Tim usiadł przy stoliku na którym znalazł wcześniej karteczkę od
Narindry. Rozparł się wygodnym ratanowym fotelu, lustrując uważnie gości i ruch w hotelowym barze. Nigdzie nie widział kobiety odpowiadającej by opisowi.
„No cóż, ty kazałeś jej czekać, teraz Tobie przyjdzie poczekać” – konkludował ze stoickim spokojem.
Nagle jego wzrok przykuła kobieta, która właśnie weszła, kołysząc zgrabnymi biodrami podeszła do baru i z gracją wsunęła się na wysokie barowe krzesełko. Wyciągnęła papierosa z eleganckiej papierośnicy i zaciągnęła się dymem, jej duże oczy omiatały jakby od niechcenia wnętrze sali, nie zatrzymując się na nikim, długie, zgrabne nogi założyła jedna na drugą i czekała.
„To musi być ona…”–
Tim zgasił Camela w popielniczce i ruszył w kierunku lady barowej. Stanął obok niej, nie patrzyła w jego stronę. Z nienagannym akcentem z Wysp powiedział:
- Przepraszam za spóźnienie na ostatnie spotkanie, zatrzymały mnie okoliczności niezależne ode mnie… pozwolisz, że się przedstawię… Tim Pyton.
Odwróciła się w jego stronę, zmysłowo wydmuchując dymek papierosowy, powiedziała: -
To nie było zbyt profesjonalne podejście – uniosła brew –
słyszałam, że jest pan profesjonalistą w każdym calu – zmierzyła go wzrokiem, od góry do dołu –
Narindra Davy – przedstawiła się.
-
Jestem – odpowiedział zimno, nie lubił jak ktoś nie doceniał jego umiejętności
– możesz mi wierzyć. Może jednak porozmawiajmy o przyjemniejszych sprawach – jego głos złagodniał
- czego się napijesz Narindro?
Kobiet odwróciła się na krześle barowym w jego kierunku, przekładając nogę na nogę, a
Tim musiał przyznać w duchu, że nogi miała doskonałe, zgasiła papierosa i powiedziała:
- Krwawą Mery poproszę.
Tim skinął na barmana i złożył zamówienie:
- Krwawą Mery dla tej pani i Jack Daniels z lodem dla mnie – mówiąc to nie odrywał wzroku od jej harmonijnej twarzy.
- Wieżę panu na słowo, że sprawy, które zatrzymały pana dziś rano były istotne? –powiedziała łagodnie, zbliżając lekko twarz do rozmówcy.
- Były istotne… ale prosiłbym byś zwracała się do mnie Tim – podał jej drinka przyniesionego przez barmana.
Pomieszała chwilkę słomką w szklance z napojem:
- Dobrze …Tim. Porozmawiamy tutaj, czy w jakimś bardziej… - przerwała na chwilę –
odosobnionym miejscu? - To już zależy od Ciebie, Narindro… myślę, że o tej porze na tarasie hotelowym powinno być pusto i całkiem przyjemnie, pyzatym łatwiej tam rozmawiać o sprawach nie przeznaczonych dla osób postronnych? Co więc proponujesz? - Możemy przejść na taras, lub jeśli wolisz do mnie mam wynajęty apartament w tym hotelu - zsunęła się z krzesełka i stanęła wyczekując na reakcję mężczyzny.
- Myślę, że twoja propozycja jest ciekawsza, który to pokój, bo nie wiem do którego zamówić szampana? - Czyżbyś przewidywał, że tak szybko dojdziemy do konsensusu i...z finalizujemy transakcje? – uśmiechnęła się kokieteryjnie.
- Myślę, że oboje wiemy czego chcemy i każde z nas posiada coś, co potrzebuje drugie z nas? Dlaczego mielibyśmy się nie dogadać? - powiedział uśmiechając się także.
Kobieta skinęła z aprobatą głową i ruszyła w kierunku wyjścia
- Pokój 108 – szepnęła mijając go w drodze.
Złożył u barmana zamówienie i ruszył za nią, obserwując jej płynne i powabne ruchy. Kobieta przystanęła przy drzwiach windy i poczekała na swojego rozmówcę. Przepuścił ja pierwszą przez drzwi i wszedł za nią, włączając odpowiedni przycisk piętra.
Narindra oparła się o ścianę windy i jeszcze raz zlustrowała jego postać,
Tim starał się nie myśleć o jej biodrach, kusząco wypchniętych do przodu, z powodu barierki o jaką się opierała.
- Od dawna prowadzisz interesy w Kongo? – przerwała ciszę urozmaicaną szumem poruszającej się windy.
- Od dawna prowadzi pan...prowadzisz interesy w Kongo? - Od niedawna... w Kongo pierwszy raz... ale zebrałem wystarczająco dużo informacji, by poradzić sobie z biznesem tutaj... orientuję się co nieco w miejscowych układach i zależnościach. W mojej pracy takie rzeczy potrafią uratować życie... a Ty długo już działasz w Kongo? - Od... przeszło trzech lat. Myślę, że moje kontakty mogą wydać Ci się dość przydatne - uśmiechnęła się zalotnie. Winda zatrzymała się z delikatnym szarpnięciem na odpowiednim piętrze. Kobieta wyszła, przeszła przez wąski korytarz i stanęła przed pokojem z numerem 108, przekręciła klucz i stanęła w drzwiach, czekając zapraszająco.
- Tak jak już mówiłem oboje mamy coś co się przyda każdemu z nas - odpowiedział jej w drzwiach
- pani przodem - uśmiechnął się po raz kolejny. Weszła do pokoju, kiwając głową z aprobatą, usiadła na brzegu łóżka i ponownie zapaliła papierosa:
- Jesteś cholernie pewny siebie i odważny Tim. Myślę, że ubijemy razem dobry interes.
-
Do odważnych świat należy Narindro, a pewność siebie idzie z nią w parze. Jeśli chodzi o nasz interes to myślę, że mamy podobne zdania.
Kobieta poklepała miejsce na łóżku tuz obok siebie
. - Słucham Cię Timothy co za interes chcesz mi zaproponować?
- Jesteś najlepsza w swojej branży, a potrzebujesz informacji i ochrony, ja natomiast potrzebuję twojego pośrednictwa. Dziś wieczorem z przystani odpływa statek kapitana Katangi, z "pewnym" ładunkiem. Kłopot w tym, że za ten ładunek dostanę zapłatę w diamentach... i tu zaczynałaby się twoja rola. Te świecidełka ciężko przewozić, jeśli nie wie się jak i gdzie, a Ty wiesz jaki i gdzie je przewieźć i sprzedać...
- Czy mogę zobaczyć... - urwała spoglądając wymownie na swojego rozmówcę
- ... jeszcze ich nie mam przy sobie... to drugi poważny problem... muszę je odebrać w Stanleyville... w samym sercu tej cholernej rebelii - powiedział zajmując wreszcie miejsce tuż obok niej na łóżku.
- W Stanleyville... - przygryzła wargę -
to trochę komplikuje sprawę, ale ... nie wiesz czy Twój kontrahent nie dysponuje większą ilością kamieni?
- Raczej wątpię... to będzie zapłata za określony towar... ni mniej ni więcej i raczej nie będzie chciał się z tym afiszować...
-
Rozumiem, że mi je tu dostarczysz, czy może oferujesz ekscytująca wyprawę w dzicz i sam środek rebelii?
- Niestety... muszę po nie popłynąć z towarem do Stanley... - popatrzył na nią starając się odgadnąć sens jej ostatniej wypowiedzi, coś mu podpowiadało, że
Africii nie przeraża perspektywa podróży w tak niebezpieczne rejony Konga
. - Powiedz mi ile chciałabyś w zamian... za taką przysługę
-
40% i chcę Ci towarzyszyć, zawsze dobrze zyskać kilka nowych kontaktów - powiedziała sięgając do torebki po papierosa.
- Myślę, że 20% wystarczy? I możesz mi towarzyszyć... nowe kontakty to także wymierne dobro... - odpowiedział wyciągając elegancką zapalniczkę Zippo i podając jej ognia.
- 30% to moje ostatnie słowo - zapaliła papierosa i wypuściła dym z pomiędzy lekko rozchylonych warg.
- 25 % w ostateczności to ja ryzykuję najwięcej, Africiio - odpalił sobie papierosa
- Niech będzie 25 % znaj moje dobre serce - zmierzyła go twardym spojrzeniem
- Dobre serce nie ma tu nic do rzeczy, słoneczko - odwzajemnił jej zimne spojrzenie -
To interes..
Kobieta zgasiła papierosa w stojącej na szafce koło łóżka popielniczce.
- Kiedy wyruszamy. - Statek odpływa o 22.00, pojedziemy razem... zostały nam jeszcze 2 godziny... myślę, że możemy otworzyć szampana - ruszył do kubełka z lodem, w którym chłodził się alkohol... korek wystrzelił z hukiem.
Kobieta przyjęła kieliszek z uśmiechem:
- Za naszą współpracę Timothy - uśmiechnęła się stukając kieliszkiem o jego kiliszek
- Za współpracę - odpowiedział jej lekko stukając w wysoki kieliszek, trzymany przez zgrabną i delikatną dłoń kobiety, poczuł cudowny zapach jej perfum.
Narindra upiła łyk szampana, jej spojrzenie powoli przesunęło się po
Timothym, lekko przechyliła głowę i upiła kolejny łyk patrząc się w oczy mężczyzny
- Czyli jak wykorzystamy ten czas? - powiedział powoli zbliżając się do kobiety.
- Skoro będziemy wspólnikami może powinniśmy się lepiej poznać? - zapytała zalotnie
- Może - powiedział wyjmując powoli kieliszek z szampanem z jej ręki. Kobieta przysunęła się bliżej czuł ciepło jej ciała, przyśpieszone bicie jej serca nachyliła się i szepnęła mu do ucha
- Może wspólna kolacja na dobry początek? - To bardzo dobry pomysł - odpowiedział jej do ucha -
wolisz do pokoju czy na dole w restauracji?
-
Skoro jesteś takim twardym negocjatorem to słucham twojej propozycji - uśmiechnęła, kładąc dłoń na jego piersi
- To może do pokoju? - powiedział przykrywając jej dłoń, swoją dłonią, trochę szorstką od służby w wojsku -
To co mam zamówić? - Może ostrygi w sosie z kaparów - zaśmiała się.
Tim zerknął dyskretnie na zegarek, dochodziła dwudziesta… odstawił kieliszek z szampanem i wstając zdjął jej rękę ze swojej piersi.
– Statek odpływa o 22.00, więc chyba dziś będziemy musieli zrezygnować z kolacji. Trzeba się przygotować do wyjazdu… mam zamówioną taksówkę do portu na godzinę 21, może pojedziemy razem? Rejs potrwa kilka dni, będziemy mieli okazję się bardziej poznać? Wliczam w to także kolację?
- Dobrze, właściwie ja też muszę spakować kilka drobiazgów, – odpowiedziała, a
Timowi zdawało się że zauważył w jej oczach małe rozczarowanie.
-
Czyli do 21? – zapytał szykując się do wyjścia.
- Dobrze… Tim, przyjdziesz po mnie?
-
Oczywiście, to do zobaczenia – na odchodnym pocałował ją w rękę.
*****
Szedł do pokoju rozmyślając o spotkaniu. Musiał przyznać, że miał do czynienia z niezwykle piękną i inteligentną kobietą, która była świadoma swojego piękna i doskonale to wykorzystywała,
Tim nie miał nic przeciwko temu, a te 25 % to raczej niska cena za jej usługi.
Zaczął się pakować, ubrania i bieliznę na zmianę, oraz najprzydatniejsze drobiazgi spakował do brezentowego worka, dokładnie takiego samego jakich używał w SAS, doskonale chroniły zawartość przed wilgocią i robactwem. Wrzucił tam jeszcze kilka suchych racji żywnościowych, tabletki do odkażania wody, paczkę opatrunków i niedawno zakupione dwie butelki whiskey, z jednej z nich odlał trochę do poręcznej piersiówki ze stali nierdzewnej, na samym końcu wrzucił kilka paczek Cameli, które podejrzewał w dżungli raczej ciężko dostać.
Swój dzisiejszy nabytek – sztucer Browninga – schował wraz z amunicją do mocnego, skórzanego futerału, póki co to cacko nie było mu potrzebne, praktyczniejszy był karabin H&K G3 – niezawodna niemiecka konstrukcja firmy, która przejęła spuściznę Mausera. Zabrał do niego sporo amunicji, oprócz pełnego magazynka w karabinie, miał jeszcze jeden zapasowy i 4 pudełka amunicji zabezpieczone w poręcznej impregnowanej ładownicy. Sprawdził jeszcze długość paska od broni i ustawienie przyrządów celowniczych, w rejony gdzie się wybierali musiał na niej bezwarunkowo polegać.
Colt 1911 spoczął w kaburze przy pasie, tuż obok przepisowego noża Special Air Service - Fairbairn Sykes.
Założył mocne spodnie i koszulę, na to wszystko skórzaną lotniczą kurtkę, przypiął pas z Coltem i nożem a na głowę założył australijski kapelusz z szerokim rondem, w dzień będzie świetnie chronił twarz przed nieznośnym słońcem.
Zarzucił worek i futerał ze sztucerem przez plecy, a HK przewiesił przez ramię… coś mu mówiło, że
Africia raczej nie wzdrygnie się na widok broni.
*****
Punktualnie zapukał do jej drzwi o 21. W nowym „polowym” stroju nic nie straciła na urodzie, przysiągłby, że wyglądała jeszcze bardziej intrygująco. Taksówka czekała na dole, przywitał się z kierowcą, który spoglądał nieufnie na futerał z bronią i karabin szturmowy, wydał mu dyspozycję:
-
Do portu, na tę samą przystać co popołudniu.