Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-08-2008, 16:12   #32
MigdaelETher
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Czarnoskóry mężczyzna w liberii otworzył przed nią przeszklone drzwi hotelowej restauracji. Powiodła spojrzeniem po ludziach zgromadzonych na sali. Jakiś grubas pałaszował ze smakiem krwisty stek, nie, to chyba nie on. Mężczyzna siedzący przy stoliku pod oknie, młody gentleman w nienagannie skrojonym garniturze, też nie, właśnie dołączyła do niego smukła blondynka. To musi być on, pomyślała Narindra, na widok siedzącego na uboczu mężczyzny z papierosem w dłoni. To zimne spojrzenie, ta aura buty i nonszalancji która go otaczała, podpowiedziały dziewczynie, że musi mieć racje. Jak gdyby nigdy nic ruszyła w kierunku baru, usiadła na wysokim barowym krześle i zapaliła papierosa. Tym razem nie musiała długo czekać. Najpierw poczuła zapach drogiej, markowej wody kolońskiej a potem usłyszała:

- Przepraszam za spóźnienie na ostatnie spotkanie, zatrzymały mnie okoliczności niezależne ode mnie… pozwolisz, że się przedstawię… Tim Python.

Odwróciła się w jego stronę, zmysłowo wydmuchując dymek papierosowy.

- To nie zbyt profesjonalne podejście – uniosła brew – słyszałam, że jest pan profesjonalistą w każdym calu.

Zmierzyła go wzrokiem, od stóp do głów. Tak jak przypuszczała, stał przed nią mężczyzna, który jeszcze przed chwilą palił papierosa, siedząc wygodnie w ratanowym fotelu. Sądząc po akcencie, nucie wyższości w jego głosie i specyficznym chłodzie jaki bił z jego oczu musiała mieś doczynienia z typowym przedstawicielem mieszkańców Wysp Brytyjskich.

Narindra Davy – przedstawiła się.

- Jestem – odpowiedział zimno – możesz mi wierzyć. Może jednak porozmawiajmy o przyjemniejszych sprawach – jego głos złagodniał - czego się napijesz Narindro?

Kobiet odwróciła się do niego na krześle barowym. Przełożyła nogę na nogę, zgasiła papierosa i powiedziała

- Krwawą Mery poproszę.

Zobaczymy w takim razie jaki z Pana zawodowiec Panie Python - pomyślała nie bez złośliwości Narindra.

Tim skinął na barmana i złożył zamówienie: - Krwawą Mery dla tej pani i Jack Daniels z lodem dla mnie – mówiąc to nie odrywał wzroku od jej harmonijnej twarzy.

- Wieżę panu na słowo, że sprawy, które zatrzymały pana dziś rano były istotne? –powiedziała łagodnie, zbliżając lekko twarz do rozmówcy.

Miała nadzieję, że tak było, że zatrzymało go coś ważnego a nie wizyta u jakiejś luksusowej dziwki albo inna droga rozrywka, bo takie z pewnością Anglik lubił, sadząc po trunkach jakie pijał. Pewnie oczekuje, że lód będzie z wody lodowcowej, jak w ichniejszych snobistycznych klubach dla panów. Biedak srodze się rozczaruje. Pewnie gdyby wypił samą wodę z której robiono tu kostki lodu bez pokaźnego dodatku alkoholu, nie wyszedł by z toalety przez dobry tydzień.

- Były istotne… ale prosiłbym byś zwracała się do mnie Tim – podał jej drinka przyniesionego przez barmana.

Pomieszała chwilkę słomką w szklance z napojem. Chyba dość tych uprzejmości pora przejść do interesów, odstawiła szklankę na mahoniowy blat i spojrzała na swojego rozmówcę.

- Dobrze …Tim. Porozmawiamy tutaj, czy w jakimś bardziej… - przerwała na chwilę – odosobnionym miejscu?

- To już zależy od Ciebie, Narindro… myślę, że o tej porze na tarasie hotelowym powinno być pusto i całkiem przyjemnie, poza tym łatwiej tam rozmawiać o sprawach nie przeznaczonych dla osób postronnych? Co więc proponujesz?

Nawet dość pusty o tej porze taras, nie wydawał się Africe dobrym miejscem. W jej fachu trzeba było mieć oczy do okoła głowy. Na moment przed oczami stanęła jej twarz Thomasa. Ciekawe czy jej potencjalny wspólnik był świadomy, że za przemyt diamentów w Kongo groziła kara śmierci?

- Możemy przejść na taras, lub jeśli wolisz do mnie mam wynajęty apartament w tym hotelu - zsunęła się z krzesełka i stanęła wyczekując na reakcję mężczyzny.

- Myślę, że twoja propozycja jest ciekawsza, który to pokój, bo nie wiem do którego zamówić szampana?

Albo miała doczynienia z prawdziwym, dość ekscentrycznym angielskim gentlemanem albo z zadufanym w sobie bawidamkiem, westchnęła. Cóż czas pokaże.

- Czyżbyś przewidywał, że tak szybko dojdziemy do konsensusu i...z finalizujemy transakcje? – uśmiechnęła się kokieteryjnie.

- Myślę, że oboje wiemy czego chcemy i każde z nas posiada coś, co potrzebuje drugie z nas? Dlaczego mielibyśmy się nie dogadać? - powiedział uśmiechając się także.

Kobieta skinęła z aprobatą głową i ruszyła w kierunku wyjścia, odbierała od niego tak sprzeczne sygnały?! Widać ma doczynienia z wytrawnym negocjatorem i cała ta otoczka ma służyć zbiciu jej z tropu. Skoro tak mamy grać, proszę bardzo.

- Pokój 108 – szepnęła mijając go po drodze.

Narindra skierowała swoje kroki do windy, nacisnęła przycisk i zaczekała. Po chwili dołączył do niej Python. Subtelny dźwięk dzwonka, drzwi rozsunęły się, mężczyzna przepuścił ją przodem. Nacisnął guzik. Chwilę stali w milczeniu. Nonszalancko oparta o poręcz kobieta jeszcze raz zlustrowała swojego towarzysza.

- Od dawna prowadzisz interesy w Kongo? – przerwała ciszę.

Jeśli jakiś czas siedzi w tym biznesie, może będzie coś wiedział o śmierci Toma albo...może miał z nią coś wspólnego. Kobieta odruchowo napięła się, jej dłoń kurczowo zacisnęła się na torebce.

- Od niedawna... w Kongo pierwszy raz... ale zebrałem wystarczająco dużo informacji, by poradzić sobie z biznesem tutaj... orientuję się co nieco w miejscowych układach i zależnościach. W mojej pracy takie rzeczy potrafią uratować życie... a Ty długo już działasz w Kongo?

Africa rozluźniła się nieco.

- Od... przeszło trzech lat. Myślę, że moje kontakty mogą wydać Ci się dość przydatne - uśmiechnęła się zalotnie.

Winda zatrzymała się z delikatnym szarpnięciem na odpowiednim piętrze.Kobieta przeszła przez wąski korytarz i stanęła przed pokojem z numerem 108, przekręciła klucz w zamku i stanęła w drzwiach, czekając zapraszająco.

Narindra włożyła klucz do torebki, jednak nie wyciągnęła ręki, jej dłoń spoczęła na pistolecie. Czekała. To był test, jeśli mężczyzna odwróci się do niej plecami, nie jest nikim więcej jak nadętym głupce, a z kimś takim nie zamierzała robić interesów.

- Tak jak już mówiłem oboje mamy coś co się przyda każdemu z nas - odpowiedział jej w drzwiach - pani przodem - uśmiechnął się po raz kolejny.

Weszła do pokoju, kiwając głową z aprobatą, usiadła na brzegu łóżka i ponownie zapaliła papierosa. Wyglądało na to, że facet jednak nie jest w ciemię bity.

- Jesteś cholernie pewny siebie i odważny Tim - roześmiała się - Myślę, że ubijemy razem dobry interes.

- Do odważnych świat należy Narindro, a pewność siebie idzie z nią w parze. Jeśli chodzi o nasz interes to myślę, że mamy podobne zdania.


Kobieta poklepała miejsce na łóżku tuż obok siebie. Pora przejść do konkretów.

- Słucham Cię Timothy co za interes chcesz mi zaproponować?

- Jesteś najlepsza w swojej branży, a potrzebujesz informacji i ochrony, ja natomiast potrzebuję twojego pośrednictwa. Dziś wieczorem z przystani odpływa statek kapitana Katangi, z "pewnym" ładunkiem. Kłopot w tym, że za ten ładunek dostanę zapłatę w diamentach... i tu zaczynałaby się twoja rola. Te świecidełka ciężko przewozić, jeśli nie wie się jak i gdzie, a Ty wiesz jaki i gdzie je przewieźć i sprzedać...

Anglik mówił do rzeczy, faktycznie zapowiadał się dobry interes.

- Czy mogę zobaczyć... - urwała spoglądając wymownie na swojego rozmówcę

- ... jeszcze ich nie mam przy sobie... to drugi poważny problem... muszę je odebrać w Stanleyville... w samym sercu tej cholernej rebelii - powiedział zajmując wreszcie miejsce tuż obok niej na łóżku.

Na sam dźwięk dobrze znanej nazwy, zalała ją najpierw fala zimna a potem gorąca. Delikatne włoski na karku najeżyły się, a żołądek podszedł do gardła.

- W Stanleyville... - przygryzła wargę - to trochę komplikuje sprawę, ale ... nie wiesz czy Twój kontrahent nie dysponuje większą ilością kamieni? - zapytała już spokojnie.

- Raczej wątpię... to będzie zapłata za określony towar... ni mniej ni więcej i raczej nie będzie chciał się z tym afiszować...

- Rozumiem, że mi je tu dostarczysz, czy może oferujesz ekscytująca wyprawę w dzicz i sam środek rebelii? - miała nadzieję, ze mężczyzna nie wyczuje napięcia z jakim to mówiła.

- Niestety... muszę po nie popłynąć z towarem do Stanley... - popatrzył na nią starając się odgadnąć sens jej ostatniej wypowiedzi, coś mu podpowiadało, że Africii nie przeraża perspektywa podróży w tak niebezpieczne rejony Konga. - Powiedz mi ile chciałabyś w zamian... za taką przysługę

- 40% i chcę Ci towarzyszyć, zawsze dobrze zyskać kilka nowych kontaktów - powiedziała sięgając do torebki po papierosa.

- Myślę, że 20% wystarczy? I możesz mi towarzyszyć... nowe kontakty to także wymierne dobro... - odpowiedział wyciągając elegancką zapalniczkę Zippo i podając jej ognia.

- 30% to moje ostatnie słowo - zapaliła papierosa i wypuściła dym z pomiędzy lekko rozchylonych warg.

- 25 % w ostateczności to ja ryzykuję najwięcej, Africiio - odpalił sobie papierosa

- Niech będzie 25 %, znaj moje dobre serce - zmierzyła go twardym spojrzeniem.

- Dobre serce nie ma tu nic do rzeczy, słoneczko - odwzajemnił jej zimne spojrzenie - To interes..

Mężczyzna coraz bardziej zyskiwał w jej oczach, negocjował twardo ale z w ramach zdrowego rozsądku. Narindra zawsze zaczynała od niebotycznej stawki, by powoli zejść do pułapu, który ją naprawdę interesowała. Jedna czwarta całkowicie ją satysfakcjonowała, a z tego co wiedziała na temat towaru, jakim handlował Python, powinna sporo zarobić. Przy okazji może dowie się czegoś na temat śmierci Toma, który zginął właśnie w Stanleyville.

- Kiedy wyruszamy ?- zgasiła papierosa w stojącej na szafce koło łóżka popielniczce

- Statek odpływa o 22.00, pojedziemy razem... zostały nam jeszcze 2 godziny... myślę, że możemy otworzyć szampana - ruszył do kubełka z lodem, w którym chłodził się alkohol... korek wystrzelił z hukiem.

Kobieta przyjęła kieliszek z uśmiechem. lampka szampana na poczet dobrze zapowiadającej się transakcji jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

- Za naszą współpracę Timothy - uśmiechnęła się stukając kieliszkiem o jego kieliszek.

- Za współpracę - odpowiedział jej lekko stukając w wysoki kieliszek.

Narindra upiła łyk szampana, jej spojrzenie powoli przesunęło się po Timothym, lekko przechyliła głowę i upiła kolejny łyk patrząc się w oczy mężczyzny.

- Czyli jak wykorzystamy ten czas? - powiedział powoli zbliżając się do kobiety.

- Skoro będziemy wspólnikami może powinniśmy się lepiej poznać? - zapytała zalotnie.

Czuła delikatne mrowienie w koniuszkach palców, a w głowie delikatnie szumiało.
Ciekawe jakie ma Pan wobec mnie plany, Panie Python, zastanawiała się. Mały niezobowiązujący flirt też nie wydawał jej się w tej chwili niczym szkodliwym.

- Może - powiedział wyjmując powoli kieliszek z szampanem z jej ręki.

Kobieta przysunęła się bliżej. Czuł ciepło jej ciała, przyśpieszone bicie jej serca. Nachyliła się i szepnęła mu do ucha.

- Może wspólna kolacja na dobry początek? - ciekawe czy taka propozycja zbije go z pantałyku.

- To bardzo dobry pomysł - odpowiedział jej do ucha - wolisz do pokoju czy na dole w restauracji?

- Skoro jesteś takim twardym negocjatorem to słucham twojej propozycji - uśmiechnęła, kładąc dłoń na jego piersi.

Atmosfera zaczynała się robić coraz bardziej gorąca, ciekawe czy jej nowy wspólnik oczekiwał czegoś więcej po tej kolacji, jeśli tak to czeka go rozczarowanie. Mama zawsze powtarzała nie całuj się na pierwszej randce, a co dopiero na spotkaniu w interesach, dodała w myślach Africa.

- To może do pokoju? - powiedział przykrywając jej dłoń, swoją dłonią, trochę szorstką od służby w wojsku - To co mam zamówić?

- Może ostrygi w sosie z kaparów - zaśmiała się.

Tim zerknął dyskretnie na zegarek, odstawił kieliszek z szampanem i wstając zdjął jej rękę ze swojej piersi.

Statek odpływa o 22.00, więc chyba dziś będziemy musieli zrezygnować z kolacji. Trzeba się przygotować do wyjazdu… mam zamówioną taksówkę do portu na godzinę 21, może pojedziemy razem? Rejs potrwa kilka dni, będziemy mieli okazję się bardziej poznać? Wliczam w to także kolację?

Niespodziewanie sytuacja sama się rozwiązała. Faktycznie miała doczynienia z profesjonalistą, może zbyt pewnym siebie i łasym na kobiece wdzięki ale profesjonalistą.

- Dobrze, właściwie ja też muszę spakować kilka drobiazgów – odpowiedziała.

- Czyli do 21? – zapytał szykując się do wyjścia.

- Dobrze… Tim, przyjdziesz po mnie?

- Oczywiście, to do zobaczenia – na odchodnym pocałował ją w rękę.

***


Kiedy Python wyszedł Narindra wyciągnęła z szafy pokaźnych rozmiarów walizkę, szybko przetrząsnęła jej zawartość, na podłodze wylądowało kilka sztuk bielizny, dwie pary spodni, kilka topów na ramiączkach, koszula i solidna wojskowa kurtkę, która dostała od dziadka lotnika. Szybki prysznic i juz zapinała pasek z kaburą, do której włożyła wyciągniętego z torebki Browninga. Nogawki spodni upchała do wysokich wojskowych butów, włosy ciasno upięła na karku, luźna koszula maskowała broń przypiętą do paska. Kobieta powrzucała resztę swoich rzeczy do niewielkiego plecaka. Na samym końcu, niebywale ostrożnie, między ubraniami, nabojami do pistoletu i kilkoma drobiazgami osobistymi umieściła zdjęcie Toma. Sięgnęła pod łózko, tam w pokrowcu leżał sztucer z którego ojciec nauczył ją strzelać kiedy miała dziesięć lat. Punktualnie o 21 Timothy zapukał do jej drzwi, zjechali razem winda do holu, taksówka już na nich czekała.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 10-08-2008 o 16:43.
MigdaelETher jest offline