Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-08-2008, 18:45   #245
copyR
 
copyR's Avatar
 
Reputacja: 1 copyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znany
Magyar Rogogłów, ulice Azylu

„To miejsce przyprawia mnie o gęsią skórkę” – to jedyna myśl, jaka zdołała się skrystalizować w głowie Magyara, gdy przechodził przez kolejne pomieszczenia i korytarze, prowadzony przez Czarowszytego. Choć niewiele było rzeczy w Wieloświecie, których Magyar się bał, Wieża Kłów z powodzeniem aspirowała do tego zaszczytnego grona, powodując, że ciarki przechodziły mu po plecach. Efekt, jaki wywierała na niego cała ta sceneria, był ogromny. Potęgował go jeszcze fakt oszołomienia po „przygodzie” z maską oraz brak przyzwyczajenia Rogogłowa do przebywania w takich miejscach. Owszem, zdarzało mu się widywać ogrom i rozmach domostw wszelkiej maści bogaczy, urzędasów czy innych spekulantów, którzy akurat byli zainteresowani jego „ofertą” albo których musiał „odwiedzić” w związku z jakąś sprawą, ale nigdy przecież nie był wpuszczany na „salony” bezpośrednio. Przynajmniej tak czuł, bo gdyby go zapytać choć o jedno takie miejsce, pewnie nie mógłby przypomnieć sobie jego nazwy. I nigdy, o ile może być jeszcze czegokolwiek pewien, nie był w domostwie maga. Miał o nich jak najgorsze zdanie, szczerze nimi pogardzał, uważał ich za chodzące dziwadła, nie myślące o niczym innym, niż władanie sferami. Ale to, co zobaczył w siedzibie Czarowszytych nie tyle utwierdziło półorka w jego przekonaniach, ile nadało im zupełnie nowy wymiar.

Choćby te pochodnie. Sadyzm czy fantazja? Może jedno i drugie? Czy to tylko magia, czy może jednak... te oczy... prawdziwe istoty zaklęte w ogień?
- Nie zwracaj na nich uwagi.
Półork przez chwilę krótszą nawet od mgnienia oka widział w płomieniach swoje odbicie. „Pieprzony szajbus”.

Najbardziej jednak zainteresował Magyara jeden z obrazów, przedstawiający Czarowszytego trzymającego kulę. Azyl i Vete. Czy to były, czy to mogły być brakujące elementy całej układanki, klucz, którego potrzebowali? Półczart na prawdę nie wiedział. A Vete znowu zbił go z tropu, zbył jakąś bajką-legendą o stworzeniu tego miejsca przez Matkę. „Bawi się mną jak chce”.

Być może spotkanie potoczyłoby się inaczej, gdyby potrwało choć chwilę dłużej. Gdyby Magyar odzyskał rezon, przyzwyczaił się do scenografii, mógłby się być może czegoś dowiedzieć. Niestety Vete nie dał mu szans, wpadając nagle we wściekłość z sobie tylko znanych powodów. No, może nie do końca znanych tylko jemu, bo w swej furii wymienił imię Croisa, ale to dotarło do półczarta dopiero po chwili. Efekty wściekłości maga zdecydowanie bardziej przykuwały uwagę Magyara, gdy stał naprzeciw furiata – rozpaczliwe jęki i zawodzenia płonących upiorną barwą pochodni spowodowały, że czart zastygł w miejscu, nie mogąc się poruszyć. Nawet gdy Czarowszyty nazwał Magyara bezmózgą małpą, to barbarzyński instynkt półorka siedział gdzieś cicho, przytłumiony blaskiem istot płonących przy ścianach. Głośno krzyczał za to zdrowy rozsądek, każąc czartowi czym prędzej opuścić komnaty Wieży Kłów.

„Cholera, chciał zmusić mnie do współpracy i świetnie mu się to udało”. Półczart spacerował bez celu po Azylu, kopiąc od czasu do czasu leżące na ziemi kamienie i wzbudzając zainteresowanie wśród niektórych przechodniów swoim niekonwencjonalnym, bo potarganym, ale noszącym ślady zamożności, stroju. Ale to akurat martwiło go najmniej. Teraz zastanawiał się, co dalej ze sobą począć.

„Idź do tej bandy ograniczonych głupców, z którymi podróżowałeś i przekaż im, że czekam na nich do końca jutrzejszego dnia! Jeżeli nie chcą mieć we mnie wroga, to lepiej niech się zjawią.”

„Cholera, łatwiej powiedzieć niż wykonać.” Dzięki tej przeklętej masce zgubił Leariona i Airuinath, nie miał też pojęcia co w tej chwili mogła porabiać reszta. Jednym słowem, zrobił się niezły burdel, z którego nie wiadomo było jak się wydostać.

„Ten twój przeklęty przyjaciel Crois nie zrobił tego co mu kazałem!”

To zastanowiło półorka najbardziej. Co miał do zrobienia Crois, co Vete mu kazał? Czarowszyty wspomniał, że Crois miał przekazać wiadomość... Ale czy tylko o to chodziło, czy może o coś jeszcze? Magyar nie wiedział, ale sądząc po reakcji maga można się było spodziewać wszystkiego. I skąd niby Vete się o tym dowiedział?! Jeśli dysponuje taką magią, to czemu po prostu ich do siebie nie sprowadzi czarami, tylko zamiast tego bawi się w jakąś ciuciubabkę?

- Za dużo pytań, za dużo niewiadomych! – ryknął nagle półczart, wymierzając solidnego kopniaka ścianie, poprawiając siarczystym sierpowym, aż zaświerzbiały go kostki. Oparł się oburącz na budynku, zwiesił głowę. Nie tak pracował, nie w jego typie było włóczenie się po mieście bez celu i zastanawianie się nad czymkolwiek. Zazwyczaj doskonale wiedział jakiemu trepowi obić trumnę, a plany działania były proste jak droga do Labiryntów Pani... Magyar już brał drugi zamach, by kolejny raz wyładować swoją frustrację na ścianie, gdy jego uwagę przykuł jeden z napisów na ścianie. Normalnie pewnie nigdy by go nie zauważył, bo nawet nie był szczególnie osobliwy w swojej treści, ale za to był najwyraźniejszy i czuć jeszcze było zapach kredy...
Cytat:
Na początku Azylu. C.
„Co za brednie wypisują po tych murach” - pomyślał machinalnie i ruszył dalej. Po kilkunastu metrach trafił na podobny napis o tej samej treści. Potem na kolejny, kolejny i jeszcze jeden. Wtedy do głowy wpadł mu świetny pomysł. Jeśli nie wiesz, jak kogoś znaleźć, zostaw mu jakiś ślad, żeby on znalazł ciebie! Był tylko jeden problem, Magyar nie miał nic do pisania... nic, oprócz pazurów! Wyryje gdzieś ślady, być może inni je znajdą i przeczytają! I tutaj pojawił się kolejny problem, gdzie się spotkać? Nie znał Azylu na tyle, żeby wskazać jakieś miejsce, a przecież nie mógł napisać, że czeka pod Wieżą Kłów... „No to tyle z pomysłu...” – skwitował sam siebie, bo nie miał zamiaru pytać miejscowych skurli o drogę. „Najlepiej byłoby się gdzieś urżnąć, bo gdy się leży gdzieś nieprzytomnym, problemy zazwyczaj same się rozwiązują” – złota myśl zaświtała w głowie Rogogłowa. Tymczasem mijał kolejne bazgroły, wysmarowane gdziekolwiek i na czymkolwiek za pomocą białej kredy.
 
__________________
"Jeżeli zaczynamy liczyć historię postaci w kartkach pisma maszynowego, to coś tu jest nie tak..."
"Sesja to nie wyścig"

+belive me... if I started murdering people, there would have no one been left

Ostatnio edytowane przez copyR : 15-08-2008 o 22:53. Powód: bo burza była za silna ;p i uniemozliwiła dokończenie posta :]
copyR jest offline