Sytuacja z każdą chwila stawała się coraz bardziej dramatyczna. Teraz Andreasowi było obojętne co stanie się z jego niedawnym napastnikiem. Liczyło się tylko uratowanie skóry. Czuł po tym co się wypada żyło ze szykuje się jakaś grubsza afera. Usiłował złapać tchu. Podniósł się, i asekurując się ściany wszedł do budynku. Zdjął zakonną szatę, aby przyrzec się ranie. Wprawne oko w mik oceniło że rana nie jest zbyt groźna. Wydobył z przepastnej kieszeni torebkę z ziołami. Wybrał szczyptę mających właściwości przeciw bólowe. Nie miał niestety przy sobie takich które pozwoliły by mu na odkażenie rany. Te co miał wysypał strażnikowi w oczy. Jakiż byłem głupi. Co ja sobie myślałem. Dureń, idiota - powtarzał sobie. Ze scyzorykiem, rzucać się na uzbrojoną straż. Ty głupcze – myślał. Myśl, myśl – powtarzał sobie – Jakoś trzeba wyplątać się z tej kabały. Zastanawiając się oderwał część podszewki szaty i zrobił prowizoryczny opatrunek aby zatamować krew. Spróbuję oddalić się w tym zamieszani nie powinni mnie zauważyć - myślał – Ale jak. Wtem doznał olśnienia. Przez dach spróbuję przez dach. Z tym pomysłem skierował się po ciuchu na górę budynku...
Ostatnio edytowane przez Arslan : 08-08-2008 o 21:03.
|