożnie przeprowadziłeś go przez tłum, w czym wybitnie pomogło dwóch strażników, którzy zauważyli was i w porę zorientowali się w twoim planie.
Po chwili beczka stanęła obok rannego, a w kilka chwil później na miejsce przybył medyk.

Louis, Barry, Balius, Jonas

Strażnik zareagował nad wyraz przytomnie. Niemal do razu odkrzyknął coś do swych towarzyszy, po czym biegiem ruszył w stronę domu cyrulika. Przez moment nie wiedzieliście, co macie zrobić, ale ten dylemat rozwiązał za was inny ze strażników, który przyklęknął przy Jonasie i dotknął ostrożnie jego nóg. Ból wyrwał rycerzowi jęk z gardła, ale przyniósł tez uspokojenie, że przy odrobinie szczęścia nie zostanie kaleką.

- Swego czasu uczyłem się na cyrulika. Wydaje się, że to nic groźnego, ale co dokładnie z tym będzie to już wam nie powiem. Jednak nie martwcie się, jeśli jest szansa, to nasz medyk potrafi postawić na nogi każdego. Ale może wy mi powiecie co tu się do diabła działo? Z gadaniny tego motłochu nic nie da się zrozumieć, a przecież coś się stać musiało. Budynki nie walą się od tak z byle powodu. Wiemy, że koń ciągnący wóz spłoszył się i nie wiadomo jakim cudem wyrwał dyszel, ale nic ponad to.


Nim ktokolwiek z was zdążył zabrać głos obok was pojawił się nie wiadomo skąd Balius prowadzący jakiegoś chłopa niosącego beczkę, najwyraźniej napełniona jakąś cieczą na co wskazywał by chlupot. Chwilę później zobaczyliście cyrulika idącego pospiesznie wraz z wysłanym po niego strażnikiem. Starzec o nic nie pytając przyklęknął przy Jonasie i od razu zabrał się do badania odruchów rannego. Jednak już po chwili przerwał swoje oględziny i zirytowanym głosem oznajmił, że jakkolwiek bliskość przyjaciół rannego jest pomocna, to teraz wręcz uniemożliwia odpowiednie opatrzenie ran. Wspomniał też coś o roztropności tego, który postarał się o przyniesienie tutaj wody.

Kiedy spełniliście żądanie starca, strażnik ponownie odezwał się do was.

- Więc jak? Chyba widzieliście co się stało? A tak przy okazji, czy to nie wy macie się spotkać dziś z kapitanem?-

W tym momencie podbiegł do was strażnik, uprzednio wysłany po pomoc i zdyszany wysapał.

- Znaleźliśmy… znaleźliśmy winnego. Znaczy się schwytaliśmy woźnicę… Kurt go pilnuje o tam po drugiej stronie ulicy.

Rzeczywiści po drugiej stronie ulicy stał wysoki, potężnej budowy ciała strażnik trzymający związanego niskiego i krępego mężczyznę. Podenerwowani ruszyliście razem ze strażnikami w kierunku pojmanego, który gdy to ujrzał skrył się za plecami barczystego wojaka.
Tłum powoli rozchodził się, najwyraźniej nie znajdując zabawy w obserwacji gruzów, aż ostatecznie na miejscu zostało jedynie kilku gapiów, nie mających nic innego do roboty.
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej

Ostatnio edytowane przez John5 : 23-07-2008 o 00:10.
John5 jest offline  
Stary 20-07-2008, 12:26   #205
 
Van der Vill's Avatar
 
Reputacja: 1 Van der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumny
Chciałoby się wykrzyknąć: "Bałwan! Daje mi wolność i całkiem cenne cacko jednocześnie, wierząc, że wypełnię dla niego jakieś zadanie!". Mimo to, Arian nie zrobił tego. Nie był na tyle naiwny, by w to uwierzyć. Milczał więc, rozważając sytuację.
A co, jeśli ta bransoleta to jakiś złośliwy żart? Jeśli zetnie mu dłoń, gdy tylko ją założy? Może van Gotten był na tyle okrutny, by kazać swoim sługom bawić się z biednym więźniem w podchody?
Albo gorzej - jeżeli zadanie jest ponad jego siły i możliwości? To byłaby paskudna kara, zesłać go w środek Kislevu z misją, na przykład... poderwania carycy! Ciarki przeszły mu po plecach.
Z drugiej strony, sprawa zbyt mocno go zaciekawiła, by tak po prostu zrezygnował. A kapitan wydawał się mówić jasno, że może wyznaczyć kogoś innego na jego miejsce. Nie warto marnować takiej szansy.

- Czcigodny oficerze! - wykrzyknął, siląc się, by brzmiało to na poryw objawienia. - Jak mógłbym odmówić tak uprzejmie przedstawionej prośbie, do wszystkiego, dotyczącej pomocy tak wspaniałym osobistościom, jak oficer? Będzie to przyjemnością, służba Imperium pod rozkazami wiernych żołnierzy. W każdym momencie gotów jestem do stawienia czoła jakimkolwiek przeciwnościom.

Skłonił się, na ile pozwalały mu więzy.

- Pozwól jednak spytać się, oficerze, czy te bransolety to konieczność? Tuszę, że dość mam swoich środków, żeby sprawić sobie biżuterię odpowiednią do każdego typu zadania, jakie otrzymam. - przełknął ślinę, niemal niezauważalnie. - Nieco krępuje mnie też miejsce, w którym spędzam teraz czas. Czy nie sposób byłoby zamienic je na coś nieco... ekhm, godniejszego wiernego sługi Imperium?
 
Van der Vill jest offline  
Stary 23-07-2008, 01:05   #206
 
lopata's Avatar
 
Reputacja: 1 lopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumny
Na tyle ile potrafił, blondyn dosunął beczkę z wodą pod miejsce zdarzenia. Sam nie omieszkał opłukać wpierw gardła, potem twarzy jednak już poza wlotem do beczki by inni również mogli skorzystać z w miarę czystej wody. Kiedy strażnik napomknął o odwiedzinach kapitana Balius omal nie nie rzucił się do gardła strażnikowi by poderżnąć mu szyję.

"A co my do piekieł robimy? Spacerujemy sobie bez celu? Idziemy, do jasnej kurtyzany, do tego waszego zdebilałego dowódcy!"

Zdarzenie jakie miało miejsce spowodowało, że nerwy nie wytrzymywały już Baliusowi. Pamiętał kiedy ostatni raz był wściekły do granic możliwości swojego organizmu. Nie było to ani upokorzenie ze strony jego brata sierocińcowego ani nawet to jak biły go matki opiekunki. Kiedy przebywał w Dorenfield, miasteczku tydzień marszu od jego rodzinnej miejscowości próbował zdobyć zaufanie w półświatku przestępczym. Starał się o to od miesięcy. Szukał symboli, śledził reketerów, na próżno. Kiedy po roku udało mu się odnaleźdź wejście spotkało go oczywiście powitanie na miarę ostrożnych przestępców, ostre trzepnięcie w czereb drągiem. Kiedy odzyskał przytomność miał połowę drogi za sobą. Był już w gildii złodziei a tam kiedy wykonując drobne zadania zaufania udowodnił swoją wartość. Piął się po szczebelkach wieloset metrowej drabiny. Zaczął się wtedy cenić oraz zaprzestał działalności typowo ulicznej przeżucając się właśnie na oszustwa bogaczy. Kiedy otrzymał zlecenie zabicia kucharki, zadrapało to jego dumę w takim stopniu, że czuł przeogromny gniew. Było to spowodowane zbyt fanatycznym zapatrzeniem się we własne ego. Końcem tego zlecenia była błyskawiczna ucieczka z miasteczka oraz najdalszych okolic przed przywódcą, którego pchnął niefortunnie nożem. Teraz ciężko mu stwierdzić dla kogo to pchnięcie było niefortunne, dla blondyna, bo stracił pozycję czy dla Carla Veteret, który do końca życia nie wypowie ani słowa, straciwszy struny głosowe.

Teraz jednak postanowił się powstrzymać. W koło byli ludzie, zwłaszcza praworządni toważysze, którzy pomimo ponurych przeszłości mieli swoje własne, dziwne kodeksy moralne. Wzruszając jedynie ramionami odparł strażnikowi:

-Ciągle do niego idziemy, jednak ktoś uporczywie nam zamierza sprzeniewierzyć ten pomysł. A jeśli o zajście chodzi wiemy tyle co inni przechodnie.

Nawet jeśli wiedział cokolwiek wartościowego nie zamierzał opowiadać tego komuś tak żałośnie usytuowanemu- strażnikowi miejskiemu. Wolał zachować to dla siebie lub dowódcy strażników.
 
__________________
"...a ścieżka, którą podążać będą zaścieli trawy krwią bezbronnych i niewinnych. Szczątki ludzkie wskrzeszać będą do swych armii aż do upadku wszelkiego życia. Nim słońce..."
lopata jest offline  
Stary 24-07-2008, 12:35   #207
 
Kokesz's Avatar
 
Reputacja: 1 Kokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputację
Louis stal jakby nie zwracał uwagi na mówiącego do ich strażnika. Patrzył się na pracującego medyka, który był jednym z podejrzanych. Próbował zebrać myśli, lecz adrenalina krążąca w jego żyłach nie pozwalała mu na to. Wydawało mu się, że całe to zdarzenie to zwykły przypadek, pech, jaki od kilku dni prześladował go.

- A co tu opowiadać... - odezwał się do strażnika nie odwracając wzroku od medyka. - Wróżbitą nie jestem więc nie mogę powiedzieć dlaczego ściana runęła. Może ci co budowali tą chałupę bardziej do noszenia gnoju się nadawali niż do wznoszenia domów?

- Barry, Balius pewnie na nas już czekają - zwrócił się do towarzyszy masując sobie obolałe ramię. - Nic tu po nas. Chodźmy! - zawołał i machnął ręka na zachętę. Skrzywił się, gdy w wyniku tego ruchu ramię go zabolało.

Nie lubił przebywać w obecności strażników. Od lat był po drugiej stronie barykady i trybu życia nie miał zamiaru zmieniać. Można by powiedzieć, że miał alergię na stróżów prawa. Dlatego chciał się jak najszybciej oddalić, spotkać się z kapitanem i zająć się śledztwem.
 
__________________
Nic nie zostanie zapomniane,

Nic nie zostanie wybaczone.
Księga Żalu I,1
Kokesz jest offline  
Stary 29-07-2008, 09:32   #208
 
Umbriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie coś
Barry ruszył, lekko nadąsany, ciężkim, acz szybkim krokiem. Nie interesowało go zbytnio, o czym mówią jego towarzysze, sam też kłapać gębą bez potrzeby nie zamierzał. Oczywistym było, że mają już coś, ale wiedzieli zbyt mało, by było to przydatne.

„Trzeba będzie ruszyć zad to tu, to tam, do tego chędożonego lasu… Biegaczem się kurwa nie urodziłem!”

Gdy tak podróżowali, usłyszał głośny krzyk mężczyzny za sobą. Obejrzał się odruchowo i na krótką sekundę oczy rozszerzyły mu się ze strachu. W ich stronę biegł rozszalały rumak, który najwyraźniej wyrwał się spod kontroli woźnicy. Góral natychmiast odskoczył na bok, tak, by nie znaleźć się pod kopytami zwierzęcia. Zaczął odwodzić je spokojnym, ale czujnym wzrokiem, gdy ów koń zderzył się z drewnianym słupem. Chwilę później wszystko zaczęło się na ich oczach walić… Żołnierz planował już uciekać jak najdalej, gdy wokół zaległa ciemność.

Gdy obudził się, był jeszcze ciągle lekko otumaniony. Po chwili zdał sobie sprawę, że to, co widzi wokół, to rumowisko budynku, który zawalił się w wyniku szarży konia. Wokół panował niesamowity hałas – ludzie krzyczeli i biegali. Góral dźwignął się na nogi i pierwszym, co sprawdził, był stan jego ekwipunku. Następnie, obejrzał się na towarzyszy. Dwójki gdzieś brakowało.

- Coś nas za mało – krzyknął do reszty ponuro – Poszukajmy tych dwóch

Począł sam grzebać w gruzie, choć doskonale wiedział, co się stało z tamtymi. Gdzieś głęboko jednak, za chęcią dobicia rannych, bądź ich okradzenia, była nadzieja, że Ci ludzie przeżyli. W końcu znalazł jakieś ciało, zdeformowane, przygniecione dużym kawałem ściany, a za nim drugie. Jego towarzysze niewątpliwie nosili takie stroje.

- No to mamy dwa trupy. – westchnął, choć nie dało się odróżnić, czy z ulgą, czy ze smutkiem.

Nie przyglądał się dalej tamtym. Niespodziewanie jednak, inny towarzysz znalazł żywego, znajdującego się pod gruzem. To co stało się później przechodziło pojęcie Najemnika, o zbójeckiej kompanii, skazanej na śmierć.

„ No, no. Dobrzy ludzie się znaleźli. Zamiast zajmować się tym czym powinniśmy ścierwo ratują!”

Widząc toczący się kamień, nasunęła mu się genialna myśl.

- Odejdźmy stąd lepiej, żeby nie było więcej rannych!

Po czym, by stało się to szybciej, pomógł wyciągnąć rannego spod rumowiska. Przyjrzał się człowiekowi dokładnie i gdyby zachował przytomność zapytał szorstko:

- Ktoś ty? Gadaj szybko bo cię tu zostawimy.

Ktoś zawołał po cyrulika, zaraz pojawili się ludzie i strażnicy. Barry odszedł trochę na bok, przyglądając się temu wszystkiemu ze sceptyczną miną, z daleka. Słysząc słowa jednego z towarzyszy kiwnął głową
- Co racja to racja. Mamy zadanie do wykonania.
 
__________________
13 wydział NYPD
Pijaczek Barry
"Omnia mea mecum porto"
Umbriel jest offline  
Stary 30-07-2008, 03:27   #209
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
Arian

Mężczyzna spojrzał na ciebie z zaciekawieniem, po czym lekko uniósł kąciki ust, co przy odrobinie dobrej woli, uznać by można było za uśmiech.

- Tak, trzeba przyznać, ze należysz raczej do tych wygadanych. To dobrze, może dzięki temu łatwiej przyjdzie ci ich do siebie przekonać. A wracając do sprawy tych tutaj bransolet… No cóż ujmę to tak: albo przyjmujesz moją ofertę i zakładasz jedna z nich natychmiast, albo jeden z moich podwładnych postrzeli cię w głowę, zamiast w nogę, kiedy będziesz próbował zbiec z aresztu. Ta biżuteria jak się zapewne domyślasz nie jest znowu taka zwyczajna. Mniejsza o to jak znalazła się w moim posiadaniu, ale te bransolety mają ciekawą właściwość. Jeśli oddalą się od siebie na odległość paru kilometrów, zaczynają świecić. Co jeszcze ciekawsze po założeniu dopasowują się do noszącego, a zdjęcie ich staje się możliwe w sposób, który znam tylko ja.

Teraz już wiedziałeś, co oznaczał uśmiech kapitana. Miałeś zostać jego agentem w jemu tylko znanej sprawie. Bogowie tylko raczyli wiedzieć jakie są jego plany, jednak zdawało się, że znalazłeś się w sytuacji bez wyjścia.

Valdred

Nie widząc celu w dalszym wypytywaniu najwyraźniej niezbyt rozgarniętego starca, Valdred postanowił niezwłocznie udać się do kapitana straży miejskiej. Przyświecała mu przy tym myśl, że kto jak kto, ale osoba na takim stanowisku powinna się orientować, kto przybywa i opuszcza miasto. Liczył na choćby strzęp informacji o wyglądzie porywacza, oraz kierunek w jakim się udał.
Szybki krokiem przemierzał ulice Hammerheim nie spodziewając się, tego co zaraz miało go czekać. Już wchodząc w węższą uliczkę miał złe przeczucia, było tu zdecydowanie zbyt pusto w porównaniu do reszty miasta. Jednak mimo to ruszył naprzód gotowy stawić czoła każdej przeciwności jaka stanie mu na drodze. Nieświadomy zagrożenia minął kilka skrzyń oraz stertę podartych i nadgniłych już szmat, dopiero w ostatniej chwili kątem oka zauważył jakis ruch po swojej prawej stronie. Nawet refleks nic mu nie pomógł, sztylet bezgłośnie wbił się w jego bok sięgając żywotnych organów. Valdred osunął się na ziemię ostatkiem świadomości widząc wychudłą twarz mężczyzny odzianego w szmaty i trzymającego zakrwawioną broń.

- Pozdrowienia od Eleny.

Tylko tyle usłyszał, jako wyjaśnienie, po czym odszedł w krainę Morra.

Louis, Barry, Balius, Justicar

Strażnik nie dowiedziawszy się od was nic nowego, podziękował burkliwym głosem i ruszył w stronę pozostałych jeszcze na miejscu gapiów. Wy też mieliście już ruszać w drogę, kiedy zatrzymał was głos cyrulika.

- Chwila. Jeśli możecie zawołajcie no tu tamtych dwóch strażników, a ty chodź tutaj. Pokaż no tą rękę. – ostatnie słowa skierowane były do Louisa.

Po szybkich oględzinach medyk klepnął bretona w plecy.
- No, nie jest źle. Ręka jest tylko obita, będzie boleć przez jakiś czas, ale do jutra będzie w pełni sprawna. Miałeś sporo szczęścia, tak samo zresztą jak ten tam. – machnął ręką w kierunku leżącego nieopodal rycerza – Gdyby nie zbroja, to by raczej żywy stamtąd nie wyszedł. Cały poobijany ale poza tym to zdrowy, naprawdę musiał nad wami jakiś przychylny bóg czuwać, że nic wam się nie stało. Zdaje się, że szedł właśnie do kapitana straży, no ale cóż ja muszę wracać do swojej pracowni. Mam nadzieję, że wykonacie dla mnie tamtą przysługę.

Starzec przez chwilę stal jeszcze przypatrując się jak dwójka strażników wkłada rannego na wóz zaprzęgnięty w wychudzonego wałacha, po czym ruszył z powrotem w kierunku swego domu. Nie mając tu już nic do roboty ruszyliście znowu w drogę, tym razem za kompanię mając wóz, na którym leżał rycerz, który zresztą stracił przytomność zaraz po umieszczeniu go na pojeździe.

Gdy dotarliście w końcu na miejsce ujrzeliście kręcącego się po okolicy Justicara, najwyraźniej czekającego na was już od dłuższego czasu. Nie zamierzaliście czekać, aż strażnicy ściągną z wozu rannego, więc nie ociągając się ruszyliście do wejścia. Na drodze stanął wam jednak drobnej postury mężczyzna, mający na ramieniu koszuli wyszyty herb Middenlandu, lecz nie noszący nic z wyposażenia straży.

- Panowie przyszli aby zobaczyć się z kapitanem prawda? No cóż, jest on chwilowo zajęty i prosił mnie, abym panom przekazał, abyście zaczekali w pomieszczeniu głównym budynku, zresztą pomieszczenie zajmowane przez mojego przełożonego mogłoby mieć trudności z pomieszczeniem takiej liczby gości. Zaprowadzę panów

Po chwili znaleźliście się w przestronnym pomieszczeniu, gdzie stały trzy proste stoły, otoczone krzesłami. W ścianę wbudowany był kominek, teraz ziejący pustym paleniskiem. Rycerz został usadzony nieopodal was. Powyginany hełm został mu zdjęty jeszcze w czasie jazdy wozem, a teraz wojownik spojrzał na was z zaciekawieniem.

Jonas

- Nie ma się czego obawiać panie, jesteście w dobrych rękach. Ale leżcie spokojnie, bo muszę sprawdzić, co dokładnie jest nie tak z nogami.- słowa medyka zamiast uspokajać, jedynie pogorszyły sprawę – Z tego co widzę nie jest źle. Można powiedzieć, że rozeszło się po kościach, kości są tylko obite. Będą bolały przez dłuższy czas, zwłaszcza przy nagłej zmianie pogody, ale już jutro powinieneś panie stanąć o własnych siłach. Ale dzisiaj nie może być już o tym mowy. Co mówicie? Ze musicie udać się do kapitana straży? Cóż postaram się i to załatwić.

Starzec wstał otrzepał się z pyłu, po czym odszedł gdzieś na bok. Po krótkiej chwili zbliżyło się do ciebie dwóch strażników, z których jeden prowadził za uzdę mizernego konia zaprzęgniętego do niewielkiego wozu. Nie przebierając w środkach mężczyźni umieścili cię szybko na wozie, twoje dość zażarte protesty co do uszczerbku na honorze zostały najzwyczajniej na świecie zignorowane. Choć podróż taka zdawał się być ujmą na honorze, była również jak się zdawało jedyną możliwością, jednak nagła utrata przytomności wybawiła cię od rozmyślań na ten temat. Obudziłeś się równie nagle, kiedy ktoś szarpnął cię mocno za ramię. Był to jeden ze strażników, który nie męcząc cię wylewnością krotko oznajmił, że jesteście na miejscu, po czym wraz ze swym kompanem ściągnęli cię z pojazdu i pomogli dojść do drzwi. Jednak ku twemu zdziwieniu nie zaprowadzili cię oni do kapitana, lecz do dużego pomieszczenia zajętego przez trzy stoły oraz kilkanaście krzeseł, których kilka zajęli mężczyźni spotkani wcześniej przy ruinach budynku oraz jeszcze jeden bliżej ci nieznany człowiek. Z tego, co zdołałeś sobie uświadomić, to oni właśnie wyciągnęli cię z gruzów. Z zainteresowaniem spojrzałeś na każdego z nich dziwiąc się co tacy jak oni, mogą mieć do roboty w siedzibie straży miejskiej.
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej
John5 jest offline  
Stary 30-07-2008, 09:28   #210
 
Van der Vill's Avatar
 
Reputacja: 1 Van der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumny
Wyobraził sobie siebie, biegnącego ciemną nocą przez duży plac. Spoconego, przerażonego i oglądającego się za siebie. Niepewnego nawet chwili. Usłyszałby nagle strzał i zagryzł zęby, a okazałoby się, że kula go minęła. Dopiero, gdy zdziwiony odwróciłby się w stronę strzelającego, zobaczyłby złowróżbną chmurę dymu i usłyszał trzask pękania własnej czaszki.

Dreszcz przeszedł mu po plecach. Ktoś, kto obserwowałby go z boku, zauważyłby od razu, że skulił się i ściągnął mięśnie twarzy. Nie minęła chwila, a porwał z biurka jedną z bransolet i wcisnął ją na dłoń, na tyle sprawnie, na ile pozwalały mu na to krępujące ruchy więzy.
Nie było innego wyjścia z sytuacji.

Uśmiechnął się uprzejmie, mimo hardego teraz już wyrazu twarzy.

-Szanowny oficerze, zgadzam się na Twoje warunki, jakiekolwiek by one nie były. Szczególnie, że sytuacja nie sprzyja... hm, dyskusji.

W jego oczach czaiła się nienawiść, gniew z powodu nieudanej próby wykiwania kapitana oraz strach zwierzęcia, które jest w klatce.

-Powiedz tylko, oficerze, jakie są Twoje rozkazy. Będę słuchał ze specjalną uwagą. - mruknął tylko na koniec, obiecując sobie zemstę. Zwykle to on wykorzystywał innych w tai sposób - jeszcze nigdy ktoś nie robił tak z nim!
 
Van der Vill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172