Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-08-2008, 22:22   #243
Markus
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Azyl
„Przybytek Pieśni”

- Hej, fantastycznie, że jesteście. Mamy sporo do pogadania. Ale najpierw, kim jest ta nowa?

Ana odwróciła się na pięcie i zmierzyła spojrzeniem nowoprzybyłych. Już jeden rzut oka wystarczył do stwierdzenia, że przed kobietą stoi coś co przypominało ożywioną magicznie zbroje. Drugim z nowych towarzyszy był gnom, najprawdopodobniej ślepy, co dość wyraźnie sugerowała opaska, którą miał na oczach. Do czego niby miał być przydatny ten kaleka? A może tylko udawał ślepca?

Nagłe pojawienie się gnoma wywołało chwilę konsternacji, którą Learion wykorzystał do „przyjrzenia się” otoczeniu. Dzięki temu, że znaczną część swojego życia spędził w ciemności, zmysły inne niż wzrok znacznie mu się wyostrzyły. Jak do tej pory nigdy go nie zawiodły i Learion miał nadzieje, że teraz, gdy nie ma przy nim Fialara, również będą stanowić oparcie w mroku.

Pierwszym wrażeniem jakie dotarło do gnoma był zapach, albo raczej cała gama zapachów, które otuliły go niczym gęsta mgła. Dawniej Learion perfekcyjnie potrafił odróżniać nawet najsubtelniejsze różnice pomiędzy nimi, jednak później stopniowo zatracał te umiejętność, gdy coraz częściej korzystał z oczu Fialara. Teraz jeżeli chciał powrócić do dawnej formy musiał wiele sobie przypomnieć.

Wpierw Learion wyczuł i rozpoznał dobrze już mu znane wonie towarzyszy. Gnom doskonale wiedział, że każda żywa istota ma swój własny, unikatowy zapach. A ze swoimi przyjaciółmi podróżował już dość długo, żeby nauczyć się je rozpoznawać, nawet gdy były maskowane przez inne, silniejsze doznania. Z tego, co mógł się zorientować Learion, w pomieszczeniu była Sae, co doskonale współgrało z zamiarami gnoma.

Gdy Ana już szykowała się, by odpowiedzieć ślepcowi, ten nagle sięgnął po coś za plecy i znów zabrał głos.

- Aha, jeszcze jedno. Saenna!
- No?
- niziołka nie bawiła się w uprzejmości, gnom z tonu mógł wyobrazić sobie jej minę. Niechętną, żywe i tak przezeń lubiane oczy patrzące wilkiem.

Zanim ktokolwiek zdołał się zorientować, Learion rzucił Sae jakiś przedmiot. Skrzypaczka pomimo, że nie spodziewała się czegoś takiego, zręcznie chwyciła pakunek. Przez chwilę znów zapanowała konsternacja, gdy wszyscy wpatrywali się w nie rozpakowaną maskę.

- Możesz powiedzieć, co za - że zapożyczę od kumpla - skurl to Wam wcisnął? Koleś ma... eee... urocze poczucie humoru. Żartowniś cacany normalnie. Aż bym rad z nim psikusy wymienić.

Tymczasem Sae nie mogła ukryć zdziwienia zachowaniem Leariona. O co mu chodziło? Przecież do tej pory wszystkie maski działały normalnie, więc czemu ta miałaby być jakaś wyjątkowa? Spojrzała pytająco na gnoma i dopiero wtedy coś do niej dotarło. Fialara, nieodłączonego towarzysza i przyjaciela ślepca, nie przyszedł do ”Przybytku” ze swoim panem. Oczywiście gnom mógł mu kazać się ukryć i obserwować wszystko z bezpiecznego miejsca, ale czemu? Czyżby Learion spodziewał się podstępu? Przecież, gdyby to była zasadzka daliby mu jakiś znak, żeby nie wchodził do „Przybytku”.

Podobnie jak skrzypaczka, tak też Ana zastanawiała się nad zachowaniem gnoma. Nie widziała powodu dla którego Marik miałby wycinać komukolwiek i jakiekolwiek dowcipy. Był posługaczem Loży i z całą pewnością nienawidził Istahra tak, jak pozostali. Nie mógł być zdrajcą. Nie był też typem osoby, która urządza sobie głupie dowcipy ze swoich klientów. Zszargałoby mu to reputacje, a wszyscy jego znajomi należeli to prawdziwej elity Azylu. W takich kręgach reputacja jest wszystkim. Gdyby ktoś z „przyjaciół” dowiedział się, że Marik robi głupie żarty za pomocą masek, to fasma już nigdy nie uświadczyłaby w swoim sklepie ani jednego klienta. Nie, tu musiało chodzić o coś innego, ale Ana nie mogła się dowiedzieć o co, dopóki ten gnom nie zdradzi, dlaczego oddaje nie rozpakowaną maskę. Tak, czy inaczej Ana była pewna, że musi wziąć sprawy w swoje ręce.

- Może zacznijmy od samego początku gnomie. Nazywam się Analtews i jestem przedstawicielką „Loży Wolnych”. Twoi towarzysze zawarli z nami układ. Wpierw wy pomożecie nam wyeliminować z gry Istahra, a później my pomożemy wam z tym... Sominusem. Ogólnie mówiąc, jestem tu ponieważ sami nie dalibyście sobie rady, czego dowodem niech będą licencje, które dla was zdobyłam. A ty jesteś...?
- Learion
- szybko odparł gnom.
- A zatem Learionie, powiedz dlaczego odrzucasz maskę, która jest jedynym zabezpieczeniem przed waszymi wrogami? Oczywiście jedynym poza wsparciem ”Loży”.
- Może wpierw poczekamy aż wszyscy się zjawią? Czemu Learion ma po wielokroć powtarzać to samo?
- zapytał Valquar
- A ilu jeszcze osób brakuje?
- Airuinath, Magyar, Crois i Harpo. Prawie połowy grupy.
- odparł Almirith
- Czekanie w tym miejscu na kogokolwiek nie jest rozsądne. Nie jesteśmy tu chronieni przed żadnymi czarami, ani ewentualnym atakiem. Powinniśmy jak najszybciej powiedzieć to co mamy do powiedzenia i wyjaśnić ewentualne wątpliwości, poczym jak najszybciej się stąd wynieś do bezpieczniejszego miejsca.
- odparła Ana.

Almirith już szykował się by coś odpowiedzieć, ale gdy tylko otworzył usta, wtrąciła się Sae. Ton jej głosu i pełne wyższości spojrzenie świadczyło, że skrzypaczka nie zapomniała o tym kogo ma udawać.

- Ona ma racje. Jeżeli tu zostaniemy narażamy się na dodatkowe ryzyko. Lepiej więc ustalmy wszystko i wynośmy się stąd. A odpowiadając na twoje pytanie gnomie... Maski dała nam dość nadęta fasma imieniem Marik...

***




Azyl
„Dom Mintrana”

Staruszek, który był Mintranem powoli podniósł się z podłogi. W jednej dłoni wciąż ściskał którąś z ksiąg, a w drugiej pojemnik ze świetlistymi istotami przypominającymi ważki. Powoli, ze względu na drżenie ręki, odłożył książkę na jej miejsce wśród innych jej podobnych. Przez chwile jeszcze stał opierając się o ścianę i patrząc na otwór w suficie, przez który kilka sekund temu wyszedł Harpo, podrapał się po głowie. Był pewien, że pamięta te odwiedziny, a jednak te wspomnienia wydawały się bardzo odległe. Jakby to wszystko wydarzyło się kilkanaście lat temu. A przecież ten slaad, co to potrafi się zmienić w gnoma, wyszedł stąd dopiero przed chwilą. A może to był gnom potrafiący się zmienić w slaada?

Zdezorientowany staruszek z pewnymi trudnościami przeszedł na drugą stronę pokoju. Przez chwilę grzebał w stercie niedbale rozrzuconych książek. Pomimo, że dzienników nie było zbyt wiele, to jednak znalezienie pośród nich kawałka pióra i odrobiny atramentu zajęło mu więcej czasu niż się spodziewał. Gdy tylko udało mu się wygrzebanie z tego całego bałaganu, usiadł na ziemi, wziął najbliżej leżącą książkę, otworzył ją na pierwszej, czystej stronie, poczym zaczął pisać.

***




Azyl
„Uliczki Azylu”

Harpo dla bezpieczeństwa zatrzasnął za sobą drzwi od domu Mintrana. Nie wiedział, jak działają zaklęcia chroniące dom, o ile w ogóle działały, a chciał mieć pewność, że nikt nie powołany nie wejdzie do środka bez zgody właściciela. W końcu istniała możliwość, że rudy gnom jeszcze tu wróci, żeby dokładniej przyjrzeć się zapiskom Mintrana. Może na pierwszy rzut oka nie było tam nic specjalnie ciekawego, ale kto wie, co Harpo znalazłby, gdyby dokładnie poszukał dom.

Podczas, gdy slaad przez nikogo nie niepokojony przemierzał uliczki Azylu zmierzając do ”Przybytku Pieśni”, umysł Harpo zastanawiał się nad nowymi informacjami i wizją, którą miał zaraz po wejściu do domu Mintrana. Gnom nie chciał wdawać się w pseudofilozoficzne rozważania, więc zamiast tego skupił się na faktach i informacjach pewnych. Oczywiście, pewnych na tyle, na ile w tym popapranym świecie było to możliwe.

Do takich pewniaków należało to, że cała grupa jest ścigana przez niejakiego Sominusa, którego moc i możliwości były na razie nieokreślone. W najgorszym razie mogły być nawet nieskończone, jednak akurat w to Harpo nie chciał wierzyć. Nawet bogowie nie byli wszechmocni, choć oczywiście kapłani starali się, żeby motłoch... tfu, wyznawcy właśnie tak myśleli. Sominus raczej nie był też bóstwem, a bynajmniej nie wydawał się nim. Gdyby było inaczej gnom i jego towarzysze już z parę razy powinni byli się natknąć na jego wyznawców rządnych ich krwi. Musiał być śmiertelnikiem, a więc powinno się dać go zabić. Problem tkwił w tym, że łatwiej było powiedzieć, a trudniej zrobić.

Pomijając jednak samego Sominusa, jakie były jego cele? Oczywiście chciał ich dorwać, ale po co? Tylko, żeby ich zabić? Raczej nie. Harpo wciąż doskonale pamiętał słowa maga, które usłyszał w latającej twierdzy.

***

„Witajcie w mojej cytadeli! Nareszcie jesteście i możemy zakończyć to przedstawienie. Dostarczyliście mi wiele odpowiedzi, jednak... wasze wspomnienia były o wiele bardziej pouczające. Szkoda, że muszę zakończyć swój eksperyment i tym samym was zabić, ale mogę was pocieszyć, że to będzie szybka śmierć.”

***

Więc eksperymentował na nich i bawił się wspomnieniami. Do tego pierwszego gnom był przyzwyczajony, a bynajmniej tak mu się zdawało, ale to drugie irytowało go. Choć „irytowało”, to stanowczo złe słowo. Slaad, którym był aktualnie Harpo, był wściekły i z chęcią wyładowałby się na czymś. Jednak umysł gnoma wciąż miał przewagę i kontrole nad świadomością potwora. Gdy tylko Harpo zdołał zepchnąć żądze mordu na dalszy plan, powrócił do swoich rozmyślań. Nawet nie musiał uważać dokąd idzie. Jego złodziejskie doświadczenia zapewniły mu świetną orientacje w terenie, która przydawała się w czasie ucieczek przed strażą.

Ze słów samego Sominusa wynikało, że chodzi tu o jakiś eksperyment. Wszystko ładnie i pięknie, tylko przydałoby się kilka konkretów. Albo jeszcze lepiej kilkaset konkretów, ponieważ w tej sytuacji zasada „im mniej wiesz, tym spokojniej śpisz” raczej nie obowiązywała. Ale jednak ten mag. coś im zdradził, choć informacja ta była niewielka i na razie nieprzydatna, może w przyszłości miała mieć większość wagę? Wspominał coś o tym, że chce sprawdzić, czy Harpo i jego towarzysze mogą zginąć z „rąk istot tak bardzo różnych od was, że wręcz całkowicie innych”. Tylko o co mu chodziło z tym „całkowicie innych”? A co było dalej? A tak, golemy. Owszem ożywione magią mechanizmy były „całkowicie inne” od żywych i oddychających istot, ale niby dlaczego konstrukty miałyby nie móc zmasakrować grupki wędrowców? Kompletny bezsens, a zatem musiało chodzić tu o coś innego.

"Kiedyś staniesz się straszliwą maszyną zniszczenia, potężnym demonem potrafiącym samotnie niszczyć armie i miasta obracać w perzynę. Za pomocą ciebie dokonam mej zemsty."

Słowa wypowiedziane w odległej przeszłość znów zabrzmiały w głowie gnoma. Jednak to było tylko wspomnienie... wspomnienie? Ale czy Sominus nie potrafił ich zmieniać? A co jeżeli to wcale nie były słowa byłego pana Harpo, a słowa tego przeklętego maga, który bawi się nimi wszystkimi? Nie... W pewnym stopniu mogło to pasować do układanki, ale był to element zbyt luźny. Na takiej zasadzie można by wszystko dopasować do słów Sominusa albo którejś z szalonych wizji Croisa. A jednak te słowa nasunęły gnomowi inną myśl... Dlaczego to właśnie ich wybrał Sominus? Ze wszystkich istot istniejących we wszystkich światach nie mógł sobie wybrać bardziej interesujących obiektów badawczych? Wystarczyło przybyć do Azylu i porwać dowolną ilość dziwadeł. Czemu więc wybrał ich? Co było w nich tak wyjątkowego?

Dalsze rozważania Harpo zostały przerwane, gdy gnom nagle zatrzymał się i spojrzeniem zmierzył budynek „Przybytku Pieśni”. Był lekko zaskoczony, że tak szybko tu dotarł... wydawało mu się, że przybycie do domu Mintrana zajęło mu znacznie więcej czasu. Ale to pewnie tylko dlatego, że wtedy nie znał drogi i musiał zasięgnąć języka.

Całe szczęście gnom zaszedł dom od frontowych drzwi, dzięki czemu mógł teraz dostrzec wyraźną sylwetkę Leariona stojącą na progu w kręgu słabego światła. Tylko dlaczego ten ślepiec stoi tam jak kołek?! Każda osoba spacerująca ulicą może go bez trudu dostrzec, a takie przyciąganie uwagi nie jest specjalnie rozsądne. Nie, gdy ma się całą masę najrozmaitszych wrogów. Harpo ruszył w kierunku „Przybytku Pieśni” mając zamiar wepchnąć Leariona do środka i zamknąć za nimi drzwi, a następnie ochrzanić towarzysza tak, by już na zawsze zapamiętał słowo „ostrożność”. Jednak, gdy rudy gnom zmierzał w kierunku wejścia, ślepiec odwrócił się i pomachał ręką w powietrzu. Harpo stanął jak wryty. Doskonale wiedział, że to jakiś sygnał, tylko dla kogo i co niby miał oznaczać? Odpowiedź wkrótce miała nadejść, ale wcześniej Learion przymknął drzwi do budynku pozostawiając jedynie pojedynczą linie światła. Dość, by ktoś nie widzący w ciemności zdołał odnaleźć wejście, a równocześnie na tyle cienką, żeby nikt z zewnątrz nie mógł zajrzeć do budynku bez wcześniejszego poszerzenia szpary.

Sytuacja wyjaśniała się dość szybko, gdy przystosowane do ciemności oczy Harpo zauważyły ruch na jednym z pobliskich dachów. Przez moment gnom widział jeszcze piękną twarz Airuinath, ale trwało to tylko chwile. Gnom ruszył w kierunku wejścia do „Przybytku Pieśni”, po drodze kątem oka dostrzegając czerwoną łunę dochodząca z uliczki nieopodal budynku, na którego dachu przed chwilą stała Airuinath. W innej sytuacji Harpo być może zaniepokoiłby się dziwnym zjawiskiem, ale niemal natychmiast przyszło mu na myśl, że kobieta po prostu wykorzystała maskę i pod postacią ognistego pająka zeszła po ścianie budynku.

Wkrótce okazało się, że gnom miał pełnie racji i gdy Harpo już stał tuż przed drzwiami do „Przybytku Pieśni”, czerwona łuna zgasła, a z uliczki wyłoniła się Airuinath. Pomimo, że jej oczy miały dość czasu, by przystosować się do ciemności, kobieta nie miała szans dostrzec gnoma, podczas gdy on dzięki swojemu czarciemu dziedzictwu doskonale ją widział. Co prawda tylko w czerni i bieli, ale i tak lepsze było to niż nic. Harpo bez wahania ruszył do „Przybytku” nie czekając na towarzyszkę, w końcu nie była małą dziewczynką, żeby nie poradzić sobie z przejściem przez ulice.

***

Azyl
„Przybytek Pieśni”

- Fasma? Kolorowa kropla galarety? Taka fasma? - upewnił się ciągle zaskoczony Learion. Słyszał już wcześniej, że w sklepie była fasma, ale nadal ciężko mu było to sobie wyobrazić.
- Dokładnie tak. - twardo odpowiedziała niziołka – Co mam z tym zrobić? - mimowolnym gestem zamachała lekko gnomią maską w powietrzu.
- Nie wiem na razie. Na pewno nie radzę zakładać. Proponuję przejść się do tego sklepu. Magyar... przez założenie maski miał pewne nieprzyjemności.

Dało się poznać, że przerwa wynikła z obecności Analtews, gnom dobierał słowa ostrożnie.

- Dlatego pałam chęcią poznania dokładnej relacji z Waszych wizyt u tej fasmy i jej zachowania. - Nieszczery uśmiech przyozdobił twarz gnoma z przepaską na oczach. - Pałam chęcią poznania też samej fasmy.

- Slaad mówi, wypruć jej wnętrzności.
- odezwał się od progu Harpo w formie slaada. - Zobaczyć czym fasma krwawi.

Uśmiech ujawnił zębiska niczym sztylety. Choć trudno było zgadnąć czy slaad mówi szczerze, czy jedynie ujawnia zwichrowane poczucie humoru.

- Tak - uśmiechnął się szeroko drugi gnom, w sposób, który bladł przy uśmiechu slaada – tą chęcią też pałam. Zatem?

Saenna przypomniała sobie opowieści o tamtej. Nie chciała w końcu wypaść z roli, było na to za wcześnie.

- Fasma jest nadętym pochlebcą, posługaczem Loży. Pytajcie Analtews o to, czy potrafiłby wyciąć jakiś numer któremuś ze swoich klientów. 'Wielki' Marik - głos aż dźwięczał od sarkazmu – ma wielkie jedynie ego. Choć nie zaprzeczę, maski jakie robi to niezła robota...

Saenna w paru zdaniach zrelacjonowała pierwszy pobyt w sklepie Marika, nie zapominając o tym, jakie warunki wydania masek postawił, jak cieszył się z wyzwania, chlubił jakością masek i cierpiał nad ewentualnym wyrzucaniem 'swych dzieł' na śmietnik.

- Zagroź mu. - zakończyła wypowiedź. - Nie umiał znieść myśli, że jego cenne maseczki znajdą się w rynsztoku. Nie będzie też umiał znieść myśli, że spartolił robotę. Do rzeczy natomiast: co z Marcepankiem?

Harpo przysłuchiwał się tej przemowie z wyraźnym znudzeniem widocznym w slaadzich oczach... Był tam przecież, wykłócał się przy doborze maski. Gnom zastanawiał się jakie korzyści mógł on i reszta, wynieść z tej sytuacji... Oraz, co najważniejsze, jakiż był powód, że z półczartem stało się to, co się stało. Harpo na maskę nie mógł narzekać... Jak dotąd.

- Myślałem dokładnie o tym samym. - rzekł ślepy gnom, któremu ukształtował się plan rozmowy z Marikiem w trakcie jak słuchał relacji Saenny.Magyar... nie wiem. Ale... - znowu zawahał się, kierując twarz w stronę Analtews. Niemal trafił, jego ślepe spojrzenie przeszło niewiele obok. - Nie wiem. Fasma może wiedzieć. Założył maskę i go... eee... wcięło. Jeśli spotkam teraz Magyara, będę bardzo ostrożny. Wam też to radzę. Czemu mówisz, że Marik jest posługaczem Loży?

- Jest ich fasadą. Kontaktem z zewnętrzem. Przez jego sklep przeszliśmy do miejsca spotkania. Zresztą, jej pytaj, mówiłam.


Niziołka dla podkreślenie swoich słów niecierpliwie machnęła ręką w stronę kobiety o posągowej urodzie... kompletnie straconej dla Leariona.

- Co to za lalunia? – slaad zwrócił uwagę, na kobietę ... Nozdrza wciągnęły jej zapach. Harpo-slaad odezwał się- Pachnie...smakowicie.

- Jaka lalu...

Tym razem w progu "Przybytku Pieśni" stała Airuinath. Na jej twarzy malowało się zdziwienie, a pytanie zamarło na ustach kobiety. Jej spojrzenie skierowane było na Anę.

- Swetlana?...

Bardziej stwierdziła niż spytała czarodziejka, z zaskoczeniem obserwując ubraną w czarną suknie kobietę. Lecz Ana nie odpowiedziała, jedynie delikatnym uśmiechem dając do zrozumienia, że usłyszała skierowane w jej kierunku słowa. Uśmiechem, który jak zwykle krył jej prawdziwe emocje.

- To Analtews, a nie Swetlana. Choć podobieństwo jest rzeczywiście... łudzące. Chce... chyba chce nam pomóc, w zamian za drobną przysługę dla organizacji której jest członkinią. – znudzonym głosem odpowiedziała Sae.

Harpo-slaad obrzucił spojrzeniem obie kobiety, ale ani gnomia, ani slaadzia osobowość nie interesowała się obecnym biegiem wydarzeń. Przynajmniej dopóki nie wynikną z niej bardziej interesujące szczegóły.

Airuinath skinęła w odpowiedzi głową, choć wciąż z niedowierzaniem wpatrywała się w nieznajomą. Wyczuwała w niej coś dziwnego, obcego... Ale nie potrafiła zdefiniować co konkretnie. Tak, czy inaczej, czarodziejka postanowiła zachować możliwie duży dystans od nowej towarzyszki.

Po krótkiej ciszy, wywołanej przybyciem Airuinath, Ana ponownie zabrała głos, równocześnie bez większego zainteresowania bawiąc się puklem swoich włosów.

- Co do ciebie.. Slaadzie... słyszałam wiele komplementów w swoim życiu, między innymi ten i gwarantuję ci, co zresztą doskonale widzisz, żaden z moich pochlebców nie miał szansy się przekonać o prawdziwości ich słów.

Mówiąc te słowa Ana przeniosła powoli wzrok w kierunku Slaada i spojrzała na niego z wyższością, tak jak patrzy się na barbarzyńców. W odpowiedzi z gardła slaada wydobył się nieprzyjemny skrzek, w którym jedynie znawcy tej rasy rozpoznaliby rechot. Po chwili dopiero Harpo odparł.

- Pochlebstwa to broń żebraków kobieto... Ja nie potrzebuję żebrać i nikomu nie schlebiam.

- Może zakończymy te słowne utarczki i przejdziemy do ważniejszych spraw, dobrze? Co z tymi magicznymi maskami? Można je bezpiecznie nosić, czy nie? – wtrącił poirytowany Almirith. Srebrny Lew wyraźnie miał dość gadania, chciał działać, robić coś, a nie sterczeć w miejscu i marnować czas.

- A więc zabawki wielkiego Marika sprawiły wam jakieś problemy? – beznamiętnie podjęła Ana - Jeśli chcecie złożyć reklamację proponuję się udać do niego z zażaleniem. Niewiele się interesowałam tymi jego maskami.. Teraz kiedy sprzymierzyliście się z nami powinien być skłonny ku wyjaśnieniom. Loży by się nie podobało, gdyby zagrażał ich planom...

Choć słowa kobiety były skierowane do wszystkich, to teraz błękitne oczy arogancko wpatrywały się w niziołkę. Sae jednak nie miała zamiaru przegrać tego drobnego starcia i ani na chwilę nie odwróciła spojrzenia, odpowiadając własnym spokojem na beznamiętność Any.

Korzystając z tego, że na razie nikt nie miał nic do dodania, Learion westchnął i rzucił ironicznie:

- Wy ludzie, i ta wasza bezsensowna maniera dodawania sobie wzrostu wielkimi słowami i pogardą dla każdego poza sobą samym. - Usta ślepca wydęły się w parodii protekcjonalnego gestu Analtews, zaś ton sparodiował ton kobiety - Więc Twoja przydatność jest tak ograniczona, że nawet nie umiesz zrozumieć tego co do Ciebie mówię? Zostaje mieć nadzieję, że reszta waszej samozwańczej Loży potrafi więcej lub przynajmniej jest milsza w obyciu. - Porzuciwszy parodię gnom rzucił lodowatym tonem, nie owijając w bawełnę - Zabawka, jak to określiłaś, Marika przekroczyła możliwości jakie powinna posiadać. Kiedy ktoś daje mi truciznę, nie składam reklamacji, dziewczyno, ale reguluję rachunki. Odłóż peany pochwalne i manię wielkości na bok i zacznij działać z nami, bo wątpię, byś potrafiła uciec przed stworzeniem, które ta maska przyzwała. Ba, słysząc Cię teraz nie dałbym Ci dwu oddechów jeśli by ten konstrukt znalazł się w zasięgu ręki.

Learion przerwał na chwilę dając kobiecie czas na przetrawienie ostrych słów. Gnom nie mógł mieć wątpliwości, że Ana nie jest przyzwyczajona, by ktokolwiek zwracał się do niej w taki sposób, ale w tym momencie mało go to obchodziło. Po chwili ślepiec znów zaczął mówić, ani odrobinę nie osłabiając ostrego tonu.

- W mojej opinii Marik próbował nas zabić. Jeśli to nie on, to ktoś kto o nim wie. Oznacza to, że albo Wasza loża jest nam wrogiem - bo w końcu Marik to Wasz przyjaciel - albo ktoś zna Waszych przyjaciół. Tłumacz się, Ty, która nazywasz się Analtews. I pomiń protekcjonalizm tym razem.

Z lekko przechyloną głową i podpierając się prawą ręką pod bokiem, Learion czekał na odpowiedź kobiety. I nie było to długie oczekiwanie. Ana odpowiedziała niemal natychmiast, a w jej głosie czaiła się złość, którą kobieta niespecjalnie starała się ukryć.

- Zabawne, że nazywasz Marika człowiekiem, skoro nim nie jest, czyżby twojej szlachetnej główce umknęło parę informacji?- Ana drwiącym, protekcjonalnym tonem wymierzyła cios w gnoma- Nieprzydatna mówisz? W takim razie rozumiem iż mam pójść do kolegiów, poprosić o cofnięcie licencji oraz do Loży i poprosić o wymianę na kogoś bardziej przydatnego? Widzisz gnomie... w przeciwieństwie do ciebie, ja znam swoją wartość... - lekko wzburzona, z jadowitym wzrokiem spojrzała na gnoma, śmiał nazwać ją bezużyteczną i nieobytą? Jakiś gnom obszarpaniec? - Co do Marika to nie wiele mnie interesują jego intrygi i interesy, lecz domyślam się, że "narzędzia", które wam podarował okazały się jednak przydatne oraz, że skorzystaliście z nich bez dokładnego zbadania, nie obwiniaj innych za własną niekompetencję, gnomie. Zamiast więc oskarżać innych, w tym mnie, sam zacznij działać i udaj się do Marika. Sama jestem ciekawa co odpowie... - kobieta wypowiedziała te słowa z szerokim uśmiechem, uwielbiała gdy się musiał tłumaczyć, lub raczej lubiła gdy inni poniżali się przed nią i ona miała kontrolę -... a wręcz nie mogę się doczekać tego co nam odpowie.

Gnom wsłuchał się w słowa kobiety szacując. Nie miał zamiaru bawić się w prowadzącą donikąd wymianę szpilek, a na słowa o nazwaniu Marika "człowiekiem" jedynie uniósł w zdziwieniu brwi.

"Kiedy ja go niby nazwałem człowiekiem u licha, czy ona w ogóle słucha co kto mówi?"

Ale usłyszał w jej głosie wiele. Złość i urażoną dumę przede wszystkim. Jasnym było, że Analtews wysoko się ceniła. Cyniczny obserwator mógłby wprost powiedzieć, że panna uważała się za pępek świata. Learion pokręcił głową i rzekł spokojnie:

- Zatem jedno mamy jasne. JESTEŚ z Loży. Dobrze. Teraz przeliteruję: mamy DWA scenariusze. JEDEN: Marik robi za plecami swoich szefów robotę, która idzie wbrew ich rozkazom. DWA: Marika ktoś wrabia. Jak rozumiem, dla Ciebie to nie jest coś, czym warto się zainteresować, nawet, jeśli ten ktoś dysponuje potężną magią. Oznacza to, że albo dla Loży nieważne dla kogo pracuje Marik poza nimi, albo Marik pracuje dla Was i jego rozkazy pochodzą od Was. Teraz, kiedy wyjaśniłem o co chodzi, masz coś do powiedzenia?
- Istnieje oczywiście trzecia opcja - sam o tym nie wiedział, nikt go nie wrabiał. Pytanie się więc nasuwa, czy nie wspomniał wam, że maski są niebezpieczne? Co wam o nich powiedział w takim razie?


Sae, która do tej pory tylko przysłuchiwała się rozmowie, nie mając ani ochot, ani możliwości wtrącić się w słowną utarczkę, teraz z chęcią odpowiedziała na pytania. Miała nadzieje, że zarówno Learion, jak i Ana choć odrobinę ochłoną w tym czasie.

- Och... Niewiele konkretów, za to dużo przechwałek. Wspominał coś o tym, że są to arcydzieła, których wiele osób nie docenia. Mamrotał jakieś tam bzdury o wyrzucaniu jego „wspaniałych dzieł” na śmieci. Ogólnie gadał jak najęty i żalił się jaki to on jest biedny bo nikt nie ceni jego „wielkich” umiejętności. W każdym razie nie wspominał, żeby maski były niebezpieczne, a jedynie, że dzięki nim zmienimy się w kogoś lub coś innego.

- Czyli maski miały was "zmienić"? Cóż to słowo można rozumieć na wiele sposobów, jeśli to całkowita zmiana miała być, to zapewne zmiana osobowości wchodzi również w grę. Nie zauważyliście podczas używania masek, że wasze osobowości się nieco zmieniają? Jeśli wasz przyjaciel zmienił się w bestię, to zapewne i myśli jak bestia. To oczywiście tylko teoria, po fakty trzeba udać się do Marika.


- Nie do końca tak, Analtews.- zaczął swój wywód Learion- Maska Magyara zmieniła go, to prawda. Ale kiedy założył ją po raz drugi! – gnom wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo - wtedy zamiast zmienić się w srebrny dymek w który zmienił się za pierwszym razem, zmienił się w konstrukta. Ta zmiana to potężna magia. Patrząc po reszcie przemian - całkowicie nieprzystająca do zdolności Marika. Dobrą analogią jest porównanie magicznego przedmiotu do artefaktu. Nie sądzę, że Marik często wydaje gościom artefakty. Pójście do Marika jest oczywiście niezłym pomysłem. Tylko, widzisz, jeśli Marik to rozegrał celowo, to będzie przygotowany na wizytę. Zatem i my nie powinniśmy odwiedzać go bezmyślnie. I tu może się przydać wiedza kogoś z loży. - gnom uniósł przewiązane czarnym jedwabiem oczy 'spoglądając' znacząco na kobietę, jednak tym razem nie dał jej czasu na odpowiedź, od razu przechodząc do następnej kwestii- Druga kwestia jaka mnie interesuje, to przedwczesne reakcje kolegiów na użycie magii. Zdarzają się? Np. przybycie na 18 a nie na 20?

- Otrzymaliście uprawnienia i certyfikaty do używania magii na terenie Azylu, więc nie musisz sobie tym zawracać głowy. Co do masek, to wspominałeś, że po użyciu mieliście je oddać? Nie mówił wam chyba również, że zmienią was w to samo po kolejnym założeniu? A powiedz mi, być może to wpływ jakiejś innej siły z zewnątrz, która mogła wzmocnić siłę maski lub ją wypaczyć? Z tego co słyszałam Somminus się kręcił nieopodal was? Dużo jednak tych pytań, czas się udać do Marika i się przekonać czy zna odpowiedzi.

- Czy ktoś wyjaśni przybyłym sytuację?- - ryknął slaad .- Czy też muszę rozpruć wam gardła i przepytać wasze duchy, by się czegoś dowiedzieć.

Harpo nie był pewien czy blefuje... Z jednej strony nie dysponował taką magią, z drugiej... Cierpliwość slaada wyciekała niczym woda z przebitego bukłaka.

- A ja z chęcią mu pomogę, jak ktoś zaraz nie wyjaśni co tu się dzieje.- poparła gnoma Airuinath, choć w jej głosie słychać było nie gniew lecz rozbawienie. Widać nie potraktowała „groźby” slaada poważanie.

- Magyar po założeniu maski stał się czym, czym być nie powinien, narobił kłopotów i zniknął. To tak w skrócie, a szczegóły omówimy może gdzie indziej.- odpowiedziała „zła” i „okrutna” Sae- Tu z pewnością nie jesteśmy bezpieczni i najlepiej jak znajdziemy odpowiednie miejsce na rozmowę. Jakieś pomysły?

- Taa... Ja chyba coś znalazłem.- rzucił obojętnie slaad, choć odpowiedź niziołki nie do końca mu wystarczała.- Nie tak daleko stąd jest pewien dom, ponoć zabezpieczony magicznie, którego właścicielem jest niejaki Mintran. W sumie całkiem miły i gościny, jak się z nim odpowiednio porozmawia, ale ma pewien problem z... niestabilnością własnej formy.
- Nie, błagam, tylko nie kolejna nadęta fasma...
- rzucił Srebrny Lew.
- Mintran jest człowiekiem.-
uściślił Harpo- Jednak zdarzają mu się niekontrolowane przejścia w czasie – raz się starzeje, a raz odmładza. Tak, czy inaczej, Mintran ma sporo ksiąg o Azylu, które mogłyby się na przydać.

Oczywiście Harpo wiedział, że w księgach tego dziwacznego człowieka można znaleźć znacznie więcej, ale nie chciał tego mówić głośno... nie w obecności Any. W końcu nie miał żadnej pewności, że kobieta rzeczywiście stoi po ich stronie.

- Wiesz coś o tym Mintranie?- zwróciła się Sae do Any, jednak jedyną odpowiedzią był przeczący ruch głowy.

Ana po raz pierwszy słyszała to imię, podobnie jak po raz pierwszy spotkała się z przypadkiem osoby, która samoistnie się odmładza i postarza... Oczywiście o ile slaad mówił prawdę odnośnie Mintrana i jego przypadłości.

- Świetnie. A zatem Harpo prowadź nas do tego Mintrana. Gdy już pokażesz nam drogę i wszyscy będą wiedzieć jak tam trafić, rozdzielimy się. Ja, Airuinath, Valquar, Almirith i Żywiec zostaniemy w domu, by poczytać te książki i z pomocą magii odszukać Croisa i Marc... znaczy się Magyara. Harpo, Learion, Analtews i Trykk – wy udacie się na małą pogawędkę z fasmą.- zadecydowała Sae.

***

Azyl
„Wieża Kłów”

Atmosfera, jak na to ponure i nieprzyjemne miejsce, była wręcz „cudowna”. Sale, która swoim rozmiarem miała pokazać ewentualnym gościom jacy są mali i nieistotni, rozświetlały różnobarwne i nietypowe pochodnie... A dokładniej blisko dwudziestka humanoidalnych istot, unoszących się tuż nad posadzką i otoczonych wijącymi się jęzorami płomieni.

Magyar z mieszaniną obrzydzenia i fascynacji zbliżył się do jednej z takich pochodni, obserwując jak uwięziona w ogniu istota powoli wiruje w parodii okropnego tańca. Z pozoru twarz więźnia, czy czymkolwiek było to coś, wydawała się obojętna, wręcz nienaturalnie spokojna, ale jej oczy... widać w nich było tylko dwie rzeczy – ból i szaleństwo – zupełnie jakby wszystko inne zostało wypalone przez ogień.

- Nie zwracaj na nich uwagi.

Rozmiar komnaty i panująca w niej prawie całkowita pustka okropnie wypaczyły głos Iomiego. Tu i teraz Magyarowi kojarzył się jedynie z donośnym, przenikliwym dźwiękiem świątynnych dzwonów. Nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, że cała ta oprawa została przygotowana specjalnie dla Magyara i jego towarzyszy. Równocześnie zachwycić ich i przerazić, a przez to pozbawić pewności siebie i uczynić uległymi.

- Twoi towarzysze powinni wkrótce się zjawić, a tymczasem napijmy się czegoś, zgoda? – kontynuował Vete swobodnym tonem gospodarza, który w pełni kontroluje sytuacje.

Magyar nie miał złudzeń... póki co, to właśnie Czarowszyty miał przewagę na każdym kroku, a półczartowi nie pozostało tymczasem nic, za wyjątkiem udawania, że wszystko co robi, robi z własnej woli. Ruszył więc wolno w kierunku metalowego, lśniącego słabą, księżycową poświatą stołu, równocześnie obojętnie patrząc na obrazy zawieszone w komnacie.

Ich treść, a także przesłanie, było praktycznie identyczne ze wszystkim innym, co znajdowała się w komnacie. Przed oczami Magyara przesuwały się więc najrozmaitsze sceny będące „materialnymi dowodami” potęgi i chwały Kolegium Czarowszytych. Portrety przedstawiające wybitnych członków organizacji w tryumfalnych pozach zwycięzców i zdobywców. Wszystkie te „dzieła sztuki” jasno mówiły o jednym, ale za to z pewnością nieprawdziwym fakcie, że Czarowszyci zawsze odnosili i będą odnosić sukcesy we wszystkim czego się tkną.

Jednakże to ostatni portret, który zarazem był również największy i oprawiony w najbogatszą ramę, przykuł uwagę Magyara. Oczywiście był to obraz przywódcy Kolegium, nikogo innego tylko samego Vetego. Mężczyzna, ubrany w szaty obficie zdobione nićmi drogocennych metali i bryłami szlachetnych kamieni, siedział w rozluźnionej pozie na czymś, co zapewne było tronem. W jednej ręce dzierżył okrągły, przezroczysty kamień, wewnątrz którego coś się znajdował, jednak Magyar nie mógł dojrzeć co...

- Azyl.- rzucił obojętnym tonem Iomi, a widząc niezrozumienie w oczach półczarta, kontynuował.- W tej kuli, której tak się przyglądasz, zamknięty jest Azyl.

Magyar osłupiał na moment... Kula... Czy to był jakiś artefakt? Czy to właśnie tego poszukiwali jego towarzysze? Klucz do tajemnicy ich dziwacznych wizji przez cały ten czas był w posiadaniu Vetego? A może wcale nie... w końcu to wszystko było ukartowane i obliczone, by zmusić ich do współpracy.

- Ta kryształowa kula, według legendy, pochodzi od Matki. Ponoć ma być to kropla jej potu, która spadła na ziemię, gdy Matka tworzyła Azyl.- ciągnął pozornie obojętnym tonem Iomi- I jak głosi ta legenda, ten artefakt zapewnia władzę nad samą istotą rzeczywistości, umożliwiając posiadaczowi zmienianie jej samą siłą woli. Wyobrażasz to sobie Magyar? Jedna myśl zdolna tworzyć i niszczyć całe światy. Narzędzie o nieograniczonym potencjale, dzięki któremu można spełnić każde marzenie... Każdy sen może stać się prawdziwy.

Vete, siedzący u szczytu stołu zapełnionego niezliczonymi daniami, jakie znane były jedynie w Azylu, pierwszy raz od początku spotkania nie ukrywał, że uważnie przygląda się półczartowi. I nagle podniosłość całej chwili i tabun myśli pędzących przez głowę Magyara, zostały rozproszone przez parsknięcie, które po sekundzie przemieniło się w otwarty i szczery śmiech. To Czarowszyty śmiał się, jakby ktoś właśnie opowiedział przezabawny kawał. Jednak, gdy już zdołał opanować nagły napad dobrego humoru, całkowicie poważnym tonem kontynuował swój wywód.

- Zapomnij o tej kuli. Nie ma żadnych dowodów, że istnieje... ba, można nawet powiedzieć wprost. Nigdy nie istniał i nigdy nie powstanie przedmiot o takiej mocy. Zaprzeczałby on wszystkim zasadom i całej wiedzy, jaką zdobywaliśmy od niepamiętnych czasów. Ta kula, choć niezmiernie tego żałuje, nie może być częścią naszego świata. Chyba że...- tu Iomi nagle przerwał, przechylił delikatnie głowę i zmrużył powieki, co sprawiło, że zdawał się zasłuchany w muzykę, którą tylko on może usłyszeć. Uśmiech rozbawienia stopniowo znikał z twarzy Czarowszystego, zastępowany przez dziwaczny grymas.

Rozpaczliwe jęki, który równocześnie wydało dwadzieścia płonących żywcem istot, odbijały się w śród ścian olbrzymiej komnaty tworząc piekielny chór potępieńców. Dokładnie w tym samym czasie, płomienie spowijające ich ciała, wręcz eksplodowały z nową siłą, przybierając niebieską, upiorną barwę.

Iomi poderwał się z miejsca, przewracając swoje krzesło. Teraz i jego ciało otaczał ogień... ogień o srebrnym kolorze. Potężne uderzenie magicznej energii bez trudu przemieniło stół w kilka kawałków poskręcanego metalu, rozrzucając dookoła zastawę, jedzenie i napoje.

- Dość tych gierek! Ten twój przeklęty przyjaciel Crois nie zrobił tego co mu kazałem!- rozwścieczony niewiadomo czym Iomi wycelował palec wskazujący w półczarta- Więc ty go zastąpisz! Idź do tej bandy ograniczonych głupców, z którymi podróżowałeś i przekaż im, że czekam na nich do końca jutrzejszego dnia! Jeżeli nie chcą mieć we mnie wroga, to lepiej niech się zjawią.

Vete przerwał na moment, najwyraźniej próbując zapanować nad emocjami. Otaczające go płomienie osłabły, jednak nie zanikły, jakby tylko czekały na kolejny wybuch złości.

- Co tu jeszcze robisz?! Wynoś się bezmózga małpo, albo skończysz jak oni!

Czarowszyty zamaszystym gestem ręki wskazał płonące sylwetki, które swym blaskiem rozjaśniały komnatę. A Magyar był dziwnie pewien, że mag wcale nie rzuca słów na wiatr.

***




Azyl
„Uliczki”

Drobne krople krwi, jedna po drugiej, spadały na brukowaną ulicę. Małe, czerwone plamki znaczyły drogę, która podążał Crois, niczym okruszki w pewnej znanej bajce z jego świata. Kolejne mury stawały się polem artystycznego popisu mężczyzny. Szkoda tylko, że jakoś mieszkańcy Azylu nie byli pozytywnie nastawieni do takiej działalności. Kilkukrotnie, różnorakie istoty przepędzały Croisa wyzywając go od szaleńców i innych, jeszcze gorszych. Ale mimo to na murach Azylu wiąż pokazywały się kolejne napisy.

”Na początku Azylu. C.”

Wiadomość z pozoru nie zrozumiała dla większości, a mająca głębszy sens dla nielicznych. Pytanie tylko, czy ci nieliczni na nią natrafią? A co jeżeli nie?

Crois zdawał się jednak nie dopuszczać tej myśli do siebie. Szedł uliczkami Azylu nie zwracając uwagi na mijające go istoty, które ze swej strony najczęściej odwdzięczały się takim samym ignorowaniem. Tylko nieliczni zerkali, by przyjrzeć się mężczyźnie. Człowiekowi, którego można by pomylić z biedakiem, gdyby nie fakt, że strzępy jego stroju nosiły ślady dawnego, arystokratycznego przeznaczenia.

Jednak Crois nie dostrzegał nikogo, ani niczego. Bo choć jego umysł zdawał się pracować na najwyższych obrotach, to jednak nie był przyzwyczajony do tego co widział w Azylu. Tych wszystkich istot, magii, zwyczajów i budynków, nierzadko tak dziwacznych, że nawet po bardzo bliskim przyjrzeniu, mężczyzna nie mógł odpowiedzieć na jakże proste pytanie - „Co to u licha jest?!”

Jakaś część jaźni Crois uparcie trzymała się przekonania, że to wszystko jest tylko snem i...

”... już wkrótce obudzę się we własnym łóżku, z dala od tych wszystkich dziwadeł. Tego przecież nie ma, to tylko moja wyobraźnia. Po co męczyć moją biedną głowę tymi wszystkimi maszkarami. Lepiej jak gdzieś sobie usiądę, zamknę oczy i poczekam aż to wszystko minie... aż się obudzę.”

Jednak niemal natychmiast inna część umysłu mężczyzny, z trzeźwością typową dla przeciętnego człowieka od paru dni trzymającego się z dala od butelki, zauważyła, że to nie może być sen...

”... bo żaden sen nie jest tak realny i długi. Gdybym spał nie czułbym bólu w moich zmęczonych mięśniach. Nie czułbym krwi spływającej mi po dłoni. To po prostu rzeczywistość i muszę to zaakceptować, tak samo jak fakt, że jestem nieuleczalnie szalony. Bo chyba tylko szaleniec gada sam ze sobą, we własnej głowie i miewa popaprane wizje nie z tego świata... tfu... nie z tamtego świata. Prawda?”

Crois postanowił przemilczeć to pytaniem. Z pewnością należało do tych retorycznych, choć człowiek już niczego nie był pewien. A w szczególności nie tego, czy rzeczywiście ktoś wychodzi mu naprzeciw wprost z cieni spowijających zaułek. Zaułek?

A tak, wszedł do niego przed paroma sekundami, by przejść na ulicę równie popularną, co ta, na której zostawił swoją ostatnią wiadomość. I to chyba był błąd...

- Hej chłopaki! Chodźcie zobaczyć, co my tu mamy!

”Co my tu mamy... Co MY tu mamy... My?”

Za plecami Croisa coś się poruszyło, a odgłos metalu szorującego po ziemi zdawał się to potwierdzać. Człowiek rzucił szybkie spojrzenie za swoje plecy i zobaczył tam dziwaczną istotę... Jakby smoka liliputa chodzącego na tylnych łapach. Crois zaśmiał się cicho z tego porównania, tym bardziej, że wiedział co to za istota. Nazywano je smoczydłami i większość z nich groźnie wyglądała, ale w rzeczywistości niewiele mieli do zaoferowania w starciu z doświadczonym wojownikiem. Jednak ten akurat przypadek, w szponiastej i umięśnionej łapie, dzierżył zakończony hakiem łańcuch. Wredna i niebezpieczna broń, jak ktoś wie jak się jej używa.

Człowiek przeniósł spojrzenie na drugiego z przeciwników, stojącego parę metrów przed nim. Na pierwszy rzut oka wyglądał na człowieka... na drugi, widać było wyraźne wężowe cechy. Jak choćby rozdwojony język, który istota ciągle wysuwała z ust, by po chwili ponownie go schować. Tej istoty akurat Crois nie potrafił sobie z niczym skojarzyć, ale trzymany przez nią rapier sugerował, że ten przeciwnik bardziej stawia na szybkość i precyzje ciosu, niż na brutalną siłę.

- To jak, bierzemy go, co chłopcy?- rzucił „wężowy język” z pełnym pogardy uśmiechem.

Crois jedynie westchnął, rozpoznając z jakim typem bandytów ma do czynienia. To nie byli rabusie, którzy nabiją ci kilka guzów, zabiorą sakiewkę, poczym zostawią w rynsztoku. To były osoby, które nabiją ci kilka guzów, zabiorą sakiewkę, a potem utopią w rynsztoku, dla sadystycznej zabawy. Zabiją cię nie ze względu na rasę, poglądy, czy inne „wzniosłe” ideały, a dlatego, że zwyczajnie mogą to zrobić.

Co gorsza, choć Crois widział tylko dwóch, to był niemal pewien, że to jeszcze nie wszyscy. Tyle, że nikogo więcej nie mógł dostrzec...

***




Azyl
„Sklep Tysiąca Masek”

Choć nie wszystkim podobał się fakt, że Sae rządzi się i rozkazuje, jak jakaś królowa, to jednak nikt nie miał ochoty na dyskusje ze skrzypaczką. Nawet Ana, która nienawiedziła, gdy ktoś ośmielał się wydawać jej polecenia, tym razem podporządkowała się rozkazowi niziołki. Nie dlatego, że uznała ją za przywódczynie, lecz po to, żeby nie wdawać się w dalsze, bezsensowne i nie prowadzące donikąd rozmowy.

Gorszy orzech do zgryzienia miał Harpo, który coraz dotkliwiej odczuwał działanie długotrwałego noszenia maski. Slaadzia osobowość coraz częściej starała się przejąć kontrole, praktycznie przy każdym działaniu jakie podejmował rudy gnom. Ale przecież Marik nic nie wspominał o tym, by osobowość zawarta w masce, z czasem rosła w siłę... Czyżby kolejna rzecz, o której „zapomniała” wspomnieć rozgadana fasma?

Gdy w końcu grupa dotarła do ”Sklepu Tysiąca Masek”, ich oczom ukazał się interesujący widok. Piekielny czart, osłonięty swoimi błoniastymi skrzydłami, niczym płaszczem, gorączkowo próbował coś wytłumaczyć stojącemu przed nim xillowi. W sumie, jak na Azyl, nie byłby to szczególnie dziwny widok, gdyby nie fakt, że głos diabła był niesamowicie piskliwy, a po wielkim, groźnym pysku czarta, spływały rzęsiste łzy.

- Na moim sklepiku!- piskliwe użalał się czart, wskazują wielką łapą na ścianę ”Sklepu Tysiąca Masek”.- Czy pan to rozumie?! Na moim ukochanym, wspaniałym sklepiku, nad którym tak długo pracowałem...

Xill ze zrozumieniem pokiwał głową, choć jego pysk świadczył, że mało go obchodzi sklep Marika.

- Proszę się nie przejmować. Przecież te rysunki nie są duże i już większość udało się zmazać odpowiednim zaklęciem...- przyjaznym, choć nieco dziwacznym głosem xill starał się pocieszyć rozmówce, jednak jego próby nie przynosiły skutku.

- Pan nie rozumie... Cóż za brak szacunku! Cóż za upokorzenie! Ktoś musi złapać tego wandala! Rysować bazgroły po moim sklepiku... Rozumie pan? Po moim sklepiku?!
- Tak, tak, w pełni pana rozumiem. Jednakże mój klient wysłał mnie, bym złożył zamówienie na jedną z pana masek...
- Zamówienie? Teraz, gdy mój cudowny sklepik został tak zdewastowany?!
- piskliwy głosik Marika zmienił się w prawdziwie wściekły ryk, godny piekielnego czarta. Jedynie łzy zdobiące pysk diabła nieco popsuły efekt.
- No już... Przecież to tylko kilka rysek...
- RYSEK?! Czyż pan to widzi?! To... To... profanacja dzieła sztuki! To niszczenie najwspanialszej budowli Azylu! To...
- Okrutna strata dla całego miasta i okropna, szpetna blizna na ciele całego wszechświata.
- dokończył zirytowany xill- Już pan o tym mówił. Ale zamówienie, to jedynie jedna maska, nic wielkiego...
- NIC WIELKIEGO?!
- kolejny raz eksplodował Marik- Moje maski, to nic wielkiego? To...
- Proszę mi wybaczyć przejęzyczenie.
- natychmiast przerwał Marikowi jego rozmówca.- Chciałem powiedzieć, że dla takiego geniusza, jak pan, arcymistrza wszelkich sztuk i prawdziwego bóstwa artystów, stworzenie jednego, tak wspaniałego dzieła, to żadne wyzwanie.
- No... No dobrze. Niech pan spisze zamówienie i przyśle posłańca.
- oparł, pełnym wyrozumiałości tonem, Marik.
- Och, pokornie dziękuje w imieniu mojego pana.
- z głęboki ukłonem rzek xill, poczym pośpiesznym, choć z pozoru spokojnym krokiem, rzucił się do ucieczki, by nie musieć wysłuchiwać dalszych narzekań fasmy.

I jakby na dany znak, wciąż szkliste od łez oczy piekielnego czarta, zwróciły się w kierunku grupki stojącej nieopodal. Diabeł ruszył ku przypadkowym przechodniom, zajętych przyglądaniem się ”Sklepowi Tysiąca Masek” i już w połowie drogi rozpoczął swój żałosny lament.

- Czy państwo to sobie wyobrażają? Ktoś zdewastował mój piękny sklep...

Najwyraźniej fasma była zbyt rozkojarzona, by zwrócić uwagę na stojącą nieopodal Ane i jej towarzyszy.
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 07-08-2008 o 21:20.
Markus jest offline