Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-08-2008, 19:56   #681
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pomiędzy życiem a śmiercią, snem a rzeczywistością

Jasne światło...to pierwsze co zobaczył Amman, potem...Pojawiały się obrazy, wrażenia. Przez chwilę był straszliwą bestią osłoniętą łuskami, o pysku pełnym zębów...Dwunogim drapieżcą, żyjącym na południu kontynentów Terra Magnus i Terra Secunda.

By po chwili zmienić się w natrętnego owada, plagę stadnych zwierząt...Uporczywą bzyczącą, równie groźną co jej poprzednik. A nawet groźniejszą, bo posłańca groźnej zarazy.

Potem zmienił formę i zanurzył się w morzu by prowadzić żywot niegroźnego roślinożercy.

Było jeszcze wiele wcieleń...W każdym z nich przeżywał całe życie stworzenia od cudu narodzin po tragedię śmierci. Każdy kolejny żywot powodował, że zgromadzone wspomnienia się splatały...Nagle został brutalnie wyrwany z tego kręgu narodzin, życia i śmierci...Trafił na niewielką polankę otoczoną przez drzewa, polankę którą przecinał wartki strumień.
Jedno z nich zaczęło na oczach Ammana umierać, po czym stawać się pokraczną kategorią humanoida...Podobna do roślinnego stwora z jakim niedawno zmierzyła się drużyna.

-Spotykamy się twarzą w twarz nosicielu...-rzekł stwór.- Tu stoczymy bój o nasze siedlisko. Zmiażdżę twą jaźń i zastąpię twój umysł w naszym ciele.
Pnącza oplatające stwora uniosły się w powietrze i wystrzeliły niczym magiczne liny w kierunku Ammana.

Dzielnica Przybyszów, Wielki Bazar

- Dziękuję za pomoc. Bez was, nigdy by mi się nie udało. Niestety jedyne, czym mogę się odwdzięczyć, to ta drobna ilość pieniędzy... - powiedziała Luinehilien wręczając mu pięć sztuk złota. Rybauld nie mógł nie zauważyć smutku w jej głosie. - Niestety muszę już iść... - dodała, a jej twarz wyraźnie spochmurniała. - Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. - uśmiechnęła się smutno i odwróciła się.
- Juris.- rzekł głośno Rybauld.
- Co jest do zrobienia?- spytał młody niziołek.
- Nasza przyjaciółka chyba ma kłopoty. Śledź ją dyskretnie i daj znać przez myślkamień, jakby co.- odparł Rybauld.
-Sie robi szefie.- rzekł niziołek i ze zwinnością, która mogłaby wzbudzić zazdrość cechu złodziei udał się za druidką. Wilczyca spoglądała z niepokojem w ślepiach na swą panią.
Nie była chowańcem, nie dysponowała ani dużą inteligencją, ani więzią empatyczną jaką mają chowańcy ze swym panem. Niemniej instynkt podpowiadał jej, że przewodniczkę stada, jaką była Luinehilien, coś trapi.

Phalenpopsis, Dzielnica Przybyszów, świątynia Pana Kniei

Na miejscu druidka zastała Boreina czytającego zwoje które zapewne przyniósł ze sobą. Na widok druidki westchnął. - Niestety, nie znalazłem niczego co by mogło pomóc. Przejrzałem wszelkie zapiski dotyczące rytuałów druidzkich...I nic nie znalazłem. Nigdy nie przytrafił się taki przypadek.
- Gdyby spróbować kontrolowania roślin? Może by podziałało?-
spytała Luinehilien.
- Nie wiem...Teoretycznie to jest roślina, chyba...-odparł Borein.- Zaklęcie nie powinno wywrzeć negatywnych skutków. Zakładając jednak że uda się kontrolować te ...pnącza. Jakie rozkazy zamierzałabyś wydać?

Vaein Toris, zapomniana cytadela Ordo Cronos

- To jest pomysł! Być może uda nam się przejść obok nich bez walki… powiedz mi Loagheer znasz się nieco na alchemii? Znalazłem parę eliksirów i przedmiotów, które wraz z twoimi alchemicznymi zabawkami mogą okazać się bardzo przydatne. Chodźmy do pracowni byłego władcy tego miejsca i tam przygotujmy się i porozmawiajmy o moim pomyśle.
Gnom obdarzył Areina spojrzeniem wyrażającym zdziwienie, gniew i rasową dumę. Pytać o gnoma czy zna się na alchemii, to jak pytać krasnoluda czy zna się na kamieniarstwie.
Alchemia była rasową smykałką gnomów. Każdy członek z tej nacji miał, przynajmniej niewielkie, pojęcie o alchemii.
-Oczywiście, że się znam.- burknął nieco urażonym głosem.
Arein ruszył w kierunku komnaty, z której właśnie uciekł. Idąc zaś mówił.
- Jak już wspominałem, nie znam się zbytnio na alchemii, lecz mam pomysł. Wykurzymy girrallony z stamtąd. Wymieszamy te śmierdzące substancje z tymi lotnymi, dymnymi, a kamienie grzmotów rozproszą i uaktywnią reakcję dymną w rzuconej buteleczce. Musimy stworzyć coś na tyle śmierdzącego i drażniącego, że girrallony rzucą się w kierunku wyjścia na powierzchnię do świeżego powietrza, będą starały się chronić samicę w ciąży, więc raczej nie ruszą w kierunku, z którego wydostaje się dym zostawiając ją samą, gdy ona będzie uciekać. Co ty na to? Nie znam się na alchemii, ale mam nadzieję, że moja wiedza o magii tajemnej i intelekt pomogą oraz twoje zdolności, ewentualnie jakieś notatki w tej pracowni. Trzeba będzie je przeszukać.
-To ma sens, aczkolwiek należy pamiętać o tym że kierunek w jakim podążą girrallony będzie ten sam w jaki i my musimy podążyć.- odparł Loagheer.- jestem w stanie przygotować coś takiego bez notatek. Niemniej...Ale o tym później.
Gnom zamyślił się głęboko i nie reagował na ewentualne zaczepki cienioelfa, czy też jego chowańca. Dopiero w laboratorium się ożywił, biegając od butelki do butelki, od fiolki do fiolki. Wąchał ich zawartość, mieszał niektóre substancje...dorzucił parę kamieni grzmotów. Dwoił się i troił, robiąc wszystko szybko i pozornie chaotycznie. Widać było, że czuł się w swoim żywiole.
- Gotowe...To silny smrodek.- uśmiechnął się trzymając sporej wielkości butlę wypełnioną zielonkawym płynem i kilkoma kamieniami grzmotów.- Jest jednak pewna sprawa. Ten plan, musisz zrealizować w pojedynkę. Mam nos znacznie czulszy niż girallonów. Ich może przepędzić, ale mnie do omdlenia doprowadzi. Musisz więc jakoś poradzić sobie w pojedynkę...Powinieneś wrzucić ową butlę wprost do siedliska ciężarnej samicy. I uważaj bo girallony potrafią być bardzo czujne, zwłaszcza w pobliżu gniazda.

Phalenopsis, Dzielnica Rzemieślnicza, w pobliżu domu Turama

- Widzisz życie nie ustaje w zadziwianiu nas ironią.- ciągnąc dalej paladyn zaczął z wolna iść wzdłuż ściany domów stojących za jego plecami, by po chwili przystanąć na chwilę. –Znam takich jak ty, cechujesz się wręcz niepoczytalną skłonność do okrucieństwa, agresji, gwałtownych wybuchów gniewu, a także wybujały temperament. - Gedwar urwał na chwilę. - U każdej baby można stwierdzić coś takiego.
Krasnolud spojrzał na niego z wyższością bijąca ze spojrzenia...Paladyni...A co oni mogą wiedzieć o babach? Banda prawiczków.
Wtem płonąca szmata szybkim ruchem powędrowała ku szyjce otwartej fiolki z oliwą, którą Gedwar chwycił wolną ręką. W mgnieniu oka, paladyn zamachnął się i z całej siły cisnął nią w Władcę Szczurów. Krasnolud odrobinę się przesuwając, uniknał lecącej butelki...Jak dotąd wysiłki jego przeciwnika bardziej nudziły krasnoluda niż stanowiły zagrożenie. Wbiegając we mgłę paladyn zniknął z pola widzenia...Krasnolud więc czekał na jego działania...czekał... Grayshar nie należał do cierpliwych.
-„ Podkulił ogon i zwiał. Mocny w pysku i w niczym innym.”- pomyślał z pogardą.
- Twoje szczęście paladynie, że mój czas jest zbyt cenny na ściganie cię. Inaczej ukróciłbym twój przydługi jęzor.- krzyknął. Ale Gedwar nie mógł tego słyszeć zajęty szukaniem wejścia na dach. Krasnolud wykonał parę machnięć skrzydłami, poszukał bezpiecznej uliczki i wylądował. Miał teraz na głowie inne sprawy do załatwienia. A co do paladyna...Prędzej czy później go znajdzie. Władca Szczurów był tego pewien.
Gdy więc Gedwar wdrapał się na dach...Po Graysharze nie było ani śladu w okolicy.
A mgła rozwiewała się już na wietrze...Po licznych tu osobach nie został żaden ślad.

Phalenopsis, Dzielnica Rzemieślnicza, w pobliżu domu Turama

Beriand uznawszy za najwłaściwsze wyjście unikanie wszelkich zagrożeń wycofywał się ostrożnie w kierunku domu Turama. Musiał nadłożyć drogi, gdy w błyskawicznym tempie mignęła koło niego potężną sylwetka humanoida. Jak na magiczną mgłę roiło się w niej od wielu stworzeń, które mogły być niebezpieczne. Elfi czarodziej zastanawiał się jak w wielką kabałę się wpakował. Wejście od frontu do domu Turama, mogło być niebezpieczne. Zbyt wiele uwagi tu skupiono...Niemniej można było przecież wejść od tyłu, poprzez ogród. I elfi mag postanowił wykorzystać tą możliwość. Ostrożnie przemykał na tyły domu, uważnie obserwując otoczenie. Miał juz wystarczająco dość niespodzianek na dziś...Trochę to mu zajęło. A sytuacja jaką zastał udział wiele pytań. Nieprzytomny Varryaalda i Yokura...Bałagan panujący w salonie. Drzwi do piwniczki otwarte na oścież. Turam chowający się pod stołem. I zakuty w stal wojownik mówiący do niego. – Mości panie skarbniku nic panu nie jest? Zwą mnie Gedwar, jestem pokornym sługą Krzewiciela Nadziei. Jest pan ranny? Co miało tu miejsce?
Stan Turama nadal się nie poprawił. Ba, Beriand miał wrażenie, że mu się pogorszyło. Tępym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń przed siebie. Krzewiciel Nadziei...Ten przydomek obił się Beriandowi o uszy. To chyba było jakieś pomniejsze ludzkie bóstewko.

Bagna Zapomnianego Boga, Ruiny twierdzy

Kolejny korytarz zakończony ślepy zaułkiem...Nifma z irytacja z twierdziła, że budowla ta bardziej przypominała labirynt niż zamek. Cóż, powstała przecież dla celów religijnych. I na pewno wyznawcy Ourobosa potrafili by wskazać logikę, tych zazębiających się dziwacznie korytarzy. Z początku nimfa biegła na oślep, uciekając od potencjalnych prześladowców...A przez to nie zapamiętała drogi, jaką się poruszała...Teraz nie wiedziała gdzie jest. Przypuszczała, że w starszej i porzuconej części twierdzy, gdyż prawie rozsypywała się. Nie było tu śladów zakonu który przejął po yuan-ti władzę nad twierdzą. Przez chwilę spętany stwór w tym zamku towarzyszył nimfie drwiąc z jej działań.
- Myślisz , że mnie pokonałaś leśna wiedźmo? Oddaliłaś jedynie w czasie to co nieuniknione...Liircha jest stara i nie może już żywić się moją mocą. Umrze prędzej czy później. To nieuniknione. Przyjdzie dzień, gdy będę wolny. A wtedy zniszczę ciebie...Choćbyś się skryła na końcu świata, znajdę i zniszczę cię za stawanie na mej drodze do chwały.
Póki co nimfa doszła do ruin jakiegoś pomieszczenia...Dach tym w miejscu przegnił i zapadł się pod własnym ciężarem.

I wtedy zobaczyła coś co napełniło ją nadzieją...Kruk szybował na niebie, a spostrzegłszy ją wylądował na kamiennym murze.

Bagna Zapomnianego Boga, Ruiny twierdzy

Lamia rozszarpawszy przeciwnika, zdziwiła się szarżującą w jej stronę nimfą...Jeszcze bardziej, gdy ta prześlizgnęła się pod nią. Niemniej twór magii jakim była, nie traktował stworzeń natury za coś istotnego. Ot żyło to sobie, gdzieś z dala od spraw świata. Ilmaxi satysfakcjonowało to, że nimfa przeżyła, a co zrobi dalej? To już nie było problemem niebiańskiej lamii. Ostrożnie postawiła zranioną łapę, stwierdzając, że nie może na niej podtrzymywać swego ciężaru. Rana była dość poważna, a forsowny bieg jaki sobie zafundowała tylko pogorszył jej sytuację. Gaalhil coś tam mówił do uciekającej nimfy, ale Ilmaxi nie zwróciła na to większej uwagi. Dopiero, gdy odezwał się do niej...
- No cóż, jeśli tak się dziękuje za ratunek... Nie będziemy za nią gonić. Wracajmy. Ja będę szedł najszybciej jak mogę, ale zaczekaj na mnie...Ilmaxi, wespół nie będziemy więcej biegali. Jesteś szybsza od diabła! – rzekł wesołym głosem. Następnie ruszył powoli naprzód, powrotną drogą, pochylając lekko głowę w zadumie.
Niebiańska lamia nie odparła nic, rozejrzała się pobieżnie po okolicy. Drugi gnoll leżał nieruchomo, zapewne nie żył. Dokuczliwa rana w łapie zniechęcała lamię do nadplanowej wędrówki, by to sprawdzić. Więc kulejąc odwróciła się i ruszyła za Gaalhilem...W mrokach lekko spowijających pomieszczenie, uwadze lamii umknął płytki oddech Tserreraka.

Bagna Zapomnianego Boga, Ruiny twierdzy, dawny refektarz

- No cóż, zajmę się teraz zakładnikami. Gdybyś mogła czuwać nad wejściami do komnaty, byłbym wdzięczny. Kyulii dołączy do ciebie. -rzekł wesoło Gaalhil, do zadziwiająco chmurnej niebiańskiej lamii. Ta w milczeniu sięgnęła po kamień, który nosiła zawsze przy sobie i siadając niczym lwica na swych łapach, przyłożyła ów kamień do rany. Na jej obliczu pojawiło się uczucie ulgi.
Następnie, Gaalhil rozejrzał się bacznie, szukając wzrokiem Kyulii. Ta rozmawiała z trójką więźniów...Oni jakoś nie mieli problemów z porozumiewaniem się z nią.
Młody psionik odezwał się donośnym, spokojnym głosem do więźniów:
- Wasza niewola dobiegła końca. Gdy opuścimy to miejsce, możecie towarzyszyć nam do pierwszego bezpieczniejszego traktu. Następnie nasze drogi się rozejdą, ale nim to nastąpi, chciałbym poznać wasze imiona i powody, dla których się tu znajdujecie.
-Jesteśmy poselstwem maharadży Ungbaggok, wielkiego Amusrta Achmen ethar Bahaima do Daeven-Tassair.- rzekła młoda kobieta w bogato zdobionych egzotycznych szatach (musieli pochodzić z daleka).- W czasie podróży, napadli nas jaszczuroludzie, dziewki przewadze liczebnej pokonali naszą ochronę. Widać jedynie Kuyili Amulabadżad egh Artali przeżyła...Dziękujemy, że pomogliście jej dopełnić obowiązek. Jeśli ów trakt prowadzi do Daeven-Tassair to bylibyśmy wdzięczni za doprowadzenie do niego. Jestem Kashvi, oficjalna tłumaczka. Z naszej grupy tylko ja biegle władam kupieckim. I paroma innymi językami.
Gdy niebiańska lamia usłyszała słowa Daeven-Tassair, na moment zwróciła uwagę na byłych więźniów. Ale tylko na moment...Potem znów wróciła do leczenia dokuczliwej rany.
-A co z młodą nifmą? Nie wróciła z wami?- spytała wiekowa staruszka, której ubiór raczej do egzotycznych nie należał.
- Pobiegła gdzieś...tam? - słowom Ilmaxi towarzyszył lekki ruch ramienia .-Żyje i ma się dobrze. Może jest tylko trochę wystraszona.
-Acha.- rzekła staruszka w odpowiedzi, gwizdnęła przywołując kruka. Po czym wysłała go gdzieś ze słowami.- Wiesz co masz robić przyjacielu.
Gdy rozmowa dobiegła końca, zwrócił się ponownie do Ilmaxi, z wyczuwalną nutką niecierpliwości w głosie:
- To cóż jeszcze mieliśmy w planach?
- Nie wiem jak ty, ale ja zamierzam wypocząć...To był dość męczący dzień.-
rzekła wymijająco lamia.
- A kim wy jesteście i jakie są wasze powody wędrówki?- spytała Gaalhila Kashvi, dodając po chwili.- Oczywiście, jeśli można wiedzieć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 26-08-2008 o 19:30.
abishai jest offline  
Stary 06-08-2008, 21:30   #682
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Bagna Zapomnianego Boga
“Ruiny twierdzy”


Nimfa pośpiesznie przemykała przez ruiny kolejnych korytarzy. Setki razy natrafiała na zawaliska blokujące dalszą drogę, a chyba tysiące na komnaty bez wyjść innych niż te, którymi weszła. Wyglądało na to, że kolejny raz się zgubiła, choć na razie niezbyt się tym martwiła. Znacznie bardziej bała się o Liirchę i to, co mogło się przydarzyć staruszce, jeżeli dopadła ją reszta gnolli. I właśnie ta niezbyt przyjemna myśl sprawiała, że dziewczyna szła najszybciej jak tylko pozwalał jej panujący wokoło półmrok i rozmaite przeszkody.

Ból w przebitym ramieniu wciąż dawał o sobie znać, więc nimfa znalazła jakiś wygodny kamień i usiadłszy na nim, podwinęła rękaw zakrwawionego ubrania, by dokładniej przyjrzeć się ranie. Nie wyglądało to za pięknie, ale na szczęście, wokoło rany nie wytworzył się obrzęk charakterystyczny dla większości trucizn o jakich słyszała nimfa. Dziewczyna nie czuła się też jakoś szczególnie osłabiona, oczywiście poza bólem towarzyszącym każdemu ruchowi ręki, więc najpewniej broń gnolla nie była zatruta. I chwała bogom, bo trucizna była ostatnim czego potrzebowała Aeterveris.

Po otarciu rany z krwi i innych, nieprzyjemnie wyglądających rzeczy, dziewczyna przez chwile się zastanowiła. Jej strój i tak nadawał się już jedynie do wyrzucenia i bez wątpliwości, przy najbliższej okazji, dziewczyna musiała kupić sobie nowy. Mając do wyboru, wykrwawienie się na śmierć, zakażenie rany, albo zniszczenie rękawa koszuli i zrobienie z niego prowizorycznego opatrunku, Aeterveris wybrała ostatnią opcje. Odcięła więc czystszy z rękawów i przerobiwszy go na kilkanaście pasów, obwiązała ranne ramie, cicho sycząc z bólu, gdy materiał zacisnął się wokoło ramienia. Choć efektu pracy nimfy, nawet przy dużej dozie dobrej woli, nie można było nazwać fachowym opatrunkiem, to dziewczyna uznała, że na jakiś czas powinien wystarczyć.

Nimfa doskonale zdawała sobie sprawę, że mogła wykorzystać swoje moce, by zaleczyć ranę, ale mimo wszystko wolała nie ryzykować. Ostatnim razem, gdy skorzystała z magii, okazało się, że ze wszystkich stron otacza ją północ i to niezależnie, w którą stronę i o jaką odległość zmieniła swoje położenie.

Po opatrzeniu rany, Aeterveris podjęła swoją wędrówkę, znów nie starając się specjalnie oszczędzać. Czuł, że ma zbyt mało czasu, by móc go marnotrawić na spokojne spacerki. Tym bardziej, że nie była pewna jaki los zgotowała Tserrerakowi. Czy jej cios go zabił? A może jej wybawcy dobili umierającego gnolla? Niby Aeterveris słyszała jak tamten mężczyzna krzyknął coś o „przychodzeniu w pokoju”, ale dziewczyna w czasie swoich podróży zbyt często natrafiała na kłamców i oszustów, by powierzać własne życie zupełnie obcej osobie.

Okolica zaczęła powoli ulegać zmianie. Coraz mniej było tu śladów dawnej bitwy, symboli dobrego bóstwa wyrytych na ścianie, czy zwyczajnie ciał, a właściwie szkieletów, poległych w przeszłości. Za to dziewczyna widziała więcej zniszczeń wywołanych przez czas. Tutaj jeszcze wyraźniej można było poczuć wiek twierdzy... budowli, która dawniej musiała robić niesamowite, przytłaczające wrażenie swoją monumentalnością i rozmachem z jakim została wybudowana. Aeterveris chciałby zobaczyć to miejsce w czasach największej świetności... z pewnością to musiał być niezapomniany widok.

I właśnie, gdy dziewczyna próbowała wyobrazić sobie wygląd twierdzy, w czasach, gdy ta była pełna życia, odezwał się ten wstrętny głos.

- Myślisz , że mnie pokonałaś leśna wiedźmo? Oddaliłaś jedynie w czasie to co nieuniknione... Liircha jest stara i nie może już żywić się moją mocą. Umrze prędzej czy później. To nieuniknione. Przyjdzie dzień, gdy będę wolny. A wtedy zniszczę ciebie... Choćbyś się skryła na końcu świata, znajdę i zniszczę cię za stawanie na mej drodze do chwały.

Aeterveris uśmiechnęła się pod nosem, nic nie robiąc sobie z gróźb pomiotu bóstwa. Przyszłość jest... no właśnie... przyszłością. Więc po co zawracać sobie nią głowę w teraźniejszości? Jednak, mimo wszystko, dziewczyna postanowiła odpowiedzieć, choć tym razem wcale nie trudziła się na tworzenie złośliwych i zawoalowanych uwag,.

- Nie masz pojęcia o niczym, malutki gadzie, więc trzymaj swój jadowity język za kiełkami. Inaczej kiedyś się w niego ugryziesz i umrzesz od własnej trucizny. Pewnie masz rację, że prędzej, czy później powrócisz, ale podejrzewam, że nawet ja, mimo mojej długowieczności, nie dożyje tego dnia. A jeżeli przypadkiem się zdarzy, że jednak doczekam, to wiedz, że nawet na krańcu świata będę z utęsknieniem wypatrywać twojego przybycia... bym mogła odesłać cię do twojego plugawego ojca.- Aeterveris umilkła na chwilę, poczym ze złośliwym uśmiechem dodała.- A teraz może razem pośpiewamy, co? Albo ja pośpiewam, a ty będziesz skomleć o litość, jak ostatnim razem?

I właśnie w momencie, gdy nimfa zakończyła swoją wypowiedź, do jej uszu dotarł nowych dźwięk. Trzepot skrzydeł... Aeterveris uniosła głowę, by spojrzeć wprost na kruka, który właśnie obniżał swój lot i już po chwili usiadł na murze, na wprost dziewczyny.

***

Mając przewodnika w postaci towarzysza Liirchy, podróż była znacznie szybsza i krótsza. Ale co ważniejsze, upewniła Aeterveris w niemiłym przekonaniu, że przez ten cały czas szła w kierunku odwrotnym do zamierzonego. Dziewczyna, przeklinając własne wyczucie kierunku i dziką magię, starała się nadrobić czas raźnym krokiem i cichą melodią na ustach.

Pierwsze, co dało jej znać, że zbliża się do celu, były pojedyncze słowa, urywki z jakieś rozmowy, toczonej w niezrozumiałej dla Aeterveris mowie. Dziewczyna, choć była pewna, że kruk zaraz wyda jej obecność, zwolniła kroku i zbliżała się do obozu starając zachować całkowitą ciszę. Stopniowo odgłosy rozmów stawały się coraz głośniejsze, a ostry słuch nimfy pozwalał jej wyłapać konkretne głosy.

Wydawało jej się, że słyszy jedną z kobiet, które jakiś czas temu pomogła uratować z pazurów jaszczuroludzi. Mówiła w kupieckim, więc to musiała być ta tłumaczka. Na całe szczęście, w jej głosie Aeterveris nie słyszała ani strachu, ani gniewu, więc najwyraźniej kobiecie nic nie groziło.

Pocieszona tym nimfa, ruszyła ponownie szybszym krokiem, minęła ostatni zakręt i znalazła się w korytarzu prowadzącym do komnaty, z której dobiegała rozmowa. Pierwsze co rzuciło jej się w oczy, to siedząca prawie w progu lamia, ta sama, której krwawy pokaz rozszarpywania wrogów zaniepokoił dziewczynę. Istota również dostrzegła zbliżającą się Aeterveris, ale najwyraźniej nie uznała jej za zagrożenie, bo jedynie ze spokojem przypatrywała się nimfie. Fakt, że strażniczka nie wykazała agresji, niemal całkowicie wyciszył obawy dziewczyny... do czasu, gdy ta dostrzegła Liirchę, której ubranie było całe we krwi. W pierwszej chwili barwy odpłynęły z twarzy Aeterveris, jednak dziewczyna szybko wyrwała się z pierwszego szoku i niezważająca na nic, ani na nikogo, podbiegła do staruszki.

- Nic ci nie jest?- spytała, przyklękając obok Liirchy.
- Nie, dziecko, nic mi nie jest.- odpowiedziała, słabo się uśmiechając, staruszka.
- Dzięki bogom... martwiłam się, że reszta gnolli cię znajdzie i...

Nimfa przerwała w pół zdania. Dopiero teraz umysł dziewczyny dał jej znać, co takiego dostrzegła wbiegając do komnaty. Srebrne oczy skierowały się w kierunku jednego z rogów pomieszczenia, gdzie leżało kilka ciał gnolli.

- Ale jak... co...- przez zaciśnięte gardło próbowała zadać pytanie Aeterveris.

Staruszka znów się uśmiechnęła i skinieniem głowy wskazała na coś za plecami dziewczyny. Zaskoczona nimfa odwróciła się, by spojrzeć wprost na mężczyznę, którego tak bezceremonialnie oślepiła jakiś czas temu.

Aeterveris prawie nigdy nie czuła się głupio, niezależnie od sytuacji. No i również prawie nigdy nie brakowało jej słów. Tym razem jednak, było inaczej. W duszy przeklinała się za własną głupotę i nadmierną ostrożność, równocześnie zastanawiając się co ma powiedzieć.

- Chyba nasze pierwsze spotkanie nie przebiegło najlepiej.- zaczęła niepewnie.- Wiem, że to głównie moja zasługa, więc... wybaczcie mi i pozwólcie zacząć od nowa.- Aeterveris uśmiechnęła się zarazem przepraszająco i niepewnie, a jednak w dziwnie ujmujący sposób.- Dziękuje ci panie i twojej towarzyszce za pomoc jaką mi udzieliliście. Pewnie, gdyby nie wy, te gnolle zrobiłyby ze mnie swój następny posiłek i z pewnością nie rozmawialibyśmy teraz. Jestem Aeterveris, z zamiłowania podróżniczka i poszukiwaczka wszelkiego rodzaju legend, opowieści i historii...- nimfa przerwała na chwilę, dając mężczyźnie czas na odpowiedź.
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 07-08-2008 o 20:18.
Markus jest offline  
Stary 08-08-2008, 13:15   #683
 
Umbriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie coś
Rozmowy w ruinach
To co pozytywne, nie ulega zniszczeniu, negatywność zaś, sama niszczy siebie.

Psionik zatrzymał wzrok na kamieniu, który Lamia właśnie przykładała do swej rany.

„Muszę z nią kiedyś o nim porozmawiać. Intrygujący przedmiot…” – pomyślał, błyskając oczami z zaciekawienia. Przemógł jednak swą chęć poznania właściwości i pochodzenia rzeczy, którą Ilmaxi najwyraźniej się leczyła, bądź, jak pomyślał chwilę później, koiła ból. Odwrócił się zatem do więźniów, przemawiając:

- Wasza niewola dobiegła końca. Gdy opuścimy to miejsce, możecie towarzyszyć nam do pierwszego bezpieczniejszego traktu. Następnie nasze drogi się rozejdą, ale nim to nastąpi, chciałbym poznać wasze imiona i powody, dla których się tu znajdujecie.


- Jesteśmy poselstwem maharadży Ungbaggok, wielkiego Amusrta Achmen ethar Bahama do Daeven-Tassair.- rzekła młoda kobieta w bogato zdobionych egzotycznych szatach (musieli pochodzić z daleka).- W czasie podróży, napadli nas jaszczuroludzie, dzięki przewadze liczebnej pokonali naszą ochronę. Widać jedynie Kuyili Amulabadżad egh Artal przeżyła...Dziękujemy, że pomogliście jej dopełnić obowiązek. Jeśli ów trakt prowadzi do Daeven-Tassair to bylibyśmy wdzięczni za doprowadzenie do niego. Jestem Kashvi, oficjalna tłumaczka. Z naszej grupy tylko ja biegle władam kupieckim. I paroma innymi językami.

„ A więc Kyulii pochodzi z ich stron. To świetnie się składa, będziemy mogli ruszyć, bez narażania naszej misji jej atakami agresji.” – rozmyślał rzeczowo młodzieniec, analizując przekazane mu informacje. Kątem oka zauważył, jak lamia ożywia się, gdy padła nazwa miejsca, w którego stronę zmierza poselstwo. To także zrodziło w jego głowie kilka pytań, teraz jednakże przyszedł czas na odpowiedź, nie rozważania.

- Zwą mnie Gaalhil Varher, a to moja towarzyszka, Ilmaxi – wskazał tu dłonią na Lamię – Jestem rad, iż spotkaliśmy na swej drodze tak zacne osoby, tym bardziej, gdy biorę pod uwagę fakt, że dziś mogliście utracić wszyscy życie – powiedział na poły uprzejmie, na poły krytycznie, składając nacisk na ostatnie słowo – Nasza droga nie prowadzi niestety w stronę, którą zmierzacie, więc, rozstaniemy się niestety w najbliższym, spokojniejszym obszarze.
Niezwykle miło poznać mi Cię Kashvi – tu obdarzył ją swoim urzekającym uśmiechem – Kyulii niezwykle mężnie spisała się w boju. Mimo bariery językowej, udało nam się jakoś porozumieć. Przekaż jej ode mnie, że jest dzielną i piękną kobietą, dla mnie zaś zaszczytem było podróżowanie z nią.

Tego typu uprzejmości zawsze wymieniał z ludźmi, uważał bowiem, że to podstawa do przyjaznej, ciekawej rozmowy.
Chciał dowiedzieć się, co Kyulii myśli o nim, z ciekawością czekał zatem na odpowiedź, opierając ręce na biodrach, jak to zwykł czasem robić. Całym swoim ciałem dawał do zrozumienia, że jest spokojny i wyluzowany, w swej świadomości jednak zachowywał czujność, co jakiś czas kątem oka obserwując otoczenie. Niezwykle ciekaw był także stron, z których pochodzą, dodał zatem:

- Gdybyśmy mieli nieco czasu, opowiedz mi proszę, Kashvi, o stronach z których pochodzicie, wydaje mi się, że leżą w bardzo odległym zakątku świata.

Chwilę później pewna staruszka zaczęła wypytywać się o nimfę. Widocznie, znały się, a fakt ten potwierdzał, najwyraźniej magiczny, kruk, wysłany przez ową staruszkę w jakimś celu.
Gaalhil jednak nie uznawał nimfy, ni staruszki, za źródło zagrożenia, więc powziął zamiar nie wypytywania jej.

Gdy usłyszał później słowa lamii, które wyrzekła w odpowiedzi na jego pytanie, uśmiechnął się do niej ciepło i odpowiedział tylko:

- Odpocznij, jesteś mi potrzebna.

I rzeczywiście, zrozumiał wreszcie jak ważne w trakcie tej podróży będzie dla niego Lamia. Polubił ją także, mimo jej drapieżnych zapędów i niemal żołnierskiej konkretności.

- A kim wy jesteście i jakie są wasze powody wędrówki?- spytała Gaalhila Kashvi , dodając po chwili.- Oczywiście, jeśli można wiedzieć.

- Jesteśmy podróżnikami, zmierzającymi w stronę Phalenopsis. Mamy tam pewne sprawy do załatwienia. – rzekł spokojnie, dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru mówić nic więcej na ten temat.

W tym momencie zauważył nimfę, która wbiegła do komnaty. Przezornie położył dłoń na broni, widząc jednakże, że przyklękła nad staruszką, zdjął ją z rękojeści i uśmiechnął spokojnie. Stwierdził nawet, że wzruszył go widok nimfy, dbającej tak o życie i bezpieczeństwo tej staruszki. Ciągle uważał ją jednak za spłoszone stworzenie, dlatego nie podejmował żadnych kroków.

- Chyba nasze pierwsze spotkanie nie przebiegło najlepiej.- zaczęła niepewnie.- Wiem, że to głównie moja zasługa, więc... wybaczcie mi i pozwólcie zacząć od nowa.- Nimfa uśmiechnęła się zarazem przepraszająco i niepewnie, a jednak w dziwnie ujmujący sposób.- Dziękuje ci panie i twojej towarzyszce za pomoc jaką mi udzieliliście. Pewnie, gdyby nie wy, te gnolle zrobiłyby ze mnie swój następny posiłek i z pewnością nie rozmawialibyśmy teraz. Jestem Aeterveris, z zamiłowania podróżniczka i poszukiwaczka wszelkiego rodzaju legend, opowieści i historii...- nimfa przerwała na chwilę, dając mu czas na odpowiedź.

Gaalhil spojrzał się na nią, unosząc lekko kąciki ust i przekrzywiając zadziornie głowę.

- Jestem Gaalhil, z rodu Varher, miło mi cię poznać – rzekł spokojnym, a może nawet ciepłym, głosem, po czym skłonił się i nim nimfa zdążyła coś zrobić, szarmancko pocałował ją w rękę. – Ależ nic nie szkodzi, takie mamy czasy, że trzeba zachować najwyższą ostrożność. Mam jednak nadzieję, że nie jest to zwyczajowy sposób przywitania nimf – dodał, w odpowiedzi na jej przeprosiny i zaśmiał się lekko – Mam jeszcze małe problemy ze wzrokiem, ale to chyba z powodu pięknych kobiet mnie otaczających – ciągnął żartobliwie – W każdym razie, niezwykle miło mi cię poznać, Aeterversis. Powiem szczerze, że uratował Cię twój piękny śpiew, który zaalarmował mnie, że gdzieś jeszcze znajduje się dama w potrzebie – tu zastanowił się chwilkę, przerywając rozmowę – Ach, ale zapomniałbym przedstawić mą towarzyszkę – tu wskazał ponownie na lamię – To Ilmaxi, zadziwiająca i małomówna jak zawsze. – zmienił ton, ze swej beztroskiej wesołości, na stonowany, poważny – Ci tutaj mieli nieszczęście natrafić na kogoś, kto przejmuje się losem innych. Dałbym wiele żeby ich nie zabijać… – zachowywał się otwarcie i przyjaźnie tak, jakby nie miało dla niego znaczenia, co się dzieje dookoła. Gdy jednak wspomniał o gnollach, w jego oczach można było dostrzec coś jeszcze – smutek, cierpienie, powagę i doświadczenie, wskazujące na przeżycie o wiele więcej, niż wskazywał na to jego wiek i niemal beztroska postawa. Niemal było widać, jak idealizm, ściera się w nim z brutalną rzeczywistością, i że tylko dzięki doskonałemu opanowaniu, zachowuje wciąż w sobie to, co najlepsze.
 
__________________
13 wydział NYPD
Pijaczek Barry
"Omnia mea mecum porto"
Umbriel jest offline  
Stary 09-08-2008, 18:58   #684
 
Beriand's Avatar
 
Reputacja: 1 Beriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemu
Beriand zaczął wprowadzać w życie swój plan, obchodząc nekromantę i paladyna. Gdy jednak po chwili koło niego mignęła potężna sylwetka jakiegoś humanoida, stwierdził że zapewne wszystko się skończyło i lepiej wracać do domu krasnoluda. Jednak biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację, czarodziej postanowił nie wchodzić frontowymi drzwiami. Ale zawsze przecież można wejść od tyłu...

To co zobaczył w środku, bardzo go zdziwiło. Varryaalda i Yokura bez zmysłów leżący na podłodze, bałagan w salonie, drzwi piwniczki otwarte, Turam siedzący pod stołem... I jeszcze jakiś opancerzony wojownik, który pytał skarbnika gildii inżynierów czy nic mu nie jest.~ Pokorny sługa... Krzewiciela Nadziei? To chyba jakieś ludzkie bóstewko... W takim razie wychodzi że to paladyn. Ale czy Ten paladyn? Żyje? Lepiej sprawdzić... ~. Poza tym elf doszedł do wniosku, że "świętego" paladyna nie należy się raczej obawiać. Krasnolud wyglądał raczej gorzej niż przedtem. Beriand jeszcze raz spojrzał na otwarte drzwi i rozszerzył ze zdziwienia oczy. Podszedł do nich szybko, nie zważając na paladyna, i spojrzał w głąb piwnicy. Nie ma Mi Raaza. A sam chyba by się nie wydostał... a w każdym razie nie pokonałby dwójki "strażników"~.

-No to świetnie- mruknął- Turam raczej nie powie co się tu stało. Jestem Beriand, czarodziej- zwrócił się po chwili do wojownika- A to pan miał może przyjemność spotkać się niedawno z pewnym nekromantą?

Po tych słowach podszedł do nieprzytomnej dwójki i sprawdził czy i jak są ranni, jednak z niecierpliwością czekał na odpowiedź paladyna.
 
Beriand jest offline  
Stary 11-08-2008, 16:58   #685
 
Odyseja's Avatar
 
Reputacja: 1 Odyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputację
Gdy tylko Luinehilien znalazła się blisko świątyni, Nuhilla wybiegła jej na powitanie. Druidka przyklękła przy niej i delikatnie pogładziła miękką sierść zwierzęcia. Potem wstała i skierowała swoje kroki w stronę przybytku. Wilczyca kroczyła tuż przy nodze młodej dziewczyny. Uwadze pół-elfki nie uszło zaniepokojenie wilczej przyjaciółki. Widziała, że Nuhilla wyczuwa, że coś jest nie tak. Na miejscu, przy którym zostawiła zaatakowaneg przez pnącza ucznia, zastała Boreina, czytającego stare zwoje. Nie była zaskoczona jego obecnością. W końcu jej nieobecność była dość długa. A może znalazł coś, co mogło pomóc? W jej spojrzeniu natychmiast zapaliła się iskierka nadziei...

- Niestety, nie znalazłem niczego co by mogło pomóc. Przejrzałem wszelkie zapiski dotyczące rytuałów druidzkich...I nic nie znalazłem. Nigdy nie przytrafił się taki przypadek.

...Która zgasła równie szybko, jak się pojawiła. Zostało już tylko jedno, co mogła zrobić. Chciała jednak najpierw zasięgnąć rady o wiele bardziej doświadczonego od niej druida.

- Gdyby spróbować kontrolowania roślin? Może by podziałało?- spytała cichym, pozbawionym nadziei głosem.

- Nie wiem...Teoretycznie to jest roślina, chyba...-odparł Borein.- Zaklęcie nie powinno wywrzeć negatywnych skutków. Zakładając jednak że uda się kontrolować te ...pnącza. Jakie rozkazy zamierzałabyś wydać?

Jakie rozkazy? Faktycznie powinny być one dobrze przemyślane. W milczeniu usiadła na trawie obok Ammana, wpatrując się w rosnące niedaleko drzewo. Zastanawiała się.

Odezwała się dopiero po niedługiej chwili.

- Jeśli by się udało... - zaczęła. - rozkazałabym, żeby... to coś zostawiło Ammana, nie czyniąc mu krzywdy.

Wysłuchała reakcji druida, po czym jeśli była pozytywna wstała i uklękła przy chłopaku. Z woreczka wyciągnęła odpowiednie komponenty i obracając je w dłoniach, skupiła się najbardziej jak potrafiła. Gdy wyciszyła się i poczuła, że jest gotowa, półszeptem wypowiedziała w języku druidów zaklęcie. Miała taką nadzieję, że to coś pomoże... pod warunkiem, że nie namiesza tu dzika magia.
 
__________________
A ja niestety nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Co spróbuję coś napisać, nic mi nie wychodzi. Nie mogę się za nic zabrać, chociaż bardzo bym chciała. Nie wiem, co się ze mną dzieje. W najbliższym czasie raczej nic nie napiszę. Przepraszam.
Odyseja jest offline  
Stary 14-08-2008, 15:40   #686
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Vaein Toris, zapomniana cytadela Ordo Cronos

Mając już środki Arein mógł zastanowić się nad efektywnym ich wykorzystaniem. Ale do tego potrzebował opracować plan...Którego pierwotne zarysy musiał skorygować o uwagi gnoma. Na wstępie jednak przeprosił Loagheera za swe niezręczne pytanie o alchemię.
Co gnom skitował słowami.- Eee...tam...małe piwo.
Wyrażeniem, jakie gnomy, krasnoludy i ludzie na północ od Gór Środka Świata określały trywialne sprawy.
Następnie cienioelf przedstawił gnomowi swój plan. - Proponuję zrobienie drugiej takiej mikstury, którą się rzuci w girallona, kiedy ten będzie na powierzchni. Dodatkowo z szat w sypialni można zrobić filtry na twarz chroniące przed zapachem, można je nieco ulepszyć być może alchemią. Mój chowaniec Szazel natomiast przybierze swoją naturalna postać i dzięki zdolności do bycia niewidzialnym wleci tam i zrzuci bombę, potem szybko wróci, powinien też lecieć dość wysoko, gdyż girallony w pierwszej chwili mogą próbować znaleźć przeciwnika, ale będą go zapewne szukały na wysokości ich głów, nie nad nimi, więc powinien być stosunkowo bezpieczny.
- To się może udać...Aczkolwiek brak już materiałów na drugą śmierdzibombę, a zrobienie ulepszonych alchemicznie filtrów...Na to brak zarówno czasu jak i z mojej strony... odpowiedniej wiedzy.-
odparł Loagheer.

Vaein Toris, zapomniana cytadela Ordo Cronos, pół godziny później.

Szazel niewidoczny dla girallonów leciał nad sufitem zdewastowanej komnaty. Stwory nie zwróciły na niego uwagę. Był zbyt małym źródłem zapachów, by go uznać za potencjalne zagrożenie. I zbyt trudnym do wykrycia, by na niego zapolować. Imp starał się trzymać z dala od wszelkich podejrzanych glifów, których w komnacie było sporo. Gdy znalazł się nad celem, puścił butlę. Ta rozbiła się z hukiem odłamkami szkła raniąc boleśnie acz niegroźnie ciężarną samicę.
Ciężki zielony opar błyskawicznie rozprzestrzeniał się po komnacie, zmniejszając obszar widoczności do jednego metra.

Spanikowane wrzaski girallonów świadczyły o tym, że plan powiódł się. Bestie nawoływały się, a ich oddalające się piski świadczyły, że zdecydowały porzucić się, śmierdzące obecnie, siedlisko.
To była idealna okazja by Arein wraz Loagheerem wydostali się...Obaj , z twarzami zakrytymi prowizorycznymi filtrami prawie na ślepo brnęli w kierunku wyjścia.
Leardmooński gnom miał rację...Odór z mikstury był przytłaczający. Smród zdawał się wwiercać w świadomość cienioelfa. Prowizoryczny filtr, tym przypadku, niewiele pomagał...Arein miał wrażenie że żołądek podszedł mu do gardła i tylko czeka na okazję by przez nie wyskoczyć wraz zawartością. Tylko cudem udało się Areinowi nie zwymiotować...W końcu wyrwał się z cuchnącej chmury na wolność wraz Loagheerem, który stracił przytomność parę kroków od wejścia do cytadeli. Arein zerwał maskę, cuchnącą już specyfikiem gnoma, i głęboko odetchnął czystym górskim powietrzem. Girallony oddalały się od cytadeli, skacząc z małpią zręcznością, po stromych skałach zbocza w którym wykuta została cytadela. Nie zamierzały juz wrócić do cytadeli... przynajmniej na razie. Gnom leżał nieprzytomny, a zerwawszy mu maskę z twarzy Arein stwierdził, że oddycha. Odsunął ciężkie jak na swój rozmiar ciało gnoma, z dala od oparów wydostających się z wnętrza cytadeli. Loagheer powinien wkrótce odzyskać przytomność, tymczasem zaś... Wąską ścieżką prowadzącą do twierdzy zbliżało się kolejne, potencjalne zagrożenie...choć niekoniecznie.
Było to diablę w bogatych szatach i podpierający się dziwacznym kosturem.

Musiał należeć do elity tego planu, bowiem eksluzywność jego szat przekraczała to, co nosił Arein na rodzimym planie. Cienioelf wiedział, że został przez diablę zauważony, co jednak nie zmieniło spokojnego, wręcz nonszalanckiego tempa wędrówki diablęcia. Dawał tym wyraźnie do zrozumienia, iż nie uznaje Areina za zagrożenie...Albo blefował.

Phalenpopsis, Dzielnica Przybyszów, świątynia Pana Kniei

Świątyń poświeconych Sylvanesowi było niewiele na świecie...I były tylko w miastach. Kult Pana Kniei wolał bowiem swe rytuały odprawiać na świeżym powietrzu. Niemniej mieszczuchy wolały mieć jakąś chociaż namiastkę świątyni. I tak powstał ten przybytek. Wykonany jedynie z kamiennych bloków obrabianych tradycyjnymi metodami pochodzącymi jeszcze za czasów tytanów. Aby połączyć dwa pionowe bloki skalne z poziomo ustawionym na szczycie megalitem rzemieślnicy zastosowali łączenie na pióro i wpust, aby zapobiec zsunięcia znajdującemu się na szczycie kamiennej płyty. Wyglądało to w ten sposób, że czopy znajdujące się na poziomym bloku skalnym zostały wpuszczane w otwory wywiercone w dwóch na sztorc postawionych megalitów. Identyczna metoda stosowana była przy tworzeniu kręgów druidzkich. Nigdy przy budowie nie stosowano gwoździ i żelaznych narzędzi. Tradycja druidzka tego zabraniała. Szczeliny pomiędzy głazami uszczelniono torfem i mchem. Przez co wygląda świątyni przypominał bardziej grobowiec niż przybytek religijny, z jednym wejściem i bez okien. Surowy i ubogi w szczegóły posąg Silvanesa- mężczyzny z rogami jelenia na głowie, bynajmniej nie poprawiał ponurego nastroju jakim wydawała się emanować świątynia...Z drugiej strony druidzi Pana Kniei byli zazwyczaj ponurymi i nieskorymi do żartów osobami. Równowaga życia i śmierci to poważna sprawa.
Borein przyglądał się rzucającej zaklęcie druidce. Nie zabronił jej rzucania tego czaru, nie znalazł kontrargumentów...W ogóle nic nie powiedział. Sytuacja przerastała ich oboje.
Stary druid spojrzał na ściany i pomnik bóstwa spowitym w półmroku...Kiedyś uważał, że taki półcień nadaje świątyni mistyczny charakter...Obecnie wydawał mu się złowrogi.
Przebieg czaru wydawał się niezakłócony, ale czy odniósł efekt?
Z oplecionej pędami, twarzy Ammana dobiegł głos.- Mów...służko natury.
Choć był to głos Ammana, to jednak był jednostajny i pozbawiony naturalnej intonacji.
Zapewne roślina używała ciała Ammana do komunikacji.
-Opuść Ammana nie robiąc krzywdy jego ciału.- rzekła Luinehilien.
- Nie...Nie możesz mi kazać zrobić coś, co by mnie zabiło, a ja nie mogę zabić ciebie...jeszcze nie mogę. Ale zaklęcie, które rzuciłaś, nie będzie trwało wiecznie. A ja, tak.- odparła roślina głosem niedoszłego druida.

Bagna Zapomnianego Boga, Ruiny twierdzy, dawny refektarz

- Ungbaggok to olbrzymia metropolia, jedno z siedmiu wiecznych miast. W zapomnianych czasach rządzili nimi tytani z rodu El-Achem-Mziir. W późniejszych wiekach złoty smok Arcanimios i jego potomkowie, którego ród przetrwał rewoltę Pochlebcy i upadł w czasach najazdu Smoczych Panów ze wschodu. Przez długi czas Ungbaggok było ciemiężone przez skośnookich namiestników Pan Lunga. Dopóki czarodzieje pod wodzą siedmiu wielkich arcymagów nie wszczęło rewolty, która pozwoliła wypędzić ciemiężców. Ibram Elfem ethar Bahama, przodek obecnego maharadży.- Kashvi była doskonałą oratorką. Każde słowo jakie wypowiadała wplatane było ledwie zauważalny rytm. Co powodowało, że jej głosu słuchało się z wielką przyjemnością.- Stara część Ungbaggok to gigantyczne pałace i domy, o wielkich oknach i potężnych białych murach. Każde zdobione freskami pomieszczenie jest tak duże, że można w nim zmieścić pięć słoni. To właśnie w tej części żyły przed eonami giganci i tytani. Stare Ungbaggok jest zbudowane z białego marmuru...Inne części miasta korzystają z pośledniejszych materiałów. Miasto jest olbrzymie i gwarne...Bazary i wędrowni artyści, kapłani nawołujący do czczenia ich bóstw oblegają ulice i w dzień i w nocy. Zapach kwiatów miesza się z zapachami przypraw z całego świata. Odgłosy dżungli z tysiącami ludzkich i nieludzkich języków i narzeczy. Bowiem Ungbaggok jest zamieszkane jedynie w dwóch trzecich swojej powierzchni. Resztę miasta pochłonęła otaczająca je dżungla. Maharadża liczy jednak na to, że populacja miasta osiągnie kiedyś swe pierwotne rozmiary, a miasto świetność, jaką miało za rządów smoczego rodu Arcanimiosa.
Opowieść tę, przerwały późniejsze wydarzenia...Wśród których za najciekawsze można by uznać pojawienie się nimfy.
Gdy zaś Gaalhil galanteryjnie przedstawił swą skromną osobę i oraz swą towarzyszkę Ilmaxi, ta mruknęła jedynie.- Witam.
Tymczasem staruszka gdzieś poszła, jak się po chwili okazało...zapewne do spichlerza. wróciła bowiem z miskami pełnymi pożywnego, ale mało wykwintnego kleiku. A wszelkie próby odmowy posiłku ukróciła słowami.- Nie musicie się martwić o mnie. Mam nieskończony zapas tego jedzenia. Mogę się nimi podzielić, nawet gdyby było was dwa razy więcej.
Po czym zwróciła się do Aeterversis.- Drogie dziecko, wydajesz się najlepiej poinformowana, co do sytuacji poza Bagnem Zapomnianego Boga. Możesz podzielić się z nami nowinami ze świata?

Phalenopsis, Dzielnica Rzemieślnicza, dom Turama

-No to świetnie- mruknął elfi czarodziej.- Turam raczej nie powie co się tu stało. Jestem Beriand, czarodziej- zwrócił się po chwili do wojownika- A to pan miał może przyjemność spotkać się niedawno z pewnym nekromantą?
-Wątpliwą przyjemność...zapewniam.-odparł Gedwar i dodał.- Nie zdziwiła cię panie, obecna sytuacja. Zapewne więc wiesz więcej ode mnie. Domyślasz się co tu się stało? I kim ty jesteś oraz co cię łączy z Turamem?
Wysłuchując odpowiedzi Berianda osobnik ze sporą wprawą sprawdził stan obu nieprzytomnych towarzyszy. Widać było, że zna się na tym lepiej niż elf. Niemniej zapewne doszedł do takich samych wniosków jak Beriand. Zarówno Varryaalda i Yokura zostali ogłuszeni. Ich życiu nie zagrażało żadne niebezpieczeństwo. Za dwie, trzy godziny powinni dojść do siebie. Gorzej było z krasnoludem. Na jego „rany” były tylko dwa lekarstwa, spokój i czas... Niemniej, i jednego i drugiego brakowało w Phalenopsis.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 19-08-2008 o 12:45.
abishai jest offline  
Stary 22-08-2008, 11:58   #687
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
-Udało się! – wykrzyknął Arein próbując złapać łyk świeżego powietrza. Plan, aczkolwiek prosty, okazał się skuteczny. Wyglądało na to, że gnom rzeczywiście ciężej zniósł smród chemikali… leżał teraz bezbronny u jego stóp…

-Może być niebezpieczny, mistrzu czy nie lepiej się go teraz pozbyć? – w głowie maga rozległ się głos Szabela. Rzeczywiście chowaniec już go ostrzegał, a sam gnom zdawał się być nieco obłąkany… jednak to dzięki niemu wydostali się, gdyby go teraz zabił zhańbił by swój honor i dumę. Z grymasem na twarzy zwrócił się w myślach do impa:

-Wiem, Szazel, lecz okazał się użyteczny i takim też być może w przyszłości oraz… to dzięki niemu się nam udało, to że daruję mu jego życie… niech to będzie spłata długu….

-Jak sobie życzysz mistrzu… długi to niebezpieczna rzecz, dobrze, że ten już jest spłacony. – odparł chowaniec w myślach z lekką nutą niezadowolenia, ale i zrozumienia. Pochodził z piekła, wiedział jaką moc mają długi i co mogą spowodować.

Cienioelf spojrzał przed siebie szukając w dali jakiegoś miasta do którego mógłby się udać i zdobyć tam informacje jak uciec z tego przeklętego planu. Wtedy zobaczył postać zbliżającą się w ich stronę – diablę, mag najprawdopodobniej… być może ten sam co zlecił zabicie byłego mistrza tej twierdzy…szedł pewnie, zbyt pewnie. Może był to podstęp, a może rzeczywiście był potężny. Szedł sam, powolny krokiem zbliżając się do miejsca gdzie stał Arein

-Szazel! Czy wiesz kto to? Wydaje mi się, że w jego żyłach płynie diabelska krew, wiesz może kto był jego rodzicem? – szybko w myślach posłał wiadomość chowańcowi.

Podszedł do gnom i szturchnął jego ramię.

-Ocknij się Loagheerze, ktoś właśnie zbliża się w naszą stronę.- powiedział spokojnie i powoli, nie chciał drażnić gnoma za wszelką cenę.

Zrobił tedy Arein parę kroków w przód i przemówił do znajdującego się już blisko nieznajomego.

-Kim jesteś wędrowcze i co cię sprowadza do tego miejsca? Wiedz, że nie chcemy walki a tylko w spokoju pójść w swoje strony.
 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 22-08-2008 o 18:45.
Qumi jest offline  
Stary 22-08-2008, 20:44   #688
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Bagna Zapomnianego Boga
“Ruiny twierdzy”

- Jestem Gaalhil, z rodu Varher, miło mi cię poznać.

Powiedziawszy te słowa, Gaalhil skłonił się i zrobił coś czego Aeterveris zupełnie się nie spodziewała. Pocałował ją w rękę. Przez krótką chwilę zdziwienie zagościło na pięknej twarzy dziewczyny i w jej srebrnych, lśniących oczach. Na trakcie nimfa rzadko napotykała na tak szarmanckich mężczyzn... no może poza jednym, ale on akurat był wyjątkowy.

- Ależ nic nie szkodzi, takie mamy czasy, że trzeba zachować najwyższą ostrożność. Mam jednak nadzieję, że nie jest to zwyczajowy sposób przywitania nimf.- ciągnął dalej mężczyzna, a Aeterveris odparła z wyraźnym rozbawieniem.

- Tak, rzeczywiście moje siostry przywitałyby cię... nieco inaczej.

Dziewczyna wolała tymczasowo nie zdradzać, że nimfy nie były tymi dobrymi i miłymi, choć nieśmiałymi, istotami za jakie dawniej je uważano. Nierozsądne byłoby zaczynać nową znajomość od straszenia rozmówcy. A Gaalhil, jak każdy człowiek, miałby powody, by bać się spotkania z siostrami Aeterveris. Szczególnie gdyby dziewczyna opowiedziała mu, co jej rasa robi z nieznajomymi, niezależnie od ich intencji.

- Mam jeszcze małe problemy ze wzrokiem, ale to chyba z powodu pięknych kobiet mnie otaczających. W każdym razie, niezwykle miło mi cię poznać, Aeterversis.

- Aeterveris.- odruchowo poprawiła nimfa, choć delikatny uśmiech, który nawet na moment nie zniknął z jej twarzy, zdradzał, że niezbyt przejmowała się przekręceniem jej imienia.- I mi również miło cię poznać.

- Powiem szczerze, że uratował Cię twój piękny śpiew, który zaalarmował mnie, że gdzieś jeszcze znajduje się dama w potrzebie – Gaalhil przerwał na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał, poczym podjął poważnym tonem– Ach, ale zapomniałbym przedstawić mą towarzyszkę. To Ilmaxi, zadziwiająca i małomówna jak zawsze.

Od strony lamii dało się słyszeć jakiś pomruk, który zabrzmiał jak „Witam”, choć Aeterveris nie była do końca pewna, czy dobrze usłyszała. Tak, czy inaczej, Ilmaxi rzeczywiście wydawała się małomówna i skryta. Dziewczyna z chęcią dowiedziałaby się czegoś więcej na temat dziwnej istoty, ale teraz była zbyt zmęczona, by zajmować się takimi rzeczami. Spojrzała więc ponownie na Gaalhila, wysłuchując tego, co człowiek miał jeszcze do powiedzenia.

- Ci tutaj mieli nieszczęście natrafić na kogoś, kto przejmuje się losem innych. Dałbym wiele żeby ich nie zabijać…

Po tych słowach mężczyzny, uśmiech Aeterveris zbladł i po chwili całkowicie zniknął. Nimfa odwrócił oczy i przez dłuższą chwilę wpatrywała się gdzieś w ciemność, zastanawiając się co odpowiedzieć. Gdy dziewczyna w końcu zdecydowała się odezwać, jej głos zdawał się inny niż przed chwilą... cichszy, spokojniejszy i zarazem kojący, jak odgłos leniwie płynącego strumienia, a zarazem pewny i stanowczy.

- Ten wybór nie należał do nas Gaalhil i ani ty, ani ja, nie mieliśmy na niego wpływu. Każdy sam kieruje swoim losem, każdy ma możliwość własnego wyboru. Oni wybrali swoją drogę, drogę zadawania cierpienia i wykorzystywania innych. Myślisz, że zmieniliby się, gdybyś darował im życie? Nie, Gaalhil. Jedynie stałbyś się współwinny wszelkiego zła, które uczyniliby w przyszłości. Każdej kropli krwi, każdego krzyku bólu, każdej łzy. Wszystko, co splamiłoby ten świat poprzez ich czyny, stałoby się także twoim udziałem.

Aeterveris przerwała na chwilę i spojrzała wprost w oczy młodego mężczyzny starając się dojrzeć w nich zrozumienie dla jej słów. Rozumiała, że przelewanie krwi nie było czymś dobrym... nawet, jeżeli była to krew istot podłych i okrutnych. Sama, gdy zadawała ostateczny cios, do samego końca nie wierzyła, że śmierć Tserreraka jest jedynym rozwiązaniem. Jednak teraz, gdy patrzyła na to z szerszej perspektywy, wiedziała, że postąpiła tak, jak należało.

- Dlatego nie powinieneś żałować tego co się stało, lecz pomyśleć ile istnień uratowałeś od bólu i śmierci, jaki zgotowałyby im te istoty. Wyobraź sobie twarze tych osób, które dzięki tobie unikną cierpienia. Miej je zawsze przed oczami, gdy będziesz miał wątpliwości, a wierz mi, wybór stanie się prostszy.- spokojnie zakończyła Aeterveris.

Gdy tylko nimfa skończyła swoją wypowiedź, do komnaty weszła Liircha, niosąc kilka misek wypełnionych znanym nimfie kleikiem. Dopiero teraz do Aeterveris doszedł fakt, że rozmowa tak ją zaabsorbowała, że zupełnie przestała zwracać uwagę na otoczenie. Dziewczyna nawet nie zauważyła momentu, w którym staruszka wyszła z pomieszczenia.

Wysłuchawszy odpowiedzi mężczyzny, nimfa podziękowała mu za rozmowę, poczym poszukała jakiegoś wygodnego miejsca, gdzie mogłaby usiąść i zająć się sama sobą.

Aeterveris, która jadła przed paroma godzinami, z wdzięcznością przyjęła pożywienie od staruszki, choć póki co nie miała zamiaru jeść. Wolała zostawić posiłek na później i wpierw dokładniej przyjrzeć się przebitemu ramieniu. Choć raz już obejrzała ranę i opatrzyła, tak jak potrafiła najlepiej, to wtedy mimo wszystko śpieszyła się, by odnaleźć Liirche. Teraz natomiast miała tyle czasu, ile tylko było jej potrzebne.

Gdy dziewczyna już brała się do rozwiązywania opatrunku, Liircha zwróciła się w jej kierunku.

- Drogie dziecko, wydajesz się najlepiej poinformowana, co do sytuacji poza Bagnem Zapomnianego Boga. Możesz podzielić się z nami nowinami ze świata?

Aeterveris westchnęła cicho, kierując oczy ku niebu i zastanawiając się od czego zacząć. Liircha spędziła tu niesamowicie wiele czasu, odcięta od świata i jakichkolwiek informacji. Z pewnością tak wiele ważnych zdarzeń przeleciało obok niej, zupełnie niedostrzeżone przez wiekową staruszkę. Problemem było, jak zamknąć te wszystkie lata, w krótkiej i ciekawej opowieści. Jak zainteresować innych historią, którą wszyscy, za wyjątkiem Liirchy, lepiej lub gorzej znają.

Dziewczyna namyślała się przez dłuższy czas, jednak w końcu rozpoczęła opowieść. Opowieść, którą nimfa chciała zacząć i skończyć jak najszybciej, nie mając zbytnio nastroju do mówienia o czymkolwiek. A jednak, jak zwykle w takich sytuacjach, wkrótce dała się pochłonąć swoim własnym słowom i szybko zapomniało o zmęczeniu i bolesnej ranie. Milkła tylko na krótkie chwile, by Kashvi mogła przetłumaczyć swoim towarzyszom słowa Aeterveris.

- Pozwól wpierw Liircho, bym opowiedziała naszym nowym towarzyszą, historie tego miejsca. Wydaje mi się, że może ich zainteresować, szczególnie teraz, gdy przyprowadziło ich tu zrządzenie losu. - po tych słowach, Aeterveris zwróciła się już do pozostałych – Zamknijcie oczy i nastawicie uszu... czy słyszycie? Wszystko ma swój głos, wszystko ma swoją własną muzykę, trzeba tylko umieć słuchać. Nawet w ciszy tego miejsca... nawet w starych kamieniach można usłyszeć czysty, choć odległy i tak bardzo obcy dźwięk. To przeszłość, która chce przemówić i opowiedzieć o samej sobie. Szkoda, że tak niewielu spośród śmiertelników potrafi ją usłyszeć... może wtedy nie popełnionoby tylu błędów? Takich jak ten z odległej przeszłości, gdy świat był zupełnie inny. Nieskażony tak bardzo przez pychę śmiertelników i ich dążenie do potęgi. Pozbawiony tych blizn i ran, które zadaliśmy mu tak niedawno. W tamtych odległych czasach, ta twierdza też była inna. Zamiast zniszczonych ruin, niebu rzucała wyzwanie wspaniała budowla. To miejsce było pełne życia, choć dziś, gdy patrzy się na nie, wydaje się to nieprawdopodobne. Wtedy jednak Zakon Płonącego Miecza stał na straży i pilnował, by plugawa istota, którą niegdyś tu uwięziono, nigdy więcej nie ujrzała światła dnia. Byli rycerzami, zakonnikami, lojalnymi i oddanymi swojemu bogu, zadaniu, które została im powierzone i sobie nawzajem... I być może właśnie ta braterska miłość jaka ich łączyła, sprawiła, że nie dostrzegli zagrożenia, które wpełzło pomiędzy nich. Przez długi czas niedostrzegalne zło, niczym choroba, toczyła zakon od wewnątrz. Istoty o gadzich językach i uwodzicielskich spojrzeniach kusiły kolejnych z pośród paladynów, zatruwając ich serca jadem kłamstw, nienawiści i pragnienia potęgi. Aż nadeszła ta noc, gdy na niebo wzniósł się księżyc krwawej barwy i roztoczył swój zgubny, czerwony blask na te ziemie. Ci, którzy sprzeniewierzyli się swojej wierze i misji, chwycili za broń, by zabić swych braci i uwolnić istotę, której przeznaczono zapomnienie i wieczne potępienie w ciemności. W całej twierdzy rozgorzały ognie, a dźwięk żelaza ścierającego się z żelazem, rozbrzmiewał echem wśród kamiennych ścian...

Aeterveris ostrożnie ujęła instrument i delikatnie ułożywszy go na kolanach, położyła na nim swoją błękitną dłoń. Przez chwilę milczała i choć jej oczy skierowane były na zebranych, to zdawało się, że dziewczyna patrzy jednak gdzieś dalej. Długie, smukłe palce całkowicie instynktownie zaczęły poruszać się po cienkich, srebrnych strunach, niczym pająk przędący swoją sieć.

Wraz z ruchem pierwszych strun, ledwo muśniętych końcówkami palców nimfy, w ciszę wdarła się melodia. Z początku cicha i łagodna, harmonijna i spokojna, jak kołysanka, w rytm której matki opowiadają swym dzieciom bajki na dobranoc. Kojące dźwięki przywodziły na myśl wspomnienia spokojnych, miłych chwil spędzonych w rodzinnym domu, pośród znanych i przyjaznych twarzy.

Jednak trwało to tylko krótką chwile, jak wstęp do prawdziwej części muzyki. Dłoń gwałtownie i nagle uderzyła w kilka strun i w jednej chwili melodia zmieniła się, odganiając przyjemne wspomnienia. Muzyka stała się inna, obca i dzika. Kolejne dźwięki rozbrzmiewały tak szybko, jakby nawzajem starały się przegonić i wysforować na przód całej tej kakofonii. A Aeterveris ciągnęła swoją opowieść, w jakiś niesamowity sposób przystosowując rytm swych słów do dźwięków niespokojnej, gwałtownej muzyki.

- Krew... całe jej strumienie spływały po kamieniach, wdzierając się w szpary między nimi, łapczywie pochłaniane przez ziemie, póki ta miała siły by ją spijać... Czerwień... wysoko na niebie lśnił swym blaskiem księżyc, straszny w swej obojętności, przeglądał się odbiciu w kałużach z łez i posoki... Zdrada... brat uniósł rękę na brata, odwrócił spojrzenie od swej wiary, w błoto cisnął i zdeptał własną duszę... Śmierć... objęła to miejsce w posiadanie, zbierając plon jaki zasiała nienawiść, by pozostać tu, jak w swym królestwie. To właśnie była ta noc... Noc... Krwi, Czerwieni, Zdrady, Śmierci. Oby nigdy się nie powtórzyła.

Muzyka znów zaczęła się uspokajać i zwalniać. Palce wolniej potrącały struny, by po chwili delikatnie dźwięki znów wypełniły komnatę. Tym razem nie było już kojącej i uspokajającej melodii, która wcześniej przynosiła wspomnienie domu. Tym razem ciche dźwięki zdawały się smutne, melancholijne i w jakiś sposób odległe. Jakby dochodziła gdzieś z olbrzymiej odległości...

- Wielu zapłaciło życiem, by to co ukryte, wciąż takim pozostało. Ale ich ofiara nie poszła na marne. Zło pozostało zamknięte, skute w kajdany mroku i z pozoru odległe, choć w rzeczywistości bliższe niż można się spodziewać. Wciąż czeka na dzień swojego powrotu i kusi plugawymi obietnicami, zatruwa umysł swym szeptem. Uważajcie na jego słowa, uważajcie na jego obietnice, pamiętajcie o losie tych, co dali się skusić, tak jak pamiętają te mury. Wiedźcie, że kieł choć raz wbity w wasze ciało, przez cały czas będzie was ranić swoją trucizną, aż do czasu gdy mu ulegniecie. To właśnie ten los spotkał Zakon Płonącego Miecza. Zbyt wiele jadu przypadło im w udziale i zbyt wielu ze szlachetnych rycerzy odwróciło spojrzenie od ich prawdziwego celu. I tylko jeden sposób pozostał, by ci spośród nich, którzy zachowali czyste serca, pozostali nietknięci. To był koniec historii i zarazem kres zakonu. Dlatego dziś o szlachetnym Zakonie Płonącego Miecza słyszymy tylko w opowieściach i legendach. Dlatego, już prawie nikt nie pozostał z dawnych, dzielnych rycerzy.

Ostatnie dźwięki uleciały ku niebu, pozostawiając za sobą cisze i pustkę. Aeterveris spojrzała ku staruszce. Chciała zobaczyć, jakie uczucia dostrzeże na jej twarzy, teraz, gdy poznała prawdę o zakonie do którego należała. Zakonie, który już nie istniał, rozwiązany za korupcje, która w nim zapanowała.

Nimfa doskonale wiedziała, że wiele pominęła w tej historii. Bardzo wiele. Ale zbyt dobrze zdawała sobie sprawę, jak wielki smutek musiała teraz odczuwać Liircha, a dziewczyna nie chciała jeszcze go pogłębiać. To co uczyniła Aeterveris było okrutne, lecz staruszka miała prawo znać prawdę, jakakolwiek by ona nie była.

Dziewczyna odłożyła instrument na bok, poczym podjęła nieco zmęczonym głosem.

- Opowiedziałam wam tą historie, byście wiedzieli jakie niebezpieczeństwo mogą skrywać te ruiny, z pozoru wymarłe i puste. Ja, gdy szłam tymi zniszczonymi korytarzami, za przewodniczkę miałam Liirchę, która ostrzegła mnie przed niebezpieczeństwem, lecz kto wie, czy gdyby nie jej ostrzeżenie, wiedziona ciekawością nie spróbowałabym poznać ukrytych tu sekretów. Dlatego wszyscy bądźcie ostrożni, by nie dać się zwieść z właściwej drogi, jak kilkoro szlachetnych rycerzy z przeszłości. Jednakże wy nie chcieliście słuchać starych opowieści, lecz nowinek ze świata...- Aeterveris wyprostowała nogi, równocześnie odchylając się do tyłu i opierając na rękach.- Musicie jednak wiedzieć, że i ja od kilku dni jestem już w drodze i przez ten czas nie miałam okazji, by zasięgnąć u kogokolwiek języka. Ale jeżeli chcecie, mogę powiedzieć wam o kilku plotkach, które zasłyszałam. Nie wiem na ile są one prawdziwe, ale z pewnością są ciekawe.

Dziewczyna gwałtownie powstała i zaczęła przechodzić się po komnacie, chcąc rozprostować kości. Przez jakiś czas najwyraźniej zastanawiała się od czego zacząć, a może namyślała jakie wiadomości będą uznane za najciekawsze? Gdy jednak zaczęła mówić, w jej głosie nie było już słychać znudzenia, lecz jakby radość, że w końcu ma chętnych słuchaczy.

- Pewnie każdy z tu obecnych słyszał o Pirackich Wyspach, znanych z wielu awanturników o niezbyt szlachetnych charakterach. Mówi się, że są cierniem, który bezlitośnie wbija się w ciało wielu zamożnych kupców i władców. I wygląda na to, że wkrótce może stać się jeszcze gorzej. Chodzą pogłoski, jakoby coraz więcej istot z pod ciemnej gwiazdy, zmierzało na wyspy... a to wszystko przez jedną kobietę. Córkę znanego korsarza – Gawina, zwanego też Szramotwarzym, chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego. Ponoć owa pólelfka odziedziczyła urodę po matce. Jest więc nie tylko piękna, ale i wpływowa. A taka kombinacja sprawia, że chyba każdy pirat zechce zawalczyć o jej serce i władzę nad Pirackimi Wyspami. Choć niektórzy złośliwcy powiadają, że większości wcale nie chodzi o córkę Gawina, lecz o jego statek – Czarciego Elfa. Najbardziej znienawidzoną przez stróżów prawa łajbę jaka tylko pływała po morzach Tais. Wiele opowieści o wyczynach Czarciego Elfa i jego załogi można usłyszeć w portowych spelunach, cuchnących rybami i kiepskimi trunkami. Jednak ze wszystkich tych opowieści można wysnuć jeden wniosek... że ten statek jest wart, by za niego przelewać krew.- Aeterveris wskoczyła na jakiś kamień, poczym nagle obróciła się w kierunku nowopoznanego mężczyzny i spytała z rozbawieniem- A ty, Gaalhil? Nie chciałbyś zostać kapitanem najgroźniejszego statku wszelkich mórz?

Gdy tylko usłyszała odpowiedź mężczyzny, nimfa zeszła na ziemie i kontynuowała swój wywód, choć jej ton stracił nieco ze swej wesołości.

- Zostawmy jednak piratów, ich córki i statki, a zamiast tego udajmy się w skomplikowany świat polityki. Mówi się, że piękna kobieta potrafi zmusić mężczyznę do spełnienia każdego jej kaprysu. Szkoda tylko, że nie zawsze jest to prawdą.- dziewczyna z łobuzerskim uśmiechem, puściła oko do męskiej części towarzystwa.- Tak właśnie stało się w przypadku młodego księcia królestwa Joarchem i posłanki króla – czarodzieja Naeberiusa. Młody szlachcic nie zdołał zapanować nad językiem i obraził piękną, choć okrutną kobietę, a ta, w ramach zadośćuczynienia, miała kaprys, by zobaczyć odcięto głowę księcia na złotej tacy. I to właśnie życzenie doprowadziło do wybuchu wojny, która szybko przerodziła się w znacznie większy konflikt. Niektórzy powiadają, że stało za tym coś więcej... Podobno szpiedzy Naeberiusa odkryli w jaskiniach pod stolicą Joarchem cmentarzysko smoków z czasów Tytanów. I za milczącą aprobatą lub ewentualną pomoc wojskową, gotów był Naeberius zapłacić częścią z owego skarbu smoków. Niemniej agenci kilku smoczych klanów zorganizowali pomoc Joarchem wśród innych królestw, co jedynie zaostrzyło i tak napiętą sytuacje.- mówiąc te słowa, Aeterveris podeszła do Gaalhila i z delikatnym uśmiechem dodała.- Ale o czym to ja chciałam... ach tak! Zapamiętajcie, więc moi drodzy. Mężczyzna dopiero pozna czym jest piekło, gdy poczuje na swej skórze furie wzgardzonej kobiety.

Aeterveris wciąż przyjaźnie się uśmiechając, po udzieleniu żartobliwego ostrzeżenia, odsunęła się od mężczyzny i znów podjęła wątek, tym razem jednak już całkowicie poważnym głosem, pozbawionym choćby cienia dawnej wesołości. Co innego żartować z drobnego konfliktu, który mógł zostać szybko zażegnany, a co innego naśmiewać się z poważnej wojny.

- Niestety, sytuacja pomiędzy tymi dwoma potęgami, księciem królestwa Joarchem, a królem – czarodziejem Naeberiusem, znacznie wpłynął na inne państwa naszego świata. W Katharsos, siedzibie Zakonu Mistyków Szmaragdu, powstało spore, polityczne zamieszanie, Chodzą słuchy jakoby obojętność Zakonu na nową wojnę, wcale nie była podyktowana ich doktryną, lecz przekupstwem kilku z członków Wewnętrznej Rady. Smutne to czasy, gdy ostrzegawczy głos mędrców, którzy swą magią poznają sekrety przyszłości, ginie zagłuszony przez brzdęk złotych monet. A najgorsze jest to, że jak zwykle największą cenę zapłacą prości ludzie, których w rzeczywistości cała ta wojna nie obchodzi.- Aeterveris urwała na moment, by złapać oddech i dać słuchaczom czas na przemyślenie jej słów. A gdy uznała, że może kontynuować podjęła dalej swoją opowieść o świecie.- Niestety, nie jest to koniec konfliktów, które wybuchły ostatnimi czasy. Zdaje się, że jakaś nowa klątwa zaciążyła nad Tais, ponieważ już chyba nikt nie myśli o niczym innym, poza wojną i niszczeniem rywali. Gorączka wymachiwania orężem dopadła nawet Imperium Młota, o którym mówi się, że zdecydowało o ostatecznym rozwiązaniu problemu Ligi Południa. Chyba nie dziwi nikogo fakt, że nie przy użyciu słów, lecz oręża i magii. Całe pogranicza tych królestw zostały zrównane z ziemią, a mimo to nikt nie osiągnął przewagi. Jedynie kwestią czasu jest dołączenie do tej, kolejnej już wojny, innych sił, liczących na korzystne traktaty i zajęcie nowych terenów.

Aeterveris spojrzała po słuchaczach. Pamiętała jeszcze kilka zasłyszanych plotek, ale już sama miała dość gadania o tych wszystkich okropieństwach. Na dziś wystarczyło opowieści o przelewaniu krwi i mordowaniu. Nimfa po prostu miała dość.

- A teraz wybaczcie mi, ale na tym najlepiej będzie, jeżeli zakończę. Zdaje mi się, że dość nasłuchaliście się o tych smutnych wydarzeniach, a i okolica nie sprzyja wesołym opowieściom. Darujmy więc sobie katowanie naszych uszu kolejnymi okropieństwami i wypocznijmy. W końcu ten dzień był ciężki dla nas wszystkich.

Dziewczyna nie czekając na odpowiedź ze strony słuchaczy, wróciła na swoje miejsce i tam usiadła z zamkniętymi oczami. Czuła dotyk zimnego kamienia na plecach, a zarazem dziwny spokój ogarniający jej serce. Tak, jakby wyduszenie tego wszystkiego, przyniosło nimfie niemałą ulgę.
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 23-08-2008 o 13:20.
Markus jest offline  
Stary 25-08-2008, 21:50   #689
 
Odyseja's Avatar
 
Reputacja: 1 Odyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputację
- Nie...Nie możesz mi kazać zrobić coś, co by mnie zabiło, a ja nie mogę zabić ciebie...jeszcze nie mogę. Ale zaklęcie, które rzuciłaś, nie będzie trwało wiecznie. A ja, tak.- odparła roślina głosem niedoszłego druida.

Krótka ulga, spowodowana udanym zaklęciem, prysła. Mogła się spodziewać, że do tego dojdzie. Teraz pozostało jej tylko dobrze wykorzystać czas, w jakim to coś będzie pod jej kontrolą. Musiała tylko odpowiednio zadać pytania. W końcu słowa, jeśli nie są magiczne, nie szkodzą. Zazwyczaj. Wiedziała jednak, że jest to chwytanie się ostatniej deski ratunku. Nie było wielkich szans na powodzenie. Miała też bardzo mało czasu, więc musiała się streszczać. Kiedy działanie czaru minie, będzie się zastanawiała, co dalej.

- W takim razie, powiedz mi, czym jesteś? Czy Amman jeszcze żyje? - teraz przyszedł czas na najważniejsze. - Jak można mu pomóc?

Przygotowała się. Nie wiedziała, co zrobi ta "roślina", gdy magiczna więź się przerwie. Musiała być gotowa na ewentualną obronę.
 
__________________
A ja niestety nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Co spróbuję coś napisać, nic mi nie wychodzi. Nie mogę się za nic zabrać, chociaż bardzo bym chciała. Nie wiem, co się ze mną dzieje. W najbliższym czasie raczej nic nie napiszę. Przepraszam.
Odyseja jest offline  
Stary 30-08-2008, 13:53   #690
 
Beriand's Avatar
 
Reputacja: 1 Beriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemu
Gedwar słysząc za sobą kroki gwałtownie się wyprostował dobywając broni. Dostrzegłszy smukłego, wysokiego elfa, zaglądającego do piwnicy, nie zwlekał ni krztyny dłużej.

~Jeszcze tego tu brakowało! Szabrowniku, znalazłeś się w złym miejscu o niewłaściwym czasie! Miałem dzisiaj bardzo zły dzień!~


Odziana w fiolet postać zwróciła się w stronę mężczyzny nieco zaskoczona tak porywczym tonem.

- Jestem Beriand, czarodziej- zwrócił się po chwili do wojownika - A to pan miał może przyjemność spotkać się niedawno z pewnym nekromantą?

-Wątpliwą przyjemność...zapewniam.-odparł Gedwar i dodał.- Nie zdziwiła cię panie, obecna sytuacja. Zapewne więc wiesz więcej ode mnie. Domyślasz się, co tu się stało? I kim ty jesteś oraz co cię łączy z Turamem?


Wyczekująco patrząc na elfa, paladyn pochylił się nad dwojgiem leżących i sprawnie zbadał ich stan.

Czarodziej przez chwilę milczał, nie wiedząc, co zrobić. W końcu postanowił odpowiedzieć paladynowi, ale najpierw zapytał:
-Ogłuszeni, ale żywi, prawda?
Kiedy Gedwar pokiwał głowa, elf zaczął mówić:

- Jak najbardziej zdziwiła, ale chyba wiem co się stało. Ale zacznę od drugiego pytania- już się przedstawiłem, a z Turamem i całą grupą... hm, powiedzmy najemników łączy mnie chęć wydostania się z tego przeklętego miasta.- Beriand chwilowo postanowił ujawnić jedynie część planu- A co tu się stało? Mieliśmy zamkniętego w piwnicy oszalałego kapłana-zdrajcę, a na straży stała właśnie ta dwójka- wskazał ręką Yokurę i Varryaalda - Nie sądzę żeby Mi Raaz sam rozwiązał sznury, otworzył drzwi, pokonał półorka i tropiciela i uciekł... Chociaż kto go tam wie. Ale zapewne ktoś mu dopomógł w ucieczce... Wiem, że nie brzmi to zbyt jasno, ale to dłuższa opowieść. A pana z kolei, co sprowadza do domu Turama?

Czarodziej spojrzał na skulonego krasnoluda i westchnął:
- W takim stanie na pewno nie odczyta mapy.

- Faktycznie, jego stan nie jest najlepszy. Mości pan Turam potrzebuje spokoju i ciszy. O żadne z tych dóbr niełatwo teraz w Phalenopsis. Zanim jednak odpowiem na pańskie pytania chciałem cię prosić szlachetny panie o wybaczenie mi tonu, jakim pana powitałem. Moje miano brzmi Gedwar. Jestem uniżonym sługą Krzewiciela Nadziei. Do domu zacnego Skarbnika Gildii Inżynierów sprowadza mnie kwestia batalistyczna. Potrzebuje orzeczenia szanownego Turama o stanie murów okalających poszczególne dzielnice miasta. Na ich podstawie pragnę dowieść, iż odziały utrzymywane przez tutejszą szlachtę nie będą miały najmniejszych szans uchronić swoich chlebodawców od rychłej śmierć, wtenczas, gdy zewnętrzne mury miasta ulegną pod naciskiem ataków nieprzyjaciół. Gdyby tylko udało mi się przekonać, możnowładców, że ich przyboczne gwardie dużo bardziej przydałby się na flankach, miasto miałoby większe szanse na przetrwanie. Co do tego całego Mi Raaza powiedz mi przyjacielu, nie było on czasem nekromantom, którego spotkałem przed budynkiem? Poza grupką najemników i krasnoludem, który im przewodził spotkałem jeszcze przed wejście jakiegoś nieszczęśnika, nad którym się znęcali. Opisz mi proszę zbiega może go gdzieś spotkałem.


- Znacznie większe szanse przetrwania?- spytał zdziwiony czarodziej. W tym świecie? Ale przecież to paladyn, walka do końca i tak dalej- Nie wiem czy w Tais cokolwiek jeszcze ma szansę przetrwać... A poza tym, opinia szanownego Skarbnika Gildii nie będzie obecnie zbyt zrozumiała. Mi Raaz nekromanta? Tak... całkiem możliwe, był sługą jakiegoś szalonego bóstwa- w tym momencie elf przypomniał sobie sylwetkę jakby ciągnięta przez najemników- Jeśli ten nad którym się znęcano to był on, to wychodzi na to że uwolnił go ten miotacz głazów. Ciekawe... to musi być ktoś naprawdę potężny, skoro ma na usługach parkę półorków-półgolemów.

Beriand zamilkł, rozważając, po co temu uskrzydlonemu magowi ktoś taki jak Mi Raaz- może to szpieg... ale chyba nie, skoro się nad nim znęcają. Musiał zaprzepaścić jakieś zadanie.

- Wybacz drogi panie, czemu podajesz w powątpiewanie los całego Tais? Rozumiem, że sytuacja w mieście nie wydaje się być zbyt optymistyczna, ale zawsze przecież jest nadzieja. Nie znam sytuacji na całym kontynencie, ale gdyby nie marsz uchodźców pewnie do tej pory przesiadywałbym w moje chatce otoczonej szczytami Gór Środka. Wracając do losu tego nieszczęśnika. Jestem niemal pewien, iż ten latający nekromanta bez mrugnięcia okiem rychło zakończyłby żywot kapłana, gdyby ten nie był mu do czegoś potrzebny. Skoro poświecił niemałe środki, żeby go odbić i nie uśmiercił go na miejscu, miał ku temu poważny powód. Tym bardziej dziwi mnie fakt, że ów nekromanta zabezpieczył swoimi silami spory obszar wokoło miejsca zamieszkania Szlachetnego Skarbnika Gildii. Masz może pojęcie czemu tak bardzo zależało mu na braku jakichkolwiek światków? Może, w tym domu został ukryty jakiś przedmiot, będący obiektem pożądania krasnoluda. Może ten cały Mi Raaz miał za zadanie zrobić rekonesans, a gdy został zdemaskowany, jego mocodawca musiał interweniować. Jednego jestem pewien z jakiegoś nie błahego powodu przywódcy tej całej szajki zależy na pełnej dyskrecji. Zatem pytanie brzmi, czego szukał ów krasnolud i czy jest w posiadaniu tego na czym mu tak bardzo zależało?

-Dyskrecja, właśnie... cała armia najróżniejszych sług, magiczna mgła. Ciekawe dlaczego tak mu na tym zależy. A jeśli chodzi o ten tajemniczy przedmiot- nie sądzę żeby nekromanta już go miał, bo albo zabiłby Mi Raaza, albo go wypuścił czy zapłacił, a każdym razie nie torturował. Turam ma tu dużą ilość starych i magicznych przedmiotów, można by go... niech to. Teraz już raczej się nie spytamy. Ale jeśli ma jakiś potężny artefakt, to spakował go ze sobą- ewentualnie możemy sprawdzić jego torby. A jeśli chodzi o przyszłość Tais... kolce, spadające meteory, rozrost dzikiej magii mówią same za siebie. Ponadto potężny astrolog z zamku Arsiviusa stwierdził, że koniec świata nastąpi za kilka miesięcy.

Ale powiedział też, że gdzie nadzieja, tam znajdzie się sposób- dodał po chwili milczenia Beriand.. Spojrzał jeszcze raz na bezbronnego krasnoluda a potem rozejrzał się po pomieszczeniu i pacnął się ręką w czoło.

-Gella, chodź do mnie- zawołał- moja kotka chyba była w domu podczas napaści, być może wie coś więcej- wyjaśnił Gedwarowi. Chciał wypytać chowańca o tutaj się wydarzyło- oczywiście o ile kotka jest w pobliżu... może uciekła, ale z pewnością żyła, elf wyczułby jej śmierć.
 
Beriand jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172