Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2008, 00:05   #15
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Dave czeka na ciebie? Przecież miał wybyć do jakiegoś Steve’a.
- Widocznie coś się zmieniło w rozkładzie. Jedziemy.

Wskoczyli do Alfy, która ruszyła z kopyta niczym rasowy rumak.
- Głupia rzecz – powiedział po chwili milczenia Vince. – Żal mi siostry. Okazało się, że jest naprawdę OK. Bo temu drugiemu gogusiowi dałbym najchętniej po głowie. No, ponadto rodzice.
- Tak, chyba czasem lepiej być samotnym. Ech, co ja mówię – westchnęła. – Dobrze, że mamy siebie. Inaczej zwariowałabym.
- Inaczej zwariowałbym – powtórzył.
- Kochanie, nie zmienisz tego. Dla nich Vince’a zwyczajnie nie ma. Tylko my oraz może ktoś z sekty, jeżeli przeżył, wiemy, że Cullodenowie istnieją, choć w innych nieco ciałach.
- Tak, ja wiem, ale smutno mi, po prostu smutno.
- Wiem, że dla ciebie rodzina była ważna. Teraz oni myślą, że odszedłeś, że wszystko minęło, nie wiedząc, ze stoisz obok nich. Bolesna sytuacja, przykra. A ja cię jeszcze zdołowałam tym wszystkim – uśmiechnęła się krzywo. – Taką już masz żonę. Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Wybaczysz mi pewnie, uwierz, znacznie szybciej, niż ja zdołam kiedykolwiek sama sobie to wybaczyć.
- Przecież wiesz, iż zrobiłem to od razu i wiem, że to po prostu moja wina.
- Właśnie o tym mówię, ale ... proszę cię, nie bierz wszystkiego na siebie. Jesteśmy za to obydwoje odpowiedzialni. Przecież jesteśmy razem, tworzymy jedną rodzinę. Nawet teraz, może nawet szczególnie teraz, gdy nasz świat przewrócił się do góry nogami.

- DZZZZYŃ!!! – Zawył telefon dziewczyny.

- To Dave – odebrała. – Już jesteśmy prawie pod szkołą. Czekaj – rzuciła szybko do telefonu nie dopuszczając do wybuchu serii epitetów, którymi brat pewnie chciał ją obrzucić.

To prawie trwało jednak jeszcze dobrych kilka minut. Dave nawet nie odezwał się. Wściekły, lecz milczący skoczył do samochodu, nałożył słuchawki i uruchomił MP3. Amber nie miała ochoty z nim rozmawiać, Vince także. Dalej myślał o swojej rodzinie. Zaciskał oparcie od drzwi, aż bielały mu kłykcie. Dlaczego? Dlaczego tak się stało? Ech, przecież dla nich, jak powiedziała żona, już go nie ma. Tymczasem on jest, widzi, słyszy, istnieje, mógłby nawet z nimi porozmawiać. Ale nigdy nie uwierzyliby, że to on, widząc przed nimi Kevina Righetti. Owszem, był sposób na poinformowanie rodziny, jak wygląda sytuacja. Internet, albo list. Tam mógłby przedstawić informacje znane praktycznie tylko jego bliskim. Ale co by powiedział? Że N.S.A. sfingowała wszystko, bo jest na jakieś ważnej misji? Że został objęty programem ochrony świadków? Jeszcze wymyśliłby może coś innego? Ech, chyba lepiej, żeby faktycznie o nim zapomnieli, choć on o nich będzie pamiętał na pewno. Szkoda. Szkoda wspólnego grillowania, wypadów na ryby, szaleńczych wyścigów motorówkami, szkoda każdego uśmiechu, dobrego słowa, nawet kuksańca, czy sprzeczki o kolor spodni. Kochał ich. Nawet tego dupka myślącego o remoncie domu za ich pieniądze. Tą rodzinną miłość odebrała mu ta powalona sekta. Szczęśliwie, że nie odebrali mu tej największej miłości, jaką kiedykolwiek czuł, uczucia do żony, którego głębokość pojął dopiero w tak niezwykłej, zaskakującej sytuacji.

Dave opuścił samochód bez słowa, identycznie jak wsiadł. Widocznie dalej był obrażony i jego krzywda wydawała mu się największa, jaką można uczynić swojemu bratu.
- Co robimy? Taty – Amber nazywała pana Cartera dość swobodnie „tatą”, choć Vince wyczuwał jeszcze przy tym słowie odrobinę zawahania – nie ma w domu. Jest tylko brat i Maria. Możemy się więc praktycznie nie przejmować oraz ... zostać razem, jeżeli chcesz – dodała po chwili.
- Chcę, ale nie teraz.
- Nie ... teraz ... kochanie ... – jakby chciała coś wytłumaczyć. – Rozumiem – westchnęła, jakby myślała, że dalej jest na nią obrażony. Popatrzyła spłoszonym wzrokiem
- Jedziemy do „Hingston King”, co ty na to? Po drodze jeszcze skoczymy do banku wyrobić karty kredytowe na nowe konta.
- „Hingston King” – powtórzyła zdziwiona, jakby nie dosłyszała dalszego ciągu jego wypowiedzi. Bank obchodził ją teraz znacznie mnie, jego zresztą również niewiele.
- Tak, tam byliśmy tej nocy, wiesz ...
- Wiem już. Rzeczywiście – przypomniała sobie, a na jej twarzy znowu pojawił się uśmiech – chcesz zacząć tam, gdzie wcześniej skończyliśmy?
- Dokładnie, pani Cullen.
Spoważniała na moment:
- Nie wiem, czy gdziekolwiek będę panią Cullen, oprócz mego i twego serca. Nie odzyskamy dawnych nas. Teraz to wiemy na pewno. Łudziłam się jeszcze nadzieją, że może ... ale to bez sensu.
- Wiem – skinął. – Musimy, musimy jakoś ... no wiesz.
- Wiem. Dlatego wspomniałam, iż nie sądzę, bym była znowu panią Cullen tak oficjalnie. Tylko my będziemy o tym pamiętali. Tylko my, albo aż my. Ale świat nie będzie wiedział. Jednak ... – urwała na moment, jakby się nad czymś zastanawiała. Vince znał ten charakterystyczny ruch karku, ułożenie głowy, kiedy coś planowała, albo o czymś myślała, co niekoniecznie wiedziała, jak wyrazić.
- Tak?
- Ale, jak się postarasz, to się zastanowię, czy nie zostać może kiedyś panią Righetti – mówiła już puszczając do niego oczko.
- Och, żesz ty! A ja myślałem, że to już postanowione – rzucił się ze śmiechem, a raczej próbował, bowiem silne pasy samochodu przytrzymały go na miejscu.
- Nie ma mowy – wygięła filuternie usta. – Co to by była dla ciebie za przyjemność, co to za nagroda, gdybym od razu się zgodziła? Musisz się trochę postarać. My, dziewczyny z dobrych domów, wybieramy na nasze zdobycze tylko wyjątkowych chłopaków. Wprawdzie zdarzają się wyjątki – dodała, przypominając sobie widocznie wcześniejsze wyczyny Jessici, - ale ja w tej mierze jestem bezkompromisowa.
- Zdziwią się, poznając nową Jessie.
- A tak. Ale to chyba ich problem, co nie? Pamiętasz, co musiałeś na studiach zrobić, żeby zwrócić moją uwagę?
- Tak – prychnął wspominając, jak Amber zażądała, by na słupie z flagą amerykańską przed gmachem uniwersytetu powiesił koszulkę z napisem „We want the honest president”. Kiedy rano obsługa przyszła, jak zwykle wieszać sztandar, zrobił się niezły huczek wokół całej sprawy. Podejrzewano grupy lewaków albo hippisów protestujących przeciwko którejś ze sporej ilości wojen prowadzonych przez Amerykę. Jednak po tym wyczynie Amber zmiękła, zwłaszcza, że Vince spadł ze słupa łamiąc sobie palec. Szczęśliwie koledzy potwierdzili podejrzliwemu szefowi akademika, który zaczął domyślać się prawdy, iż biedny chłopak pośliznął się na mydle pod prysznicem. Niedługo po tym on i Amber zostali stałą parą.




- A wy tu po co, znaczy – poprawił się, - Państwo sobie czegoś życzą? – Portorykański portier „Hingston King” był wyraźnie zdziwiony i nawet nieco zniesmaczony dwójką nastolatków wciskającą się do eleganckiego lokalu. Szczęśliwie byli ubrani jeszcze w te lepsze, chociaż ponure stroje. Gdyby bowiem zjawili się, tak jak rano, Vince w T-shircie, a Amber w mini, obsługa mogłaby ich nie wpuścić. Teraz jednak pracownicy, uczuleni na takie drobiazgi, jak firmowy znak Armaniego wydawali się zaskoczeni, ale nie robili specjalnych trudności.
- Stolik dla dwóch osób – zaordynował – proszę Old Room. - „Hingston King” dysponowało bowiem kilkoma salami w różnej aranżacji wystroju. Old Room stylizowany na lata 20-te był ich ulubionym
- Państwa menu, proszę – kelner podał znaną im doskonale kartę, kiedy już usiedli.
- Dziękuję, ale wiemy, co chcemy zamówić. Omlet La Seychelles i lampkę Chardonnay dla mnie i dla mojej żo ... – lekkie kopnięcie pod stołem sprawiło, że natychmiast poprawił - ... narzeczonej.
- Ale tylko po lampce - zastrzegła Amber, kiedy kelner odszedł. – Prowadzę.
- Wiem, ale przecież i tak nie przyszliśmy tu jeść, czy pić, tylko ...
- Tylko?
- Tańczyć, oczywiście.

Leciutki omlet i lampka szampana była uzupełnieniem nastroju i lekko dodawała odwagi. W takt rytmów tanga tańczyło kilka par, które zdziwiły się, gdy nagle, pomiędzy nie, wcisnęła się dwójka nastoletnich dzieciaków. Ale Vince się nie przejmował. Słodko grała mu w uszach znana z tamtego wieczoru melodia, a ciało dziewczyny swoją miękkością rozpalało zmysły. Amber czy Jessie? To było nieważne, dla niego była jedną i ta samą osobą, która znał od tylu lat i której omal nie stracił przez własną głupotę. Zazwyczaj ona prowadziła. Tańczyć umiała i lubiła o wiele bardziej od niego, ale tego wieczoru, wyjątkowo, pozwalała jemu kierować, niekiedy tylko korygując drobne niedociągnięcia. Wprawdzie raz o mało co nie przewrócili się przy szybszym kawałku, ale Amber udało się utrzymać równowagę wyprowadzając ich obydwoje ze zbyt mocnego skłonu połączonego z szybkim wirowaniem. Aromatyczna woń palonych ziół oraz panujący półmrok dodatkowo podkreślał dziwną atmosferę, jakby nieco ze snu. Ale jej dłonie, opleciona jego rękami wiotka kibić wcale nie wydawały się marzeniem sennym. Zmysłowy zapach jej skóry w połączeniu z nowym dezodorantem delikatnie pieścił mu nozdrza subtelną, pełną erotyki wonią. Parkiet ich łączył i choć na początku czuli się dziwnie wśród zdecydowanie starszych par, które, jakby odruchowo, oddzielały się od nich powietrzną barierą, wkrótce przestali zwracać na to uwagę. Ponadto owe oddalenie stopniowo słabło, wreszcie niknąc w wygrywanej przez orkiestrę melodii.



To nie było szalone disco, ale powolne wzajemne czarowanie się, tylko od czasu do czasu nabierające tempa. Jednakże właśnie tego chyba teraz potrzebowali. Kilka godzin „Hingston King” działało niczym kuracja rozweselająca.
- Wino, kobieta i śpiew, powiedzmy taniec, wszystko się zgadza – dumał Vince, kiedy po wyjściu spacerowali promenadą wśród palm. Szeroki chodnik, a obok ulica po której od czasu do czasu przemykał samochód. To było niesamowite. Wcześniej, szukał pamięcią bezskutecznie, nie mogąc sobie przypomnieć, kiedy tak szli obydwoje wtuleni w siebie. Jakby zmiana, która się dokonała, wpłynęła na ich postawę wobec siebie.



Hamulce Alfy ostro wstrzymały pęd samochodu, gdy z powrotem podjechali pod dom Carterów.
- Ufff – szarpnięty do przodu Vince pewnie wyleciałby przez szybę, gdyby nie pasy. – Co tak gwałtowanie? – Rzucił, ale jego mina nie wskazywała, ze ma jej to za złe.
- Przepraszam, ale szampańsko się czuję. Wiesz, jakbyśmy jednak powoli wracali na właściwą drogę i to był jeden z owych kamieni milowych. Cieszę się, jest mi naprawdę ... po prostu wiesz.
Wyskoczyła raczej, niż wyszła, z samochodu.
- Idziesz? Maria ma dla nas na pewno jakiś smakołyk na kolację. Wprawdzie raczej już wolałabym nie jeść o tej porze, ale jeżeli chcesz, nie krępuj się.
- Jasne, ze idę, ale wolałbym raczej coś mokrego.
- Przecież wypiłeś morze soku w „Hingston King”.
- Dlatego teraz niech będzie woda sodowa. Bez gazu.
- Och, mój książę, czyżbyś uważał, że twa wierna małżonka nie pamięta takich oczywistości?
- To nie tak, ja ... – stropił się, lecz przerwała mu rozweselona.
- Nabijam się z ciebie. Vince, nigdy nie potrafiłeś wyczuć, kiedy żartuję. Zawsze byłeś wtedy taki poważny. Rozwesel się, proszę. Naprawdę jesteśmy razem. Nawet ta sekta nas nie rozłączyła. Dobrze się stało, prawda. Jesteśmy razem.
- Naprawdę tylko żartujesz?
- Pewnie, ty moja kochana trąbko. Czasem lubię z ciebie pożartować i chwilę popatrzeć na twoją minę. Przecież nikt oprócz ciebie, by się na to nie złapał, tymczasem ty tak i wiesz co, bardzo podoba mi się to w tobie.
Złapała go za rękę:
- Idziemy do domu. Napijesz się tej wody, a potem pomyślimy, jak miło spędzić noc.
- No no, kochana, „miło spędzić noc” brzmi zachęcająco.
- No no, kochany – odpowiedziała mu. – Nie śpiesz się tak do przecudnych walorów cielesnych twojej księżniczki – małżonki. Już ci mówiłam, ze my, dziewczyny z klasa musimy odprawić odpowiedni rytuał dąsów, tupnięć nóżką i tym podobnych, dopóki pozwolimy mężczyźnie na coś więcej.
- Może zaczniesz już tupać? - Mrugnął łobuzersko. Naprawdę jednak czuł się dosyć mocno spięty. Jak się zachować? Był jej mężem, ale jednocześnie był teraz chłopcem, natomiast dorosła Amber zmieniła się w nastoletnią Jessicę.
- Hola hola, najpierw chciało ci się pić, to teraz czekaj. Zobaczymy – chyba wyczuła jego niepewność, bo uściskiem dłoni dodała mu odwagi. Ten uścisk także był znany. Zawsze robiła tak, kiedy wyczuwała, że jest zagubiony. Teraz Jessica ... nie, nie Jessica! Amber! Ciągle Amber, choć pod zmieniona postacią. To było ważne. Wszystko. Zmiany ich samych tworzyła nową sytuację. Nowe rodziny, utrata starych ... ale czy człowiek normalnie potrafi zaakceptować, że jednego dnia jego matką jest pulchna kobieta od dobrym spojrzeniu, a drugiego uśmiechnięta laska o wieku dość zaawansowanym, lecz charakterze podlotka? Chyba nikt tego nie potrafiłby, szczególnie, jeżeli dla takiej osoby rodzina stanowiłaby coś więcej, niżeli jedynie zbiór osób spotykających się od czasu do czasu przy różnych okazjach. Bolało, choć szczęśliwie, ta najbliższa jego sercu rodzina, jego małżonka, znajdywała się przy nim. Trzymała go za rękę i ten uścisk sprawiał, że Vince poczuł się nieco lepiej.

Maria jeszcze nie spała. Skinieniem głowy powitała ich i zaczęła coś paplać w jakiejś odmianie hiszpańskiego. Amber świetnie władała tym językiem, ale on wcale, dlatego uśmiechał się sztucznie kiwając głową. Jego małżonka udając wielki wysiłek wydukała wreszcie kilka zdań w języku króla Juana Carlosa, po których gosposia kiwając głową wybrała się po wodę dla Vince’a. Jednakże nim przyniosła, obojga zainteresowała leżąca na stole kartka zapisana nierównym, pochyłym pismem. To była informacja od Dave'a:

Jestem na imprezie u Daltonów. Jeżeli chcesz, możesz wdepnąć po mnie, byle nie za wcześnie. Jak nie, mam to w nosie. Śpię wtedy u Johnsona. Jakby twoja udawana skleroza spowodowała nagły, równie udawany, om czym obydwoje doskonale wiemy, prawda siostrzyczko, zanik pamięci, to Daltonowie maja dom Eisenhowerstreet 23.”

- Ten chłopak, ten chłopak – wycedziła Amber. – Musimy po niego jechać.
 
Kelly jest offline