Pokład spacerowy "Katangi" był, przynajmniej kiedyś, wspaniałym miejscem. I nadawał się nie tylko do spacerów, ale również do obserwowania tego, co dzieje się na nabrzeżu. Oraz zapalenia papierosa...
Patrick wyciągnął papierosy. Nieśmiertelne Benson & Hedges. Odruchowo poczęstował jednym z nich
Padawsky'ego. I uśmiechnął się, gdy ten zdecydowanie odmówił.
-
Zawsze mogłeś zmienić zdanie - stwierdził i odpalił papierosa czarną Zippo.
-
Będziesz pierwszym, który się o tym dowie - odpowiedział
Kit. Przesuwając się równocześnie w taki sposób, by dym wydmuchiwany przez
Patricka nie leciał mu prosto w nos.
Stuknął w balustradę by sprawdzić, czy wytrzyma bez problemów ich ciężar. A potem, wygodnie oparci o poręcz, wpatrywali się w nabrzeże.
-
Dziwna trochę ta wyprawa, nie sądzisz? - spytał po chwili
Patrick.
Kit nie zdążył mu odpowiedzieć. Jego uwagę przyciągnął nieco podniszczony dżip, który z piskiem opon zahamował tuż przy trapie.
"Czyżby nowy uczestnik naszego rejsu?" - pomyślał Kit. -
"W przeciwieństwie do nas dowożony z honorami?"
Ku jego zdziwieniu żołnierz, który wyskoczył z samochodu przypominał bardziej zwykłego podoficera niż jakąś ważną personę. Nowo przybyły porozmawiał chwilę z
Katangą, a potem skierował się w stronę
obu sierżantów.
-
Kapral Henry melduje się - powiedział. -
Który z panów jest to sierżant Padawsky?
-
To ja, kapralu - powiedział
Kit.
-
Poproszę o dokumenty i rozkaz wyjazdu... Kit sięgnął do kieszeni munduru i wyciągnął plik papierów. Rozłożył je i podał kapralowi. Ten zapalił latarkę i w jej świetle przejrzał otrzymane dokumenty.
-
Zgadza się. Dziękuję. "Czyżby kolejna zmiana?" - pomyślał nieco zaskoczony
Kit. Zaczął się już przyzwyczajać do
Irlandczyka. Nim zdążył do końca przemyśleć skutki ewentualnych zmian kapral oddał mu dokumenty i wychylił się w stronę dżipa.
-
Tambalele! - zawołał. -
Przenieś rzeczy pana sierżanta.
Minutę później czarnoskóry kierowca był przy nich. I bynajmniej nie miał pustych rąk.
-
Proszę sprawdzić. Tak... tu pokwitować - mówił kapral.
Kit, nie bardzo wierząc własnym oczom, obejrzał otrzymane przedmioty.
-
Dziękuję. Odmeldowuję się - Henry zasalutował.
-
Dziękuję kapralu - powiedział
Kit, również salutując.
Kapral i jego kierowca pobiegli do samochodu, który ruszył z piskiem opon i po paru sekundach zniknął w ciemnościach.
-
No i chyba masz swoje bambetle. Wojsko jednak nie zapomniało o tobie i kamienie możesz cisnąć do do rzeki - stwierdził filozoficznie
Paddy patrząc na złożone na pokładzie wyposażenie.
-
Chodźmy lepiej wrzucić rzeczy do kabiny - stwierdził śląc łukiem niedopałek za burtę.
-
Nie wiem, komu dziękować... Majorowi czy porucznikowi Morrisowi - powiedział
Kit. -
Może i jednemu, i drugiemu.
Potem spojrzał na
Patricka.
-
Odniosę to. Jasne, że nie będę z tym paradować po pokładzie. Ale czy rzeczywiście chcesz się dusić w ciasnej kabinie? Może lepiej zobaczyć, kto jeszcze dołączy do naszej nieco dziwnej wyprawy... I poznać towarzyszy podróży...
Chwycił karabin i torbę zawierającą granaty i magazynki i zaniósł je do kabiny, a potem wrócił do
Patricka.