Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2008, 23:49   #37
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Incydent w dokach był jak kubeł zimnej wody. „Możecie z nami płynąć. Panienka nawet na za darmo.” Po tych słowach po plecach Simone przepełzł zimny dreszcz i niemal podcięło jej nogi. Odruchowo sięgnęła po pistolet gotowa z premedytacją go użyć. Szczęśliwie Eryk był szybszy i jego UZI skutecznie ostudziło zapał portowych szumowin. Brat poprowadził ją pod rękę na pokład Katangi. Szła spięta i trochę nieobecna, jakby nadal nie potrafiła się otrząsnąć po niedawnej konfrontacji z bandą zakapiorów.

Do cholery Simone, co ty sobie myślałaś przyjeżdżając tutaj? - pomyślała - To niebezpieczny kraj, daleki od paryskiej sielanki. Teraz musisz sama o siebie zadbać bo Eryk pewnie nie zawsze będzie mógł być u twego boku. Jak to mawiają? Zjedz albo zostań zjedzonym... Potrafisz strzelać ale czy potrafisz odebrać komuś życie? Jeszcze nigdy tego nie robiłaś, ale kiedy nie będziesz miała wyboru czy pociągniesz za spust? - myśli kłębiły się w jej głowie jak burzowe chmury i wprawiły ją nieświadomie w przygnębienie – Przysięgałaś ratować życie a nie je odbierać a pewnie Kongo dostarczy ci sposobności by wyzbyć się fałszywej moralności. Nie jesteś dobrym człowiekiem, Simone. Dlatego jesteś w środku tej pieprzonej rebelii. Ponieważ cywilizowany świat postawił na tobie krzyżyk.

Eryk spojrzał na nią zatroskanym wzrokiem.
- Wszystko w porządku Simone? Nie martw się. Wiesz, że nie pozwoliłbym aby stała ci się krzywda.
- Wiem, wiem... – wymusiła na sobie leciutki uśmiech – Eh, masz pecha, że twoja siostrzyczka jest niebieskooką blondynką, w Afryce to chodliwy towar. Pewnie powinnam się przyzwyczaić, że będą mnie zaczepiać - zażartowała ale gdzieś w środku nadal czuła uścisk niepokoju.

Na pokładzie odszukali najpierw Katangę. Podobał jej się jego surowy, pozbawiony mimiki wyraz twarzy. Eryk przywitał się z kapitanem i nie omieszkał przedstawić również swoją siostrę. Odwzajemniła uścisk jego potężnej dłoni, czarniejszej niż asfalt paryskich ulic w środku nocy, obdarzając go przy tym szerokim uśmiechem.

Katanga zaprosił ich do swojej przestronnej kajuty, gdzie zaproponował kilka mocniejszych trunków. Eryk odmówił stanowczym ruchem głowy ale Simone z wdzięcznością przyjęła pękatą szklaneczkę whiskey. Musiała odreagować to nieprzyjemne spotkanie w dokach. Odcisnęło ono na niej swoje piętno, kompletnie rujnując dobry nastrój. Chciała się napić. Od czasu procesu w Paryżu często zaglądała do butelki. Wiedziała, że po przyjeździe do Kongo musi definitywnie z tym skończyć. Znów miała pracować w zawodzie i Eryk pewnie nie byłby zadowolony gdyby dowiedział się, że jego siostra ma problemy z alkoholem. Jednorazowy wybryk nie wzbudził jego podejrzeń, ale jeśli dłużej będzie sobie pobłażać może to się dla niej źle skończyć. Dla niej albo jakiegoś człowieka potrzebującego jej trzeźwego i rozsądnego działania.

Jeszcze tylko ten jeden wieczór – pomyślała – od jutra ani kropli... Ani jednej cholernej kropelki...

- Simone – jej rozmyślania przerwał glos Katangi - jeśli sobie pani życzy chętnie odstąpię pani moją osobistą kabinę. Jest znacznie wygodniejsza i obszerniejsza niż te standardowe i zapewne bardziej dla pani odpowiednia.
- Kapitanie – odpowiedziała nieco zaskoczona tym przejawem dobrych manier - absolutnie nie śmiałabym zajmować kapitańskiej kajuty. To nie wchodzi w grę. Zresztą spartańskie warunki zupełnie mnie nie odstraszają – uśmiechnęła się do niego życzliwie. Pociągnęła solidny łyk whiskey a zaraz później poczuła ciepło rozchodzące się w okolicach trzewi.
- Wedle pani woli. Ewentualnie mogłaby pani zamieszkać chwilowo z panią Africą Davy. Zajmuje kajutę o wyższym standardzie i zapewne nie będzie miała nic na przeciw aby ją z panią dzielić.
- Dziękuję za troskę kapitanie – postawiła pustą szklankę na stoliku a Katanga nie omieszkał na powrót wypełnić ją po brzegi alkoholem. Napotkała karcące spojrzenie Eryka ale pośpiesznie odwróciła wzrok i ponownie zamoczyła usta w bursztynowym płynie – Jeśli pani Davy nie będzie miała nic przeciwko mojemu towarzystwu chętnie skorzystam z oferty. Byłabym wdzięczna gdyby mógł pan ją o to zapytać.

Z Erykiem rozstali się na korytarzu. Było już dość późno i czuła się trochę zmęczona. Wybrali dwie przylegające do siebie kabiny. Pocałowała brata w policzek i zaszyła się we wnętrzu swojego przydziałowego lokum zrzucając z ramion plecak i pozbywając się kurtki. Kajuta była ciasna, obskurna i podkreślała tylko jej ponury nastrój.

- Ale jesteś szpetna – mruknęła - Na dodatek wyglądasz tak jak ja się teraz czuję – powiedziała na głos, lecz zaraz później zaśmiała się na myśl, że właśnie prowadzi konwersację ze swoją kabiną, jakby była nowo poznaną osobą. Osobą, która na dodatek nie przypadła jej do gustu. - Choć pewnie powinnam się cieszyć. Później zakwaterowanie będzie jeszcze gorsze. O ile w ogóle będzie. - zamilkła nagle ponieważ pomyślała, że Eryk mógłby usłyszeć przez cienką ścianę, że gada do siebie i zacząłby pewnie jeszcze bardziej martwić się o jej kondycje psychiczną.

Usiadła na twardym materacu dolnego poziomu piętrowego łóżka i zmełła w ustach siarczyste przekleństwo. Z plecaka wyjęła butelkę whiskey, którą uprzednio starannie owinęła wokół ręcznika. Nalała sobie do pełna i cichutko wyszła na zewnątrz upijając łyk z wypełnionej po brzegi szklanki. Nie chciała by Eryk ją usłyszał.
Niech sobie chłopak pośpi, ja zaczerpnę tylko świeżego powietrza – tłumaczyła się przed sobą w duchu. - I kto wie, może kapitan zdążył porozmawiać z tajemniczą panią Davy i przyjdzie mi spędzić tę noc w bardziej cywilizowanych warunkach.

Wyszła na pokład i oparła się niedbale o burtę. Podziwiała migające w oddali światła tętniącego życiem portu. Włożyła do ust papierosa i przygryzła go wargą starając się odszukać zapalniczkę. Szperała w licznych kieszeniach wojskowych spodni aż wreszcie zaklęła cichutko tłumiąc złość.
- Cholera, zostawiłam w kurtce... – syknęła.
Już miała zawrócić do kabiny w poszukiwaniu zguby kiedy nagle gdzieś z boku zatlił się płomyk zapalniczki poprzedzony charakterystycznym brzdękiem.

-Nie chce pani ognia mademoiselle? - usłyszała miękki męski głos tuż za sobą. Trzymający zapalniczkę facet uśmiechnął się w ten charakterystyczny niebezpieczny sposób, w jaki robią to mężczyźni przystojni i zarazem pewni siebie. Simone zawsze starała się wystrzegać takich osób, ale w tym momencie alkohol przyjemnie szumiał w jej głowie skutecznie usypiając jej czujność.

- Przepraszam za mój brak manier, pani pozwoli że się przedstawię Timothy Paython. - odrzekł próbując najwyraźniej przyjrzeć się jej dokładniej. Mężczyzna wyciągnął dłoń na powitanie a ona niepewnie podała mu własną.

- Simone von Strachwitz. Ale może mi pan po prostu mówić Simone - odparła lekko po czym mrużąc oczy wypuściła z ust kłąb siwego dymu i upiła solidny łyk whiskey.

- Miło mi Cię poznać Simone, mam nadzieję, że nie obrazisz się na mnie za to pytanie. Ale co sprowadza tak piękną kobietę w taką parszywą okolicę, parszywą i niebezpieczną w dodatku?

Spojrzała na niego zmieszana, ściągnęła usta i przez moment przyglądała mu się badawczo.
- Jest pan księdzem? – zapytała nagle i wypuściła w jego stronę kolejną chmurę tytoniowego dymu.

Spojrzał na nią lekko zbity z tropu i uniósł brwi dając do zrozumienia, że nie do końca podąża za jej tokiem rozumowania.
- Pytam czy jest pan księdzem – powtórzyła sztywno.

- Nie – odparł wreszcie Python nadal nie rozumiejąc do czego w zasadzie zmierza.

- To dlaczego do cholery mam się przed panem spowiadać? - odwróciła wzrok i zapatrzyła się w dal na znikające bezpowrotnie Leopoldville.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 21-08-2008 o 13:35.
liliel jest offline