Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2008, 19:25   #96
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dłoń przesuwa figurę....Wieża zmienia swoje położenie.


Plan Żywiołu Wody

Miasto Szkła, zaułki


W zacienionej alejce spotkały się dwie postacie. Skryte przed ciekawskimi uszami, bacznie obserwowały otoczenie, by uniknąć wykrycia i rozpoznania. A zagrożenie było realne...Miasto Szkła, największy i najsłynniejszy ośrodek handlowy Planu Żywiołu Wody był miejscem gwarnym...Pełnym ciekawskim uszu...Wszak informacja, to również rodzaj towaru. I popyt zawsze istnieje na informacje.
- I co? Czego się dowiedziałeś?- spytał jeden.
- Dimble Beren, kapłan Gonda i Techmistrz z miejsca zwanego Faeurun i niejaki Thurak z Bytopii.- rzekł zapytany.
- Nie popisałeś się...O Dimblu wiem, ba nawet już podjąłem odpowiednie kroki.- rzekł pytający.
- Wybacz panie...Następnym razem postaram się bardziej.- rzekł pytany.
- Oby. Im szybciej ja osiągnę swój cel, tym szybciej ty dopniesz do swego.- odparł pytający.

Skoczek przesuwa się do przodu.


Bliźniacze Raje Bytopii

Shurrok, Siedziba Thuraka


Siedziba Thuraka nawet odrobinę nie przypominała bogato urządzonego domu, jakiego spodziewał się gnom. Właściwie nie przypominała nawet domu, lecz sporą osadę otoczoną palisadą wykonaną z konarów wielkich drzew. Jedna brama z solidnego drewna i wzmocniona żelazem była jedyną drogą prowadzącą do tej niewielkiej fortecy.
Ktoś kto nie znał dzikiej i groźnej natury Shurroku mógłby być zaskoczony widokiem uzbrojonych po zęby gnolli, strzegących właściwie każdego skrawka palisady. Nawet sama brama była chroniona przez czwórkę strażników, którzy teraz z nieufnością patrzyli na samotną figurkę gnoma, zmierzającą wprost w ich kierunku.

Młody gnom, odziany w proste podróżne ubranie o jasnozielonej barwie, spokojnie przedzierał się przez dziki krajobraz. Widok ten był tak szokujący, że strażnicy przez dłuższy czas stali z wywalonymi jęzorami, zupełnie jakby oczekiwali, że zaraz spod ziemi wyrośnie jakąś dzika bestia i pożre gnoma. Ten jednak bez przeszkód dotarł aż pod bramę i zadzierając głowę w górę zakrzyknął:
- Przepraszam, że przeszkadzam. Czy zechcieliby panowie powiedzieć mi, czy to siedziba Thuraka Pogromcy Bestii – jeden z gnolli z tępym wyrazem twarzy skinął głową.
- A czy pan tego... grodu jest aktualnie w swojej siedzibie?– kolejne skinięcie głowy w odpowiedzi.- Świetnie. W takim razie byłbym wdzięczny jeżeli zechcieliby panowie otworzyć bramę i zaprowadzić mnie do waszego chlebodawcy.
Czwórka gnollich głów znikła za palisadą, a gnom wciąż z przyjaznym uśmiechem czekał na otwarcie wrót. Do jego uszu dochodziły ciche szepty gnollich strażników, później szybkie, oddalające się kroki i cisza. Trwało to dłuższą chwilę, ale w końcu wrota osady rozwarły się przed przybyszem. Pierwszym co zauważył gnom, był zaniepokojone pyski gnollów i groty włóczni wymierzone wprost w pierś gościa. Młody przedstawiciel małego ludu nie był przyzwyczajony do takich powitać, ale niezrażony tym przekroczył bramę, przyjaźnie uśmiechając się w kierunku otaczających go gnollów. Wrota osady zamknęły się za plecami gnoma. Dopiero teraz pomiędzy gnollami zaczęły się przyciszone rozmowy.
- Jest sam?
- Ano sam i bez broni.
- Bez broni? I dolazł aż tutaj?
- Ale ma plecak. Kto wie, co on tam trzyma.
- Musi być groźny skoro nic go nie pożarło.
- Albo niesmaczny.
- A może te gnomy są trujące?
- Nie wygląda na chorego...

A gnom stał otoczony przez gnolle, ciekawsko rozglądając się po okolicy. Siedziba Thuraka nie wyglądała szczególnie imponująco. Sporo drewnianych chat, jednych mniejszych innych większych, i całkiem sporo wybiegów dla zwierząt. Tyle tylko zdążył dostrzec przybysz za nim przybył pan tej osady. Rozmowy strażników niemal natychmiast umilkły, a pierścień gnolli otaczający gnoma pękł w jednym miejscu, robiąc przejście dla Thuraka.

Gnom wcale nie był zaskoczony, gdy okazała się, że Thurak Pogromca Bestii również jest gnollem ( a dokłaniej flindem), choć wyższym i znacznie masywniejszym od swoich podwładnych. Naderwane ucho i trzy blizny, pozostawione zapewne przez jednego z podopiecznych gnolla, nadawały mu dość specyficzny wygląd. Podobnie jak trofeum w postaci zasuszonej głowy jakiegoś stworzenia, zawieszone u pasa Pogromcy Bestii. Thurak spojrzał na gnoma z pogardą, zupełnie jakby patrzył na szczura.

- Przylazł tu sam?
- Tak panie.- odpowiedź strażnika była szybko i precyzyjna. Widać Thurak nie tylko bestie tresował.
- Bez broni?
- Nawet sztyletu nie ma. -Po tej odpowiedzi zęby Thuraka wyszczerzyły się w złowrogim uśmiechu. Nie tylko bowiem dzikie bestie Shurroku były mu wrogiem. Dla wielu istot jego siedziba byłaby cierniem w d...hmm...we wrażliwym miejscu. Oczywiście, gdyby o niej wiedzieli. A Thurak dbał o to by nikt niepowołany się nie dowiedział.
- Dobra gnomie. Nie obchodzi mnie, jak tutaj dotarłeś, ale za to jestem piekielnie ciekaw skąd wiedziałeś gdzie mnie szukać.
- Od mojego przyjaciela, który z kolei dowiedział się tego od niejakiego Azaafa Edrila.
- Ach, a więc ten przeklęty merkant za dużo gada. Chyba będę musiał go odwiedzić.
- Raczej nie będzie to konieczne Thuraku Pogromco Bestii, a to dlatego, że przybyłem tu z pewnym małym interesem. Potrzebuje paru z twoich zwierzątek, a oto pełna lista.
Gnom postąpił o krok do przodu, wyciągając przed siebie rękę ze skrawkiem pergaminu. Thurak z cichym warknięciem wyrwał listę z rąk wędrowca. Przez chwilę studiował pergamin w skupieniu, poczym ponownie spojrzał na przybysza.
- Mam to wszystko, ale to będzie sporo kosztować. Nie widzę nigdzie żadnych skrzyń pełnych złota, wiec obawiam się, że możeś mieć kłopot gnomie. No chyba, że w tym swoim plecaczku masz przenośny skarbiec.
- W zasadzie nie jesteś tak odległy od prawdy Thuraku. Chciałbym tylko zauważyć, że chcę kupić tylko tą pierwszą pozycje, a pozostałe zwierzęta jedynie wypożyczyć.

Thurak zaśmiał się pogardliwie.
- Nie pożyczam swoich zwierząt gnomie. Albo je kupujesz, albo nici z całej transakcji.

Przybysz zdawał się jednak nie zważać na słowa przywódcy gnolli. Powoli ściągnął plecak i odwrócił go do góry dnem. Z początku nic się nie stało i dopiero, gdy gnom potrząsnął z całej siły, coś dużego wytoczyło się na ziemie z magicznego plecaka. Oczy Thuraka rozszerzyły się ze zdziwienia.

- Skąd ty to masz?
- Nie powiem, żeby zdobycie tego było proste. Ale jeżeli zna się odpowiednie osoby i wie się jak swoje znajomości wykorzystać... no cóż... wtedy wszystko staje się prostsze. W moim posiadaniu są jeszcze dwa jajka podobnej wielkości. Wszystkie zabezpieczone dzięki magii, tak żeby nie umarły pomimo braku opieki ich matki...-
przybysz widać wolał nie ujawniać zbyt wiele o sobie. Co akurat gnolla nie dziwiło. Jednak na kogoś o kim Thurak wiedział tak mało, gnom zbyt wiele wiedział o Thuraku...
- A co się stało z dorosłymi rokami?
- I samiec i samica niestety nie żyją.


W oczach Thuraka pokazało się zdziwienie. Dostanie się do gniazda roków, położonego wysoko na zboczach stromych gór i zabicie dwóch dorosłych ptaków walczących w obronie gniazda przekraczało możliwości większości śmiertelników.
- A kto je zabił?
- A co to za różnica?
- Wolałbym wiedzieć. Zawsze to jakaś informacja z kim nie zadzierać w przyszłości.
-A gdybym powiedział, że to ja to zrobiłem, to uwierzyłbyś mi? Wątpię, wiec może skończmy ten temat i wróćmy do interesów. Trzy jaja roków w zamian za istoty z tej listy. I chyba tym razem zgodzisz się, żebym je od ciebie wypożyczył, prawda?
- Umowa stoi. Gdzie i na kiedy mam dostarczyć moje zwierzaczki? No i kiedy otrzymam zapłatę?
-Wszystkie informacje masz napisane tuż pod listą, a zapłatę otrzymasz w ratach. Pierwsze jajo dostaniesz już teraz. Drugie, gdy stworzenia znajdą się tam gdzie mają się znaleźć. Trzecie, gdy będę zwracał ci wypożyczone przeze mnie zwierzęta. Zgoda?

Gnoll się zastanawiał...Transakcja śmierdziała gorzej niż młody otyugh. Niemniej jaja roka nie trafiały się często. W myślach gnoll zastanawiał się na tym, jak lepiej zarobić na tym wszystkim. I jak uniknąć pakowania się w większe kłopoty.
- Niech będzie. Ale pamiętaj gnomie, że jeżeli mnie oszukasz, znajdę cię i wypruje ci flaki.
-Nie ma problemu Thuraku. Nie ma problem...


Goniec został przesunięty tak, by zagrozić bezpieczeństwu wieży.


Otchłań

88 warstwa zwana Abis



Na Abis szalał sztorm...



W wieże pałacu Demogorgona co chwila uderzały potężne fale, jakby chciały szturmem wedrzeć się do środka. Było to jednak złudzenie...Sztorm był bowiem jedynie wyrazem nastroju władcy tej krainy Demogorgona. I twierdza była bezpieczna, co innego demony...
Te, które pechowo znalazły się w zasiegu fal, były miażdżone, bądź porywane przez rozszalały żywioł. Ale jakie znaczenie miała śmierć setek demonów, gdy Otchłań codziennie wypluwała tysiące nowych? Nie bez powodu Otchłań była uważana za jeden z najpłodniejszych planów.
Tymczasem w mrocznych trzewiach fortecy sporej wielkości demon przemierzał korytarze kierując się krzykami torturowanego diabła. Przyglądał się każdemu podejrzanemu cieniowi...Był bowiem więziennym klucznikiem- Mistrzem Kluczy. A to dość lukratywna posadka w domenie Demogorgona. Niemniej taka pozycja przyciągała demony pragnące ją zdobyć. A awans w Otchłani, był nieskomplikowany. Wystarczyło bowiem zabić konkurencję i obecnego właściciela tytułu. Dlatego, żaden demon nigdy nie czuł się bezpieczny i zawsze rozglądał się za oznakami nieposłuszeństwa.
Ów Mistrz Kluczy nazywał się Naz’ral i westchnął wchodząc do komnaty tortur w którym przepięty łańcuchami do sporego stołu olbrzymi diabeł cierpiał po „opieką” dziwacznych stworzeń.
Przypominały one nieco krasnoludów, nie były ani żywe ani umarłe...Dwarkiny.

Stanowiły jeden ze starych projektów Demogorogna, starszy niż odbieracze. Porwane przez niego plemię krasnoludów, stało się królikami doświadczalnymi eksperymentów na granicy życia i śmierci. Teraz te bystre niczym woda w kałuży stworki, pełniły rolę katów w twierdzy pana Abis. Bo choć inteligencją nie ustępowały robakom, w dodatku szalone i zupełnie pozbawione instynktu samozachowawczego, to zachowały resztki smykałki do techniki. I więźniowie stanowili dla nich obiekty do zabawy i do wypróbowywania nowych „zabawek” do zadawania bólu. Wchodząc do komnaty tortur Naz’ral chwyciła pochwycił pierwszego z brzegu Dwaarkina i bezceremonialne i skręcił mu kark, dodając .- Co mówiłem, o zaczynaniu tortur bez mojej obecności?
W odpowiedzi usłyszał nieskładny bełkot pozostałej siódemki dwarkinów. Bo choć stworzenia te, rozumiały całą gamę języków, podobno. To ich umysły nie potrafiły połączyć liter w słowa i ich „mową” był nic nieznaczący bełkot. Naz’ral przyjrzał się „pacjentowi”... Jeszcze żył i jeszcze był świadomy. To dobrze.
Sięgnął po leżący na pokrytym śluzem i krwią stole pergamin z ludzkiej skóry. Odczytał jego treść po cichu, choć do dwarkinów dolatywały pojedyncze słowa takie jak: Xar’nash, dyskrecja, resocjalizacja, pilne...
Nie miał one jednak znaczenia dla tych stworzeń, ważniejsza była „zabawa” więźniem... godziny zabawy.

Skoczek staje na drodze królowej.


Acheron

Jeden z sześcianów Avalasu


Nieprawdą jest stwierdzenie, że wojna krwi jest wojną pomiędzy diabłami i demonami.
Gdyż wojna krwi wymyka się spoza definicji wojny znanej wśród ras rozumnych. Wojna krwi to konflikt o gigantycznych rozmiarach toczący się na kilku planach jednocześnie. Wojna która swym wpływem ogarnia cały Wieloświat. I choć głównymi stronami w tej wojnie są diabły i demony, to niemal wszystkie siły Wieloświata są w nią bardziej lub mniej zaangażowane... yugolothy, slaadowie, nawet niebianie. Choć pobudki niebian są bardziej szlachetne. Dbają oni by konflikt pomiędzy diabłami i demonami wyrządził jak najmniej szkód osobom i światom postronnym.

Choć obecnie główny front wojny krwi rozciągał się w okolicach Styksu, gdzie Bel desperacko próbował zebrać rozbite siły Piekła, by spowolnić marsz Orkusa. To na wielu innych planach toczyły pomniejsze bitwy pomiędzy siłami demonów i diabłów.
Także i na Acheronie, gdzie walki pomiędzy diabłami i demonami mieszały się ze zwalczającymi się goblinami i orkami...Na Acheronie panował chaos, tu z czasem każdy walczył z każdym. Acheron był ojczyzną renegackich wojsk, buntowników walczących bez celu.
W tej chwili ognistowłosa niebianka toczyła bój z potężnie trzykrotnie od niej większym robakopodobnym demonem.
Potwór zapewne zgubiwszy drogę pustoszył ów sześcian. Obecnie jednak jego uwagę przyciągnęło skrzydlate stworzenie, które cały czas unikało jego pazurów. Niebianka przezornie trzymając się z dala od stwora, używała swych zaklęć by go zniszczyć.

Oglądając tą patową sytuację pólelfi mnich czaił się w szczelinie sześcianu. Czekał aż stwór znajdzie się w odpowiednim miejscu i zmieniając swą postać w śnieżnobiałą rakszasę uderzył w bok stwora całym swym ciałem z duża siłą i precyzją ...wytrącając z równowagi bestię. Niebianka nie mogła zignorować takiej okazji, szybki zwrot w powietrzu i ostrze jej półtoraręcznego miecza rozpruło ciało demonicznej bestii.
- Radamandys...Że też masz czelność pokazywać mi się na oczy.- rzekła niebianka dysząc ze wściekłości. Wzniosła miecz kierunku rakszasy.
-W zasadzie nie nazywam się Radamandys...To była moja fałszywa tożsamość. Alsenuemor to moje prawdziwe imię.- uściślił rakszasa.- Ale...Ja to już ci chyba mówiłem.
- Nie widziałam cię od afery z Triasem...To twoja wina. Ta sytuacja w której się znajduję..- wysyczała gniewnie niebianka.
- Och, daj spokój...To dawne dzieje. Nigdy nie pasowałaś do Celestii.- rzekł pospiesznie rakszasa.
- Mógłbyś przybrać starą twarz Radamandysie, ten koci łeb mam ochotę ci odrąbać.- rzekła gniewnie.
- Och, ile ra..- zaczął narzekać rakszasa, ale widząc gniewny ruch dłoni niebianki, dłoni trzymającej spory miecz, wykonał prośbę.

- A więc mów szybko Radamandysie, czego tu szukasz.- rzekła niebianka.
- Ciebie moja droga Arienno, tak się składa że musze wykonać parę dobrych uczynków.- rzekł Alsenuemor.
- Ty?! -zaśmiała się Arienna.- Dobry dowcip.
- Nie mylmy spraw moja droga...Muszę pomóc pewnej kobiecie...właściwie dziewczęciu, w odkupieniu win. W moim przypadku to interes, a raczej powinność.- rzekł Alsenuemor.- Zaciągnąłem bowiem poważny dług u potężnego czarodzieja. Co prawda obecnie martwego, niemniej mój gatunek zawsze dotrzymuje ustaleń kontraktu.
- Dotrzymujesz litery kontraktu...- Arienna skorygowała wypowiedź Alsenuemora.
- Tak czy siak, ów kontrakt zobowiązywał mnie do wykonania szeregu zadań, a także dyskretnym zaopiekowaniu się jego jedyną potomkinią w razie gdyby coś się stało z nim.- rzekł Alsenuemor.- I ten szuja kojfnął na zawał.
- Nie możesz go wskrzesić Radamandysie? Byłoby ci łatwiej.- Arienna roześmiała się siadając truchle demona.
- Spalili jego ciało, a prochy wsypali do rzeki.- westchnął smętnie Alsenuemor.
- No więc...Opowiedz o tej kobiecie. O co właściwie chodzi?- spytała niebianka.
- Otóż nazywa się Verissa...-zaczął swą wypowiedź rakszasa.

Wieża bije gońca.

Gehenna

Kranagth


Ogień...Nad Krangath unosiły się smugi dymów z pożarów. Cisza przestała być gościem na Martwym Palenisku. Dzień w dzień, nieumarłe legiony Melifa szturmowały korytarze kolonii formitów. Ale mrówkowate stworzenia okazały się być dla Melifa, twardym orzechem do zgryzienia. Były mniej liczne, ale bardziej zaciekłe w boju...A znajomością własnej podziemnej fortecy i taktyką zasadzek w ciasnych korytarzach, nadrabiały przewagę nieumarłych Melifa. Dodatkowym problem było to, że władca Kresu Nadziei był nekromantą, nie wojownikiem. I strategia była dla Melifa czymś obcym...Dlatego też z zimną furią głosie łajał swoich generałów.
W namiocie rozstawionym na zboczu Kranagth, w miejscu gdzie kiedyś stacjonowała kopalnia Mefistofelesa, siedząc na obsydianowym tronie patrzył na swych poddanych i generałów, nabierając coraz większego podejrzenia iż w ich szeregach jest zdrajca. Melif byl coraz bardziej pewien, że ktoś formitom pomaga...Ale, kto?
To pytanie pozostawało jednak bez odpowiedzi.
Skończywszy swą przemowę słowami .- I w ciągu trzech następnych godzin to siedlisko formitów ma być wybite do ostatniego odnóża.
- Będzie jak rozkażesz panie.-odparli świeżo upieczeni generałowie, jednak bez entuzjazmu. Ich poprzednicy bowiem, też zapewniali o swym zwycięstwie...A Melif po paśmie "porażek" skazał ich na śmierć...ostateczną.
Nagle do namiotu Melifa weszli trzej liczowie...Najstarszy z nich. szkielet w bogato zdobionych szatach rzekł.- Wszystko przygotowane panie. Przedmiot którego żądałeś jest już gotowy.
Gdyby mógł się uśmiechać...Melif zapewne by się uśmiechnął. Ale odpowiedzialne za to mięśnie, już dawno zgniły.

Roszada


Plan Materialny

Faerun, Calimport, Siedziba Ilithana


Ilithan siedział na krześle w Sali Audiencyjnej (kiedyś salonie ) jego posesji nie bardzo wiedząc co robić. Przed nim padł na twarz Khalim, który został posłany na misję. Misję z której nie miał wrócić żywy...A jednak wrócił.
- O wielki Ilithanie wybrańcu Belzebuba, spełniłem wyznaczoną przez ciebie misję.- rzekł Khalim.
-Do...prawdy?- wydukał Ilithan z całych sił starając się, by brzmienie głosu wyrażało pewność siebie.
- Przynoszę wieści...Gdy wdarliśmy się na teren owej posesji, kobieta która tam była, zabiła mych towarzyszy w mgnieniu oka. Ona i jej ochroniarz.- rzekł Khalim.- Kazała powiedzieć ci Ilithanie, że chce się z tobą spotkać fontannie Różowej Smoczycy, na rynku głównym miasta, jutro w południe.
-Ktoś z was wspomniał me imię?- spytał Ilithan.
- Nie, nikt nie zdążył.- odparł Khalim.
Po plecach wybrańca Belzebuba słynął zimny pot...Ona wiedziała!Znała jego imię! Co jeszcze o nim wiedziała?!... Ilithan zaczął gorączkowo rozmyślać nad niekorzystną sytuacją. Czarodziej zaczął sobie zdawać sprawę, że zadarł z siłami potężniejszymi od niego...Nerwowo szukał sposobu na uratowanie swej skóry.
-Panie?- głos Khalima wyrwał Ilithana z rozmyślań.
- Możesz odejść.- rzekł czarodziej nerwowym głosem.

W oczekiwaniu na gambit


Cania

Sala tronowa Mefistofelesa


Arcydiabeł siedział na tronie, znudzonym wzrokiem spoglądając na rudowłose diablę przedstawiającego raport ze swej działalności. Prawa dłoń Mefistofelesa drapała czaszkę pochodząca od jakiegoś czarta... Zaś smok za nim uciął sobie drzemkę. Ten idylliczny obrazek...był kłamstwem. Mefistofeles był bardzo zainteresowany raportem Quintiliusa, pokazującego się w ulubionej postaci. Także Testaron jedynie symulował sen. Był też jeszcze jeden widz. Jego oczy spoglądały na szefa wywiadu, a umysł skrzętnie notował każde wypowiedziane słowo.
- I jest jeszcze sprawa Sephirotha.- rzekł kończąc swą wypowiedź Quintilius.
- Ostatnio często o nim słyszę.- rzekł Mefistofeles, biorąc czaszkę w dłoń. Dłoń która zapłonęła ogniem.- Co tym razem zrobił?
- Kontaktował się z Martinetem...Prowadzi własne śledztwo, w oderwaniu od...-zaczął Quintilius.
- Niech zgadnę...Na balu u Tunridy, nieprawdaż?- przerwał mu pogodnym tonem głosu Mefistofeles.
- Tak...- rzekł Quintilius.
- Jak widzisz, nie ty jeden masz szpiegów w tamtym miejscu. Wszyscy przecież wiedzą, że to doskonałe miejsce, w którym można sobie pospiskować i ponawiązywać kontakty, nieprawdaż?- rzekł Mefistofeles, bawiąc się otoczoną płomieniami czaszką. - A nawet coś więcej, prawda? Imię Glasya...Pewnie coś ci mówi.-
- To był błąd młodości, panie...zapewniam.- odparł pospiesznie szef wywiadu.
- Ja bym to raczej nazwał...Próbą zachowania pozycji w przypadku, gdybym wtedy przegrał. Brzmi lepiej...ale, nie wracajmy do przeszłości.- rzekł Mefistofeles z uśmieszkiem wiele mówiącym wprawnemu obserwatorowi...A mianowicie „Nic przede mną nie ukryjesz”
- Widzisz mój drogi Quintiliusie, Sephirothowi wydaje się, że ma wolną rękę...I tak być powinno, egzekutor musi mieć luźną smycz. Tylko wtedy działa poprawnie. Nawet jeśli czasami jego działania przynoszą pewne...szkody.- rzekł Mefistofeles.- Ale ja wiem o jego działaniach i planach...Wiem o wyprawie jaką odbył w sprawie owej bandy renegackich diabłów. I wiem, gdzie dotarł, a także odkryłem pewne niepokojące fakty, o których on nie wie. I nie musi wiedzieć, na razie. Tak jak i ty. Zleciłem ci zadanie, mój drogi i nim się zajmij.
- Pospiesz się z przygotowaniem do operacji Niebiańskie Żądło...To jest twoje zadanie do wykonania.-dodał arcydiabeł z spoglądając na spowitą płomieniami czaszkę.
- Tak panie, zgodnie z twym rozkazem.- rzekł Quintilius wychodząc.
Tymczasem drżąc ze strachu, tuż przed Mefistofelesem pojawił się osyluth, z przerażeniem w głosie mówiąc.- Wzzywałeś panie?
-Po co te nerwy. Mam dla ciebie ważną misję...Znowu. Udasz się do siedziby Sephirotha i każesz mu się tu zjawić, natychmiast.- Mefistofeles z pobłażliwym głosem do osylutha. Wiedząc i że dzięki temu ów mało ważny diabeł urośnie w pychę i będzie jeszcze bardziej arogancki. Mefistofeles zastanawiał się czy strach przed ewentualną karą wystarczy, by Sephiroth w spokoju znosił pyszałkowate uwagi posłańca.

Cania

Sala tronowa Mefistofelesa


W sali tronowje był tylko Mefistofeles i żywa ozdoba...Testaron. Przy czym żywa ozdoba chrapała. Mefistofeles się uśmiechał...Arcydiabeł wydawał się być w dobrym nastroju...Co niekoniecznie musiało być dobrym znakiem. Naczelny egzekutor wiedział co robią psychopaci, gdy się uśmiechają...Na środku podłogi sali tronowej, leżała mocno osmalona czaszka...Kolejny niedobry znak.
- Ostatnio często bywasz u mnie gościem Sephirothcie...jak tam twoje śledztwa, odkryłeś jakieś ciekawe nadużycia ?- władca Canii wydawał się zadziwiająco radosny i uprzejmy. A gdy już Sephiroth odpowiedział na to pytanie, Mefistofeles spytał.- Świetnie, informuj mnie na bieżąco. Jednak nie wezwałem cię tu tylko w celu złożenia raportu. Tak się składa, że mam pewien problem, na który ty mógłbyś udzielić mi rady.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 08-08-2008 o 15:16. Powód: dodano fragment i poprawiono rażące błędy w tekście
abishai jest offline