Mariusz starał się zachować spokój, choć mu to trochę nie wychodziło. Cały czas miał przed oczyma samolot spadający w dół, wybuch i inne tego typu katastrofy. Kapral usiadł na ziemi przytrzymał się czegoś i zamknął oczy. Mariusz zawsze w dzieciństwie jak się czegoś bał, zamykał oczy i myślał o czymś przyjemnym. Podkarpacki starał się nie wyglądać zbyt dziecinnie, ale miał straszny mętlik w głowię. Przez chwilę pomyślał o swoim domu, o rodzicach, o siostrze i swojej pracy w kopalni węgla. Jedyna rzecz, która dodała mu otuchy, to myśl o pięknych kobietach, które może jeszcze spotkać. – Mam dopiero osiemnaście lat, Chcę jeszcze przeżyć minimum, powtarzam minimum sześćdziesiąt lat. – Pomyślał Mariusz.
Młody kapral nie zwracając uwagi na całe zamieszanie, usiadł na siedzeniu, trzymając się czegoś starając się uspokoić – Przynajmniej nie będę sam, jak to się skończy katastrofą to i oni na tym ucierpią. – Ciekawe co lepsze. Umrzeć z biedy w mojej „wewsi” czy w samolocie w środku dżungli. – Mariuszowi zrobiło się gorąco, więc rozpiął kamizelkę i trochę się rozluźnił.
Nagle silnik się zatrzymał. Mariusz zrozumiał to dopiero gdy otworzył oczy, a w tedy byli już na ziemi, a Mariusz wylądował na podłodze samolotu. – Żyję? Mam wszystkie części ciała? – Mariusz złapał się za kroczę. – Taa... Te najważniejsze mam. Gdy Podkarpacki upewnił się że jedyny zło jakie doznał, to parę siniaków i zadrapań, wstał i porozglądał się po wszystkich. Gdy upewnił się że nikomu nic poważnego się nie stało, rozprostował kości i na wszelki wypadek wziął swoje AK47 po czym staną w drzwiach samolotu. Mariusz był zdumiony gdy patrzył na okolicę. – Sytuacja chójowa, ale widok zajebisty! – Stwierdził, po czym wrócił do samolotu, czekając na dalszą reakcję reszty najemników. |