Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-08-2008, 19:56   #681
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pomiędzy życiem a śmiercią, snem a rzeczywistością

Jasne światło...to pierwsze co zobaczył Amman, potem...Pojawiały się obrazy, wrażenia. Przez chwilę był straszliwą bestią osłoniętą łuskami, o pysku pełnym zębów...Dwunogim drapieżcą, żyjącym na południu kontynentów Terra Magnus i Terra Secunda.

By po chwili zmienić się w natrętnego owada, plagę stadnych zwierząt...Uporczywą bzyczącą, równie groźną co jej poprzednik. A nawet groźniejszą, bo posłańca groźnej zarazy.

Potem zmienił formę i zanurzył się w morzu by prowadzić żywot niegroźnego roślinożercy.

Było jeszcze wiele wcieleń...W każdym z nich przeżywał całe życie stworzenia od cudu narodzin po tragedię śmierci. Każdy kolejny żywot powodował, że zgromadzone wspomnienia się splatały...Nagle został brutalnie wyrwany z tego kręgu narodzin, życia i śmierci...Trafił na niewielką polankę otoczoną przez drzewa, polankę którą przecinał wartki strumień.
Jedno z nich zaczęło na oczach Ammana umierać, po czym stawać się pokraczną kategorią humanoida...Podobna do roślinnego stwora z jakim niedawno zmierzyła się drużyna.

-Spotykamy się twarzą w twarz nosicielu...-rzekł stwór.- Tu stoczymy bój o nasze siedlisko. Zmiażdżę twą jaźń i zastąpię twój umysł w naszym ciele.
Pnącza oplatające stwora uniosły się w powietrze i wystrzeliły niczym magiczne liny w kierunku Ammana.

Dzielnica Przybyszów, Wielki Bazar

- Dziękuję za pomoc. Bez was, nigdy by mi się nie udało. Niestety jedyne, czym mogę się odwdzięczyć, to ta drobna ilość pieniędzy... - powiedziała Luinehilien wręczając mu pięć sztuk złota. Rybauld nie mógł nie zauważyć smutku w jej głosie. - Niestety muszę już iść... - dodała, a jej twarz wyraźnie spochmurniała. - Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. - uśmiechnęła się smutno i odwróciła się.
- Juris.- rzekł głośno Rybauld.
- Co jest do zrobienia?- spytał młody niziołek.
- Nasza przyjaciółka chyba ma kłopoty. Śledź ją dyskretnie i daj znać przez myślkamień, jakby co.- odparł Rybauld.
-Sie robi szefie.- rzekł niziołek i ze zwinnością, która mogłaby wzbudzić zazdrość cechu złodziei udał się za druidką. Wilczyca spoglądała z niepokojem w ślepiach na swą panią.
Nie była chowańcem, nie dysponowała ani dużą inteligencją, ani więzią empatyczną jaką mają chowańcy ze swym panem. Niemniej instynkt podpowiadał jej, że przewodniczkę stada, jaką była Luinehilien, coś trapi.

Phalenpopsis, Dzielnica Przybyszów, świątynia Pana Kniei

Na miejscu druidka zastała Boreina czytającego zwoje które zapewne przyniósł ze sobą. Na widok druidki westchnął. - Niestety, nie znalazłem niczego co by mogło pomóc. Przejrzałem wszelkie zapiski dotyczące rytuałów druidzkich...I nic nie znalazłem. Nigdy nie przytrafił się taki przypadek.
- Gdyby spróbować kontrolowania roślin? Może by podziałało?-
spytała Luinehilien.
- Nie wiem...Teoretycznie to jest roślina, chyba...-odparł Borein.- Zaklęcie nie powinno wywrzeć negatywnych skutków. Zakładając jednak że uda się kontrolować te ...pnącza. Jakie rozkazy zamierzałabyś wydać?

Vaein Toris, zapomniana cytadela Ordo Cronos

- To jest pomysł! Być może uda nam się przejść obok nich bez walki… powiedz mi Loagheer znasz się nieco na alchemii? Znalazłem parę eliksirów i przedmiotów, które wraz z twoimi alchemicznymi zabawkami mogą okazać się bardzo przydatne. Chodźmy do pracowni byłego władcy tego miejsca i tam przygotujmy się i porozmawiajmy o moim pomyśle.
Gnom obdarzył Areina spojrzeniem wyrażającym zdziwienie, gniew i rasową dumę. Pytać o gnoma czy zna się na alchemii, to jak pytać krasnoluda czy zna się na kamieniarstwie.
Alchemia była rasową smykałką gnomów. Każdy członek z tej nacji miał, przynajmniej niewielkie, pojęcie o alchemii.
-Oczywiście, że się znam.- burknął nieco urażonym głosem.
Arein ruszył w kierunku komnaty, z której właśnie uciekł. Idąc zaś mówił.
- Jak już wspominałem, nie znam się zbytnio na alchemii, lecz mam pomysł. Wykurzymy girrallony z stamtąd. Wymieszamy te śmierdzące substancje z tymi lotnymi, dymnymi, a kamienie grzmotów rozproszą i uaktywnią reakcję dymną w rzuconej buteleczce. Musimy stworzyć coś na tyle śmierdzącego i drażniącego, że girrallony rzucą się w kierunku wyjścia na powierzchnię do świeżego powietrza, będą starały się chronić samicę w ciąży, więc raczej nie ruszą w kierunku, z którego wydostaje się dym zostawiając ją samą, gdy ona będzie uciekać. Co ty na to? Nie znam się na alchemii, ale mam nadzieję, że moja wiedza o magii tajemnej i intelekt pomogą oraz twoje zdolności, ewentualnie jakieś notatki w tej pracowni. Trzeba będzie je przeszukać.
-To ma sens, aczkolwiek należy pamiętać o tym że kierunek w jakim podążą girrallony będzie ten sam w jaki i my musimy podążyć.- odparł Loagheer.- jestem w stanie przygotować coś takiego bez notatek. Niemniej...Ale o tym później.
Gnom zamyślił się głęboko i nie reagował na ewentualne zaczepki cienioelfa, czy też jego chowańca. Dopiero w laboratorium się ożywił, biegając od butelki do butelki, od fiolki do fiolki. Wąchał ich zawartość, mieszał niektóre substancje...dorzucił parę kamieni grzmotów. Dwoił się i troił, robiąc wszystko szybko i pozornie chaotycznie. Widać było, że czuł się w swoim żywiole.
- Gotowe...To silny smrodek.- uśmiechnął się trzymając sporej wielkości butlę wypełnioną zielonkawym płynem i kilkoma kamieniami grzmotów.- Jest jednak pewna sprawa. Ten plan, musisz zrealizować w pojedynkę. Mam nos znacznie czulszy niż girallonów. Ich może przepędzić, ale mnie do omdlenia doprowadzi. Musisz więc jakoś poradzić sobie w pojedynkę...Powinieneś wrzucić ową butlę wprost do siedliska ciężarnej samicy. I uważaj bo girallony potrafią być bardzo czujne, zwłaszcza w pobliżu gniazda.

Phalenopsis, Dzielnica Rzemieślnicza, w pobliżu domu Turama

- Widzisz życie nie ustaje w zadziwianiu nas ironią.- ciągnąc dalej paladyn zaczął z wolna iść wzdłuż ściany domów stojących za jego plecami, by po chwili przystanąć na chwilę. –Znam takich jak ty, cechujesz się wręcz niepoczytalną skłonność do okrucieństwa, agresji, gwałtownych wybuchów gniewu, a także wybujały temperament. - Gedwar urwał na chwilę. - U każdej baby można stwierdzić coś takiego.
Krasnolud spojrzał na niego z wyższością bijąca ze spojrzenia...Paladyni...A co oni mogą wiedzieć o babach? Banda prawiczków.
Wtem płonąca szmata szybkim ruchem powędrowała ku szyjce otwartej fiolki z oliwą, którą Gedwar chwycił wolną ręką. W mgnieniu oka, paladyn zamachnął się i z całej siły cisnął nią w Władcę Szczurów. Krasnolud odrobinę się przesuwając, uniknał lecącej butelki...Jak dotąd wysiłki jego przeciwnika bardziej nudziły krasnoluda niż stanowiły zagrożenie. Wbiegając we mgłę paladyn zniknął z pola widzenia...Krasnolud więc czekał na jego działania...czekał... Grayshar nie należał do cierpliwych.
-„ Podkulił ogon i zwiał. Mocny w pysku i w niczym innym.”- pomyślał z pogardą.
- Twoje szczęście paladynie, że mój czas jest zbyt cenny na ściganie cię. Inaczej ukróciłbym twój przydługi jęzor.- krzyknął. Ale Gedwar nie mógł tego słyszeć zajęty szukaniem wejścia na dach. Krasnolud wykonał parę machnięć skrzydłami, poszukał bezpiecznej uliczki i wylądował. Miał teraz na głowie inne sprawy do załatwienia. A co do paladyna...Prędzej czy później go znajdzie. Władca Szczurów był tego pewien.
Gdy więc Gedwar wdrapał się na dach...Po Graysharze nie było ani śladu w okolicy.
A mgła rozwiewała się już na wietrze...Po licznych tu osobach nie został żaden ślad.

Phalenopsis, Dzielnica Rzemieślnicza, w pobliżu domu Turama

Beriand uznawszy za najwłaściwsze wyjście unikanie wszelkich zagrożeń wycofywał się ostrożnie w kierunku domu Turama. Musiał nadłożyć drogi, gdy w błyskawicznym tempie mignęła koło niego potężną sylwetka humanoida. Jak na magiczną mgłę roiło się w niej od wielu stworzeń, które mogły być niebezpieczne. Elfi czarodziej zastanawiał się jak w wielką kabałę się wpakował. Wejście od frontu do domu Turama, mogło być niebezpieczne. Zbyt wiele uwagi tu skupiono...Niemniej można było przecież wejść od tyłu, poprzez ogród. I elfi mag postanowił wykorzystać tą możliwość. Ostrożnie przemykał na tyły domu, uważnie obserwując otoczenie. Miał juz wystarczająco dość niespodzianek na dziś...Trochę to mu zajęło. A sytuacja jaką zastał udział wiele pytań. Nieprzytomny Varryaalda i Yokura...Bałagan panujący w salonie. Drzwi do piwniczki otwarte na oścież. Turam chowający się pod stołem. I zakuty w stal wojownik mówiący do niego. – Mości panie skarbniku nic panu nie jest? Zwą mnie Gedwar, jestem pokornym sługą Krzewiciela Nadziei. Jest pan ranny? Co miało tu miejsce?
Stan Turama nadal się nie poprawił. Ba, Beriand miał wrażenie, że mu się pogorszyło. Tępym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń przed siebie. Krzewiciel Nadziei...Ten przydomek obił się Beriandowi o uszy. To chyba było jakieś pomniejsze ludzkie bóstewko.

Bagna Zapomnianego Boga, Ruiny twierdzy

Kolejny korytarz zakończony ślepy zaułkiem...Nifma z irytacja z twierdziła, że budowla ta bardziej przypominała labirynt niż zamek. Cóż, powstała przecież dla celów religijnych. I na pewno wyznawcy Ourobosa potrafili by wskazać logikę, tych zazębiających się dziwacznie korytarzy. Z początku nimfa biegła na oślep, uciekając od potencjalnych prześladowców...A przez to nie zapamiętała drogi, jaką się poruszała...Teraz nie wiedziała gdzie jest. Przypuszczała, że w starszej i porzuconej części twierdzy, gdyż prawie rozsypywała się. Nie było tu śladów zakonu który przejął po yuan-ti władzę nad twierdzą. Przez chwilę spętany stwór w tym zamku towarzyszył nimfie drwiąc z jej działań.
- Myślisz , że mnie pokonałaś leśna wiedźmo? Oddaliłaś jedynie w czasie to co nieuniknione...Liircha jest stara i nie może już żywić się moją mocą. Umrze prędzej czy później. To nieuniknione. Przyjdzie dzień, gdy będę wolny. A wtedy zniszczę ciebie...Choćbyś się skryła na końcu świata, znajdę i zniszczę cię za stawanie na mej drodze do chwały.
Póki co nimfa doszła do ruin jakiegoś pomieszczenia...Dach tym w miejscu przegnił i zapadł się pod własnym ciężarem.

I wtedy zobaczyła coś co napełniło ją nadzieją...Kruk szybował na niebie, a spostrzegłszy ją wylądował na kamiennym murze.

Bagna Zapomnianego Boga, Ruiny twierdzy

Lamia rozszarpawszy przeciwnika, zdziwiła się szarżującą w jej stronę nimfą...Jeszcze bardziej, gdy ta prześlizgnęła się pod nią. Niemniej twór magii jakim była, nie traktował stworzeń natury za coś istotnego. Ot żyło to sobie, gdzieś z dala od spraw świata. Ilmaxi satysfakcjonowało to, że nimfa przeżyła, a co zrobi dalej? To już nie było problemem niebiańskiej lamii. Ostrożnie postawiła zranioną łapę, stwierdzając, że nie może na niej podtrzymywać swego ciężaru. Rana była dość poważna, a forsowny bieg jaki sobie zafundowała tylko pogorszył jej sytuację. Gaalhil coś tam mówił do uciekającej nimfy, ale Ilmaxi nie zwróciła na to większej uwagi. Dopiero, gdy odezwał się do niej...
- No cóż, jeśli tak się dziękuje za ratunek... Nie będziemy za nią gonić. Wracajmy. Ja będę szedł najszybciej jak mogę, ale zaczekaj na mnie...Ilmaxi, wespół nie będziemy więcej biegali. Jesteś szybsza od diabła! – rzekł wesołym głosem. Następnie ruszył powoli naprzód, powrotną drogą, pochylając lekko głowę w zadumie.
Niebiańska lamia nie odparła nic, rozejrzała się pobieżnie po okolicy. Drugi gnoll leżał nieruchomo, zapewne nie żył. Dokuczliwa rana w łapie zniechęcała lamię do nadplanowej wędrówki, by to sprawdzić. Więc kulejąc odwróciła się i ruszyła za Gaalhilem...W mrokach lekko spowijających pomieszczenie, uwadze lamii umknął płytki oddech Tserreraka.

Bagna Zapomnianego Boga, Ruiny twierdzy, dawny refektarz

- No cóż, zajmę się teraz zakładnikami. Gdybyś mogła czuwać nad wejściami do komnaty, byłbym wdzięczny. Kyulii dołączy do ciebie. -rzekł wesoło Gaalhil, do zadziwiająco chmurnej niebiańskiej lamii. Ta w milczeniu sięgnęła po kamień, który nosiła zawsze przy sobie i siadając niczym lwica na swych łapach, przyłożyła ów kamień do rany. Na jej obliczu pojawiło się uczucie ulgi.
Następnie, Gaalhil rozejrzał się bacznie, szukając wzrokiem Kyulii. Ta rozmawiała z trójką więźniów...Oni jakoś nie mieli problemów z porozumiewaniem się z nią.
Młody psionik odezwał się donośnym, spokojnym głosem do więźniów:
- Wasza niewola dobiegła końca. Gdy opuścimy to miejsce, możecie towarzyszyć nam do pierwszego bezpieczniejszego traktu. Następnie nasze drogi się rozejdą, ale nim to nastąpi, chciałbym poznać wasze imiona i powody, dla których się tu znajdujecie.
-Jesteśmy poselstwem maharadży Ungbaggok, wielkiego Amusrta Achmen ethar Bahaima do Daeven-Tassair.- rzekła młoda kobieta w bogato zdobionych egzotycznych szatach (musieli pochodzić z daleka).- W czasie podróży, napadli nas jaszczuroludzie, dziewki przewadze liczebnej pokonali naszą ochronę. Widać jedynie Kuyili Amulabadżad egh Artali przeżyła...Dziękujemy, że pomogliście jej dopełnić obowiązek. Jeśli ów trakt prowadzi do Daeven-Tassair to bylibyśmy wdzięczni za doprowadzenie do niego. Jestem Kashvi, oficjalna tłumaczka. Z naszej grupy tylko ja biegle władam kupieckim. I paroma innymi językami.
Gdy niebiańska lamia usłyszała słowa Daeven-Tassair, na moment zwróciła uwagę na byłych więźniów. Ale tylko na moment...Potem znów wróciła do leczenia dokuczliwej rany.
-A co z młodą nifmą? Nie wróciła z wami?- spytała wiekowa staruszka, której ubiór raczej do egzotycznych nie należał.
- Pobiegła gdzieś...tam? - słowom Ilmaxi towarzyszył lekki ruch ramienia .-Żyje i ma się dobrze. Może jest tylko trochę wystraszona.
-Acha.- rzekła staruszka w odpowiedzi, gwizdnęła przywołując kruka. Po czym wysłała go gdzieś ze słowami.- Wiesz co masz robić przyjacielu.
Gdy rozmowa dobiegła końca, zwrócił się ponownie do Ilmaxi, z wyczuwalną nutką niecierpliwości w głosie:
- To cóż jeszcze mieliśmy w planach?
- Nie wiem jak ty, ale ja zamierzam wypocząć...To był dość męczący dzień.-
rzekła wymijająco lamia.
- A kim wy jesteście i jakie są wasze powody wędrówki?- spytała Gaalhila Kashvi, dodając po chwili.- Oczywiście, jeśli można wiedzieć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 26-08-2008 o 19:30.
abishai jest offline