Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-08-2008, 18:05   #31
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Tim usiadł przy stoliku na którym znalazł wcześniej karteczkę od Narindry. Rozparł się wygodnym ratanowym fotelu, lustrując uważnie gości i ruch w hotelowym barze. Nigdzie nie widział kobiety odpowiadającej by opisowi. „No cóż, ty kazałeś jej czekać, teraz Tobie przyjdzie poczekać” – konkludował ze stoickim spokojem.

Nagle jego wzrok przykuła kobieta, która właśnie weszła, kołysząc zgrabnymi biodrami podeszła do baru i z gracją wsunęła się na wysokie barowe krzesełko. Wyciągnęła papierosa z eleganckiej papierośnicy i zaciągnęła się dymem, jej duże oczy omiatały jakby od niechcenia wnętrze sali, nie zatrzymując się na nikim, długie, zgrabne nogi założyła jedna na drugą i czekała.

„To musi być ona…”Tim zgasił Camela w popielniczce i ruszył w kierunku lady barowej. Stanął obok niej, nie patrzyła w jego stronę. Z nienagannym akcentem z Wysp powiedział: - Przepraszam za spóźnienie na ostatnie spotkanie, zatrzymały mnie okoliczności niezależne ode mnie… pozwolisz, że się przedstawię… Tim Pyton.

Odwróciła się w jego stronę, zmysłowo wydmuchując dymek papierosowy, powiedziała: - To nie było zbyt profesjonalne podejście – uniosła brew – słyszałam, że jest pan profesjonalistą w każdym calu – zmierzyła go wzrokiem, od góry do dołu – Narindra Davy – przedstawiła się.

- Jestem – odpowiedział zimno, nie lubił jak ktoś nie doceniał jego umiejętności – możesz mi wierzyć. Może jednak porozmawiajmy o przyjemniejszych sprawach – jego głos złagodniał - czego się napijesz Narindro?

Kobiet odwróciła się na krześle barowym w jego kierunku, przekładając nogę na nogę, a Tim musiał przyznać w duchu, że nogi miała doskonałe, zgasiła papierosa i powiedziała: - Krwawą Mery poproszę.

Tim skinął na barmana i złożył zamówienie: - Krwawą Mery dla tej pani i Jack Daniels z lodem dla mnie – mówiąc to nie odrywał wzroku od jej harmonijnej twarzy.

- Wieżę panu na słowo, że sprawy, które zatrzymały pana dziś rano były istotne? –powiedziała łagodnie, zbliżając lekko twarz do rozmówcy.

- Były istotne… ale prosiłbym byś zwracała się do mnie Tim – podał jej drinka przyniesionego przez barmana.

Pomieszała chwilkę słomką w szklance z napojem: - Dobrze …Tim. Porozmawiamy tutaj, czy w jakimś bardziej… - przerwała na chwilę – odosobnionym miejscu?

- To już zależy od Ciebie, Narindro… myślę, że o tej porze na tarasie hotelowym powinno być pusto i całkiem przyjemnie, pyzatym łatwiej tam rozmawiać o sprawach nie przeznaczonych dla osób postronnych? Co więc proponujesz?

- Możemy przejść na taras, lub jeśli wolisz do mnie mam wynajęty apartament w tym hotelu - zsunęła się z krzesełka i stanęła wyczekując na reakcję mężczyzny.

- Myślę, że twoja propozycja jest ciekawsza, który to pokój, bo nie wiem do którego zamówić szampana?


- Czyżbyś przewidywał, że tak szybko dojdziemy do konsensusu i...z finalizujemy transakcje? – uśmiechnęła się kokieteryjnie.

- Myślę, że oboje wiemy czego chcemy i każde z nas posiada coś, co potrzebuje drugie z nas? Dlaczego mielibyśmy się nie dogadać? - powiedział uśmiechając się także.

Kobieta skinęła z aprobatą głową i ruszyła w kierunku wyjścia - Pokój 108 – szepnęła mijając go w drodze.

Złożył u barmana zamówienie i ruszył za nią, obserwując jej płynne i powabne ruchy. Kobieta przystanęła przy drzwiach windy i poczekała na swojego rozmówcę. Przepuścił ja pierwszą przez drzwi i wszedł za nią, włączając odpowiedni przycisk piętra. Narindra oparła się o ścianę windy i jeszcze raz zlustrowała jego postać, Tim starał się nie myśleć o jej biodrach, kusząco wypchniętych do przodu, z powodu barierki o jaką się opierała.

- Od dawna prowadzisz interesy w Kongo? – przerwała ciszę urozmaicaną szumem poruszającej się windy.

- Od dawna prowadzi pan...prowadzisz interesy w Kongo?

- Od niedawna... w Kongo pierwszy raz... ale zebrałem wystarczająco dużo informacji, by poradzić sobie z biznesem tutaj... orientuję się co nieco w miejscowych układach i zależnościach. W mojej pracy takie rzeczy potrafią uratować życie... a Ty długo już działasz w Kongo?

- Od... przeszło trzech lat. Myślę, że moje kontakty mogą wydać Ci się dość przydatne - uśmiechnęła się zalotnie. Winda zatrzymała się z delikatnym szarpnięciem na odpowiednim piętrze. Kobieta wyszła, przeszła przez wąski korytarz i stanęła przed pokojem z numerem 108, przekręciła klucz i stanęła w drzwiach, czekając zapraszająco.

- Tak jak już mówiłem oboje mamy coś co się przyda każdemu z nas - odpowiedział jej w drzwiach - pani przodem - uśmiechnął się po raz kolejny. Weszła do pokoju, kiwając głową z aprobatą, usiadła na brzegu łóżka i ponownie zapaliła papierosa: - Jesteś cholernie pewny siebie i odważny Tim. Myślę, że ubijemy razem dobry interes.

- Do odważnych świat należy Narindro, a pewność siebie idzie z nią w parze. Jeśli chodzi o nasz interes to myślę, że mamy podobne zdania.


Kobieta poklepała miejsce na łóżku tuz obok siebie. - Słucham Cię Timothy co za interes chcesz mi zaproponować?

- Jesteś najlepsza w swojej branży, a potrzebujesz informacji i ochrony, ja natomiast potrzebuję twojego pośrednictwa. Dziś wieczorem z przystani odpływa statek kapitana Katangi, z "pewnym" ładunkiem. Kłopot w tym, że za ten ładunek dostanę zapłatę w diamentach... i tu zaczynałaby się twoja rola. Te świecidełka ciężko przewozić, jeśli nie wie się jak i gdzie, a Ty wiesz jaki i gdzie je przewieźć i sprzedać...


- Czy mogę zobaczyć... - urwała spoglądając wymownie na swojego rozmówcę

- ... jeszcze ich nie mam przy sobie... to drugi poważny problem... muszę je odebrać w Stanleyville... w samym sercu tej cholernej rebelii -
powiedział zajmując wreszcie miejsce tuż obok niej na łóżku.

- W Stanleyville... - przygryzła wargę - to trochę komplikuje sprawę, ale ... nie wiesz czy Twój kontrahent nie dysponuje większą ilością kamieni?


- Raczej wątpię... to będzie zapłata za określony towar... ni mniej ni więcej i raczej nie będzie chciał się z tym afiszować...

- Rozumiem, że mi je tu dostarczysz, czy może oferujesz ekscytująca wyprawę w dzicz i sam środek rebelii?


- Niestety... muszę po nie popłynąć z towarem do Stanley... - popatrzył na nią starając się odgadnąć sens jej ostatniej wypowiedzi, coś mu podpowiadało, że Africii nie przeraża perspektywa podróży w tak niebezpieczne rejony Konga. - Powiedz mi ile chciałabyś w zamian... za taką przysługę

- 40% i chcę Ci towarzyszyć, zawsze dobrze zyskać kilka nowych kontaktów - powiedziała sięgając do torebki po papierosa.

- Myślę, że 20% wystarczy? I możesz mi towarzyszyć... nowe kontakty to także wymierne dobro... -
odpowiedział wyciągając elegancką zapalniczkę Zippo i podając jej ognia.

- 30% to moje ostatnie słowo - zapaliła papierosa i wypuściła dym z pomiędzy lekko rozchylonych warg.

- 25 % w ostateczności to ja ryzykuję najwięcej, Africiio - odpalił sobie papierosa

- Niech będzie 25 % znaj moje dobre serce - zmierzyła go twardym spojrzeniem

- Dobre serce nie ma tu nic do rzeczy, słoneczko
- odwzajemnił jej zimne spojrzenie - To interes..

Kobieta zgasiła papierosa w stojącej na szafce koło łóżka popielniczce. - Kiedy wyruszamy.

- Statek odpływa o 22.00, pojedziemy razem... zostały nam jeszcze 2 godziny... myślę, że możemy otworzyć szampana - ruszył do kubełka z lodem, w którym chłodził się alkohol... korek wystrzelił z hukiem.
Kobieta przyjęła kieliszek z uśmiechem: - Za naszą współpracę Timothy - uśmiechnęła się stukając kieliszkiem o jego kiliszek
- Za współpracę - odpowiedział jej lekko stukając w wysoki kieliszek, trzymany przez zgrabną i delikatną dłoń kobiety, poczuł cudowny zapach jej perfum.

Narindra upiła łyk szampana, jej spojrzenie powoli przesunęło się po Timothym, lekko przechyliła głowę i upiła kolejny łyk patrząc się w oczy mężczyzny

- Czyli jak wykorzystamy ten czas? - powiedział powoli zbliżając się do kobiety.

- Skoro będziemy wspólnikami może powinniśmy się lepiej poznać? - zapytała zalotnie

- Może - powiedział wyjmując powoli kieliszek z szampanem z jej ręki. Kobieta przysunęła się bliżej czuł ciepło jej ciała, przyśpieszone bicie jej serca nachyliła się i szepnęła mu do ucha

- Może wspólna kolacja na dobry początek?

- To bardzo dobry pomysł - odpowiedział jej do ucha - wolisz do pokoju czy na dole w restauracji?

- Skoro jesteś takim twardym negocjatorem to słucham twojej propozycji - uśmiechnęła, kładąc dłoń na jego piersi

- To może do pokoju? - powiedział przykrywając jej dłoń, swoją dłonią, trochę szorstką od służby w wojsku - To co mam zamówić?

- Może ostrygi w sosie z kaparów - zaśmiała się.

Tim zerknął dyskretnie na zegarek, dochodziła dwudziesta… odstawił kieliszek z szampanem i wstając zdjął jej rękę ze swojej piersi. – Statek odpływa o 22.00, więc chyba dziś będziemy musieli zrezygnować z kolacji. Trzeba się przygotować do wyjazdu… mam zamówioną taksówkę do portu na godzinę 21, może pojedziemy razem? Rejs potrwa kilka dni, będziemy mieli okazję się bardziej poznać? Wliczam w to także kolację?

- Dobrze, właściwie ja też muszę spakować kilka drobiazgów, –
odpowiedziała, a Timowi zdawało się że zauważył w jej oczach małe rozczarowanie.

- Czyli do 21? – zapytał szykując się do wyjścia.

- Dobrze… Tim, przyjdziesz po mnie?

- Oczywiście, to do zobaczenia – na odchodnym pocałował ją w rękę.

*****

Szedł do pokoju rozmyślając o spotkaniu. Musiał przyznać, że miał do czynienia z niezwykle piękną i inteligentną kobietą, która była świadoma swojego piękna i doskonale to wykorzystywała, Tim nie miał nic przeciwko temu, a te 25 % to raczej niska cena za jej usługi.

Zaczął się pakować, ubrania i bieliznę na zmianę, oraz najprzydatniejsze drobiazgi spakował do brezentowego worka, dokładnie takiego samego jakich używał w SAS, doskonale chroniły zawartość przed wilgocią i robactwem. Wrzucił tam jeszcze kilka suchych racji żywnościowych, tabletki do odkażania wody, paczkę opatrunków i niedawno zakupione dwie butelki whiskey, z jednej z nich odlał trochę do poręcznej piersiówki ze stali nierdzewnej, na samym końcu wrzucił kilka paczek Cameli, które podejrzewał w dżungli raczej ciężko dostać.

Swój dzisiejszy nabytek – sztucer Browninga – schował wraz z amunicją do mocnego, skórzanego futerału, póki co to cacko nie było mu potrzebne, praktyczniejszy był karabin H&K G3 – niezawodna niemiecka konstrukcja firmy, która przejęła spuściznę Mausera. Zabrał do niego sporo amunicji, oprócz pełnego magazynka w karabinie, miał jeszcze jeden zapasowy i 4 pudełka amunicji zabezpieczone w poręcznej impregnowanej ładownicy. Sprawdził jeszcze długość paska od broni i ustawienie przyrządów celowniczych, w rejony gdzie się wybierali musiał na niej bezwarunkowo polegać.

Colt 1911 spoczął w kaburze przy pasie, tuż obok przepisowego noża Special Air Service - Fairbairn Sykes.

Założył mocne spodnie i koszulę, na to wszystko skórzaną lotniczą kurtkę, przypiął pas z Coltem i nożem a na głowę założył australijski kapelusz z szerokim rondem, w dzień będzie świetnie chronił twarz przed nieznośnym słońcem.

Zarzucił worek i futerał ze sztucerem przez plecy, a HK przewiesił przez ramię… coś mu mówiło, że Africia raczej nie wzdrygnie się na widok broni.

*****

Punktualnie zapukał do jej drzwi o 21. W nowym „polowym” stroju nic nie straciła na urodzie, przysiągłby, że wyglądała jeszcze bardziej intrygująco. Taksówka czekała na dole, przywitał się z kierowcą, który spoglądał nieufnie na futerał z bronią i karabin szturmowy, wydał mu dyspozycję:

- Do portu, na tę samą przystać co popołudniu.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 10-08-2008, 16:12   #32
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Czarnoskóry mężczyzna w liberii otworzył przed nią przeszklone drzwi hotelowej restauracji. Powiodła spojrzeniem po ludziach zgromadzonych na sali. Jakiś grubas pałaszował ze smakiem krwisty stek, nie, to chyba nie on. Mężczyzna siedzący przy stoliku pod oknie, młody gentleman w nienagannie skrojonym garniturze, też nie, właśnie dołączyła do niego smukła blondynka. To musi być on, pomyślała Narindra, na widok siedzącego na uboczu mężczyzny z papierosem w dłoni. To zimne spojrzenie, ta aura buty i nonszalancji która go otaczała, podpowiedziały dziewczynie, że musi mieć racje. Jak gdyby nigdy nic ruszyła w kierunku baru, usiadła na wysokim barowym krześle i zapaliła papierosa. Tym razem nie musiała długo czekać. Najpierw poczuła zapach drogiej, markowej wody kolońskiej a potem usłyszała:

- Przepraszam za spóźnienie na ostatnie spotkanie, zatrzymały mnie okoliczności niezależne ode mnie… pozwolisz, że się przedstawię… Tim Python.

Odwróciła się w jego stronę, zmysłowo wydmuchując dymek papierosowy.

- To nie zbyt profesjonalne podejście – uniosła brew – słyszałam, że jest pan profesjonalistą w każdym calu.

Zmierzyła go wzrokiem, od stóp do głów. Tak jak przypuszczała, stał przed nią mężczyzna, który jeszcze przed chwilą palił papierosa, siedząc wygodnie w ratanowym fotelu. Sądząc po akcencie, nucie wyższości w jego głosie i specyficznym chłodzie jaki bił z jego oczu musiała mieś doczynienia z typowym przedstawicielem mieszkańców Wysp Brytyjskich.

Narindra Davy – przedstawiła się.

- Jestem – odpowiedział zimno – możesz mi wierzyć. Może jednak porozmawiajmy o przyjemniejszych sprawach – jego głos złagodniał - czego się napijesz Narindro?

Kobiet odwróciła się do niego na krześle barowym. Przełożyła nogę na nogę, zgasiła papierosa i powiedziała

- Krwawą Mery poproszę.

Zobaczymy w takim razie jaki z Pana zawodowiec Panie Python - pomyślała nie bez złośliwości Narindra.

Tim skinął na barmana i złożył zamówienie: - Krwawą Mery dla tej pani i Jack Daniels z lodem dla mnie – mówiąc to nie odrywał wzroku od jej harmonijnej twarzy.

- Wieżę panu na słowo, że sprawy, które zatrzymały pana dziś rano były istotne? –powiedziała łagodnie, zbliżając lekko twarz do rozmówcy.

Miała nadzieję, że tak było, że zatrzymało go coś ważnego a nie wizyta u jakiejś luksusowej dziwki albo inna droga rozrywka, bo takie z pewnością Anglik lubił, sadząc po trunkach jakie pijał. Pewnie oczekuje, że lód będzie z wody lodowcowej, jak w ichniejszych snobistycznych klubach dla panów. Biedak srodze się rozczaruje. Pewnie gdyby wypił samą wodę z której robiono tu kostki lodu bez pokaźnego dodatku alkoholu, nie wyszedł by z toalety przez dobry tydzień.

- Były istotne… ale prosiłbym byś zwracała się do mnie Tim – podał jej drinka przyniesionego przez barmana.

Pomieszała chwilkę słomką w szklance z napojem. Chyba dość tych uprzejmości pora przejść do interesów, odstawiła szklankę na mahoniowy blat i spojrzała na swojego rozmówcę.

- Dobrze …Tim. Porozmawiamy tutaj, czy w jakimś bardziej… - przerwała na chwilę – odosobnionym miejscu?

- To już zależy od Ciebie, Narindro… myślę, że o tej porze na tarasie hotelowym powinno być pusto i całkiem przyjemnie, poza tym łatwiej tam rozmawiać o sprawach nie przeznaczonych dla osób postronnych? Co więc proponujesz?

Nawet dość pusty o tej porze taras, nie wydawał się Africe dobrym miejscem. W jej fachu trzeba było mieć oczy do okoła głowy. Na moment przed oczami stanęła jej twarz Thomasa. Ciekawe czy jej potencjalny wspólnik był świadomy, że za przemyt diamentów w Kongo groziła kara śmierci?

- Możemy przejść na taras, lub jeśli wolisz do mnie mam wynajęty apartament w tym hotelu - zsunęła się z krzesełka i stanęła wyczekując na reakcję mężczyzny.

- Myślę, że twoja propozycja jest ciekawsza, który to pokój, bo nie wiem do którego zamówić szampana?

Albo miała doczynienia z prawdziwym, dość ekscentrycznym angielskim gentlemanem albo z zadufanym w sobie bawidamkiem, westchnęła. Cóż czas pokaże.

- Czyżbyś przewidywał, że tak szybko dojdziemy do konsensusu i...z finalizujemy transakcje? – uśmiechnęła się kokieteryjnie.

- Myślę, że oboje wiemy czego chcemy i każde z nas posiada coś, co potrzebuje drugie z nas? Dlaczego mielibyśmy się nie dogadać? - powiedział uśmiechając się także.

Kobieta skinęła z aprobatą głową i ruszyła w kierunku wyjścia, odbierała od niego tak sprzeczne sygnały?! Widać ma doczynienia z wytrawnym negocjatorem i cała ta otoczka ma służyć zbiciu jej z tropu. Skoro tak mamy grać, proszę bardzo.

- Pokój 108 – szepnęła mijając go po drodze.

Narindra skierowała swoje kroki do windy, nacisnęła przycisk i zaczekała. Po chwili dołączył do niej Python. Subtelny dźwięk dzwonka, drzwi rozsunęły się, mężczyzna przepuścił ją przodem. Nacisnął guzik. Chwilę stali w milczeniu. Nonszalancko oparta o poręcz kobieta jeszcze raz zlustrowała swojego towarzysza.

- Od dawna prowadzisz interesy w Kongo? – przerwała ciszę.

Jeśli jakiś czas siedzi w tym biznesie, może będzie coś wiedział o śmierci Toma albo...może miał z nią coś wspólnego. Kobieta odruchowo napięła się, jej dłoń kurczowo zacisnęła się na torebce.

- Od niedawna... w Kongo pierwszy raz... ale zebrałem wystarczająco dużo informacji, by poradzić sobie z biznesem tutaj... orientuję się co nieco w miejscowych układach i zależnościach. W mojej pracy takie rzeczy potrafią uratować życie... a Ty długo już działasz w Kongo?

Africa rozluźniła się nieco.

- Od... przeszło trzech lat. Myślę, że moje kontakty mogą wydać Ci się dość przydatne - uśmiechnęła się zalotnie.

Winda zatrzymała się z delikatnym szarpnięciem na odpowiednim piętrze.Kobieta przeszła przez wąski korytarz i stanęła przed pokojem z numerem 108, przekręciła klucz w zamku i stanęła w drzwiach, czekając zapraszająco.

Narindra włożyła klucz do torebki, jednak nie wyciągnęła ręki, jej dłoń spoczęła na pistolecie. Czekała. To był test, jeśli mężczyzna odwróci się do niej plecami, nie jest nikim więcej jak nadętym głupce, a z kimś takim nie zamierzała robić interesów.

- Tak jak już mówiłem oboje mamy coś co się przyda każdemu z nas - odpowiedział jej w drzwiach - pani przodem - uśmiechnął się po raz kolejny.

Weszła do pokoju, kiwając głową z aprobatą, usiadła na brzegu łóżka i ponownie zapaliła papierosa. Wyglądało na to, że facet jednak nie jest w ciemię bity.

- Jesteś cholernie pewny siebie i odważny Tim - roześmiała się - Myślę, że ubijemy razem dobry interes.

- Do odważnych świat należy Narindro, a pewność siebie idzie z nią w parze. Jeśli chodzi o nasz interes to myślę, że mamy podobne zdania.


Kobieta poklepała miejsce na łóżku tuż obok siebie. Pora przejść do konkretów.

- Słucham Cię Timothy co za interes chcesz mi zaproponować?

- Jesteś najlepsza w swojej branży, a potrzebujesz informacji i ochrony, ja natomiast potrzebuję twojego pośrednictwa. Dziś wieczorem z przystani odpływa statek kapitana Katangi, z "pewnym" ładunkiem. Kłopot w tym, że za ten ładunek dostanę zapłatę w diamentach... i tu zaczynałaby się twoja rola. Te świecidełka ciężko przewozić, jeśli nie wie się jak i gdzie, a Ty wiesz jaki i gdzie je przewieźć i sprzedać...

Anglik mówił do rzeczy, faktycznie zapowiadał się dobry interes.

- Czy mogę zobaczyć... - urwała spoglądając wymownie na swojego rozmówcę

- ... jeszcze ich nie mam przy sobie... to drugi poważny problem... muszę je odebrać w Stanleyville... w samym sercu tej cholernej rebelii - powiedział zajmując wreszcie miejsce tuż obok niej na łóżku.

Na sam dźwięk dobrze znanej nazwy, zalała ją najpierw fala zimna a potem gorąca. Delikatne włoski na karku najeżyły się, a żołądek podszedł do gardła.

- W Stanleyville... - przygryzła wargę - to trochę komplikuje sprawę, ale ... nie wiesz czy Twój kontrahent nie dysponuje większą ilością kamieni? - zapytała już spokojnie.

- Raczej wątpię... to będzie zapłata za określony towar... ni mniej ni więcej i raczej nie będzie chciał się z tym afiszować...

- Rozumiem, że mi je tu dostarczysz, czy może oferujesz ekscytująca wyprawę w dzicz i sam środek rebelii? - miała nadzieję, ze mężczyzna nie wyczuje napięcia z jakim to mówiła.

- Niestety... muszę po nie popłynąć z towarem do Stanley... - popatrzył na nią starając się odgadnąć sens jej ostatniej wypowiedzi, coś mu podpowiadało, że Africii nie przeraża perspektywa podróży w tak niebezpieczne rejony Konga. - Powiedz mi ile chciałabyś w zamian... za taką przysługę

- 40% i chcę Ci towarzyszyć, zawsze dobrze zyskać kilka nowych kontaktów - powiedziała sięgając do torebki po papierosa.

- Myślę, że 20% wystarczy? I możesz mi towarzyszyć... nowe kontakty to także wymierne dobro... - odpowiedział wyciągając elegancką zapalniczkę Zippo i podając jej ognia.

- 30% to moje ostatnie słowo - zapaliła papierosa i wypuściła dym z pomiędzy lekko rozchylonych warg.

- 25 % w ostateczności to ja ryzykuję najwięcej, Africiio - odpalił sobie papierosa

- Niech będzie 25 %, znaj moje dobre serce - zmierzyła go twardym spojrzeniem.

- Dobre serce nie ma tu nic do rzeczy, słoneczko - odwzajemnił jej zimne spojrzenie - To interes..

Mężczyzna coraz bardziej zyskiwał w jej oczach, negocjował twardo ale z w ramach zdrowego rozsądku. Narindra zawsze zaczynała od niebotycznej stawki, by powoli zejść do pułapu, który ją naprawdę interesowała. Jedna czwarta całkowicie ją satysfakcjonowała, a z tego co wiedziała na temat towaru, jakim handlował Python, powinna sporo zarobić. Przy okazji może dowie się czegoś na temat śmierci Toma, który zginął właśnie w Stanleyville.

- Kiedy wyruszamy ?- zgasiła papierosa w stojącej na szafce koło łóżka popielniczce

- Statek odpływa o 22.00, pojedziemy razem... zostały nam jeszcze 2 godziny... myślę, że możemy otworzyć szampana - ruszył do kubełka z lodem, w którym chłodził się alkohol... korek wystrzelił z hukiem.

Kobieta przyjęła kieliszek z uśmiechem. lampka szampana na poczet dobrze zapowiadającej się transakcji jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

- Za naszą współpracę Timothy - uśmiechnęła się stukając kieliszkiem o jego kieliszek.

- Za współpracę - odpowiedział jej lekko stukając w wysoki kieliszek.

Narindra upiła łyk szampana, jej spojrzenie powoli przesunęło się po Timothym, lekko przechyliła głowę i upiła kolejny łyk patrząc się w oczy mężczyzny.

- Czyli jak wykorzystamy ten czas? - powiedział powoli zbliżając się do kobiety.

- Skoro będziemy wspólnikami może powinniśmy się lepiej poznać? - zapytała zalotnie.

Czuła delikatne mrowienie w koniuszkach palców, a w głowie delikatnie szumiało.
Ciekawe jakie ma Pan wobec mnie plany, Panie Python, zastanawiała się. Mały niezobowiązujący flirt też nie wydawał jej się w tej chwili niczym szkodliwym.

- Może - powiedział wyjmując powoli kieliszek z szampanem z jej ręki.

Kobieta przysunęła się bliżej. Czuł ciepło jej ciała, przyśpieszone bicie jej serca. Nachyliła się i szepnęła mu do ucha.

- Może wspólna kolacja na dobry początek? - ciekawe czy taka propozycja zbije go z pantałyku.

- To bardzo dobry pomysł - odpowiedział jej do ucha - wolisz do pokoju czy na dole w restauracji?

- Skoro jesteś takim twardym negocjatorem to słucham twojej propozycji - uśmiechnęła, kładąc dłoń na jego piersi.

Atmosfera zaczynała się robić coraz bardziej gorąca, ciekawe czy jej nowy wspólnik oczekiwał czegoś więcej po tej kolacji, jeśli tak to czeka go rozczarowanie. Mama zawsze powtarzała nie całuj się na pierwszej randce, a co dopiero na spotkaniu w interesach, dodała w myślach Africa.

- To może do pokoju? - powiedział przykrywając jej dłoń, swoją dłonią, trochę szorstką od służby w wojsku - To co mam zamówić?

- Może ostrygi w sosie z kaparów - zaśmiała się.

Tim zerknął dyskretnie na zegarek, odstawił kieliszek z szampanem i wstając zdjął jej rękę ze swojej piersi.

Statek odpływa o 22.00, więc chyba dziś będziemy musieli zrezygnować z kolacji. Trzeba się przygotować do wyjazdu… mam zamówioną taksówkę do portu na godzinę 21, może pojedziemy razem? Rejs potrwa kilka dni, będziemy mieli okazję się bardziej poznać? Wliczam w to także kolację?

Niespodziewanie sytuacja sama się rozwiązała. Faktycznie miała doczynienia z profesjonalistą, może zbyt pewnym siebie i łasym na kobiece wdzięki ale profesjonalistą.

- Dobrze, właściwie ja też muszę spakować kilka drobiazgów – odpowiedziała.

- Czyli do 21? – zapytał szykując się do wyjścia.

- Dobrze… Tim, przyjdziesz po mnie?

- Oczywiście, to do zobaczenia – na odchodnym pocałował ją w rękę.

***


Kiedy Python wyszedł Narindra wyciągnęła z szafy pokaźnych rozmiarów walizkę, szybko przetrząsnęła jej zawartość, na podłodze wylądowało kilka sztuk bielizny, dwie pary spodni, kilka topów na ramiączkach, koszula i solidna wojskowa kurtkę, która dostała od dziadka lotnika. Szybki prysznic i juz zapinała pasek z kaburą, do której włożyła wyciągniętego z torebki Browninga. Nogawki spodni upchała do wysokich wojskowych butów, włosy ciasno upięła na karku, luźna koszula maskowała broń przypiętą do paska. Kobieta powrzucała resztę swoich rzeczy do niewielkiego plecaka. Na samym końcu, niebywale ostrożnie, między ubraniami, nabojami do pistoletu i kilkoma drobiazgami osobistymi umieściła zdjęcie Toma. Sięgnęła pod łózko, tam w pokrowcu leżał sztucer z którego ojciec nauczył ją strzelać kiedy miała dziesięć lat. Punktualnie o 21 Timothy zapukał do jej drzwi, zjechali razem winda do holu, taksówka już na nich czekała.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 10-08-2008 o 16:43.
MigdaelETher jest offline  
Stary 13-08-2008, 19:41   #33
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kit zgarnął klucz ze stołu.

- Za parę minut będę z powrotem.

Wyszedł z baru zostawiając O'Connora nad szklanicą pełną piwa.

(...)

W pokoju nie zabawił zbyt długo. Szybki prysznic i był gotowy.

Irlandczyka zastał pogrążonego w rozmowie z barmanem.

- Jakieś pozytywne wieści? - spytał.

Patrick skinął głową.

- Aż za dobre, można powiedzieć. Wokoło są sami znawcy przedmiotu.

Kit spojrzał na barmana. Ten potwierdził.

- Tu każdy - powiedział - nawet jeśli nosa nie wychylił z miasta, to uważa się za wielkiego znawcę Konga. I aż pała chęcią podzielenia się ze swymi rozmówcami ową wiedzą zdobytą w pocie czoła nad kuflem piwa.

Przerwał na moment, serwując kolejnej spragnionej osobie wysoką szklankę pełną złocistego napoju. Potem znów obrócił się w stronę swoich rozmówców.

- Jeśli szukacie kogoś, kto faktycznie coś wie, to powinniście się zwrócić na lotnisku do szefa mechaników, Petera Solvaya. To biały urodzony w Kongu, a że facet ma koło sześćdziesiątki, to wie dość dużo o okolicy. Możecie się też zwrócić do Kapitana portu, Pabla Enduras. To Portugalczyk z Angoli. Dużo się kręcił po dżungli jako szef wypraw. Powiadają, ze znał wtedy po imieniu każdego kacyka i szamana.

Kit pokręcił głową.

- Tacy ludzie są zwykle zbyt zajęci, żeby poświęcić człowiekowi więcej czasu. A chcielibyśmy to załatwić przed wieczorem.

- Słyszałem - kontynuował barman, nie zrażony negatywnym podejściem swych rozmówców - że na plantacji SURCAFU kierownikiem jednej z grup czarnych pracowników jest Jean Tabulele. Czarny, koło czterdziestki. Chodząca encyklopedia. Ale jeśli chcecie wiedzieć coś wcześniej, to możecie wypytać misjonarzy. I księży pracujących w dżungli. - Wielu z nich ściągnęło do miasta, więc nie będziecie musieli za nimi biegać po dżungli - dodał tytułem wyjaśnienia. - Możecie też wejść do biblioteki miejskiej. Horta, bibliotekarz, z pewnością wam pomoże.

"Szkoda, że nie bibliotekarka" - uśmiechnął się w duchu Kit. - "Ale wtedy pewnie by miała siedemdziesiątkę..."

- Wolę żywe słowo od literek - powiedział Patrick. - Łatwiej wydobyć wiedzę siedząc z facetem przy piwie, niż wertować grube księgi.

- Nie mówiąc już o tym, że z piwem nie wpuszczą nas do biblioteki - dodał Kit.

- Jeśli myślicie o piwie i macie trochę czasu, to niedługo zjawi się tu nasz stały bywalec, dawny przewodnik wypraw. Może z nim sobie pogadacie.

(...)

Francois de la Court nie imponował może budową ciała, ale w Kongu spędził czterdzieści lat, z rzadka tylko zaglądając do miast. W dodatku bardzo chętnie dzielił się informacjami na tematy interesujące obu najemników. I wiedzą dysponował naprawdę imponującą.

- Jak rozumiem, nie znacie Lingala, ani Suahili... - zaczął. - Na początek wystarczy wam kilka zwrotów... Ndiyo, hapana, asante, habari za asubuhi. Czyli tak, nie, dziękuję i dzień dobry. I najważniejsze... Sifahamu. Czyli "nie rozumiem" - uśmiechnął się.
- Co was jeszcze interesuje? Szamani? Wodzowie? Tabu? Zachowanie? Dużo tego... Ale spróbuję się streszczać....

(...)

Rozmowa, a raczej monolog Froncois, przerywany tylko czasami na wymianę pustej szklanki na pełną, oraz przy okazji podania uproszczonej wersji kolacji trwała dość długo.
W końcu Patrick i Kit podnieśli się z krzeseł. Nafaszerowani wiedzą oraz piwem (Patrick) i Perrier'em (Kit) podziękowali za przysługę.
Odebrali broń i dość szybko ruszyli w stronę pokoju. Było parę minut po dwudziestej i chociaż tak jeden, jak i drugi niezbyt przejmowali się rozkazami Elvisa, to woleli znaleźć się na łajbie kapitana Katangi odpowiednio wcześnie, by nie musieć wysłuchiwać marudzenia podporucznika.

- Proszę taksówkę za pięć minut - rzucił Kit do portiera. Ten tylko skinął głową.

Pakowanie nie zajęło im zbyt wiele czasu. Kit wcale się nie rozpakowywał, a Patrickowi, doświadczonemu wojakowi, zwinięcie wszystkich maneli zajęło parę chwil. Sprawdzili jeszcze wspólnie, czy jakiś drobiazg złośliwie gdzieś się nie zawieruszył i wyszli.

Patrick po drodze oddał klucz i uregulował rachunek. A że taksówka już czekała, po kilku minutach znaleźli się w porcie. Kit spojrzał na zegarek. Była 20:40.

- Jesteśmy jakby przed czasem - powiedział.

Patrick dość obojętnie skinął głową. Rozejrzał się dokoła i chwycił za rękaw przechodzącego człowieka.

- Gdzie znajdziemy łódź kapitana Katangi - spytał.

Zagadnięty z oburzeniem w oczach usiłował coś powiedzieć, ale gdy przeniósł wzrok z przytrzymującej go dłoni na mundur, a potem na broń Irlandczyka zamknął usta. Przełknął ślinę, a potem powiedział:

- Cumuje przy tamtym nabrzeżu - machnął wolną ręką wskazując przy okazji kierunek. - Nawet stąd ją widać.

O'Connor puścił rękaw rozmówcy i nie tracąc czasu na zbędne słowa skinął tylko głową w podziękowania. Kit był bardziej rozmowny. Rzuciwszy krótkie "Merci" ruszył za Patrickiem.

Łódź zwała się bardzo oryginalnie. Ciemne litery "KATANGA" wyraźnie odcinały się od, teoretycznie białej, rufy.
O samego kapitana nie trzeba było wypytywać. Stał przy trapie, ponurym wzrokiem spoglądając na krzątających się ludzi. Spojrzenie, jakim obrzucił obu najemników nie było bardziej pogodne...

- Padawsky i O'Connor - powiedział Kit. - Mamy się ponoć z panem zabrać, kapitanie.

Jakoś nie zauważył, by w oczach Katangi pojawił się nadmiar entuzjazmu.

- Panowie zechcą sobie wybrać jakąś pustą kabinę. Jest ich tam parę - kapitan machnął ręką za siebie, wskazując bliżej nieokreślony kierunek. A potem przestał się interesować swymi najwyraźniej niechcianymi, pasażerami.

Wyglądało na to, że w "Katandze", na której nadbudówka ciągnęła się od rufy przez dwie trzecie pokładu znajdzie się kilka kajut.

- Wyglądał, jakby najchętniej wyrzucił nas za burtę - powiedział Patrick, gdy już znaleźli się w korytarzu prowadzącym przez środek nadbudówki "Katangi".

Kit skinął głową. Będąc na miejscu Katangi też wolałby nie mieć nikogo na karku.

- Bierzemy pierwszą wolną kabinę - powiedział, próbując otworzyć pierwsze z brzegu drzwi. - Z dala od silników będzie ciszej.

Zamknięte. Kolejne też. W końcu Patrickowi udało się otworzyć drzwi oznaczone czymś, co przy bardzo dużej fantazji przypominało numer 4.
Pomieszczenie nie wyglądało na zajęte. Zostawili bagaże w malutkiej klitce z trudem mieszczącej dwa hamaki i wyszli na pokład odetchnąć świeższym nieco powietrzem.
Stanęli tak, by nie rzucać się kapitanowi w oczy i równocześnie móc obserwować wszystko, co dzieje się na pokładzie i nabrzeżu.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 16-08-2008 o 16:42.
Kerm jest offline  
Stary 16-08-2008, 15:34   #34
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
"Katanga" port w Leopoldville 21.00 - 22.30




"Katanga"


Statek na którym przyszło im się zaokrętować był około 30 metrowa łajbą pełniącą kiedyś funkcje ni to statku wycieczkowego, ni pocztowego utrzymującego kontakt między rozrzuconymi nad brzegiem misjami i plantacjami.

Kajuty (8 dwuosobowych o iście spartańskich warunkach i 2 dwuosobowe o znacznie lepszym standarcie, obie zajęte przez Kapitana) do połowy zakryte były burtami statku.
Nad nimi (a właściwie na ich dachu) znajdował się pokład spacerowy osłonięty daszkiem. Z tyłu były ładownie, które znacznie powiększono przez przerobienie na nie ostatnich sześciu kajut.

Wyglądał niezbyt imponująco, a licząca siedmiu ludzi załoga przypominała raczej bandę oprychów spod ciemnej gwiazdy, lub też może chciała tak wyglądać.
Kapitan Katanga wydawał się się typem mrukliwym i nieużytym, być może jednak po prostu był zaabsorbowany dopilnowaniem załadunku.



Kapitan Katanga


Kit i Paddy
stali oparci o złożoną z cienkich słupków balustradę eleganckiej niegdyś "Katangi". Załoga i tragarze kończyli załadunek, port powoli rozświetlało coraz więcej lamp.
O'Connor wyciągnął papierosy i poczęstował jednym z nich Padawskyego, ten zdecydowanie odmówił, więc sierżant sam go odpalił swojego zapalniczką Zippo.

- Dziwna trochę ta wyprawa, nie sądzisz ?

Nie doczekał sie odpowiedzi, bowiem pod statek zajechał dżip z czarnym kierowcą i białym podoficerem. Ten drugi wyskoczył z samochodu i słabym świetle lamp na keji sprawdził nazwę statku z tym co miał napisane na kartce, po czym podszedł do Kapitana i o coś go spytał. Ten w odpowiedzi wskazał na dwójkę mężczyzn.

- Kapral Henry melduje się. Który z panów jest to sierżant Padawsky ? Poproszę o dokumenty i rozkaz wyjazdu... Tak, zgadza się. Dziękuję - zwrócił papiery Kitowi.
- Tambalele przenieś rzeczy pana sierżanta. Proszę sprawdzić. Tak...tu pokwitować. Dziękuję. Odmeldowuję się - Henry zasalutował i wskoczył do dżipa który z piskiem opon zawrócił i zniknął w ciemnościach.

- No i chyba masz swoje bambetle. Wojsko jednak nie zapomniało o tobie i kamienie możesz cisnąć do do rzeki - stwierdził filozoficznie Paddy patrząc na złożone na pokładzie standardowe wyposażenie żołnierskie sierżanta armii kongijskiej.
- Chodzmy lepiej wrzucić rzeczy do kabiny - stwierdził śląc łukiem niedopałek za burtę.


Simone i Erika po wizycie w magazynie i strzelnicy objuczeni niczym para wielbłądów złapali taksówkę na rue Leopold.
Podróż do portu nie trwała długo i po kwadransie wysiedli na nadbrzeżu, gdzie jak zapewniał ich taksówkarz (znający ponoć osobiście Kapitana Katangę) stał jego statek.

Faktycznie zacumowany był nieopodal jakiś wysłużony rzeczny holownik.
Obydwoje dzwigając plecaki podeszli do trapu gdzie paru nieciekawych typów ładowało jakieś beczki.

- Czy to "Katanga" ? - spytał Erick.

Z nadbudówki wyszedł zarośnięty, nieciekawy typ.

- "Księżniczka Katangi" - zmierzył spojrzeniem parę po czym skupił wzrok na Simone. Na jego twarz wypłynął obleśny uśmieszek.
- Możecie z nami płynąć. Panienka nawet na za darmo - zarechotał, w czym zawtórowali mu jego kompani porzucając swe zajęcia i zbliżając się do rodzeństwa.
- Nie dziękuję. Statek moze i niezły, ale załoga chamy.

Portowe opryszki na chwile zbaranieli, po czym ruszyli ławą. Było ich czterech a jeden bardziej niechlujny i brudny od drugiego.
Simone przywarła do brata sięgając jednocześnie po pistolet. Erik był jednak szybszy, Zrzucił z ramienia plecak i swobodnym gestem sięgnął po UZI schowane za plecami. Po sekundzie napastnicy patrzyli prosto w otwór lufy.

- No proszę. Biali ludzie w Afryce - wycedził - hołota i w dodatku śmierdzaca prawda siostrzyczko ? - ta w odpowiedzi skinęła głową - zatem zafundujmy im kąpiel. No już - słowom i ruchowi bronią, towarzyszyły cztery chlupnięcia wody.
- Chyba nie pozwoli pan kapitanie by załoga kąpała się sama - do czterech dołączyło piąte.
- Chodzmy Simone - otoczył siostrę ramieniem - musimy znalezć tę łajbę.

Chodz poszukiwania trwały jeszcze kwadrans w końcu oboje już bez przeszkód znalezli się na pokładzie "Katangi"
- Zostawmy rzeczy na dole i chyba należy nam się drink na pokładzie - zaproponował Erik.


Narindzie i Timowi
dojazd do portu nie zajął zbyt wiele czasu.
Gdy wysiedli uderzył ich nozdrza tak charakterystyczny zapach właściwy dla każdego portu. Woń ropy, oleju maszynowego, ryb, zgniłych owoców i tego czegoś nieuchwytnego, może alkoholu, może potu tragarzy.

Do tego parna, tropikalna noc. Choć zrobili tylko kilka kroków koszule lepiły się do pleców, w końcu znalezli się przed "Katangą".
- Oto nasz transport droga Narindo - z uśmiechem wskazał na statek.
- Doprawdy Tim oferujesz mi podróż prawdziwą "Qeens Mary" - w głosie dziewczyny dała się wyczuć lekka kpina.

Pierwsza wkroczyła na pokład. Na ich widok Kapitan przerwał doglądanie załadunku.
- Witam na pokładzie mademoiselle - towarzyszył tym słowom ukłon - i oczywiście pana, panie Pyton. Prosze do mnie mówić Kapitanie Katanga, lub po prostu Kapitanie, przywykłem.
- Zapewnam pana że ładunek znajduje sie na najszybszym statku pływajacym po Rzece -
te słowa skierował do Tima, a widząc ich niedowierzanie przechylił się przez reling.
- Mojżeszu pozwól do nas.
Za chwile zjawił się wysoki chudzielec w poplamionym smarem kombinezonie.
- To mój zastępca, pierwszy oficer i główny mechanik w jednej osobie.
- Ile wyciągniemy na naszej łajbie ?
- Najmniej 20 węzłów, ale przez chwilę możemy więcej.
- Mojżesz skończył wydział mechaniki silników morskich w Antwerpii -
rzucił tonem wyjaśnienia - i jeśli mówi że tyle to znaczy że możemy więcej - roześmiał się ukazując rząd białych zębów.
- Pani mademoiselle ofiaruję oczywiście jedną z kapitańskich kabin, te mniejsza są niezbyt odpowiednie dla lady.
- Mojżeszu pan Pyton zapewne chciałby zobaczyć swój ładunek, ja niestety muszę doglądnąć spraw statku...


Jean rzucał się w majakach mrucząc coś bez ładu i składu. W końcu obudziło go uderzenie w głowę. Klnąc usiadł na pryczy i roztarł bolące miejsce.
W skroniach pulsował mu tępy ból. Chwile je masował, po czym sięgnął do plecaka po niedopita butelkę wody mineralnej.
Łyk przyniósł ukojenie, zapalił papierosa.
Chwile obserwował uciekające przez bulaj kółka dymu chustką wytarł spotniałe czoło i szyję.
Boże co za upał, chwile zastanawiał się czy nie wyjść na pokład, po chwili wahania jednak zrezygnował.
W głowie miał wciąż obrazy ze snu, bez ładu i składu, "czarne" boschowskie fantasmagorie.

Zgasił papierosa i położył się na koi wpatrując w ciemność.
Po chwili delikatny ruch kadłuba statku spowodował, że z powrotem zapadł w sen.


Anna jak oszalała biegała po uliczkach portu zaczepiając ludzi i wykrzykując każdemu człowiekowi w twarz "Captaine Catanga". Niektórzy patrzyli współczująco, niektórzy wzruszali ramionami, część nie zwracała na nią uwagi.
Była na skraju rozpaczy, zegarek wskazywał dobrze po 22 a ona nie miała pojęcia jak znalezć ten przeklęty statek !!!

Szła bez celu zalewając sie pomału łzami gdy ktoś delikatnie ujął ją za łokieć. Podniosła głowę i ujrzała białego oficera około sześćdziesięciu lat o szczerej rumianej twarzy, ozdobionej siwym wąsem. Uśmiechał się pogodnie i całą swoja postacią budził zaufanie.

- Co się stało moja droga ? Niebezpiecznie samej wędrować po porcie o tej porze - podał jej rękę i podprowadził do stolika by usiedli.
Anna jednak zaprotestowała wyrzucając z siebie chaotycznie historię swych poszukiwań i przyczynę dla której sie tu znalazła kilkakrotnie powtarzając "Captaine Catanga".
Na te słowa starszy oficer wyraznie się ożywił.
- Kapitan Katanga ? Na pewno ? No mon cherie ma pani dziś szcześliwy dzień. Nazywam się porucznik Krasicki i przypadkiem znam tego obwiesia. Zapeniam pania że wkrótce dołączy pani do męża - uśmiechnął sie krzepiąco.

Spojrzawszy jednak na zegarek mocno się zaniepokoił i gestem wezwał rowerowa taksówkę.
Ponaglając co chwilę kierowcę dotarli zda sie w ostatniej chwili na nabrzeże.
Ujrzeli jak za rufą "Katangi" zaczęła się pienić woda, jednak energiczna gestykulacja Krasickiego zwróciła uwagę Katangi. Na widok porucznika kazał zastopować maszyny i Annę przez prawie metrową już przestrzeń wody podano sobie z rąk do rąk na pokład jak cenny ładunek.

Anna wyczerpana oparła się o reling, dosłownie chwiejąc na nogach. Mężczyzna w kapitańskiej czapce podsunął jej szklaneczkę jakiegoś alkoholu, którą bez wahania wychyliła.
Zapiekło, ale pomogło.
Po chwili w kapitańskiej kajucie już spokojniej wyjaśniła cel swego bardzo nietypowego przybycia.
- Madame Brant sama pani nie wie ile ma szczęścia. Nocą w porcie sama, spotkanie hrabiego Krasickiego, drobne opóznienie w załadunku, chyba Bóg nad panią czuwa.
- Oczywiście pani mąż jest na pokładzie, odpoczywa. Jego kajuta ma numer bodajże 3.
- Proszę chwilę zażyć powietrza na rufie, widok na Leo'ville noca jest wspaniały. Ja niestety muszę zająć się statkiem -
wstał i wyprowadził ją na mostek.

Kapitan miał rację. "Katanga" powoli zwiększając szybkość oddalała się od miasta, zagłębiając coraz bardziej w ciemność Rzeki. Za nimi pozostawały światła portu i miasta.

 

Ostatnio edytowane przez Arango : 16-08-2008 o 15:54.
Arango jest offline  
Stary 16-08-2008, 21:14   #35
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pokład spacerowy "Katangi" był, przynajmniej kiedyś, wspaniałym miejscem. I nadawał się nie tylko do spacerów, ale również do obserwowania tego, co dzieje się na nabrzeżu. Oraz zapalenia papierosa...

Patrick wyciągnął papierosy. Nieśmiertelne Benson & Hedges. Odruchowo poczęstował jednym z nich Padawsky'ego. I uśmiechnął się, gdy ten zdecydowanie odmówił.

- Zawsze mogłeś zmienić zdanie - stwierdził i odpalił papierosa czarną Zippo.


- Będziesz pierwszym, który się o tym dowie - odpowiedział Kit. Przesuwając się równocześnie w taki sposób, by dym wydmuchiwany przez Patricka nie leciał mu prosto w nos.

Stuknął w balustradę by sprawdzić, czy wytrzyma bez problemów ich ciężar. A potem, wygodnie oparci o poręcz, wpatrywali się w nabrzeże.

- Dziwna trochę ta wyprawa, nie sądzisz? - spytał po chwili Patrick.

Kit nie zdążył mu odpowiedzieć. Jego uwagę przyciągnął nieco podniszczony dżip, który z piskiem opon zahamował tuż przy trapie.

"Czyżby nowy uczestnik naszego rejsu?" - pomyślał Kit. - "W przeciwieństwie do nas dowożony z honorami?"

Ku jego zdziwieniu żołnierz, który wyskoczył z samochodu przypominał bardziej zwykłego podoficera niż jakąś ważną personę. Nowo przybyły porozmawiał chwilę z Katangą, a potem skierował się w stronę obu sierżantów.

- Kapral Henry melduje się - powiedział. - Który z panów jest to sierżant Padawsky?

- To ja, kapralu - powiedział Kit.

- Poproszę o dokumenty i rozkaz wyjazdu...

Kit sięgnął do kieszeni munduru i wyciągnął plik papierów. Rozłożył je i podał kapralowi. Ten zapalił latarkę i w jej świetle przejrzał otrzymane dokumenty.

- Zgadza się. Dziękuję.

"Czyżby kolejna zmiana?" - pomyślał nieco zaskoczony Kit. Zaczął się już przyzwyczajać do Irlandczyka. Nim zdążył do końca przemyśleć skutki ewentualnych zmian kapral oddał mu dokumenty i wychylił się w stronę dżipa.

- Tambalele! - zawołał. - Przenieś rzeczy pana sierżanta.

Minutę później czarnoskóry kierowca był przy nich. I bynajmniej nie miał pustych rąk.

- Proszę sprawdzić. Tak... tu pokwitować - mówił kapral.

Kit, nie bardzo wierząc własnym oczom, obejrzał otrzymane przedmioty.

- Dziękuję. Odmeldowuję się - Henry zasalutował.

- Dziękuję kapralu - powiedział Kit, również salutując.

Kapral i jego kierowca pobiegli do samochodu, który ruszył z piskiem opon i po paru sekundach zniknął w ciemnościach.

- No i chyba masz swoje bambetle. Wojsko jednak nie zapomniało o tobie i kamienie możesz cisnąć do do rzeki - stwierdził filozoficznie Paddy patrząc na złożone na pokładzie wyposażenie.


- Chodźmy lepiej wrzucić rzeczy do kabiny - stwierdził śląc łukiem niedopałek za burtę.

- Nie wiem, komu dziękować... Majorowi czy porucznikowi Morrisowi - powiedział Kit. - Może i jednemu, i drugiemu.

Potem spojrzał na Patricka.

- Odniosę to. Jasne, że nie będę z tym paradować po pokładzie. Ale czy rzeczywiście chcesz się dusić w ciasnej kabinie? Może lepiej zobaczyć, kto jeszcze dołączy do naszej nieco dziwnej wyprawy... I poznać towarzyszy podróży...

Chwycił karabin i torbę zawierającą granaty i magazynki i zaniósł je do kabiny, a potem wrócił do Patricka.
 
Kerm jest offline  
Stary 19-08-2008, 16:18   #36
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Anna trzymała się kurczowo barierki i patrzyła w ślad za oddalającymi się światłami portu i miasta. Oddychała głęboko, próbując uspokoić nerwy i pozbierać myśli. Wszystko działo się tak szybko! Nie mogła uwierzyć, że odważyła się na takie szaleństwo, że jest teraz na łodzi, płynie Kongiem i zagłębia się w świat ogarnięty wojną. W ciągu ostatnich kilku dni zrobiła więcej szalonych rzeczy, niż w przeciągu całego swojego życia. Nie byłoby jej tu, gdyby nie Morgan i... hrabia Krasicki. Powtórzyła kilkakrotnie to nazwisko. Czyżby to był Polak? Pomyślała, że musi dobrze je zapamiętać i podziękować temu człowiekowi. Trudno uwierzyć, że w tym kraju znalazła już tylu dobrych ludzi, którzy pomogli jej w najtrudniejszych chwilach. Teraz jednak wszystko zależało już tylko od niej.


Gdy wzięła swój bagaż i ruszyła w poszukiwaniu kajuty numer trzy, zauważyła, że ręce jej drżą, a serce kołacze ze strachu. Gdy małżonkowie rozstali się kilka godzin temu, Jean był wściekły i agresywny. Jak teraz zareaguje? Czy zrozumie, że dla niej liczy się tylko on? Że woli zginąć z nim, niż żyć bez niego? Nie umiała teraz przewidzieć jak zachowa się jej mąż. Czy przestał być człowiekiem, którego znała? Jeśli jednak Morgan się nie mylił, kochał ją nadal, więc musi zrozumieć jakie to dla niej ważne.


Anna stała przez chwilę pod drzwiami kajuty numer trzy i przysłuchiwała się odgłosom. Na statku krzątało się wielu ludzi – zapewne załoga i inni pasażerowie, którzy lokowali się w sąsiednich pomieszczeniach. Jednak spod trójki nie dochodził żaden dźwięk. Wreszcie kobieta wzięła głęboki oddech i zapukała. Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi, jednak w miarę upływu czasu, gdy w środku wciąż było cicho, uspokoiła się nieco. Wreszcie otworzyła drzwi.


Najpierw uderzył ją zapach alkoholu. Czyżby to nie była ta kajuta? Weszła jednak do środka i zamknęła za sobą drzwi. Nim jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności, dobrze słyszała odgłosy głęboko śpiącej osoby. Równy oddech, czasem głębsze westchnięcie. Anna po cichu podeszła do małego, brudnego okienka i szarpiąc się z nim chwilę, zdołała je otworzyć. Do kajuty wleciało świeże powietrze, którym głęboko odetchnęła.


W półmroku rozpoznała jego sylwetkę, kontury jego twarzy, nawet jego oddech wydawał się teraz znajomy. Coś w jej sercu mocno zabolało i do oczu napłynęły łzy. Dość jednak na dzisiaj płaczu, dość na próżno wylanych łez. Jest teraz tuż obok ukochanego męża. Wszystko jest więc możliwe.


Choć koja była niewielkich rozmiarów, Annie udało się delikatnie położyć obok Jeana. Ten poruszył się i zupełnie tak jak dawniej, zrobił jej nieco miejsca. Nawet podczas snu działają dobrze wyuczone nawyki, których nigdy się nie zapomina. Anna podłożyła jedną rękę pod głowę, by móc patrzeć na jego twarz. Drugą dłonią delikatnie pogładziła jego ramię, jego tors, opuszkami palców gładziła włosy, skronie, policzki, usta. Zupełnie jakby sprawdzała i upewniała się, że to ten sam człowiek, że nikt jej go nie odebrał i nie podmienił. Ta jedna chwila – cicha, spokojna i intymna, należała tylko do niej. Chłonęła ją całą sobą. Nagle poczuła, że tysiące motyli naraz poderwało się do lotu, dokładnie w samym środku jej brzucha. Zapragnęła go pocałować, przytulić się, poczuć jego ciało tak blisko, schować się w jego ramionach. Musnęła wargami jego usta, a potem pocałowała go delikatnie. Jak dobrze było znowu poczuć jego smak. Smak jedynego przyjaciela, jedynego kochanka, jedynego mężczyzny jej życia...
 
Milly jest offline  
Stary 19-08-2008, 23:49   #37
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Incydent w dokach był jak kubeł zimnej wody. „Możecie z nami płynąć. Panienka nawet na za darmo.” Po tych słowach po plecach Simone przepełzł zimny dreszcz i niemal podcięło jej nogi. Odruchowo sięgnęła po pistolet gotowa z premedytacją go użyć. Szczęśliwie Eryk był szybszy i jego UZI skutecznie ostudziło zapał portowych szumowin. Brat poprowadził ją pod rękę na pokład Katangi. Szła spięta i trochę nieobecna, jakby nadal nie potrafiła się otrząsnąć po niedawnej konfrontacji z bandą zakapiorów.

Do cholery Simone, co ty sobie myślałaś przyjeżdżając tutaj? - pomyślała - To niebezpieczny kraj, daleki od paryskiej sielanki. Teraz musisz sama o siebie zadbać bo Eryk pewnie nie zawsze będzie mógł być u twego boku. Jak to mawiają? Zjedz albo zostań zjedzonym... Potrafisz strzelać ale czy potrafisz odebrać komuś życie? Jeszcze nigdy tego nie robiłaś, ale kiedy nie będziesz miała wyboru czy pociągniesz za spust? - myśli kłębiły się w jej głowie jak burzowe chmury i wprawiły ją nieświadomie w przygnębienie – Przysięgałaś ratować życie a nie je odbierać a pewnie Kongo dostarczy ci sposobności by wyzbyć się fałszywej moralności. Nie jesteś dobrym człowiekiem, Simone. Dlatego jesteś w środku tej pieprzonej rebelii. Ponieważ cywilizowany świat postawił na tobie krzyżyk.

Eryk spojrzał na nią zatroskanym wzrokiem.
- Wszystko w porządku Simone? Nie martw się. Wiesz, że nie pozwoliłbym aby stała ci się krzywda.
- Wiem, wiem... – wymusiła na sobie leciutki uśmiech – Eh, masz pecha, że twoja siostrzyczka jest niebieskooką blondynką, w Afryce to chodliwy towar. Pewnie powinnam się przyzwyczaić, że będą mnie zaczepiać - zażartowała ale gdzieś w środku nadal czuła uścisk niepokoju.

Na pokładzie odszukali najpierw Katangę. Podobał jej się jego surowy, pozbawiony mimiki wyraz twarzy. Eryk przywitał się z kapitanem i nie omieszkał przedstawić również swoją siostrę. Odwzajemniła uścisk jego potężnej dłoni, czarniejszej niż asfalt paryskich ulic w środku nocy, obdarzając go przy tym szerokim uśmiechem.

Katanga zaprosił ich do swojej przestronnej kajuty, gdzie zaproponował kilka mocniejszych trunków. Eryk odmówił stanowczym ruchem głowy ale Simone z wdzięcznością przyjęła pękatą szklaneczkę whiskey. Musiała odreagować to nieprzyjemne spotkanie w dokach. Odcisnęło ono na niej swoje piętno, kompletnie rujnując dobry nastrój. Chciała się napić. Od czasu procesu w Paryżu często zaglądała do butelki. Wiedziała, że po przyjeździe do Kongo musi definitywnie z tym skończyć. Znów miała pracować w zawodzie i Eryk pewnie nie byłby zadowolony gdyby dowiedział się, że jego siostra ma problemy z alkoholem. Jednorazowy wybryk nie wzbudził jego podejrzeń, ale jeśli dłużej będzie sobie pobłażać może to się dla niej źle skończyć. Dla niej albo jakiegoś człowieka potrzebującego jej trzeźwego i rozsądnego działania.

Jeszcze tylko ten jeden wieczór – pomyślała – od jutra ani kropli... Ani jednej cholernej kropelki...

- Simone – jej rozmyślania przerwał glos Katangi - jeśli sobie pani życzy chętnie odstąpię pani moją osobistą kabinę. Jest znacznie wygodniejsza i obszerniejsza niż te standardowe i zapewne bardziej dla pani odpowiednia.
- Kapitanie – odpowiedziała nieco zaskoczona tym przejawem dobrych manier - absolutnie nie śmiałabym zajmować kapitańskiej kajuty. To nie wchodzi w grę. Zresztą spartańskie warunki zupełnie mnie nie odstraszają – uśmiechnęła się do niego życzliwie. Pociągnęła solidny łyk whiskey a zaraz później poczuła ciepło rozchodzące się w okolicach trzewi.
- Wedle pani woli. Ewentualnie mogłaby pani zamieszkać chwilowo z panią Africą Davy. Zajmuje kajutę o wyższym standardzie i zapewne nie będzie miała nic na przeciw aby ją z panią dzielić.
- Dziękuję za troskę kapitanie – postawiła pustą szklankę na stoliku a Katanga nie omieszkał na powrót wypełnić ją po brzegi alkoholem. Napotkała karcące spojrzenie Eryka ale pośpiesznie odwróciła wzrok i ponownie zamoczyła usta w bursztynowym płynie – Jeśli pani Davy nie będzie miała nic przeciwko mojemu towarzystwu chętnie skorzystam z oferty. Byłabym wdzięczna gdyby mógł pan ją o to zapytać.

Z Erykiem rozstali się na korytarzu. Było już dość późno i czuła się trochę zmęczona. Wybrali dwie przylegające do siebie kabiny. Pocałowała brata w policzek i zaszyła się we wnętrzu swojego przydziałowego lokum zrzucając z ramion plecak i pozbywając się kurtki. Kajuta była ciasna, obskurna i podkreślała tylko jej ponury nastrój.

- Ale jesteś szpetna – mruknęła - Na dodatek wyglądasz tak jak ja się teraz czuję – powiedziała na głos, lecz zaraz później zaśmiała się na myśl, że właśnie prowadzi konwersację ze swoją kabiną, jakby była nowo poznaną osobą. Osobą, która na dodatek nie przypadła jej do gustu. - Choć pewnie powinnam się cieszyć. Później zakwaterowanie będzie jeszcze gorsze. O ile w ogóle będzie. - zamilkła nagle ponieważ pomyślała, że Eryk mógłby usłyszeć przez cienką ścianę, że gada do siebie i zacząłby pewnie jeszcze bardziej martwić się o jej kondycje psychiczną.

Usiadła na twardym materacu dolnego poziomu piętrowego łóżka i zmełła w ustach siarczyste przekleństwo. Z plecaka wyjęła butelkę whiskey, którą uprzednio starannie owinęła wokół ręcznika. Nalała sobie do pełna i cichutko wyszła na zewnątrz upijając łyk z wypełnionej po brzegi szklanki. Nie chciała by Eryk ją usłyszał.
Niech sobie chłopak pośpi, ja zaczerpnę tylko świeżego powietrza – tłumaczyła się przed sobą w duchu. - I kto wie, może kapitan zdążył porozmawiać z tajemniczą panią Davy i przyjdzie mi spędzić tę noc w bardziej cywilizowanych warunkach.

Wyszła na pokład i oparła się niedbale o burtę. Podziwiała migające w oddali światła tętniącego życiem portu. Włożyła do ust papierosa i przygryzła go wargą starając się odszukać zapalniczkę. Szperała w licznych kieszeniach wojskowych spodni aż wreszcie zaklęła cichutko tłumiąc złość.
- Cholera, zostawiłam w kurtce... – syknęła.
Już miała zawrócić do kabiny w poszukiwaniu zguby kiedy nagle gdzieś z boku zatlił się płomyk zapalniczki poprzedzony charakterystycznym brzdękiem.

-Nie chce pani ognia mademoiselle? - usłyszała miękki męski głos tuż za sobą. Trzymający zapalniczkę facet uśmiechnął się w ten charakterystyczny niebezpieczny sposób, w jaki robią to mężczyźni przystojni i zarazem pewni siebie. Simone zawsze starała się wystrzegać takich osób, ale w tym momencie alkohol przyjemnie szumiał w jej głowie skutecznie usypiając jej czujność.

- Przepraszam za mój brak manier, pani pozwoli że się przedstawię Timothy Paython. - odrzekł próbując najwyraźniej przyjrzeć się jej dokładniej. Mężczyzna wyciągnął dłoń na powitanie a ona niepewnie podała mu własną.

- Simone von Strachwitz. Ale może mi pan po prostu mówić Simone - odparła lekko po czym mrużąc oczy wypuściła z ust kłąb siwego dymu i upiła solidny łyk whiskey.

- Miło mi Cię poznać Simone, mam nadzieję, że nie obrazisz się na mnie za to pytanie. Ale co sprowadza tak piękną kobietę w taką parszywą okolicę, parszywą i niebezpieczną w dodatku?

Spojrzała na niego zmieszana, ściągnęła usta i przez moment przyglądała mu się badawczo.
- Jest pan księdzem? – zapytała nagle i wypuściła w jego stronę kolejną chmurę tytoniowego dymu.

Spojrzał na nią lekko zbity z tropu i uniósł brwi dając do zrozumienia, że nie do końca podąża za jej tokiem rozumowania.
- Pytam czy jest pan księdzem – powtórzyła sztywno.

- Nie – odparł wreszcie Python nadal nie rozumiejąc do czego w zasadzie zmierza.

- To dlaczego do cholery mam się przed panem spowiadać? - odwróciła wzrok i zapatrzyła się w dal na znikające bezpowrotnie Leopoldville.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 21-08-2008 o 13:35.
liliel jest offline  
Stary 23-08-2008, 00:22   #38
Adr
RPG - Ogólnie
 
Adr's Avatar
 
Reputacja: 1 Adr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputację
Anna i Jean Brant


Miarowe zbliżanie się do celu
Śpiący Jean tknięty jakimś niejasnym przeczuciem czy wezwaniem intuicji przewrócił się na drugi bok. Anna wykorzystała ten moment, aby wślizgnąć się na zwolnione przez męża miejsce. Spryt, szczęście i siła woli pozwoliły jej dostać się najpierw na łódź Katangi, potem niepostrzeżenie wejść do kajuty męża, aż wreszcie wniknąć do jego łóżka. To swoiste zbliżanie się do celu za każdym razem nabierało dla niej coraz większego znaczenia. Pozostał jeszcze jeden etap tej wędrówki – wniknięcie do serca ukochanego mężczyzny, które biło teraz spokojnym, jednostajnym rytmem nocy. Twarze małżonków znalazły się naprzeciw siebie tak blisko, że czuć było każdy, najdelikatniejszy oddech.
Pieszczota znajomych dłoni
Anna podłożyła jedną rękę pod głowę, by móc patrzeć na twarz męża. Drugą dłonią delikatnie pogładziła jego ramię, jego tors, opuszkami palców gładziła włosy, skronie, policzki, usta. Jean przez sen poddawał się delikatnej pieszczocie jej ciepłych dłoni. Senne rozmarzenie wypełniające jego umysł objawiało się w uśmiechu, który wykwitł na jego ustach. Pieszczota czułej i delikatnej dłoni nasuwała przyjemnie i znajome wrażenia. Mężczyzna doskonale wiedział, że tylko jedna dłoń na świecie potrafi tak dotykać. Jego puls nieznacznie przyspieszył, a magiczne palce Anny sprawiały, że każde muśnięcie przyprawiało go o głośniejsze uderzenie serca.
Pierwszy, magiczny pocałunek
Delikatny i namiętny pocałunek żony spoczął na ustach Jeana. Anna wierzyła niemal w jego baśniową moc. Wierzyła, że potrafi dotknąć nie tylko ust, ale również duszy kochanego męża, że obudzi jego serce z długiego letargu. Starannie przygotowała pocałunek wlewając w niego całą swą czułość, miłość i wolę. Dotknięcie jej ust wyrwało Jeana ze snu jakby z pod powierzchni wody. Głęboko ukrywane uczucie do żony, jakie żywił, czy może raczej głodził od długiego czasu, poruszyło się w jego wnętrzu i przebudziło się ze snu. Nie otwierając oczu zaczerpnął głęboki wdech. Anna zauważyła tę drobną zmianę w rytmie jego oddechu, przerwała pocałunek i przez chwilę przyglądała się grze cieni, na jego twarzy. Pod dłonią, która spoczęła na jego sercu, wyczuwała żywe pulsowanie.

Tajemnicza kobieta
Jean chwilę zwlekał z otwarciem oczu, jakby walcząc ze snem. Wydawało mu się, że nadal śni? Anna przesunęła się bliżej, a on poczuł na sobie je słodkawy oddech i powoli podniósł powieki. Przez chwilę światło za oknem kajuty stało się bardziej intensywne – jakiś inny statek przepływając obok rozświetlił okolicę niezwykłym blaskiem. Na tym tle Jean dostrzegł ją jako efemeryczną istotę z pogranicza światów. Światło raziło go w oczy, lecz wyraźnie widział zarys jej kształtów. Wyobraźnia przywiodła skojarzenie zjawiskowo pięknej kobiety-ducha. W połowie leżała na jego koi i choć nie mógł dostrzec jej twarzy, mógłby przysiąc, że enigmatycznie uśmiechała się do niego. To sprawiło, że serce przyspieszyło swój rytm, rozgrzewając w żyłach krew. Tajemnicza kobieta przywodziła mu na myśl Annę, ale starał się teraz o tym nie myśleć.
Rozpleć przede mną duszę jak rozplatasz włosy
Kobieta delikatnie musnęła palcami wargi Jeana, nakazując mu milczenie. Teraz liczył się jedynie język ciała. Ta chwila ma być wyjątkową ucztą dla zmysłów. Nic nie może jej popsuć. Emocje szalejące w obojgu kochanków poruszały ich serca do identycznego rytmu – niespokojnego, rytualnego tańca. Anna patrząc prosto w błyszczące oczy męża, bardzo powoli podniosła rękę do góry. Obserwowała jego reakcję, gdy dotknęła dłonią spinki do włosów. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie – zrozumiał ten tajemny znak, znany jedynie dwojgu kochankom. Ten gest od początku ich znajomości był zaproszeniem do wspólnej miłości. Gdy kobieta uwolniła włosy, te opadły kaskadą na jej ramiona, plecy i piersi. Poprawiła je dłońmi, sprawiając, że lśniły w blasku wieczornego światła. Poruszyła głową, a wraz z tym ruchem fala cudnych włosów zawirowała, wabiła i nęciła. Tak kochanka zapraszała swego mężczyznę do magicznego tańca, odkrywając przed nim wszystkie swoje sekrety.
Tylko Ty potrafisz rozgrzać moje zmysły
Jean przyciągną ją do siebie. Zanurzył rękę w gęstwinie jej włosów, przeczesując je i pieszcząc jednocześnie. Ich twarze znalazły się znowu blisko siebie. Niesforny kosmyk muskał jego policzek i przyjemnie łaskotał. Usta małżonków złączyły się w namiętnym pocałunku, a ich dłonie niespiesznie błądziły w poszukiwaniu guzików, haftek i zapięć. Materiał poddawał się łatwo, ustępował pola pierwotnym, magnetycznym instynktom. Nagie ciała Anny i Jeana przeszył dreszcz, gdy przez otwarte okno wdarło się między nich chłodne powietrze nocy. Nie pozwolili jednak, by chłód i oziębłość znowu rozłączył ich ciała. Na przekór wszystkiemu złączyli się w mocnym uścisku, a przy każdym dotyku nagiej skóry, czuli jak rodzi się w nich pulsujące gorąco. Jean pieścił nagie ciało żony i całował tak uwielbiane przez obojga miejsce – tajemnicze zagięcie między szyją i ramieniem. Chłonął smak jej słonej skóry, jej delikatny, upajający zapach, czuł jej dotyk powoli wędrujący po jego ciele. Wielbił ją każdym zmysłem, a jego serce szalało w piersi, chcąc wciąż jeszcze i jeszcze...
Błądzenie w żywiole piękna i rozkoszy
Małżonkowie celebrowali każdą chwilę. Ich nastroje wyraźnie uwidaczniały się w każdym geście, każdym dotyku i spojrzeniu, które wyrażały uwielbienie, zachwyt i entuzjazm. Jean porzucił na chwilę usta Anny, a moment oczekiwania na kolejny pocałunek wzmagał jej podniecenie. Jednak on drażniąc jej zmysły, zwlekał z tą chwilą. Patrząc na jej nagie ciało uwielbił ją i modlił się wzrokiem. Słyszał jej przyspieszony oddech i niemal czuł w powietrzu emocje – nabrzmiałe i soczyste jak owoce. Jego usta znowu zaczęły błądzić po skórze Anny, jak strudzony podróżnik wędrujący przez pustynię w poszukiwaniu chłodnej i wilgotnej oazy. Kiedy Jean dotarł wreszcie do życiodajnego źródła, rozchylił delikatnie płatki kwiatu, jak owad zwabiony pięknym zapachem chcąc spróbować słodyczy nektaru. Anna zadrżała, a każdy jej mięsień to rozluźniał się, to napinał w wyczekiwaniu na cudowną rozkosz. W takiej pieszczocie jest czułość i skupienie na tym co drugiemu człowiekowi sprawia największą przyjemność. A w poddawaniu się pieszczocie jest bezgraniczne zaufanie do drugiego człowieka. Niemal pewność, że nie wykorzysta przewagi i nie skrzywdzi. Te trzy stany ducha - czułość, skupienie i zaufanie osiągają szczyt intensywności w zetknięciu ust z płcią kochanka.
Epicentrum przyjemności
Kochankowie spletli się w uścisku stając się jednym ciałem. Narastające podniecenie napływało falami. Ekspresja poruszeń i drżeń wzmagała doznawanie rozkoszy. Początkowo poruszali się w leniwym rytmie wyznaczanym przez kołysanie łodzi. Oszalała namiętność zmusiła ich do złamania tego monotonnego rytmu. Z czasem ostrożność, ciekawość i delikatność przerodziły się w pasję i ból, ale ból będący częścią rozkosznej drogi aż do spełnienia się tego co bywa nazywane małą śmiercią. Tak jak na początku dłonie - teraz całe ciała rozmawiają, podpowiadają sobie rozwiązania zagadek, a rosnąca przyjemność okazuje się drogą ku tajemnicy. Kilka uderzeń serca później kochankowie dotarli do epicentrum rozkoszy. Nietrwałe, efemeryczne uniesienie wypełniło ich ciała, ich dusze i umysły, zalewając je swoim ulotnym blaskiem.
Ceremoniał dobiega końca
Gdy chwilę później leżeli, wciąż spleceni w uścisku, ich oddechy powoli uspokajały się, a serca powracały do swego dawnego rytmu. Pozostało im tylko wspomnienie i świadomość nietrwałej czułości i prawdziwego oddania. Ta krótka chwila, gdy oboje zapomnieli o otaczającym ich świecie, gdy zapomnieli nawet o tym, kim są, pozwoliła im rozpoznać jak potężną władzą dysponują nad sobą – władzą miłości, magnetyzmu i wiecznego przywiązania. W tym akcie oddania dokonali realizacji wolności w najintymniejszym ludzkim wymiarze, bezinteresownej wolności dawania i brania. Powoli rozplątywali węzeł tajemnicy, która ich opanowała i bez nich nie istnieje. Jednak ani Anna, ani Jean nie chcieli jeszcze przerywać tej chwili, oddając się delikatnym, usypiającym pieszczotom, muśnięciom dłoni, które przypieczętowywały przed chwilą zakończony rytuał.

 
Adr jest offline  
Stary 23-08-2008, 22:16   #39
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Nocą port jakby śmierdział mniej, przykre zapachy zostały przytłumione chłodnym nocnym powietrzem, niemniej jednak gdzieś we tle dało się wyczuć smary, oleje, ryby i całą gamę negatywnych woni towarzyszących portowi. Parne powietrze powodowało, że koszule po kilku chwilach niemile przywierały do ciała, a Tim wątpił by na „Katandze” były klimatyzatory.

- Oto nasz transport droga Narindo - z uśmiechem wskazał na statek.


- Doprawdy Tim oferujesz mi podróż prawdziwą "Qeens Mary" - w głosie dziewczyny dała się wyczuć lekka kpina.

- Transatlantyk to nie jest, ale na teraz musi wystarczyć, tylko ten statek płynie w górę rzeki… a i to nie z własnej woli. – odpowiedział nie reagując na sarkazm w głosie.

Przepuścił ją przy trapie na pokład… tam przywitał ich oderwany na chwilę od swoich zajęć kapitan statku.

- Witam na pokładzie mademoiselle - towarzyszył tym słowom ukłon - i oczywiście pana, panie Pyton. Proszę do mnie mówić Kapitanie Katanga, lub po prostu Kapitanie, przywykłem.

- Zapewniam pana że ładunek znajduje się na najszybszym statku pływającym po Rzece – kapitan przeniósł swoje zainteresowanie z ponętnej Narindry na Tima. Przemytnik spojrzał z powątpiewaniem za reling statku.

- Skoro tak mówisz kapitanie to widocznie tak jest, ale mi oprócz szybkości zależy na bezpieczeństwie.

Czarnoskóry szyper zawołał na swojego pomocnika: - Mojżeszu pozwól do nas. Po chwili zjawił wysoki i chudy osobnik w kombinezonie mechanika, solidnie poplamionym smarem.
- Mojżeszu pozwól do nas.
- To mój zastępca, pierwszy oficer i główny mechanik w jednej osobie.
- Ile wyciągniemy na naszej łajbie ?
- Najmniej 20 węzłów, ale przez chwilę możemy więcej.
- Mojżesz skończył wydział mechaniki silników morskich w Antwerpii -
rzucił tonem wyjaśnienia - i jeśli mówi że tyle to znaczy że możemy więcej - roześmiał się ukazując rząd białych zębów.

Tim nie miał zamiaru dyskutować z Katangą i jego pomocnikiem, widać było bijącą od nich obu pewność siebie, mężczyzna nie miał zamiaru z nimi dyskutować. Byli na siebie skazani, on na nich i oni na niego, nie było sensu potęgować niepotrzebnych spięć.

Kapitan zwrócił się ponownie do jego towarzyszki podróży: - Pani mademoiselle ofiaruję oczywiście jedną z kapitańskich kabin, te mniejsza są niezbyt odpowiednie dla lady. Odwracając się do Pytona rzekł:
- Mojżeszu pan Pyton zapewne chciałby zobaczyć swój ładunek, ja niestety muszę doglądnąć spraw statku...

- To nie będzie konieczne, towar możemy obejrzeć za chwilę, najpierw dopilnuję, by pani Africia dostała odpowiednią kabinę.

Ruszyli we trójkę wąskim korytarzem, po którego obu stronach były kajuty. Pierwsze dwie były zdecydowanie większe i lepiej wyposażone niż pozostałe. Odprowadzili Narindrę do jej kajuty, a swój bagaż zrzucił w kajucie nr 6. Ze sobą zabrał tylko kaburę z Coletem 1911i ruszył wraz z kapitanem i Mojżeszem w kierunku ładowni.

Schodzili po małych wąskich, stromych schodkach w dół, nad głowami jarzyły się im małe, dające migoczące, blade światło żarówki. Pomieszczenie ładowni cuchnęło stęchłym zapachem wilgotnego drewna. Z zadowoleniem zauważył, że skrzynie ze sprzętem są ułożone równo i zabezpieczone przed uszkodzeniem, w końcu to był bardzo delikatny i bardzo niebezpieczny towar. Granatniki – bazooki i pociski do nich, głównie odłamkowe i zapalające, choć było też kilka skrzyń z przeciwpancernymi, choć Tim za cholerę nie mógł dość po co im one, skąd w dżungli miały by być czołgi?. Wielkokalibrowe karabiny maszynowe Browninga w wersji M2, które mogły być montowane na przenośnym trójnogu lub pojazdach i kilkanaście skrzyni ciężkiej amunicji do nich, poukładanej w charakterystyczne skrzynki amunicyjne.



Liczne skrzynie z niezawodnymi FN FAL, produkcji belgijskiej, oraz kilkanaście skrzyń z mundurami, oprzyrządowaniem, żywnością i podstawowymi lekami. Słowem wszystko co potrzeba by sporo ludzi zamienić w skuteczną armię.

- Wiem kapitanie Katanga, że droga w górę rzeki jest niebezpieczna i możemy mieć kłopoty. Czy jest pan pewnie swoich ludzi?

- Jak siebie samego… - odpowiedział bez zająknięcia.

- To dobrze, każcie zanieść do sterówki dwie skrzynie z granatnikami a na dziób jedną z cekaemem, tylko niech ich nie otwierają, nich jakiś zaufany człowiek ma na nie oko, w razie potrzeby będą pod ręką.. Nawiasem mówiąc chylę czoła, ładunek zabezpieczony nienagannie kapitanie.

Wyszedł na pokład spacerowy. Nie miał ochoty iść do swojej kabiny, która zresztą jak zdążył zauważyć była bardzo obskurna, ale nie mógł się spodziewać tutaj innych warunków.

Oparł się o reling spoglądając na malowniczy widok oświetlonego, nocnego Leopoldville, dopiero z tej perspektywy odpływającego okrętu potrafił docenić piękno tego miasta. Wcześniej widział w nim tylko negatywne cechy.

Gdzieś w ciemności usłyszał kroki i dojrzał w półmroku jakąś postać. Ciche syknięcie, odgłosy szperania po kieszeniach i słowa: - Cholera, zostawiłam w kurtce. Zdradziły mu płeć postaci.

Podszedł bliżej, w ciemności zabrzmiał charakterystyczny brzdęk odpalanej zapalniczki i po chwili nikłe światło padło na jego twarz i twarz nieznajomej kobiety.

-Nie chce pani ognia mademoiselle? – wyciągnął rękę z zapalniczką w jej stronę, widząc nie odpalonego papierosa w ustach nieznajomej.

- Przepraszam za mój brak manier, pani pozwoli że się przedstawię Timothy Payton. – kontynuował rozmowę, starając się w półmroku przyjrzeć tajemniczej blondynce.

- Simone von Strachwitz. Ale może mi pan po prostu mówić Simone – odpaliła sobie papierosa i zaciągnęła się namiętnie dymem tytoniowym, po chwili upiła solidny łyk ze szklanki trzymanej w ręce. Payton sądząc po kolorze napoju stwierdził, że to whiskey. To przypomniało mu o dwóch butelkach tego złocistego napoju, które czekały na niego w pokoju.

- Miło mi Cię poznać Simone, mam nadzieję, że nie obrazisz się na mnie za to pytanie. Ale co sprowadza tak piękną kobietę w taką parszywą okolicę, parszywą i niebezpieczną w dodatku?

Spojrzała na niego zdezorientowana, ściągnęła brwi i przyglądała mu się badawczo.- Jest pan księdzem?zapytała nagle i wypuściła w jego stronę chmurę tytoniowego dymu, a Tima zamurowało.Spojrzał na nią lekko zbity z tropu i uniósł brwi dając do zrozumienia, że nie do końca podąża za jej tokiem rozumowania.
- Pytam czy jest pan księdzempowtórzyła sztywno.
- Nieodparł krótko Payton.


- To dlaczego do cholery mam się przed panem spowiadać?– wzburzenie zaskoczyło anglika, ale nie dał tego po sobie poznać tym razem.


- Nie nazwał bym tego spowiedzią, raczej towarzyską rozmową... ale jak wolisz.


- Widzi pan, to dla mnie wyjątkowo nieprzyjemna sprawa więc zwyczajnie nie chce o tym mówić. Nie przyjechałam do Kongo w celach turystycznych. W zasadzie najchętniej siedziałabym teraz w paryskiej knajpce nad szklanką whisky i miała głęboko w dupie cały ten pieprzony konflikt. Ale życie bywa wyjątkowo wredne panie Payton. Dlatego jestem tutaj i zarabiam tak jak potrafię. Ratuję ludziom życia. Szkoda tylko, że muszę robić to w cholernym Kongo a nie w przytulnym okręgowym szpitalu w Paryżu.



- Życie nie zawsze układa się tak jakbyśmy chcieli... - zrobił krótką przerwę - ...nie będę naciskał jeśli nie chcesz o tym mówić Simone, co do mienia wszystkiego w dupie i picia whiskey, to sobie życzył bym tego samego tyle, że w jakimś przyjemnym pubie w Londynie - zaśmiał się cicho. - Ale noc jeszcze młoda może znajdziemy inny przyjemniejszy temat do rozmów? - Zapytał wyciągając paczkę Cameli i częstując ją papierosem.
Chętnie przyjęła ofiarowanego papierosa i zaczekała aż jej towarzysz poczęstuje ją ogniem.


- W porządku panie Payton. Przepraszam za impertynencję. Chyba nie pokazałam się z najlepszej strony. Miewałam lepsze dni – pociągnęła łyk whiskey z trzymanej w dłoni szklanki Przyjemniejszy temat do rozmów... Jakieś sugestie?


- Sugestie? Hmm... jak Ci się podoba w Afryce? Skoro jesteś tu niedługo to pewnie nie masz jeszcze wyrobionego zdania o Kongo, ale pierwsze wrażenia są zawsze najciekawsze. - odpalił sobie papierosa.


- Przyleciałam dzisiaj ale w Kongo nie jestem bynajmniej po raz pierwszy. Mieszkałam tutaj dość długo - Zamilkła i posłała mu podejrzliwy uśmiech – Wiesz co, masz naturalny talent wyciągania z ludzi informacji, którymi nie chcą się dzielić. Jesteś pewien, że nie jesteś księdzem? - pociągnęła kolejny solidny łyk opróżniając szklankę aż po samo dno.


- Księdzem... ja? Dobre sobie... nie miałem powołania... że tak powiem. - zażartował. - Za dużo pięknych kobiet na świecie, żeby żyć w celibacie. Zawsze ciągnęło mnie w stronę przygody, akcji... nie znoszę monotonii... w sutannie bym chyba oszalał. A jeśli Ci chodzi o wyciąganie informacji... to bardzo przydatne w moim zawodzie. Mówisz, że mieszkałaś w Kongo, czyli znasz ten kraj sto razy lepiej ode mnie. Może opowiesz mi coś ciekawego o nim?


- W pańskim zawodzie? A czym się pan zajmuje panie Payton?


- Handlem..., choć ostatnio w tym chaosie trudno prowadzi się interesy. Ta rebelia komplikuje wiele spraw...


- Handlem?... - powtórzyła za nim i oblizała wargi spijając ostatnią kroplę whiskey ze ścianki szklanki – zważając na bieżące okoliczności, wybaczy pan, panie Payton, ale handel nie kojarzy mi się z niczym do końca legalnym. Szczególnie jeśli zmierza pan do Stanleyville, w dodatku na łodzi przemytnika. Chyba nie sprzedaje pan batatów, prawda?– zaśmiała się. Zdaje się, że nie była do końca trzeźwa –Zresztą, prawdę mówiąc, to nie mój cholerny interes. Wybaczy pan panie Payton ale chyba pójdę się położyć. Ta rozmowa zbacza na niebezpieczny grunt. - zgasiła papierosa na metalowej barierce i wrzuciła go do rzeki- Poza tym trochę się wstawiłam więc to odpowiedni moment aby się grzecznie pożegnać. Dobrej nocy panie Payton. - Uścisnęła jego dłoń, obróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku swojej kabiny.


Tim nie odpowiedział nic na słowa blondynki... "bystra jesteś i wiesz jakich pytań nie powinno się zadawać" - pomyślał z zadowoleniem, uścisnął jej dłoń i obserwował odchodzącą w mrok korytarza prowadzącego do kajut.

Skończył papierosa i chwilę jeszcze podziwiał czyste pełne gwiazd niebo i ruszył na spacer wokół statku. Chciał poznać rozkład pomieszczeń i poobserwować ludzi kapitana. Miał spędzić na tej łajbie kilka najbliższych dni, więc lepiej wiedzieć jak najwięcej.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 24-08-2008, 11:46   #40
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
"Katanga" 22.30 - 1.00

- To dobrze, każcie zanieść do sterówki dwie skrzynie z granatnikami a na dziób jedną z cekaemem, tylko niech ich nie otwierają, nich jakiś zaufany człowiek ma na nie oko, w razie potrzeby będą pod ręką.. Nawiasem mówiąc chylę czoła, ładunek zabezpieczony nienagannie kapitanie.

Katanga spojrzał na Tima ze zdumieniem.

- Słucham ? - spytał z niedowierzaniem.

Pyton powtórzył.

Kapitan podszedł do niego tak blisko, ze ich twarze dzieliło ledwo kilka centymetrów. Jego głos nabrał niskich wibrujących tonów.

- Posłuchaj handlarzu śmiercią. Na tym statku ja jestem kapitanem, to znaczy pierwszym po Bogu, tylko ja tu mogę wydawać rozkazy, a Kongo przypominam jest od 5 lat niepodległe i rządzą tu CZARNI.
- Odezwij się do mnie jeszcze raz w ten sposób, a znikniesz jeszcze dziś w nocy bez śladu. Wiem co wieziesz i dla kogo i wierz mi major nie zmartwi się, gdy oddam mu Twój towar za połowę ceny. A wypadki zdarzają się, nikt nie będzie zadawał pytań. Zrozumiałeś mnie Angolu ?

Odsunął się od Tima,a na jego twarzy zagościł znów uprzejmy półuśmiech. Zagadkowy enigmatyczny uśmieszek nie schodził natomiast z oblicza Mojżesza, nie dało sie z niego wyczytać, czy słyszał co szepnął Pythonowi Katanga.

- Jeśli pan Python jest zadowolony z inspekcji - ostatnie słowo nacechowane było ironią - pozwoli pan, że udam sie do swoich obowiązków.

Odwrócili sie na piecie i skierowali w kierunku schodów wiodących na górę.
Gdy wchodzili na nie, potężne uderzenie wstrząsnęło statkiem. Stawiający kolejny krok na stopniach Kapitan zatoczył się na ścianę uderzył weń barkiem z okrzykiem bólu i trzymając za zranioną najwidoczniej rękę wypadł na pokład wydając rozkazy. Tuz za nim wyskoczył na górę główny mechanik.


Narinda
rozglądała się po kajucie. Miała wymiary trzy na dwa metry. Stały w niej dwa pojedyncze łóżka, w środku rozdzielone małą szafką nocną. Na jednej ze ścian stała wąska szafa, na drugiej znalazło się nawet lustro.
Podeszła do niego i przyjrzała swemu odbiciu poprawiając palcami fryzurę, gdy statkiem wyraznie zachwiało.

Przytrzymała się półeczki pod szklana taflą zastanawiając się co sie stało i czy wyjść by dowiedzieć się przyczyny kolizji, bo chyba "Katanga"z czymś sie zderzyła.


Timem również rzuciło na ścianę, ale nie odniósł żadnych obrażeń. Wyprostował sie i wzruszył ramionami. Zapewne statek trafił na jakąś kłodę niewidoczna w nocy. Zresztą to sprawa kapitana.
Wyszedł na pokład i oparł sie o reling.

Gdzieś w ciemności usłyszał kroki i dojrzał w półmroku jakąś postać. Ciche syknięcie, odgłosy szperania po kieszeniach i słowa: - Cholera, zostawiłam w kurtce. Zdradziły mu płeć postaci.

Podszedł bliżej, w ciemności zabrzmiał charakterystyczny brzdęk odpalanej zapalniczki i po chwili nikłe światło padło na jego twarz i twarz nieznajomej kobiety.

-Nie chce pani ognia mademoiselle? – wyciągnął rękę z zapalniczką w jej stronę, widząc nie odpalonego papierosa w ustach nieznajomej.

Widać kobieta również nie przywiązywała znaczenia do zderzenia jakie nastąpiło.
Po chwili rozmowy, dziewczyna, która przedstawiła sie jako panna von Strachwitz skierowała sie pod pokład do swej kabiny.


Simone nieco niepewnie schodziła po schodkach wiodących do korytarza wzdłuż którego rozmieszczono kabiny. Doszła do swej "dziesiątki", gdy drzwi kabiny obok otworzyły się i stanął w nich Eryk.
-
Słyszałaś ? W coś uderzyliśmy chyba ... - patrzył na nią badawczo, a dziewczyna jak zwykle gdy czuła ten wzrok poczuła sie nieco winna.


O'Connor i Padawsky opierali się o reling wpatrując w mroczna toń Rzeki i chłonąc zapachy i odgłosy dobiegające z dżungli, gdy pokład pod ich nogami zachwiał sie lekko.
- Co to u diabła było ?
- Nie wiem, chyba jakaś kolizja -
niezbyt pewnie odparł Christoper.

Podszedł do nich jeden z marynarzy załogi. Wśród otaczających ich ciemności rozświetlanych tylko mdłym światłem kilku słabych żarówek na pokładzie w jego twarzy odcinały się tylko białka oczu.

- Panowie, kapitan prosi panów do siebie - nie czekając na odpowiedz odwrócił się i skierował na dziób statku.


Tim obserwował wzmożony ruch jaki rozpoczął sie na statku. Nie był marynarzem, nie mógł więc ocenić na ile pozorne zamieszanie jest efektem przemyślanych działań załogi i kapitańskich rozkazów.


Simone nie zdążyła odpowiedzieć bratu, gdy na korytarzu załomotały kroki jednego z marynarz, Z szacunkiem zwrócił sie do Eryka.

-
Pan kapitan prosi do siebie, do sterówki pana porucznika. Panią również mademoiselle. Jest ranny, chyba niegroznie - dorzucił tonem wyjaśnienia.


W mdłym świetle księżyca wpadającym przez bulaj oczy Anny błyszczały. Palcami wodziła po skrytej w mroku twarzy męża jakby chciała zapamiętać je opuszkami palców.
- Kochany boje się... - nie dokończyła, gdy oboje poczuli jak statkiem zachwiało, jakby nadział się na potężny kułak.
- Jean co to było ? - spytała zaniepokojona siadając na koi.


W spartańsko urządzonej sterówce Katanga wpatrywał sie intensywnie w czerń roztaczającą sie przed dziobem statku. Pomieszczenie wyglądało staroświecko, przypominało raczej te, jakie widzi sie czasem na starych obrazach, ze staromodnym kołem sterowym pośrodku.
Jednak zamontowano tu nowoczesny pulpit pełen przycisków i ostro mrugających teraz światełek.

Kapitan trzymając się za zranioną rękę odwrócił się do przybyłych.
- Niestety mamy pecha. Simba musieli sie zorientować, że przerzucamy nasze wojska rzeką pod Stan'ville i próbują temu przeszkodzić.
Spuszczają na wodę tak obciążone tratwy, że te płyną zanurzone nieco pod powierzchnią. Są nie do wykrycia, nawet przez radar -
wskazał na konsolę.

- Jedna z nich właśnie w nas uderzyła. Mamy niegrozny przeciek, nie wiem natomiast czy uszkodzona została śruba. Na razie muszę wygasić światła , proszę tez o zaciemnienie bulajów.

Niedługo miniemy "40 kilometr" ostatni posterunek nad rzeką. Rebelianci mogą być w pobliżu, a choć koryto ma tu ponad pół mili szerokości i płyniemy środkiem nurtu musimy być czujni.

- To nic takiego, po prostu sie uderzyłem -
dorzucił szybko widząc, że niektórzy wpatrują się w jego ramię





Widok na pulpit sterowniczy i Rzekę przed dziobem



 

Ostatnio edytowane przez Arango : 24-08-2008 o 12:14.
Arango jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172