Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-08-2008, 12:01   #203
Almena
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
[*obrazy nieważne, puść se samą muzyczkę]
[media]http://www.youtube.com/watch?v=nCo4ngyQT0s[/media]

Valgaav wydawał się nieobecny myślami przez dłuższą chwilę.
„Verion. Zazdroszczę ci. Łatwego życia, łatwej śmierci. Masz matkę, która cię kochała, którą kochałeś. Masz kogoś, kto cię opłakuje.
Przyjemnie było z tobą walczyć. Zadawać ci ból, którego i tak nie czułeś. Mieć sens egzystencji, wierzyć, że istnieje się w jakimkolwiek celu. Przyjemnie było zadawać ci ból wierząc, że moja rodzina i bracia to widzą, że słyszą twoje wrzaski, że wiedzą... że robiłem to dla nich. Nienawidzili mnie, wiem o tym, byłem po części demonem. Tylko wtedy, wtedy kiedy ze wszystkich sił próbowałem ich pomścić, pięścią zetrzeć uśmiech z twojej twarzy, wtedy... miałem nadzieję... że pamiętają... kim byłem, jaki byłem... że tęsknią za mną... potrafią wypowiedzieć moje imię bez odrazy... że go jeszcze nie zapomnieli...
Miałem nadzieję, że tego właśnie chcieli. Krwi złotych smoków. Zagłady demonów. Nie mogłem ich dosłyszeć poprzez szepty mgieł chaosu. Nie mogłem ich ujrzeć. Nie jako półdemon.
Ciekawe, czy zauważyli, że mnie nie ma... Ciekawe, czy tam, w Wymiarze Chaosu... czy zastanawiają się, gdzie jestem, i co się ze mną dzieje...? Martwią się o mnie...? Tęsknią...?
Czekają na mnie...? Kiedykolwiek czekali...?
Wciąż pamiętam twoją twarz, mamo. Twoje oczy. Twój głos. Dotyk twoich rąk. Pamiętam jak spałem pod twoimi miękkimi skrzydłami. Nie zapomniałem, przysięgam, do dziś pamiętam...
Jak mógłbym stanąć przed wami teraz? Matko, ojcze... Ujrzelibyście demona i cień swojego syna, zmorę opętaną szaleństwem i nienawiścią do całego świata. Nie przeżyłbym blasku żalu w waszych oczach.
Właściwie... chyba lepiej, że jestem tutaj... że nie możecie mnie zobaczyć...
Nawet... byście mnie nie rozpoznali...
Verion...? Słyszysz mnie? Pewnie cię to bawi. Jestem bardziej związany z tobą, niż z... Jestem bardziej Taki Jak Ty niż...

Barbak;
- Valgaavie, jest jeszcze jedno rozwiązanie. Chciałbym Ci je zaproponować. Możemy Cię uwolnić, z mgieł chaosu, możemy spowodować że będziesz wolny. A ty będąc wolnym możesz dalej prowadzić walkę. Ramię w ramię z nami.
- Nie zrozumiałeś mnie – odparł spokojnie Valgaav, wzdychając. – Nie chcę dłużej walczyć. Moja wojna skończyła się. Wraz ze śmiercią ostatniego złotego smoka, wraz ze śmiercią Veriona.
- Czy może nie do końca ramię w ramię. To o czym mówię może wydać Ci się odrażające, ale zastanów się dobrze zanim odpowiesz. W tradycji orkowskiej istnieje rytuał umożliwiający zamknięcie czyjejś duszy, czyjejś energii życiowej w przedmiocie, broni, tarczy czy choćby i w zwykłej wykałaczce.
Valgaav zamknął oczy, uśmiechnął się krzywo. Oj, znów ten niebezpieczny, psycho-uśmieszek.
- Daruj, Wojowniku Światła, ale pomimo całego szacunku, jakim darzę twoje poszanowanie Bieli, nie będę niczyim mieczem, ani tarczą, ani tym bardziej wykałaczką. Dzielą nas tysiące lat, odmienne kultury, odmienne wychowanie, poglądy, inne postrzeganie otaczającego nas świata.
- Przedmiot ten staje się dzięki temu przedmiotem świadomym, obdarzonym własną wolą i inteligencją.
Valgaav zrobił to, co bardzo lubił robić - buchnął krótkim psycho-śmiechem.
- Tak chcesz spełnić prośbę, z którą zwróciłem się do ciebie? – rozłożył pytająco ramiona. – Chcesz stworzyć ze mnie artefakt? Drugi Żywy Ogień, Wiatr Lodu? Daruj, nawet tych nie potrafiliście upilnować; trafiły w ręce demonów, pamiętacie o nich w ogóle? Z kogoś, kto nie może decydować o własnym życiu i śmierci, mam stać się przedmiotem, narzędziem, nie mogąc nawet przewidzieć, w czyje trafi ręce? To ma być lepsze od tego, co spotkało mnie teraz? – fuknął.
- Obdarzony Twoją wolą, Twoją inteligencją, Twoim bezcennym doświadczeniem i Twoją Wolną Wolą Walki.
- Przysięgałem, spełniłem przysięgę. Póki starczyło mi sił, póki miałem dla kogo i za co walczyć. Mój czas przeminął. Stary ład przemija.
- Przedmiot ten staje się bezcennym artefaktem, dzięki któremu można niekiedy zdziałać cuda.
- Walka i stwarzanie cudów, będzie odtąd twoim obowiązkiem, Wojowniku Światła – zaznaczył poważnie.
- Założę się że albo Ty albo Palladine na pewno potraficie. A jeśli nie potraficie na pewno znacie kogoś kto potrafi.
- Zabawne. Zatem twierdzisz, że jestem zbyt głupi, aby samemu wpaść na pomysł zamknięcia swej duszy w artefakcie i przez te wszystkie lata cierpienia potrzebowałem jedynie kogoś, kto podsunąłby mi ten koncept?
- Jeśli nie chcesz zatem, aby zastępy fioletu korzystały z twojej energii, pozwól nam wykorzystać choć jej cząstkę w czasie walki przeciwko nim samym.
- Nie! – uciął ostro Valgaav.
Oj. Trochę go poniosło.
- Żywy Ogień, Wiatr Lodu... Choćby wszystkie starożytne smoki poświęciły się zamykając swe dusze w artefaktach... Tacy Jak Wy... nie potrafią z nich korzystać – zakończył dobitnie. – Ast i Aroth stworzył nowy plan mgieł w tym wymiarze. Tworzy nowe demony, na swoje podobieństwo. Będą Takie Jak On. Jemu posłuszne. Z kim chcesz walczyć? Z nimi? Przed... sekundą... uścisnąłeś... mu dłoń!!! – zaśmiał się drwiąco.

Milczy chwilę, spoglądając na Kejsi.
- Może niepotrzebnie nabrałem dobrych manier? – uśmiechnął się podejrzanie. – Może od razu powinienem... żądać... – znacząco zacisnął szponiastą pięść, aż chrupnęło - ...zamiast prosić...? Wierz mi, tysiąclecia bycia koszmarem znienawidzonym przez samego siebie, tysiąclecia upokarzających błagań o unicestwienie i ostatnia rzecz, jakiej chcesz, to dobre rady od kogoś, kto w rękach trzyma narzędzie twojej błogiej ulgi i wiecznego spokoju.

Kejsi;
- Valgaav... Chciałabym jakoś ci pomóc...
- Zabij mnie.
- Co!? Nie, nie mogę!
- Zbyt wiele. Zbyt wiele dni, zbyt wiele słów, czynów. Chcę odejść. Proszę. Jako demon nie mogę się samounicestwić. Nie chcę, aby mgły chaosu żywiły się moja duszą, karmiąc demony. Proszę. Pragnę odejść. Nie cierpieć dłużej.
- Valgaav, możemy to jakoś... naprawić...!
- Nie. Proszę. Jestem taki zmęczony. Moim przeznaczeniem było odejść dawno temu, tam, na pustyni, gdzie Gaav przemienił mnie w swojego Kiharę. Niczego nie żałuję poza tym, że wciąż egzystuję. Proszę. Uwolnij mnie.
- Skąd... wiesz, że jesteś ostatnim? Ostatnim Czarnym Smokiem!?
- Proszę...
- Możesz przecież...!
- Chcę umrzeć!!! – wrzasnął, zniecierpliwiony. - Błagam!!!
Przypadł do ciebie, z piskiem odskoczyłaś najdalej jak mogłaś, pod ścianę groty. Przyparł cię do niej, upadł na kolana obok ciebie.
- Co mam zrobić, aby zaznać wreszcie spokoju?! – wycedził przez zęby.
Podniósł drżącą rękę, gwałtownie chwycił cię za gardło. Struchlałaś. Zimno...!
Spojrzał ci w oczy, kręcąc przecząco głową. W złotych smoczych oczach błyszczały łzy.
- Proszę, nie... nie zmuszaj mnie! Proszę, nie chcę tego!
Jego dłoń drżała, lodowaty uścisk na szyi nie sprawiał ci bólu... jeszcze... ale był zatrważającym dyskomfortem.
- Proszę, nie chcę tego...! – szeptał ze spuszczoną głową.
Łzy kapały na skalną podłogę.
Pogłaskałaś go po policzku. Rozluźnił chwyt, opuścił ramię. Przygarnęłaś go do siebie, przytulił się do ciebie, zimny, drżący.
Zamknęłaś oczy. On także.
“Don`t be afraid. Close your eyes, my child…”
Znieruchomiał. Stał się bardzo ciężki i bezwładny, nie mogłaś go utrzymać. Z uśmiechem na twarzy osunął się na podłogę, jego ciało zamieniło się naraz w górę świetlistych iskierek, które zniknęły, jakby rozwiane gwałtownym podmuchem lodowatych, fioletowych mgieł.

* * *
Wszyscy; Stojąc przed wejściem do groty, czekając na powrót Kejsi i Barbaka, poczuliście nagły powiew chłodu.
Ivjidia-hapsen-hapsen-sijovna... ivjithiahaps….enth enth…
Lavender, wyraźnie zaniepokojony, spojrzał gwałtownie w górę. Na ułamek sekundy, ponad górami, na czarnym niebie pojawił się mglisty, biały smok.

Estre; Lavender zerka na ciebie.
- Twoi rodzice mieli przodków wśród elfów, które wieki temu walczyły u boku Almanakh w Wielkiej Wojnie z Shabranido – powiedział. – Demony o tym pamiętały. Dlatego przybyły zniszczyć wioskę, w której przebywałeś, szukały ciebie. Nie obawiaj się. Tamtych już nie ma, nie ma dzieci Ritha.
Milczał chwilę.
- Twoi rodzice wciąż żyją – rzucił nagle. – Nie porzucili cię. Nie mogli dłużej z tobą być. Nie znajdziesz ich na Wolf Pack Island. Musisz stąd odejść, by do nich powrócić.
A by stąd odejść, musicie wybudować świątynie. Świetnie...

* * *
Wszyscy;
Barbak i Kejsi wracają. Hmmm... wyglądają... tak jak dawniej! Nic się nie zmieniło!
Kejsi ociera zapłakana oczy. Barbak jest jakiś markotny.
- Bywajcie zatem. Idźcie dalej ścieżką, która dla was jest stworzona, którą tylko Tacy Jak Wy mogą dostrzec.
Jego ciało znika jak mgła w podmuchu wiatru.
Czujecie silne podmuchy... wiatru? Oglądacie się za siebie. Nadlatuje biały smok! Ląduje na skałach przed wami i z przyjaznym pomrukiem rozkłada na ziemi skrzydło, abyście weszli po nim na jego grzbiet.



- Zatoka. Tam gdzie znaleźliśmy porywaczy.
Smok warknął przyjaźnie, i kiedy wszyscy już wsiedli, uderzył mocno skrzydłami, wzbijając się ponad mroczne góry.
- HARV-AKH!!! HARv-HARV!
Zerkacie ze zdumieniem w dół. Na skałach stoi wielki czarny warg o świecących ślepiach, nastroszony. Zerka w górę merdając ogonem i szczeka ukazując białe kły.
Smok waletuje ponad lasy i mknie po ciemnym bezgwiezdnym niebie. To jest to! Wiatr, szybkość, gracja, potęga! Bez błotka, bez pożarów, które jaśnieją w dole!
Nie mija kwadrans, a jesteście na miejscu! Gładki bezkres oceanu. Smok ląduje w zatoce. Czeka, aż zsiądziecie, i odlatuje.
Zatoka się nie zmieniła. Tak, wciąż tu są. W okolicznych zaroślach błyszczy wiele wilczych ślepiów.
- Harv-Aaaaaarkkkhhh!... – głośne, wściekłe warczenie.
Jeden z wilków w mroku kieruje się ku wam.



* * *
Astaroth; Powracasz do domu Kirenny. Cisza, spokój. Azmaer wita cię ukłonem, chimerka przylatuje i siada ci na ramieniu. Kirenna siedzi w pentagramie ze spuszczoną głową. Jakoś nienaturalnie wykręconą, spuszczoną głową. Podnosi na ciebie wzrok, kiedy podchodzisz.
- Panie! – odezwała się. – Wreszcie wracasz po mnie!
Wygląda na to, że się udało.
* * *
Stały naprzeciwko siebie, we wnętrzu wielkiego kręgu wypalonego w ziemi przez błyskawice. Almanakh spoglądała na siostrę z rozżaleniem i z rozpaczą, nie strachem czy gniewem. Kiedy tu przybyła, owszem, była wściekła, oszalała z gniewu i smutku. Ale teraz...
Almena była cicha i spokojna. Czarna Zorza, twórczyni całego chaosu. Zawsze była niesamowicie spokojna, opanowana, cicha, małomówna, jakby nieobecna. Delikatna fioletowa mgiełka snuła się leniwie wokół jej postaci, kobiety o długich rozpuszczonych włosach. Miała zamknięte oczy i kamienny wyraz twarzy. Była zła, gniew namacalnie promieniował od niej.

- Niechaj się stanie Światło. I stała się Światłość. Widząc, że Światłość jest dobra, oddzieliłam ją od Chaosu. I nazwałam ją Almankh, a swą duszę Czarną Zorzą. A Biel w mgłach świeciła, a Mgły jej nie ogarnęły.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=F8FvOuM1FbY&feature=related[/media]

- Dlaczego? – szepnęła Almanakh. - Słyszysz to, prawda? Dlaczego nie zgładziłaś mnie wtedy, kiedy mnie stworzyłaś, kiedy wyzbyłaś się Bieli stając się czystym chaosem?! Wyzbyłaś się uczuć, ale nie po to, aby je zniszczyć raz na zawsze!, Wiedziałaś, prawda? Wiedziałaś, że będziesz tęsknić za Bielą! Nawet ty nie chciałaś wiecznie egzystować bez uczuć!
- My power is my mind. My feelings caused me great pain.
- Nie znasz lęku, nie znasz miłości, nie znasz nawet... nienawiści! Nie znasz żadnego uczucia... Ale tęsknisz za...!
- You are my weakness and guardian of my forsaken nature.
- Na to właśnie czekałaś... Wolna wola zrodziła się nie z ich rozumu, a z uczuć!
- Jestem mrokiem niepoznanym
Mrokiem odrzucanym
Sama ze sobą
Ciemność z ciemności
Chaos dla chaosu

- Almeno...!
Była tym, co odrzucali. Tym, czego nie rozumieli. Tym, czego nigdy nie poznają, gdyż ona im na to nie pozwoli.
- Rest in peace.
Otworzyła oczy. Niesamowite, bezdenne, fioletowe oczy. W mroku nocy, w ciemności nieba, na którym zgasły gwiazdy, cienie pękły, rozdarte fioletowymi szponami. Setki fioletowych nitek, lśniących, wijących się jak robaki. Kłębiły się, nicość wewnątrz koła zasysała, zdało się, nieboskłon.

http://fc03.deviantart.com/fs15/f/20..._by_XSindy.jpg

Almanakh cofnęła się, zdumiona i zaniepokojona poważnie tak śmiałym aktem agresji ze strony Mistress. Odruchowo uniosła łuk. Almena, niewzruszona, nieobecna, nieruchoma, wpatrując się w oczy Wojowniczki Światła, czekała.
Rozległ się śpiew. Melodyjny, piękny ryk.
Zaskoczona Almanach spojrzała w niebo – świetlisty cień uderzał raźno smoczymi skrzydłami, mknąc po nieboskłonie, ciągnąc za sobą skrzący się ogon, niczym kometa. Kierował się prosto ku fioletowej wyrwie w nieboskłonie.
Almanakh jęknęła aż ze zdumienia i z zagubieniem spojrzała pytająco na kamienną twarz Mistress. Almena przymknęła znacząco oczy i skinęła porozumiewawczo głową. Almakah długo się w nią wpatrywała, w niemym szoku.
...they...
...they`re in heven now...
…in he…
…somewhere…
…youyoul…. You`ll never…
Opuściła łuk, zamknęła oczy i uśmiechnęła się poprzez łzy.
- Dziękuję – szepnęła z wielką wdzięcznością.
Almena uśmiechnęła się lekko, spojrzała w górę. Wojowniczka Światła uniosła dłonie, wokół fioletowej kuli zajaśniał biały blask. Wir wewnątrz kuli rozgrzeszył się i sypnął białymi smugami.

Violet by ~LogitechAdrian on deviantART

Brama uchylona. Idź. Idź, wolny!
Pod niebiosami zadudnił radosny, pełen euforii ryk smoka. Smoczy cień okrążył kulę energii kilka razy, zawisł w miejscu, zatrzepotał skrzydłami, zawył znów, krótko, z podziękowaniami, i wleciał w sam środek wiru.

Violet Miasma by ~Lyn713 on deviantART

Fiolet i Biel zafalowały, wir skurczył się gwałtownie i zniknął.
- Spoczywaj w pokoju, Valgaav – szepnęła Almanakh. – Wracaj do domu, do swych braci, którzy czekają na ciebie!
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline