Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-08-2008, 23:32   #680
g_o_l_d
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany
Osłupiały Gedwar z niedowierzaniem wpatrywał się jak pogodne do tej pory niebo, zaczęła przesłaniać chmura jarzących się iskier. Przytłaczający huk rozdzieranego firmamentu rozbrzmiał echem pomiędzy kamiennymi murami domów. W mgnieniu oka kilka jaśniejących kul ognia roztrzaskało się o bruk ulicy. Mężczyzna porwany podmuchem, niczym dmuchawiec na wietrze, przeleciał kilkanaście stóp, nieuchronnie zmierzając na bolesne spotkanie ze ścianą jakiegoś budynku. W jednej chwili przeszył jego obolałe ciało niewymierny ból. Gedwar niczym bezwładny worek mięsa i kości osunął się po czerwieni cegieł. Niemilknący łomot, dźwięczał nieznośnie w uszach. Po chwili trwające w bezruchu ciało pomału zaczęło się wznosić. Obolały tors wznosił się pomału na drżących ramionach. Po chwili jedno z nich odmówiło posłuszeństwa i podało się prawu grawitacji. Okuta w stal sylwetka znów z hukiem upadłą na ziemię. Z ust paladyna dobył się tłumiony zaciśniętymi zębami, jęk. W mgnieniu oka mężczyzna znów zaczął się podnosić. Na ukrytej pod mokrymi od potu włosami, twarzy malował się grymas bólu. Przez zaciśnięte usta sączyła się pomału krew. Do pełnych juki nozdrzy dotarł swąd palącego się drewna. Kantem oka paladyn dostrzegł jak płomienie pomału zaczynają ogarniać pobliski dom. Wciąż drżąca ręka sięgnęła do pasa wykonanego z byczej skóry. Paladyn odetchnął z ulgą, gdy poczuł, ze żadna z fiolek nie uległa uszkodzeniu. W tej samej chwili, pomiędzy nerwowe dudnienie serca do uszu dotarł głos Władcy Szczurów:

- Chyba nie powiesz mi, że masz już dość paladynie? Dopiero zaczynamy! Po tylu butnych słowach spodziewałem, że stawisz mi opór przez dłuższy okres niż kilka minut. Chyba, że szczekanie to jedyne co potrafisz!


W czasie, gdy z usta kapłana dobywał się szydercze słowa, nie wielki korek upadł niespostrzeżenie na ziemię. Gedwar gwałtownym szarpnięciem urwał kawałek swojej peleryn. Zawiązawszy na jej końcu węzeł, ukrył ją w zaciśniętej pięści. Wsparłszy na drzewcu młota swoje ramiona, począł stawać na nogi. Po chwili jego wzrok spoczął na wciąż utrzymującym się w powietrzu kapłanie.

- Widzisz życie nie ustaje w zadziwianiu nas ironią.-
ciągnąc dalej paladyn zaczął z wolna iść wzdłuż ściany domów stojących za jego plecami, by po chwili przystanąć na chwilę. –Znam takich jak ty, cechujesz się wręcz niepoczytalną skłonność do okrucieństwa, agresji, gwałtownych wybuchów gniewu, a także wybujały temperament. - Gedwar urwał na chwilę. W dłoni, którą trzymał za plecami poczuł przyjemne ciepło wspinającego się po kawałku nasączonej oliwą szmaty płomienia. Kładąc na ziemi swoją broń spointował.
- U każdej baby można stwierdzić coś takiego.

Wtem płonąca szmata szybkim ruchem powędrowała ku szyjce otwartej fiolki z oliwą, którą Gedwar chwycił wolną ręką. W mgnieniu oka, paladyn zamachnął się i z całej siły cisnął nią w kapłana. Nie bacząc na efekty swoich działań ruszył ile sił w nogach w stronę mleczno białej mgły, w biegu chwytając swoją broń. Minąwszy zgraję najemników paladyn wpadł do domu Turama wlewając w swoje usta miksturę przyśpieszenia. W mgnieniu oka dotarł po schodach na piętro.

Nagle kobiet pomagająca w gaszeniu pożaru jednego z domów, wypuściła wiadro przeraźliwe przy tym krzycząc. Wtem wszyscy zebrani spostrzegli nienaturalnie dużą sylwetkę przebijającą się przez dach jednego z sąsiednich budynków. Dziwaczne monstrum, o kępach gęstego futra przebijającego się przez płaty mieniącej się zbroi, dobyło z siebie rozwścieczonego ryku. Potwór z niebywałą prędkością ruszył w stronę krawędzi dachu, jednym susem pokonując odległość pomiędzy domami. Niesamowity huk towarzyszący jej lądowaniu, skutecznie zagłuszył spadające kaskadami gliniane dachówki. Bestia rozejrzała się, ale latającego krasnoluda już nie było. Poprzez nozdrza monstrum zaczęło pochłaniać pokaźne hausty powietrza. Wiatr hulający nad dachami domów bezpowrotnie rozwiał zapach krasnoluda. Bestia bardzo intensywnie poczuła zapach, którego nienawidziła, zapach miasta. Mozaika smrodów, przepełniona była wonią zgniłej żywności, octu oraz najzwyklejszych szczyn dobywających się z kanałów. Z głuchym łoskotem bestia zeskoczyła na ziemię. Schyliła czarny wilgotny nos ku ziemi. Mlecznobiałą mgłą zaczęła słabnąć, mimo to jedyne co poczuł stwór to wilgotne powietrze wdzierające się do jego nozdrzy. Pozbawiony jakiegokolwiek tropu Gedwra przybrał ludzką formę. Po chwili przekroczył próg izby zamykając za sobą drzwi. Dostrzegłszy dwie postacie leżące na ziemi szybko do nich podbiegł, sprawdzając im puls. Po chwili kantem oka dostrzegł skulonego pod stołem krasnoluda.

– Mości panie skarbiku nic panu nie jest? - widząc obłąkańcze przerażenie w oczach Turama szybko dodał. - Zwą mnie Gedwar, jestem pokornym sługą. Krzewiciela Nadziei. Jest pan ranny? Co miało tu miejsce?
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d
g_o_l_d jest offline