Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-08-2008, 11:59   #13
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
15 września 2007 roku

Pan Wong jechał tego wieczoru spokojnie samochodem, strzałka nie wskazywała nawet dwudziestu mil na godzinę. Nie żeby w mieście dało się tak naprawdę jechać szybciej. Jones Street pokonywane nie wiadomo który raz było naprawdę nudne. Te same budynki, ten sam McDonald's, te same sklepy, witryny, bilbordy. Ale panu Wongowi nie przeszkadzała ta cała monotonia, nie teraz gdy wracał ze spotkania grupy.
Pieśni, modlitwy i zapach kadzidła doskonale wpływały na jego równowagę psychiczna i duchową. Z drugiej strony, chociaż pan Wong by się do tego nie przyznał, panna Chow również na niego wpływała. Była młoda, pełna energii, oraz co tu ukrywać, ładna. Pan Wong niechętnie i z dużym trudem odgonił myśli o kształtnych piersiach dziewczyny i skupił się na jeździe. Chwilę później jego samochód władował się w korek na Columbus Avenue. Normalne, o tej godzinie biznesmeni i bankierzy opuszczali swoje biurowce w dzielnicy finansowej i jednym sznurem parli do Bay Street. Powrót do domu zajmie panu Wongowi jeszcze dużo czasu. Przejechanie durnych sześćdziesięciu metrów do skrzyżowania z nadbrzeżną ulicą zajęło mu przez korki i światła dobre pięć minut.
Nie mając co robić oglądał kolejny raz te same widoki za szybą auta: dziwny Bay House, przywodzący na myśl dziurkę od klucza, najpewniej z powodu takiego właśnie wzoru znajdującego się na jego froncie; tuż obok dom cały pokryty graffiti w pseudo-greckim stylu.


Dla odmiany po prawej ciągnęły się porty i przystanie Zatoki San Francisco. Oraz strzeżona oczywiście plaża. Pan Wong zastanowił się jak dawno już nie był na żadnej plaży. To jednak prawda, że czasem im coś jest bliżej, tym jest dalej. Mieszkając nad wybrzeżem oceanu, człowiek nie interesuje się piaskiem i wodą. Ciągnie go w góry.
Kolejne długie minuty przeplatane staniem, powolną jazdą i trąbieniem. Teraz po prawej stronie rozciągał się park Fortu Mason. Owszem, miejsce było bardzo ładne i ciche, ale widziane po raz setny już tylko nużyło. Owszem, w parku przebywało mnóstwo Azjatów, głównie Chińczyków oddających się tutaj treningom tai chi. Ale pan Wong nie był tym zainteresowany.


Szczerze mówiąc interesowało go tylko dotoczenie się do mostu Golden Gate. Nie mieszkał bowiem w San Francisco, tylko w Sausalito, w hrabstwie County. Do metropolii przyjeżdżał jedynie do pracy i na spotkania grupy. Wielkomiejski tłok nie podobał mu się jednak, chociażby z powodu wiecznych i uciążliwych korków.

Gdy w końcu dotarł do mostu łączącego brzegi cieśniny zapadł już zmrok. Miało to pewne plusy, oświetlony Golden Gate Bridge robił wspaniałe wrażenie. Nie wiedzieć skąd w głowie pojawiła się panu Wongowi scena z jednego filmu akcji, na którym jeden samochód spycha w trakcie pościgu drugi z mostu wprost do pieniącej sie pod nim rzeki.


Ironią w tym wspomnieniu było to, że to co chwilę potem spotkało pana Wonga, było niemal dokładną kopią tamtych ujęć.

(...)

Inspektor Bergkamp rzucił papierosa na mokre kamienie nabrzeża i przygasił go butem. Technicy właśnie kończyli wyławianie drugiego samochodu. Gdyby to był zwykły wypadek wystarczyłoby wszystko pospisywać, odwalić przykry obowiązek poinformowania rodzin ofiar i identyfikacji zwłok, a potem można by już wrócić do normalnej roboty. Ale świadkowie zgodnie twierdzili, ze to nie był wypadek. Ciężarówka z impetem wjechała w bok samochodu osobowego, wbijając go w barierkę, która nie wytrzymała i pozwoliła obu autom runąć w zimne wody zatoki. Co to niby miało być? Spaprane morderstwo na zlecenie? Zemst zdradzonej żony? Cholera wie.
Wyłowiony mężczyzna nazywał się Chao Wong i mieszkał w domku jednorodzinnym w Sausalito. Przyczyna śmierci- utopienie. Boczna szyba auta nie wytrzymała zderzenia, po zatonięciu woda wlała się do wnętrza. Spanikowany facet nie zdołał na czas wypiąć się z pasów i amen. Pośmiertna wycieczka do prosektorium a potem cmentarz.
Teraz jeszcze trzeba dowiedzieć się, kto prowadził ciężarówkę. Bergkamp podszedł więc do technicznych i rzucił zrezygnowanym tonem:
-Jak wygląda drugi trup?

-Nie wygląda panie inspektorze- odparł jeden z młodszych mężczyzn zajmujących się wyłowionym wrakiem. -Nikogo w środku, musiał wydostać się i wypłynąć.

-Szlag!- wyrwało się policjantowi. -Jakieś dokumenty, cokolwiek?

-Dopiero sprawdzamy, ale ja bym na nic nie liczył. Odcisków palców i innych śladów też pewnie nie dostaniemy, woda wszystko zatarła.

-Skontaktuję się ze strażą przybrzeżną, może nasz morderca nie dał rady dopłynąć do brzegu?- Inspektor powiedział to jakoś bez przekonania. Miał dziwne poczucie pewności, że to jednak była fachowa egzekucja. I o ile nie znajdą żadnych dobrych poszlak wśród rodziny i znajomych denata, sprawa wyląduje w teczce z pieczątką "śledztwo umorzone".

10 lutego 2001

Regentka Muh, mimo tego, że spotkanie między nią a Takegawą nie przebiegło po jej myśli, spełniła swoją obietnicę. Ostatecznie raz dane słowo jest świętością, poza tym jej pozycja wymaga słowności.
Dlatego też cztery noce po spotkaniu, do drzwi schronienia Toshiro ktoś zapukał. Zaprawdę, ostatni okres przepełniony był nietypową towarzyskością miejscowych Spokrewnionych. O ile naturalnie kolejnym gościem był wampir.

Cóż, nie był. Po pierwsze, była to młoda kobieta. Po drugie Bestia Takegawa w ogóle na nią nie reagowała. Poza tym sam jej wygląd, szybki oddech, drżenie ramion, dawały jasno do zrozumienia, że jest człowiekiem.
Niski wzrost, naturalne czarne włosy, ciemne oczy i rysy twarzy identyfikowały ją, jako Chinkę. Fakt, że ubrana była w tradycyjną, chińska suknię dodatkowo potwierdzał takie domysły. Jeśli była wysłana przez regentkę Muh, to trudno nie zauważyć, że wampirzyca otaczała się urodziwymi śmiertelnikami. Ale to już akurat niczyja sprawa.


-Pan Takegawa Toshiro?- spytała kłaniając, z rękami sztywno trzymanymi po bokach. -Kazano mi dostarczyć panu tą wizytówkę.
Nie podnosząc wzroku, dziewczyna wyciągnęła w stronę Toshiro obie ręce. W dłoniach, trzymała podłużną karteczkę. Dziewczyna nie odezwała się, ani nie podniosła wzroku dopóki Takegawa nie wziął wizytówki.
Zaraz potem wycofała się i pożegnawszy się odeszła.

Toshiro mógł spokojnie zapoznać się z wręczoną wizytówką, choć nie było na niej zbyt wiele informacji. Po pierwsze wyglądała jak reklamówka szkoły walki, co już samo w sobie było dziwne. Po drugie nie zawierała żadnych informacji poza adresem i numerem telefonu.



(...)

Po wykręceniu numeru Takegawa musiał czekać jedynie cztery sygnały, nim ktoś odebrał.
-Halo? Dojo o tej godzinie jest już zamknięte.- Zdanie było wypowiedziane bardzo spokojnym tonem, z wyraźnym, japońskim akcentem. Rozmówca wyraźnie nie był zdziwiony faktem późnego telefonu.

-Dobry wieczór, szukam jakiejś formy kontaktu z osobą która z tego co mi wiadomo może korzystać z waszego dojo poza godzinami jego zwyczajnego funkcjonowania. Nie znam konkretnie imienia tej osoby, mam do niej sprawę prywatną, dotyczącą jego i mojej Rodziny.-ostatnie słowo Toshiro wyraźnie zaakcentował.-Skontaktowanie się z waszym dojo w tej sprawie sugerowała mi pani Muh Lin Liu.

-Pan Takegawa?- Odpowiedź była natychmiastowa.

-Tak.

-Mistrz oczekuje pana w każdej chwili. Może pan przyjechać, kiedy pan chce.

-Proszę przekazać, że zjawię się jeszcze tej nocy

-Dobrze- rozmówce wkrótce potem się rozłączył.
No proszę: "Mistrz". Czyżby zapowiadało się kolejne spotkanie z jakimś starym i wpływowym Spokrewnionym?

(...)

Mason Street 520, adres okazał się być, co wcale nie dziwne, dojo. Jednym z wielu w U.S.A. Tępe naśladownictwo Bruce'a Lee do dziś pchało Amerykanów do sztuk walki, które od milleniów były tajemnicą Wschodu. A teraz Toshiro miał się w nim spotkać z jakimś Japończykiem, na dodatek samozwańczym mistrzem.


Budyneczek był typową, amerykańską betonówką. Wnętrze dojo było niemal zupełnie ciemne, można było dostrzec jedynie smugę światła bijącą od zaplecza. Takegawa nie mając wyboru, po prostu zapukał do drzwi. Nie musiał nawet długo czekać, nim z zaplecza wyszła jakaś osoba i po chwili otworzyła drzwi. Bestia Toshiro nie zareagowała na nią, ale jeśli to Mekhet, to nie ma w tym niczego dziwnego.
Mężczyzna, który zaprosił Takegawę do wnętrza wyglądał na starego. Przeciętnego wzrostu, zgarbiony, z aparycji przynajmniej pięćdziesięcioletni. W rzeczywistości zapewne znacznie starszy.


Zamknął dojo i odwrócił sie poprawiając okulary, które zsunęły mu się z nosa.
-Konbanwa- przywitał się z lekkim pokłonem. -Watashi wa sensei Itagaki Shinichiro.*

12 września 1991

Od pewnego czasu w mieście panował niepokój. Można to było wyraźnie poczuć, przebywając wśród Spokrewnionych. Drapieżniki podświadomie czuły, że coś jest nie tak. Najnowsze wieści, twierdzące, że zaginął jeden z członków Invictus wcale sprawy nie poprawiały. W efekcie wampiry egzystowały w pewnym napięciu, szczególnie, że nikt nie wiedział niczego konkretnego.

A może jednak wiedział? Elizja zawsze były skarbnicą plotek i cennych informacji. A w takim okresie lepiej wiedzieć wszystko, co możliwe. Ułatwia to przetrwanie kolejnej nocy.

(...)

Spośród znanych sobie Elizjów, Kelsey wybrał Savana Jazz. Teoretycznie był to zwykły klub jazzowy w którym wieczorami grywały różne zespoły. Rzeczywistość była dalece bardziej skomplikowana i niebezpieczna. Ludzie nieświadomie spędzali tam czas jedząc, pijąc i słuchając muzyki. Wśród nich zaś znajdowały się drapieżniki- wampiry wszelkich przekonać i wieku. Ze zrozumiałych dla Spokrewnionych faktów, Savana Jazz nie wpuszczała Nosferatu, ale poza tym mieszanka bywalców była... dość zróżnicowana.
2937 Mission St .- teren należący do Invicus, konkretnie zaś do Sigfridy Bjornsdóttir. Z drugiej strony Elizjum znajdowało się blisko terenów Lancea Sanctum, więc jeśli w którymkolwiek można było spotkać członków tego przymierza, to właśnie tutaj. Mimo odległości, bywały też tutaj Smoki, a z powodu nastroju miejsca i szczypty niebezpieczeństwa: również Carthianie.

Elizjum kontrolowała wampirzyca niezależna, ciesząca się dość sporą estymą z powodu talentu do zarządzania swoim przybytkiem: Ellany Thompson. Jedni twierdzą, że Savana Jazz jest stałym zagrożeniem dla Maskarady- wampiry i ludzie przebywają w nim często w tych samych salach. Z drugiej strony wszyscy zgadzają się, że jest to powód dla którego wszyscy goście rygorystycznie przestrzegają wszelkich zasad jakimi Elizja się rządzą. Bardzo nietypowe miejsce.


Już przed wejściem Paul zauważył, że nie będzie jedynym członkiem Invictus w Elizjum. Na parkingu stała bowiem pretensjonalna limuzyna: znak rozpoznawczy lorda Willingtona.


I choć na pewno rzucała się w oczy, nie byłą jedynym nietypowym środkiem lokomocji. Obok stał doskonale utrzymany, srebrny model maserati sprzed kilkunastu lat.


Drzwi Savana Jazz jak zwykle były otwarte, ze środka sączyła się czarna muzyka.

Kelsey nie uszedł daleko od progu, gdy podszedł do niego zwalisty murzyn- Gangral Barry. Wtajemniczeni doskonale wiedzieli, że był harpią w tym Elizjum. Inni... cóż, inni po prostu nie znali Mistera B.


-Miło, że pan wpadł, panie Kelsey.- Barrackus z szacunkiem skłonił głowę. -Dobra noc na odwiedziny, mamy wielu specjalnych gości- słówko „specjalnych” było dość znaczące. Co oczywiste, oznaczało Spokrewnionych, ale dawało też do zrozumienia, że Savana była dziś tłoczna. Śmiertelnicy zajmowali mnóstwo stolików, siedzieli przy barze, band grał na scenie. Trzeba było bardzo uważać co się mówi i robi.

I faktycznie, już w głównej sali można było dostrzec wampiry. Kelsey znał sporą ich część. Przy barze, rozmawiając z oficjalnym właścicielem lokalu: Pascalem Bokarem , siedziała sama właścicielka, Ellany Thompson.


Odziana w prostą wieczorową kreację dawała dowód, że klan Daeva zna się na subtelnej elegancji jak żaden inny.
Pascal, ghul prawdziwej właścicielki zerkał co chwila na sceną i na barmana. Wszyscy ludzie w lokalu go szanowali, ale trudno nie szanować kogoś, kto może cię wywalić tylko dlatego, że mu się nie spodobałeś. Bokar był znany z takich numerów, choć odgrywał je tylko wobec faktycznie wątpliwego elementu. Utrzymywanie pozorów jest zawsze szalenie ważne.

W głębi sali, przy jednym ze stolików ustawionych w taki sposób, by trudno było podsłuchać o czym mówią siedzący przy nim goście, Paul zauważył Willa Blacka. Kolejny murzyn wśród dzisiejszych wampirów również należał do klanu Daeva, był jednak carthianinem co automatycznie dyskredytowało go w oczach Kelseya.


Ubrany był w proste jeansowe spodnie i bluzę. Rozmawiał zaś ze Spokrewnionym, który nie był Adwokatowi znany. Elegancko ubranym w białą koszulę i szary sweter, w spodniach wyprasowanych w kant wydawał się lekko nie na miejscu w jazzowym klubie. Ale przynajmniej wyglądał porządnie z wypielęgnowana brodą i kręconymi, blond włosami.


Kolejna dwójka, siedziała przy stoliku w głębi sali. Lord Bruce Willington, Notariusz i niezrównany Muzyk, wschodząca gwiazda przymierza. Nieprzyzwoicie bogaty i cieszący się większym szacunkiem, niż powinien sugerować jego wiek, który nie sięgnął jeszcze stu lat. Ubrany jak zwykle w nienaganny garnitur, z pewnością szyty na zamówienie i kosztujący majątek. Jeśli wierzyć plotkom, dorobił się na handlu bronią w trakcie konfliktu wietnamskiego.


Rozmawiał zaś z wampirem, którego miałeś nadzieję już nigdy nie spotkać. Z księdzem Mario Sangiovannim. W sumie mogłeś się domyśleć po włoskim samochodzie, stojącym obok limuzyny. Willington i Sangiovanni byli wszak członkami jednej koterii. Mario miał bardzo skwaszoną minę, chyba nastrój miejsca nie przypadł mu do gustu.


Na uboczu, za wejściem do prywatnej sali (w której zazwyczaj przebywały wampiry nie lubiące siedzieć z bydłem) Paul zdołał zobaczyć kolejnego carthianina. Tom Prescott był dosyć znanym Mekhetem- czymś w rodzaju maskotki Szeryfa, co szalenie irytowało członków Invictus. Rei Fugita powinna jako członkini Invictus trzymać tą hołotę z dala od wszelkich wpływów, a nie wybierać spośród nich Ogarów. Najwyraźniej Prescott z kimś rozmawiał, z kim jednak nie było sposób dostrzec.



=============================

* Dobry wieczór. Jestem sensei Itagaki Shinichiro
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 08-10-2008 o 09:13.
Zapatashura jest offline