Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-08-2008, 23:01   #16
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze

Cyganeria. Nazwać ją Organizacją czy Stowarzyszeniem to jak nazwać Tygrysa dachowcem. Nie można się stać jej członkiem. Albo się nim jest albo nie. Nie można się też nim urodzić. No bo jak? Nie ma siedziby, nie ma założyciela, nie ma zjazdów, nie ma stopni. Właściwie nie istnieje. Dla zwykłego człowieka, kiedy coś nie pozostawia śladów materialnych nie istnieje, prawda?
Oczywiście Cyganeria ma swój Symbol, gdyby musiała się z siebie wylegitymować. Zwykle nie musi. Nie ma ochoty. Nie potrzebuje. I tak nikt nie uwierzy. Ale symbol istnieje. Złote jabłko. Chcecie wiedzieć dlaczego? Wszyscy w Cyganie znają tą opowieść. Jedynie najstarsi potrafią ją przekazać. Wtedy zdaje się ciągnąć, powiewać, dodają jej misterności, słowem szlifują jak prawdziwi artyści. A ona przecież jest taka prosta.

Dawno, dawno temu, przed rządami pierwszego Gajusza, w niegościnne progi kraju wiecznie zasypanego śniegiem, zapuścił się Cygan zwany Grotge. Grotge miał stary drewniany wóz, klacz, która ledwo pociągała nogę za nogą i rodzinę, którą należało wykarmić. Nie pamiętał skąd pochodził. Nie pamiętała tego jego rodzina, ani przodkowie. Ale ten kraj o tak strasznym klimacie zdawał się lepszy niż wszystkie pozostałe. Tutaj ludzie nie pluli na jego widok. I to uznał za dobry znak. Jednak Grotge nie był przygotowany na ciężką ussuryjską zimę, a pracy nie znalazł. Dlatego brnął dalej i dalej w Kraj Matuszki modląc się do Theusa o zmiłowanie. Jego dzieci, a miał ich ośmioro, marniały w oczach z głodu. Cóż było robić?
Pewnego dnia klacz okulała. Nie miał już kto wozu ciągnąć. Dobrze, że akurat w pobliżu znalazła się wioska i dobry kowal, który za pomoc w kilku naprawach przydomowych, zaofiarował się wyleczyć konia.
Wieczorami Grotge siadywał przy ogniu wraz z innymi Ussuryjczykami. Pewnego wieczoru, jeden już podchmielony, co się Ilia zwał, powiedział mu, że w pobliżu był ogród należący do jednego z bojarów. A w ogrodzie same dziwy: śpiewające trawy, całoroczne drzewa owocowe, zwierzęta przecudne. Jednak najcenniejsza była jabłoń, co złote jabłka rodziła. Najpierw Grotge myślał, że to klechda ludowa.
Pewnej nocy jednak jego żona zachorowała. Zbyt wątła z biedy, bez pieniędzy na leczenie, marniała z dnia na dzień.
Z rozpaczy Grotge rzucił się w las i biegł jak szalony bez celu. W końcu zgubił się. Zaczął żałować swego szaleństwa. Nie wierzył w swój pomyślny powrót do wioski. W taki mróz co będzie z dziećmi? Kluczył między drzewami aż trafił na bramę.

Wysoką i masywną. Ale dla zwinnego cygana to nie stwarzało wielkiej przeszkody. Kiedy już stanął po drugiej stronie, nie mógł uwierzyć, takie niesamowitości ujrzał. Kwiaty tak kolorowe, iż zdawały się świecić swoim blaskiem. Drzewa kwitnące i obsypane wielością owoców. Ptaki śpiewające tak cudnie, iż chciałby się ich słuchać dniami i nocami. Zwierzęta jakich nigdy jego oczy nie widziały. A na samym środku ogrodu jabłoń stała przepiękna, okraszona dziesiątkiem jabłek złotych. Grotge nie mógł uwierzyć. A jednak to nie klechda była? Niewiele myśląc rzucił się do jabłoni i zerwał jej owoców tyle, ze ledwo mógł się ruszyć. W końcu jego rodzina nie będzie cierpieć głodu!
- Nie twoje, nie twoje! Zostaw! Zostaw!
Grotge zamarł. Czyżby został przyłapany przez właściciela?
- Nie twoje! Nie twoje! Zostaw! Zostaw!
Cygan rozejrzał się. Na drzewie siedział złoty ptak.

To on wyrzucał mu kradzież. Ale cóż taki ptak mógł mu zrobić? Grotge ruszył do bramy. Ale szedł bardzo wolno, gdyż jabłka wiele ważyły. Za nim rozbrzmiewał krzyk złotego ptaka.
- Zostaw! Nie twoje! Złodziej! Złodziej! Ratunku!
Cały Ogród nagle stał się o wiele mniej przychylny. Dróżka zdawała się coraz dłuższa. I nagle Grotge usłyszał za sobą niepokojące warknięcie. Nie oglądając się rzucił się do wyjścia, a jabłka wypadały jedno za drugim. Kiedy schronił się za bramą, zostało mu już tylko jedno. Jedno jedyne. Ale miał je. Grotge ruszył w las, aby odnaleźć wioskę. Ciemność zalała drzewa, cygan niewiele widział. Nie wiedział nawet, czy nie chodzi przypadkiem w kółko. Potem przyszła mgła. Czuł się bardzo nieswojo. Zdawało mu się, iż ktoś go obserwuje. A przeczucia nigdy go nie myliły. Kilkakrotnie starał się zmienić kierunek, ale nie dawało to żadnych rezultatów i nagle ujrzał kobietę.

Przeraził się nie na żarty. W wiosce mówiono, że nocami lasem przechadza się Matuszka we własnej osobie i nie oszczędza nikogo, kto ma coś na sumieniu. A Grotge miał wiele. Padł natychmiast na ziemię i tylko rzucał niepewne spojrzenia w górę. Ale kiedy ujrzał, iż kobieta jest bardzo smutna, ba! łzy lały jej się strumieniami po policzkach szybko wstał. Tak by wyglądała Matuszka? Podszedł do niej. A ona drżała jak liść na wietrze. Zdjął więc z siebie swój kożuch i zarzucił jej na plecy. Kobieta niepewnie na niego spojrzała.
- Dlaczego płaczesz Piękna? - rzucił i chustką zaczął niepewnie ocierać jej łzy. - Uważaj, bo ślady pozostaną. A takiej buzi to szkoda.
Ale kobieta dalej płakała.
- Niewiele mogę ci pomóc, jeśli nie powiesz, cóż takiego leży ci na sercu?
- Spalili mój dom, nie wiem gdzie są moje dzieci, mój maż nie żyje, zgubiłam się w lesie
- mówiła cicho, co chwilę jej słowa przerywał szloch - nie mam nic. Nie mam nic oprócz niego - wskazała na swój brzuch. - A jakże odnajdę pozostałe moje dzieci?
Grotge westchnął. Przypomniały mu się buzie jego pociech, co ich nie miał za co utrzymać. Ale do tej pory jakoś sobie radzili. Zima ma się ku końcowi, może w końcu złapie jakąś robotę, żonę wyleczy. Ważne, żeby byli wszyscy razem. A ta tutaj bidulka. Grotge westchnął.
- Myślę, ze da się jakoś zaradzić na część twoich problemów. - i wręczył jej złote jabłko. - Za to na pewno uda ci się znaleźć dzieci. Wyjście z lasu też stanie przed nami, byle by przez noc nie zasnąć w śniegu. Razem damy sobie jakoś radę. A na resztę - i tu dotknął palcem wskazującym jej skóry, gdzie powinno znajdować się serce. - bylebyś miała radość i wiarę w sercu, a wszystko się ułoży. Cierpienie hartuje człowieka.
Uśmiechnął się do niej. Ale jego uśmiech szybko zbladł, kiedy jej twarz nagle zaczęła się zmieniać i okazało się ,że przed nim stoi staruszka z miotłą. Z przerażeniem rzucił się na ziemię. A więc to jednak Matuszka!
- Cyganie Grotge, synu Kasjusza, powiedź mi, skąd wziąłeś to jabłko?
Głos zamarł w gardle mężczyźnie. I cóż miał odpowiedzieć?
- Odpowiedź.
Cóż było robić?
- Zerwałem je z drzewa.
- A gdzie to drzewo?
- staruszka nie rezygnowała, a jej głos stawał się coraz bardziej nieprzyjemny.
- W ogrodzie.
- Czyim?
- Nie moim!
- żadna próba uspokojenia głosu nie dawała efektu - słychać było histeryczne błaganie o życie.
- Wstań.
Grotge wstał, jak mu polecono, ale nie podnosił głowy.
- Spójrz na mnie, ja nie gryzę. - lekkie uderzenie miotłą przywróciło cygana do porządku i w końcu spojrzał w oczy wiedźmy.
- Tak już lepiej. - zwróciła się do niego swoim surowym tonem - Nie lubię złodziei, ale ponieważ byłeś gotów ulżyć cierpieniom nieznanej ci osobie, pójdziemy na kompromis. Teraz puszczę cię wolno. Niech ci ziemia dobrą będzie. Niech cię zły los omija i niech dobro cię spotyka za dobro. Ale pewnego dnia wrócę i pokażę Tobie lub Twoim potomkom jabłko. To oto złote jabłko. Poproszę też wtedy o przysługę. I zaklinam cię na wszystko co żyje, że jeśli jej nie spełnisz to lud twój po wszystkie dni swoje piętno mej klątwy nosić będzie! A teraz weź swój kożuszek i idź prosto trzymając się szlaku wytyczonego przez mech na drzewach po lewej to trafisz do domu. No na co czekasz? Nie mam całej nocy do stracenia.

- I tak złote jabłko to symbol dobrej woli i oczekiwania na zrewanżowanie się Matuszce. - Aza skropiła w końcu suche już gardło piwem. Długie opowieści męczą.
- I co? - mężczyźni zebrani w karczmie jak zaczarowani słuchali opowieści. Nikt nie odzywał się ani słowem. No oprócz jednego nadgorliwego.
- Co co? - Aza zrobiła zdziwioną minę. Teraz jeszcze bardziej przypominała łasicę.
- No co było dalej? Matuszka się zjawiła?
- A to już zupełnie inna opowieść.
- wzruszyła ramionami i już chciała sobie nalać kolejny kufel, kiedy jeden z Eiseńczyków załapał jej rękę i rzucił jadowicie:
- Bajka. Cała ta twoja Cyganeria to wymysł. Kłamstwo.
W zielonych oczach Azy pojawił się zły ognik. Gniew rozpalał się powoli, rozlewając po całym ciele.
- Po to tylko, żeby wyłudzić darmowy dzban piwa.
- Ja kłamię?
- wycedziła przez zęby wyrywając dłoń z jego uścisku.
Gospodarz już wiedział, co się szykuje i wraz ze służkami schowali się w kuchni, wyglądąc tylko co chwilę przez szparę w drzwiach.
- Tak właśnie powiedz...
Zapewne zdanie miało brzmieć "tak właśnie powiedziałem, złodziejko". Nie dane mu było skończyć, gdyż w tej chwili na twarzy wykwitła mu głęboka i piękna smuga od bata Azy. A potem to już ciężko było stwierdzić co się działo.

Gdyż Cyganerię ma się lub nie - w sercu.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline