Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-08-2008, 01:11   #242
Fitter Happier
 
Reputacja: 1 Fitter Happier nie jest za bardzo znany
Potem wrócił do uczniów i rzekł do nich: «Śpicie jeszcze i odpoczywacie? A oto nadeszła godzina i Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników. Wstańcie, chodźmy! Oto blisko jest mój zdrajca».
Gdy On jeszcze mówił, oto nadszedł Judasz, jeden z Dwunastu, a z nim wielka zgraja z mieczami i kijami, od arcykapłanów i starszych ludu. Zdrajca zaś dał im taki znak: «Ten, którego pocałuję, to On; Jego pochwyćcie!».

Mt, 26.45-48


List żelazny. Glejt. Papierek na nietykalność. A jednak nie do końca. Jakby się zastanowić nad tym - smycz. Co stanie się jeśli go spalę? Co się stanie jeśli go wyrzucę? Jeśli mogą wyczuć czyjeś wrogie intencje wobec mnie dzieki niemu - to czy mogą wyczuć wrogie intencje tego, który go posiada?

Niemal słyszę chichot Iomiego Vete, gdzieś pod czaszką.


Crois powoli wlókł się jedną z bocznych, zacienionych uliczek azylu. Zmierzchało już, ale on tego nie widział, przez cały dzien szedł - noga za nogą, być może licząc na oświecenie, motywację do działania, na odnalezienie towarzyszy. Na cud. Cud się nie zdarzył.

Arystokratyczne ubranie strzępiło się w wielu miejscach, jeden rękaw był do łokcja oddarty, nogawice strzępiły się pod obcasami butów. Z resztami pomyj, których nieopatrznie nie ominął, gdy wylatywały z okna na piętrze, z butami utytłanymi w gnoju, z zaschniętymi, brudnymi łzami na twarzy spalonej południowym słońcem - Crois wciąż szedł. Szata kleiła się do ciała, z długich włosów zostały jedynie okropne, pozlepiane strąki. Zmęczona twarz, zmęczona wysiłkiem, bezsilnością, słońcem, rosą - powoli zanurzała sie w chłód wieczoru.

List żelazny... tak. Smycz.

Nie tak miało być. Owszem, chciałem, by Iomi nam pomógł, myślałem że to rozsądne. Teraz mogę tłumaczyć się tylko przed samym sobą. Czy wiedziałem, że wyda mi się on takim gnojkiem? Czy wiedziałem, że sprawy potoczą się inaczej, że to nie my zaoferujemy mu pomoc, lecz on nas stłamsi i zagubionym we mgle, stojącym po kolana w bagnie - zaoferuje gałąź, podporę by z niego wyjść? Ale czy to gałąź, czy jadowity wąż?

Wypadki ostatniego dnia krążyły mu po głowie. Atak, histeria, dręczenie się sobą. Ktoś mnie ogłuszył i oto znajduję się przed oczami troskliwego mistrza kolegium czarowszytych.
- stuprocentowy sk...el - mruknął Crois pod nosem.
Nie chciał pomagać Iomiemu. Rola Judasza, który wskaże rezydentom wieży kłów drogę do...
- ...przyjaciół?
Zatrzymał się w miejscu. Wypadki ostatniego dnia zrobiły swoje, ustalona została lista priorytetów.

I nagle stał się cud. Crois - jakby kierowała nim wyższa siła - podniósł wzrok i rozradowany stwierdził, że dowlókł się pod "Zająca i Smoka". W jednej chwili w jego głowie skrystalizował się plan działania. Powolnym ruchem wyciągnął z kieszeni pergaminową kartkę, tę kartkę, z której magiczny wiatr wywiał słowa, słowa - złudzenia. Z palca prawej ręki zdjął magiczny pierścień od merkantów. Uśmiechnął się pod nosem.

***

Kartka była zalakowana. Karczmarz z "Zająca i smoka" mógł przysiąc, że lak był tak naprawdę woskiem z jednej z jego świec, w dodatku miast pieczęci, w mokrym jeszcze wosku wyryto osobliwą postać skrzata z ogromnym nosem. Groteskową postać. Karczmarz zastanowił się, ale nie śmiał otworzyć pieczęci. Spojrzał na pierścień, jaki otrzymał za wręczenie przesyłki osobom, ubranym w białe koszule i kamizelki, być może również w lazurowe płaszcze, albo kobietom w sukniach z falbankami - w każdym razie tym, którzy wspomną imię Croisa. Mieli zapłacić więcej.

***

Ślady Croisa znaczyła teraz krew. Kapała równomiernie, małymi kropelkami, co kilka minut. Siedem ranek na ręce, zrobionych drzazgą, którą kaligrafował słowa już się goiło. Uniósł drugą rękę i z pamięci, wygrzebaną ze ściany pobielanego domu kredą, wyskrobał machinalnie słowa na murze. Dziesiątki takich napisów zdobiły Azyl, a ozdobi ich jeszcze więcej, dopóki Crois nie padnie gdzieś ze zmęczenia, twarzą w rynsztoku.
"Na początku Azylu. C."
 
Fitter Happier jest offline