Oho… Artysta się doigrał.
Trzeba było to przerwać. Przywódca bandy był wierzący. Nie wierzył w miłość do bliźniego, lecz musiał być wychowany w domu, gdzie wierzono w kościół i jego potęgę. Typowy, zatwardziały konserwatysta. Giovanni ich nienawidził. No trudno.
- Synu... Tfy! Rzygam na myśl, że ten skurwiel mógłby być moim synem…
- Synu, spokojnie. Jesteśmy po waszej stronie. Nie wyobrażasz sobie chyba katolickiego księdza, trzymającego z cholernymi poganami? – Momentalnie zmienił ton, uniósł ramiona i zmarszczył brwi, przybierając pozę typowego wioskowego, oburzonego kaznodziei. Miał nadzieję, że nie przegina. Na koniec spróbował opanować sytuację.
- Jechali tędy wczoraj, wieczorem. Pełna ciężarówka, uzbrojeni po zęby. Wieźli kogoś ze sobą. Dwie osoby. Spętane, lecz żywe, niczemu niewinne osoby. Musicie skopać tych drani i ich uratować...
Zakończył dramatycznie. Bawarczyk mówił idealnym francuskim, przybierał odpowiednie pozy i modulował głos. Zdecydowanie potrafił rozmawiać z ludźmi, tylko że ci ludzie byli bardzo specyficzni. Mimowolnie przymknął powieki. Oczyma wyobraźni widział siebie jako kolejną osobę, która z zakrwawioną gębą wyląduje na posadzce.
Ostatnio edytowane przez Keth : 17-08-2008 o 09:14.
|