Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2008, 15:40   #686
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Vaein Toris, zapomniana cytadela Ordo Cronos

Mając już środki Arein mógł zastanowić się nad efektywnym ich wykorzystaniem. Ale do tego potrzebował opracować plan...Którego pierwotne zarysy musiał skorygować o uwagi gnoma. Na wstępie jednak przeprosił Loagheera za swe niezręczne pytanie o alchemię.
Co gnom skitował słowami.- Eee...tam...małe piwo.
Wyrażeniem, jakie gnomy, krasnoludy i ludzie na północ od Gór Środka Świata określały trywialne sprawy.
Następnie cienioelf przedstawił gnomowi swój plan. - Proponuję zrobienie drugiej takiej mikstury, którą się rzuci w girallona, kiedy ten będzie na powierzchni. Dodatkowo z szat w sypialni można zrobić filtry na twarz chroniące przed zapachem, można je nieco ulepszyć być może alchemią. Mój chowaniec Szazel natomiast przybierze swoją naturalna postać i dzięki zdolności do bycia niewidzialnym wleci tam i zrzuci bombę, potem szybko wróci, powinien też lecieć dość wysoko, gdyż girallony w pierwszej chwili mogą próbować znaleźć przeciwnika, ale będą go zapewne szukały na wysokości ich głów, nie nad nimi, więc powinien być stosunkowo bezpieczny.
- To się może udać...Aczkolwiek brak już materiałów na drugą śmierdzibombę, a zrobienie ulepszonych alchemicznie filtrów...Na to brak zarówno czasu jak i z mojej strony... odpowiedniej wiedzy.-
odparł Loagheer.

Vaein Toris, zapomniana cytadela Ordo Cronos, pół godziny później.

Szazel niewidoczny dla girallonów leciał nad sufitem zdewastowanej komnaty. Stwory nie zwróciły na niego uwagę. Był zbyt małym źródłem zapachów, by go uznać za potencjalne zagrożenie. I zbyt trudnym do wykrycia, by na niego zapolować. Imp starał się trzymać z dala od wszelkich podejrzanych glifów, których w komnacie było sporo. Gdy znalazł się nad celem, puścił butlę. Ta rozbiła się z hukiem odłamkami szkła raniąc boleśnie acz niegroźnie ciężarną samicę.
Ciężki zielony opar błyskawicznie rozprzestrzeniał się po komnacie, zmniejszając obszar widoczności do jednego metra.

Spanikowane wrzaski girallonów świadczyły o tym, że plan powiódł się. Bestie nawoływały się, a ich oddalające się piski świadczyły, że zdecydowały porzucić się, śmierdzące obecnie, siedlisko.
To była idealna okazja by Arein wraz Loagheerem wydostali się...Obaj , z twarzami zakrytymi prowizorycznymi filtrami prawie na ślepo brnęli w kierunku wyjścia.
Leardmooński gnom miał rację...Odór z mikstury był przytłaczający. Smród zdawał się wwiercać w świadomość cienioelfa. Prowizoryczny filtr, tym przypadku, niewiele pomagał...Arein miał wrażenie że żołądek podszedł mu do gardła i tylko czeka na okazję by przez nie wyskoczyć wraz zawartością. Tylko cudem udało się Areinowi nie zwymiotować...W końcu wyrwał się z cuchnącej chmury na wolność wraz Loagheerem, który stracił przytomność parę kroków od wejścia do cytadeli. Arein zerwał maskę, cuchnącą już specyfikiem gnoma, i głęboko odetchnął czystym górskim powietrzem. Girallony oddalały się od cytadeli, skacząc z małpią zręcznością, po stromych skałach zbocza w którym wykuta została cytadela. Nie zamierzały juz wrócić do cytadeli... przynajmniej na razie. Gnom leżał nieprzytomny, a zerwawszy mu maskę z twarzy Arein stwierdził, że oddycha. Odsunął ciężkie jak na swój rozmiar ciało gnoma, z dala od oparów wydostających się z wnętrza cytadeli. Loagheer powinien wkrótce odzyskać przytomność, tymczasem zaś... Wąską ścieżką prowadzącą do twierdzy zbliżało się kolejne, potencjalne zagrożenie...choć niekoniecznie.
Było to diablę w bogatych szatach i podpierający się dziwacznym kosturem.

Musiał należeć do elity tego planu, bowiem eksluzywność jego szat przekraczała to, co nosił Arein na rodzimym planie. Cienioelf wiedział, że został przez diablę zauważony, co jednak nie zmieniło spokojnego, wręcz nonszalanckiego tempa wędrówki diablęcia. Dawał tym wyraźnie do zrozumienia, iż nie uznaje Areina za zagrożenie...Albo blefował.

Phalenpopsis, Dzielnica Przybyszów, świątynia Pana Kniei

Świątyń poświeconych Sylvanesowi było niewiele na świecie...I były tylko w miastach. Kult Pana Kniei wolał bowiem swe rytuały odprawiać na świeżym powietrzu. Niemniej mieszczuchy wolały mieć jakąś chociaż namiastkę świątyni. I tak powstał ten przybytek. Wykonany jedynie z kamiennych bloków obrabianych tradycyjnymi metodami pochodzącymi jeszcze za czasów tytanów. Aby połączyć dwa pionowe bloki skalne z poziomo ustawionym na szczycie megalitem rzemieślnicy zastosowali łączenie na pióro i wpust, aby zapobiec zsunięcia znajdującemu się na szczycie kamiennej płyty. Wyglądało to w ten sposób, że czopy znajdujące się na poziomym bloku skalnym zostały wpuszczane w otwory wywiercone w dwóch na sztorc postawionych megalitów. Identyczna metoda stosowana była przy tworzeniu kręgów druidzkich. Nigdy przy budowie nie stosowano gwoździ i żelaznych narzędzi. Tradycja druidzka tego zabraniała. Szczeliny pomiędzy głazami uszczelniono torfem i mchem. Przez co wygląda świątyni przypominał bardziej grobowiec niż przybytek religijny, z jednym wejściem i bez okien. Surowy i ubogi w szczegóły posąg Silvanesa- mężczyzny z rogami jelenia na głowie, bynajmniej nie poprawiał ponurego nastroju jakim wydawała się emanować świątynia...Z drugiej strony druidzi Pana Kniei byli zazwyczaj ponurymi i nieskorymi do żartów osobami. Równowaga życia i śmierci to poważna sprawa.
Borein przyglądał się rzucającej zaklęcie druidce. Nie zabronił jej rzucania tego czaru, nie znalazł kontrargumentów...W ogóle nic nie powiedział. Sytuacja przerastała ich oboje.
Stary druid spojrzał na ściany i pomnik bóstwa spowitym w półmroku...Kiedyś uważał, że taki półcień nadaje świątyni mistyczny charakter...Obecnie wydawał mu się złowrogi.
Przebieg czaru wydawał się niezakłócony, ale czy odniósł efekt?
Z oplecionej pędami, twarzy Ammana dobiegł głos.- Mów...służko natury.
Choć był to głos Ammana, to jednak był jednostajny i pozbawiony naturalnej intonacji.
Zapewne roślina używała ciała Ammana do komunikacji.
-Opuść Ammana nie robiąc krzywdy jego ciału.- rzekła Luinehilien.
- Nie...Nie możesz mi kazać zrobić coś, co by mnie zabiło, a ja nie mogę zabić ciebie...jeszcze nie mogę. Ale zaklęcie, które rzuciłaś, nie będzie trwało wiecznie. A ja, tak.- odparła roślina głosem niedoszłego druida.

Bagna Zapomnianego Boga, Ruiny twierdzy, dawny refektarz

- Ungbaggok to olbrzymia metropolia, jedno z siedmiu wiecznych miast. W zapomnianych czasach rządzili nimi tytani z rodu El-Achem-Mziir. W późniejszych wiekach złoty smok Arcanimios i jego potomkowie, którego ród przetrwał rewoltę Pochlebcy i upadł w czasach najazdu Smoczych Panów ze wschodu. Przez długi czas Ungbaggok było ciemiężone przez skośnookich namiestników Pan Lunga. Dopóki czarodzieje pod wodzą siedmiu wielkich arcymagów nie wszczęło rewolty, która pozwoliła wypędzić ciemiężców. Ibram Elfem ethar Bahama, przodek obecnego maharadży.- Kashvi była doskonałą oratorką. Każde słowo jakie wypowiadała wplatane było ledwie zauważalny rytm. Co powodowało, że jej głosu słuchało się z wielką przyjemnością.- Stara część Ungbaggok to gigantyczne pałace i domy, o wielkich oknach i potężnych białych murach. Każde zdobione freskami pomieszczenie jest tak duże, że można w nim zmieścić pięć słoni. To właśnie w tej części żyły przed eonami giganci i tytani. Stare Ungbaggok jest zbudowane z białego marmuru...Inne części miasta korzystają z pośledniejszych materiałów. Miasto jest olbrzymie i gwarne...Bazary i wędrowni artyści, kapłani nawołujący do czczenia ich bóstw oblegają ulice i w dzień i w nocy. Zapach kwiatów miesza się z zapachami przypraw z całego świata. Odgłosy dżungli z tysiącami ludzkich i nieludzkich języków i narzeczy. Bowiem Ungbaggok jest zamieszkane jedynie w dwóch trzecich swojej powierzchni. Resztę miasta pochłonęła otaczająca je dżungla. Maharadża liczy jednak na to, że populacja miasta osiągnie kiedyś swe pierwotne rozmiary, a miasto świetność, jaką miało za rządów smoczego rodu Arcanimiosa.
Opowieść tę, przerwały późniejsze wydarzenia...Wśród których za najciekawsze można by uznać pojawienie się nimfy.
Gdy zaś Gaalhil galanteryjnie przedstawił swą skromną osobę i oraz swą towarzyszkę Ilmaxi, ta mruknęła jedynie.- Witam.
Tymczasem staruszka gdzieś poszła, jak się po chwili okazało...zapewne do spichlerza. wróciła bowiem z miskami pełnymi pożywnego, ale mało wykwintnego kleiku. A wszelkie próby odmowy posiłku ukróciła słowami.- Nie musicie się martwić o mnie. Mam nieskończony zapas tego jedzenia. Mogę się nimi podzielić, nawet gdyby było was dwa razy więcej.
Po czym zwróciła się do Aeterversis.- Drogie dziecko, wydajesz się najlepiej poinformowana, co do sytuacji poza Bagnem Zapomnianego Boga. Możesz podzielić się z nami nowinami ze świata?

Phalenopsis, Dzielnica Rzemieślnicza, dom Turama

-No to świetnie- mruknął elfi czarodziej.- Turam raczej nie powie co się tu stało. Jestem Beriand, czarodziej- zwrócił się po chwili do wojownika- A to pan miał może przyjemność spotkać się niedawno z pewnym nekromantą?
-Wątpliwą przyjemność...zapewniam.-odparł Gedwar i dodał.- Nie zdziwiła cię panie, obecna sytuacja. Zapewne więc wiesz więcej ode mnie. Domyślasz się co tu się stało? I kim ty jesteś oraz co cię łączy z Turamem?
Wysłuchując odpowiedzi Berianda osobnik ze sporą wprawą sprawdził stan obu nieprzytomnych towarzyszy. Widać było, że zna się na tym lepiej niż elf. Niemniej zapewne doszedł do takich samych wniosków jak Beriand. Zarówno Varryaalda i Yokura zostali ogłuszeni. Ich życiu nie zagrażało żadne niebezpieczeństwo. Za dwie, trzy godziny powinni dojść do siebie. Gorzej było z krasnoludem. Na jego „rany” były tylko dwa lekarstwa, spokój i czas... Niemniej, i jednego i drugiego brakowało w Phalenopsis.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 19-08-2008 o 12:45.
abishai jest offline