Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2008, 07:59   #203
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Dzielnica Hidari, Otosan Uchi, stolica Szmaragdowego Cesarstwa; 17 dzień miesiąca Doji; wiosna, rok 1104.

Otosan Uchi nie bez powodu pozostało stolicą Cesarstwa. Miejsce, w którym Seppun powitała kami, którzy spadli z nieba, miejsce, w którym Hantei założył swoje miasto, miejsce, które przez z górą millenium pozostało niezbrukane i niezdobyte, dumnie wznosząc sztandary Cesarza i dynastii Hantei, miejsce pielgrzymek i inspiracji dla niezliczonych rzesz zamieszkujących Rokugan w ciągu jego historii. Pierwsze miasto, które wprowadziło podział dzielnicowy, pierwsze, w którym wewnętrzna część była zamknięta dla każdego, poza grupą wybranych... Wreszcie miasto, które jako pierwsze osiągnęło takie rozmiary, że wokół niego powstały cztery aż piasty, dla wspomożenia codziennego życia w mieście oraz aby te rzeczy, które nie powinny wejść w oczy Cesarza, a które musiały się zdarzać, miały miejsce stosunkowo niedaleko.

Miasto raz jeden ujrzało wrogie armie w zasięgu wzroku. Było to w roku 442 wedle kalendarzy Isawa. To wskutek tych właśnie wydarzeń czarny proch, zwany też proszkiem gaijinów, jak również jego twórcy edyktem Cesarskim zostali potępieni i wygnani poza Cesarstwo. O ile jednak wynalazek gaijinów miał potem jeszcze powrócić w postaci fajerwerków, to sami okrągłoocy zostali uznani niegodnymi zaufania barbarzyńcami.

Miasto miało bogatą historię, było najznamienitszym grodem Rokuganu, siedzibą dynastii i dworu oraz miejscem pielgrzymek wielu z racji najwspanialszego kompleksu świątynnego w całym Cesarstwie - siedziby bractwa Shinsei, Czterech Światyń, których nominalnym panem był daimyo rodziny Seppun, Seppun Daiori-sama.

Położona nad zatoką Złotego Słońca stolica musiała zatem być po prostu wspaniała.

Dlatego samuraj fali imieniem Yotsu był zachwycony dzisiejszym dniem. Podobało mu się wszystko. Zarys gigantycznych murów, tak wewnętrznych - obejmujących Zakazane Miasto wraz z siedzibą Syna Niebios (czyli najstarsze spośród szesnastu dzielnic miasta) - jak i zewnętrznych, obejmujących całe Otosan Uchi. Podobały mu się piękne i szerokie ulice, bez wyjątku właściwie brukowane szerokimi, kamiennymi płytami; piękne i bogato zdobione budynki; uczynni heimini, liczne zaproszenia do herbaciarni i wykwintnych restauracji, jakie padały pod jego adresem.

Nad to wszystko podobało mu się jednak to, że zdołał spełnić przysięgę złożoną umierającemu ojcu. Był tu. Widział miasto Cesarzy, on, prosty górski ronin, którego rodzina nie miała pana - poza Cesarzem - od bodajże już wieków. A przecież jak mawiał poeta: "zobaczyć Otosan Uchi i umrzeć".

Yotsu zatem uśmiechał się, uśmiechał się szerokim, zaraźliwym uśmiechem, jakim uśmiecha się człowiek prawdziwie szczęśliwy. Powodując, że patrzący nań ludzie i półludzie odwzajemniali ów uśmiech.

Nie bez wpływu na jego zachwyt miastem pozostawała dzielnica, do której trafił. Hidari - nosząca zgodnie z tradycją miejską imię swego daikana - była perłą wśród tzw. Zewnętrznych Dzielnic. Panował pogląd, nieodbiegający niemal od prawdy, że w Hidari nie było nic, co mogłoby urazić Cesarza, gdyby zechciał spędzić tu czas. Najpewniej dzięki silnej obecności Klanu Żurawia w dzielnicy. Miecznicy, stoiska polerowania mieczy, sklepy z origami, wykwintne restauracje oraz kuszące urokiem i dyskrecją herbaciarnie, okazjonalne sklepy mistrzów kimon i domy gejsz - wszystko to pięknie oświetlone zdobionymi i kolorowymi lampionami przyozdabiało ulice i przyciągało przechodniów.

Dzielnica była patrolowana przez legionistów oraz Szmaragdowych Namiestników wraz z bushi klanu daikana. Sam daikan sprawował niezbyt zauważalne rządy, bowiem dzielnica Hidari miała sprawnie działającą administrację w postaci Szmaragdowych właśnie. Dlatego Asahina Hidari miał sporo czasu by oddawać się swej pasji - astronomii i astrologii; czy też pozwalać sobie też na częste spacery, podczas których towarzyszył mu jego wysoki i tyczkowaty yojimbo, Kakita Arisigato, wraz z grupą strażników.

Obecnie jednak daikan zajęty był czym innym - przyjmował właśnie gości, a raczej gościa. Jego daleka krewna, panna Doji Hochiahime zajmowała jego czas i starszy shugenja mimo początkowej irytacji z przerywnika w studiach nad ruchami gwiazd obecnie nie miał nic przeciw obecności pięknej i wesołej dziewczyny, która właśnie pokazywała mu najnowszy taniec, jakiego jej sensei miał jej nauczyć, a który ona już znała, ponieważ podpatrywała starsze klasy w trakcie ich ćwiczeń.

- Powiedz zatem ojii-sama, co powinnam zrobić? Wątpię, bym zdołała udać ignorancję w kwestii kroków tego tańca. - Śmiejąc się zapytała dziewczyna.

Asahina Hidari potarł swą szpakowatą już brodę, spoglądając na nią ledwie zdołał narzucić sobie maskę powagi, by nie odwzajemnić uśmiechu.

- Hochiahime-san - zaczął poważnie - podglądanie wbrew rozkazom sensei jest niemądre - z jakiegoś powodu starszy mężczyzna zmienił końcówkę zdania, która miała brzmieć "głupotą" - lecz - ciężko westchnąwszy, daikan zrezygnował z powagi, uśmiechając się dystyngowanym uśmiechem - ciężko mi jakoś uwierzyć, że Twój sensei będzie Cię chciał ukarać widząc Twą chęć do nauki. Może natomiast zadać Ci karę w postaci... następnego, trudniejszego tańca do opanowania.

Dziewczyna klasnęła w dłonie z radością.

- To byłoby cudowne! Następny taniec to Taniec Motyli, od dziecka chciałam się go nauczyć!

Dalszą jednak rozmowę przerwały dobiegające z ulicy odgłosy, a raczej długa, krzykliwa tyrada, rozstawiająca czyichś przodków po kątach. Asahina spojrzał na stojącego przy oknie Kakitę, ten zaś, widząc to spojrzenie, rzekł cichym, jedwabistym głosem, który sprawił, że panna Doji spojrzała nań przez chwilę, wyraźnie urzeczona jego barwą (była to częsta dla kobiet słyszących go po raz pierwszy reakcja):

- Jeden z Miharu, imieniem Seppun Kirihara znęca się nad jakimś roninem, panie. Życzysz sobie, by ktoś interweniował?

Hidari westchnął. Kirihara-san nienawidził roninów od czasu śmierci jego żony i dziecka, którzy zginęli z ręki rozczarowanego chciwca, któremu Seppun nie zapłacił dostatecznie (łotra zdaniem) wysokiego okupu. Asahina rozumiał tego człowieka, choć ta nienawiść była dość problematyczna. Dlatego dobrze się stało, że Seppun Kirihara został przydzielony do Otosan Uchi - roninów tu było naprawdę mało...

- Ależ, to obrzydliwe! - najwyraźniej panna Doji zdołała usłyszeć i zrozumieć przynajmniej fragmenty z tyrady cesarskiego samuraja - Biorąc pod uwagę różnicę statusu, on się po prostu wyżywa!

Asahina raz jeszcze westchnął. Młoda Doji miała może kilkanaście lat, jej postrzeganie świata było proste, ukształtowane przez środowisko w którym się obracała. Środowisko, w którym samuraje byli wspaniali i honorowi, w którym żaden z nich nie zaufał człowiekowi, który mógł zawieść jego zaufanie, żaden z nich nie stracił ukochanej, brzemiennej żony wskutek zdrady samuraja, któremu ją powierzył.

Mimo to miała rację. Postępowanie Seppuna na pewno nie zasługiwało na pochwałę i nawet jeśli daikan rozumiał tego człowieka, to nie było to powodem, dla którego jego strażnik miałby się tak zachowywać. Dlatego urzędnik rzekł do młodej kobiety:

- Doji Hochiahime-san, czy mogę prosić Cię o przysługę?

Dziewczyna zastygła na moment, zauważając zmianę sposobu, w jaki gospodarz się do niej zwracał. Skinęła powoli głową, próbując z nieco już pomarszczonej wiekiem twarzy gospodarza wywnioskować jakąż to prośbę ten chciał wypowiedzieć, zanim jeszcze padły jego słowa.

- Chciałbym prosić Cię, byś stanęła w tym oknie, przy którym stoi mój yojimbo i głośno krzyknęła następujące słowa: 'Kirihara-san, Twoja rodzina okrywa się zgryzotą w Yomi widząc Twe uczynki. Zaprzestań natychmiast'. Z całą pasją, na jaką stać tak młodą i utalentowaną artystkę jak Ty, pani. Możesz to dla mnie uczynić?

Zaskoczona dziewczyna spoglądała w milczeniu przez chwilę na gospodarza, próbując nadaremnie dociec przyczyny takiego zachowania Asahiny, nim ostatecznie, wskutek nowego fragmentu tyrady Seppuna, który dotąd jeszcze nie powtórzył się nawet raz miażdżąc słowem i naśmiewając się z ronina, skinęła głową i poderwała się, energicznymi krokami podążając do okna.

- KIRIHARA-SAN!! - przejmujący okrzyk spłoszył ptactwo z pobliskiej morwy, zaś dźwięcząca w nim pasja i pogarda sprawiły, że twarz Asahiny wpierw drgnęła, a potem rozciągnęła się w uśmiechu.

"Całkiem sporo tej pasji w tej dziewczynie. Chyba faktycznie można ją polecić jako towarzyszkę podczas spacerów Cesarzowej. Może brak jej wyrafinowania i wśród starszych dam ujdzie za prowincjuszkę, ale..."

* * *

Yotsu szedł przed siebie, wciąż oszołomiony niedawnymi wydarzeniami. Rozpamiętując tę sytuację, nadal nie rozumiał co się właściwie wydarzyło. A działo się wiele. Wpierw Seppun o ciętym języku, potem piękna młoda kobieta, która wychyliła się z okna... czy była córką daikana? Ale daikan podobno był samotnym człowiekiem? No i czy ów Seppun, którego zganiła, Kirihara-sama, kłaniając się jej, nie mówił do niej 'Doji-san'?

Yotsu nie rozumiał co się właściwie wydarzyło, ale czuł głęboką wdzięczność wobec czarnowłosej Doji, a wspomnienie jej gibkiej sylwetki wychylonej z okna, jej gorliwych, pełnych pasji słów grzało mu serce. Był pewien, że długo nie zapomni swego pobytu w mieście Syna Niebios, aczkolwiek niekoniecznie z racji samego miasta, pomimo jego niewątpliwej urody...



Wewnętrzne Miasto, Otosan Uchi, stolica Szmaragdowego Cesarstwa; 28 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1111.

- Mów.

Yotsu przełknął ślinę. Człowiek przed nim nawykły był do rozkazywania. Co ronina kompletnie nie dziwiło, było zupełnie naturalne. Samuraj fali miał nawet wrażenie, że tamten nie umiałby chyba wyzbyć się tej pewności siebie, jaką ma ktoś, kogo słuchano od kołyski. Nie unosząc twarzy z ziemi, nie ośmielając się nawet podnieść wzroku, ronin zaczął, lecz przerwano mu po pierwszym słowie.

- Unieś głowę i patrz na mnie.

Mężczyzna zadrżał widocznie. Musiał się przełamać, by spełnić ten rozkaz, lecz zrobił to, sztywno z początku, by wreszcie usiąść w pełnym seizan, jego otwarta twarz uniesiona, oczy spoglądały w oczy mężczyzny, który wydał oba rozkazy.

- Dobrze. Kontynuuj.



Gdzieś w Górach Środka Świata; 4 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1111.

Trzech mężczyzn zastygło, obserwując rannego Seppuna. W nocnej ciszy dały się słyszeć dalekie szelesty lasu, świst wiatru w koronach wysokich sosen oraz charczenie gwardzisty, któremu któraś ze strzał wskutek wysiłku jaki wkładał w machanie naginatą przebiła płuco. Strumyczek krwi wypływający z ust powiedział jego napastnikom wszystko.

- Martwy już. Chodźmy - wydał rozkaz środkowy.

To był błąd. Miharu to elitarna formacja. Wiedzą, że dowódcę należy zabić. Z wyciem powietrza ostrze pięknej, zręcznie zdobionej naginaty o klonowym drzewcu opadło. Seppun był tak szybki, że dwa pozostali mężczyźni zareagowali dopiero, gdy ich dowódca miał już rozrąbany bark, a ostrze dochodziło serca.

Z wrzaskiem trwogi i wściekłości, unieśli miecze nad głowy, zadając potężne cięcia, lecz... Ten z lewej chybił, strach spowodował, że cięcie było zbyt płytkie, ostrze ześliznęło się po zbroi, zostawiając rysę wzdłuż cesarskiej chryzantemy widniejącej nad sercem Seppuna. Seppun chwycił mężczyznę za sznury trzymające zbroję na lewym barku i przyciągnął go do siebie. Kiedy ciało przywódcy, z wklinowaną weń naginatą opadło na kolana, gwardzista dobył noża zza pasa bandyty z lewej i wbił mu go w brzuch krótkim ruchem, plując mu śliną zmieszaną z krwią w twarz. Odrzuciwszy konającego na bok cesarski samuraj odwrócił się do trzeciego mężczyzny, którego ataku spodziewał się już dawno. Ale tamten również konał, nad jego trupem zaś stał jakiś samuraj z mieczem w dłoniach.

Niebezpieczeństwo minęło. Ból w płucach zaćmiony potrzebą czynu, teraz przypomniał o sobie w pełnej rozciągłości. Charcząc, Seppun próbował zaczerpnąć powietrza, ale w tej walce musiał przegrać, prędzej czy później. Ronin dopadł do niego, rzucając natarczywie:

- Kirihara-sama, Kirihara-sama! Co się stało?

I wtedy Kirihara rozpoznał tego człowieka. Przypomniał sobie sytuację sprzed paru lat, gdy strażował przed rezydencją pana Hidari, daikana jednej z Zewnętrznych Dzielnic Otosan Uchi. I roześmiał się, a raczej próbował, gdyż próba śmiechu niemal go zabiła. Rozbawiło go to jeszcze bardziej, bo był to dobry koniec. Zabiwszy wszystkich, umrzeć ze śmiechu. Szepnął więc, sam ledwo słysząc swój charkliwy teraz głos:

- Ratuj... tę małą... Doji... roninie...

Ronin wołał jego imię jeszcze parę razy, nim zdał sobie sprawę, że trzyma w ramionach trupa, zaś Seppun Kirihara ze śmiechem poszybował w swoją stronę, ciekaw swego losu.

- Ale że to akurat TEN ronin... karma - mruknął unosząc się w górę.



Zakazane Miasto, Otosan Uchi, stolica Szmaragdowego Cesarstwa; 28 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1111.

- Więc ten napotkany gwardzistę powiedział Ci co się stało, a potem skonał, hai?
- Tak, o panie. Widząc ślady walk w okolicy zdołałem zrozumieć, że gdy pierwszy atak bandytów został odparty, część gwardzistów rzuciła się w pogoń, być może obawiając się ataku łuczniczego. Zostali wciągnięci w pułapkę, bandytów było więcej. Rozbili pościg, przypuścili drugi atak.

Uderzenie pięścią w stolik było tak silne, że stojące tam przedmioty zapewne by potoczyły się na ziemię, ale akurat stolik był pusty. Ronin milczał, czekając. Nie czekał długo, ale i tak zdążył pożałować, że musi mieć uniesioną twarz. Strasznie ciężko było mu patrzeć. Przypominał mu się syn.

- Dalej - rzekł tamten głosem chrapliwym i nabrzmiałym gniewem.



Gdzieś w Górach Środka Świata; 4 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1111.

Sytuacja poraziła Yotsu powagą. Małej Doji? Małej Doji?! Ten gwardzista służył Cesarzowej! Samuraj fali miał straszną ochotę buchnąć stekiem przekleństw. Oczywiście! Wszystko nabierało teraz sensu! Szmaradgowe sztandary, Gwardia Cesarska, Miharu, ludzie z rodu Seppun... Cóż za sprawa! I to wszystko teraz... było w rękach ronina z gór, pustelnika, który do niedawna był całkiem kontent z tego, że ziemia dobrze obrodziła!

Wściekłe "dlaczego ja?!!" jeszcze przez moment wyciem chciało się wyrwać z piersi przerażonego samuraja, lecz honor stawiał sprawę jasno. Napinając łuk, Yotsu posłał pierwszą strzałę wprost w szyję strażnika po przeciwnej stronie drogi. Nie czekał, czy ktoś to zauważy, kolejna strzała zdjęła najbliższego mu strażnika. Pozostała dwójka wtedy dosłyszała padające ciało, lecz nim połapali się co się stało, zginął kolejny z nich. Yotsu strzelał z precyzją wyrobioną latami polowań, polowań prowadzonych z dziadkiem, ojcem, wreszcie samemu. Jego stary łuk byłby przedmiotem śmiechu wśród Os, najwyżej uznanym za dobre narzędzie do zabawy w polowanie na zające, ale był to łuk zrobiony przez jednego z przodków, długo będący w rodzinie i Yotsu zawsze o niego dbał, tak jak dbali ci, którzy byli przed nim.

Dlatego wkrótce czterech strażników było martwych, a ronin śmiało ruszył ku lektyce. Gdy był o krok, coś kazało mu stanąć, zaś ostrze, które przebiło drewno lektyki, zadrżało parę centymetrów od jego krtani. Yotsu płynnym ruchem wydobył własną katanę i wepchnął jej ostrze między listwy okna lektyki, niewiele nad ostrzem wroga. Po rękojeść. Charczenie mile zabrzmiało w jego uszach, ale nie został w miejscu by się napawać przechytrzeniem zaczajonego strażnika. Puszczając miecz odskoczył, dobywając wakizashi. Ponury uśmiech wykwitł mu na wargach, gdy podchodził do lektyki i rozwierał drzwi...

* * *

Kirihara był rozdarty. Z jednej strony, spieszyło mu się tam, gdzie powinno mu się już spieszyć. Czekał go werdykt, o ile po śmierci rzeczy miały wyglądać tak, jak mu mówiono za życia. Kirihara płonął niemal ciekawością, bardzo chciał ujrzeć jak to się odbywa. Czekała nań też szansa na spotkanie z rodziną. Nawet teraz czuł ból i smutek po ich utracie. Z drugiej strony... ronin był sam. Przeciwników było wielu.

Westchnąwszy, duch zawrócił, podążając do swego ciała.

* * *

Z aprobatą Seppun Kirihara zerknął na swe miejsce śmierci. Ronin ułożył jego ciało starannie, złożył ręce jak trzeba, zamknął powieki. Kirihara z ukontentowaniem pokiwał głową, unosząc się nad swoim trupem. Potem rozglądnął się dokoła. Pierwszą rzeczą, jaką uczynił, było zamaskowanie obecności ronina. To było łatwe. Sosnowe igły dały się przesuwać prostymi gestami, Kiriharze się to całkiem podobało. Kiedy jednak zamaskował ślady tamtego, została jeszcze jedna kwestia. Zwłoki trzeciego bandyty. Duch chciałby zacmokać, ale nie miał za bardzo jak, nie umiał dobyć dźwięku. Trzeci łotr był dźgnięty w plecy, ale nie było miecza. Należało jakoś to zatuszować, by nie było jasne od pierwszego spojrzenia, że jeden z trójki został zabity nie przez Seppuna, a przez kogoś innego, kogoś, kogo bandyci na pewno będą szukali. Kirihara bowiem wiedział, że jeszcze trwają poszukiwania resztek spośród gwardii. Ale tu duch napotkał problem. Nie mógł poruszyć mieczy, naginaty, nawet noże były zbyt ciężkie. Wreszcie, spojrzenie zmachanego Seppuna padło na ostrze rodowej katany tkwiące za jego własnym obi, a srebrzysta twarz przyozdobiła się uśmiechem.

- Pomożesz mi raz jeszcze, prawda? - wyszeptał.

* * *

Kiedy katana tkwiła już w plecach trupa, zadowolony duch chciał poszybować za samurajem fali... ale wstrzymał się, widząc podchodzących. Była ich trójka, odziana i uzbrojona w takim sam sposób, jak tych trzech, z którymi potykał się niedawno. Seppun mimowolnie prychnął, czując wzbierającą w nim nienawiść i pogardę. Uczucie czyniło go dziwnie ciężkim.

Tamci zaczęli sprawdzać scenę walki, trącali towarzyszy nogami, by sprawdzić, czy żyją. W najmniejszym stopniu nie wydawali się przejęci. Jeden z nich stał z boku, podczas gdy dwu pozostałych sprawdziło ciała. To on się odezwał:

- Seppun ich wykończył i zmarł od ran, prawda?

Tamci kiwnęli głowami. Jeden splunął w kierunku zwłok Kirihary, zamierzył się jak do kopniaka. Duch zawrzał od gniewu, czując się nadzwyczaj ciężki. Jego srebrzysty dotąd kolor pociemniał, szybko czerniejąc.

- Stój idioto! - nieoczekiwanie zawziętego krzykiem powstrzymał dowódca - Duch tego cholernego gwardzisty jeszcze tu jest, a ja nie mam ochoty by zaczął za nami chodzić tylko dlatego, że chciałeś sobie coś kopnąć!

Ciekawość przemogła gniew i zaintrygowany słowami łotra Seppun uważnie mu się przyglądnął. Nie czekał długo. Tamten wydobył na wierzch jakieś ofuda, najwyraźniej urok: litery na drewnianej tabliczce zdawały się delikatnie lśnić w świetle księżyca. Dwaj pozostali odstąpili od ciała, jak odstępuje się od jadowitych węży.

Uśmiechnąwszy się, zadowolony Seppun poszybował za roninem, rzucając na pożegnanie parę obelg ku nie mogącym go usłyszeć żywym. Dotarł w sam czas by chwycić go za szatę i powstrzymać przed wejściem na miecz zaczajonego w lektyce strażnika.

- Dobrze, że wróciłem, roninie - mruknął z przekąsem pod nosem, wciąż nienawykły do swego nowego stanu podczas gdy nieświadom niczego Yotsu wykańczał zamachowca - widzę, że trzeba będzie trochę nad tobą poczuwać. Wiedziałem, że ronini są do niczego. Po prostu wiedziałem... I co ja mam niby zrobić z tymi strażnikami których zastrzeliłeś, co? Gdzie ja znajdę jakiegoś łucznika, który odciągnie od Ciebie uwagę, hmm? O tym nie pomyślałeś, prawda?

* * *

Cesarzowa spoglądała z niewiarą na leżącego przed nią mężczyznę, który tak nieoczekiwanie przyszedł jej z odsieczą. Brakowało jej słów.

- Hantei-heika, błagam, czas nagli. Ja, ronin Yotsu, proszę pokornie o pozwolenie na śmierć w Twoim imieniu i w Twojej ochronie.

Hochiahime uśmiechnęła się nagle.

- Yotsu-san - łagodny głos kobiety brzmiał pogodnie dla uszu ronina - unieś proszę głowę.

Mężczyzna oderwał wzrok od ziemi. W momencie, kiedy zobaczył, że kobieta tuli do piersi dziecko, zrozumiał, że plan ucieczki właśnie spełzł na niczym. Nie mógł pozostawić Cesarzowej. Nie mógł przeprowadzić jej i czteroletniego dziecka przez las pełen bandytów. Najpewniej jeszcze Piewców Krwi, w dodatku z grupą maho-tsukai. To właśnie burza i starcie Elementów obudziło go, dwa ri stąd, w szałasie, gdzie spał ze swym synem. Spojrzał na dziecko. Dziedzic Szmaragdowego Tronu. Przyszły władca Cesarstwa. I jego życie zależy od katany jednego samuraja fali. Co za dzień. Co za karma. Dlatego, nie mogąc ich uratować, prosił o pozwolenie na śmierć za nich. Nie łudził się, że to może wyglądać inaczej. Pomoc by już nadeszła, gdyby jakaś mogła nadejść.

- Skoro chcesz dla mnie umrzeć, to składasz swoje życie w moje ręce. Biorę je i będę nim rozporządzać. Oto mój pierwszy rozkaz, Yotsu-san: nie chcę, byś dla mnie umierał. Chcę, byś uratował życie mego syna.

Malec drgnął wyraźnie, wbijając okrągłe ze strachu oczy w matkę. Nawet Yotsu wiedział, że czwarta żona Cesarza nie była matką chłopca. Hochiahime z konkubiny stała się żoną dopiero po śmierci matki malca, śmierci tajemniczej na tyle, że - oczywiście - złe języki przypisywały ją nowej Cesarzowej. Ale przywiązanie malca zdawało się być autentyczne, zaś Yotsu wciąż pamiętał młodą Doji wychylającą się z okna w jego obronie i nigdy nie pozwolił by takie plotki powtarzano głośno w jego obecności bezkarnie.

- Prowadź - rzuciła szybko władczyni, powstając.

* * *

Kirihara tymczasem krzątał się w okolicy, rozglądając się za jednym ze swoich podwładnych. Młody chłopiec, który padł ze strzałą w brzuchu podczas szarży na atakujących miał za matkę kobietę z Klanu Feniksa, która przysłała mu na urodziny pewien drobny prezent. Skromne nemuranai o leczniczym działaniu którego Kirihara miał już niegdyś okazję się przekonać. Kirihara miotał się zatem po pobojowisku, szybując od trupa do trupa, aż znalazł młodego Aiharu.

Pierś młodzieńca unosiła się w powolnym, zamierającym powoli oddechu, on zaś sam leżał w kałuży krwi. Pozostawało pytanie, czy jego brosza mogła zadziałać dziś jeszcze, czy też należało czekać na wschód słońca? Kirihara zgrzytał niemal zębami w niecierpliwości... Do wschodu Pani Słońce Aiharu mógł nie dożyć. A przecież jeszcze miał odciągnąć pościg...

* * *

Mówiono nań Szkarłatna Maska. Ze strachem, czy uwielbieniem, ale zawsze z respektem. Jego komórka czciła go jak niemalże drugiego Iuchibana. Mówili, że zaczynał jako pionek, nieczysty, eta nawet wśród swojej kasty. Teraz, zarządzał komórką liczącą dwadzieścia osób. I to nie będąc nawet maho-tsukai.

Nikt nie wiedział jak ma na imię. Wiedziano jedynie, że kiedy pojawiał się na spotkaniach, miał szkarłatną maskę na twarzy. Nigdy się nie śmiał. Nigdy nie podnosił głosu. Nie czuł potrzeby - nie musiał. Sama maska wedle niektórych była artefaktem - potężnym nemuranai, które go kontrolowało.

Lub nie, po prostu była skażonym nemuranai, którego moce umożliwiły mu zajście tak daleko.

Wykuł ją sam Iuchiban, wraz ze swym najpotężniejszym uczniem całymi tygodniami rzucali na nią swe przejmujące grozą czary.

Lub - jak kiedyś sam powiedział - przed każdą akcją, każdym spotkaniem, każdym zlotem, zanurzał twarz w misce krwi swej ostatniej ofiary i trzymał ją tam odpowiednio długo, by po wynurzeniu się, mieć swą maskę na twarzy.

Nieliczni, którzy kiedyś mieli pecha stanąć przeciw niemu, szeptali, że Maska jest Twarzą, a szkarłat na niej jest wynikiem życia, jakie właściciel Twarzy dotąd prowadził. Pewnych czynów nie da się w końcu zataić, pewne decyzje muszą zostawić ślady...

Którekolwiek z powyższych było powodem, Szkarłatna Maska nigdy nie trudził się wyjaśnieniami w tej kwestii, poruszając temat jedynie wtedy, gdy było mu to na rękę i tak, jak było mu to na rękę. Jego maska we wspaniałym stylu zakrywała jego oblicze, skrywając przed światem jego myśli i zamiary równie dobrze, jak maski samego daimyo Klanu Skorpiona. I to było mu na rękę.

Zwłaszcza tej nocy, kiedy tak wiele się działo mu nie na rękę, jego maska pozwalała mu skrywać lawinowo narastającą irytację i wściekłość. Miharu walczyli do końca, nawet, gdy już byli martwi, nawet, kiedy przewaga liczebna napastników oraz potęga ich magii zmiatała ich z powierzchni ziemi. Dlatego czystka wśród gwardzistów przerodziła się w szereg walk w lesie, gdzie co chwila jakiś gwardzista ginął, zawsze jednak krwawo, zabierając ze sobą kogoś z wrogów. To, co miało być szybkim przeczyszczeniem okolicy trwało dłużej niż godzinę i było krwawe i męczące.

W międzyczasie, któryś z tych cholernych Miharu odbił Cesarzową i malca. A kiedy zaczęli go tropić, jakiś fanatyk w zasadzce ubił siedmiu, nim go wreszcie rozsiekano. Dało to uciekającym spore fory i okazję do zatarcia śladów.

Gdyby nie Ogar, trop byłby dla Piewców stracony pewnie już nie raz, a Szkarłatna Maska nawet nie próbował myśleć ile czasu by stracili na odszukiwanie go. Ten Miharu, który prowadził Cesarzową był naprawdę wprawny. Ale Ogar powąchał już wcześniej krwi Cesarzowej, zatem nie było mowy, by mógł ją teraz stracić, obojętne jak dobrze zamaskowano jej trop. Ogar nie był po prostu psem. Ogar, przez rytuał maho-tsukai, był jednym z psów stróżujących zwykle u wejścia do Jigoku, w ciele akita inu, bojowego psa, jakiego często za towarzysza biorą Łowcy Kuni.

Szkarłatna Maska rozglądnął się, gdy dotarło do niego, jak zwolnili. Ludzie, których wiódł byli już zmęczeni. Mężczyzna pokiwał głową. Należało wlać w nich nowe siły.

- Sao-san, to Twoi ludzie mieli pilnować Cesarzowej. Wiesz już dlaczego zawiedli?

Sao był szefem dość istotnej komórki, która miała już za sobą parę udanych akcji. Dlatego jego ludzie zostali przy Cesarzowej podczas 'polowania' na Miharu. Kiedy Szkarłatna Maska zorientował się w sytuacji, ludzie Sao znaleźli zaczątki tropu (i wpadli w zasadzkę łucznika).

Kiedy mężczyzna, obficie pocąc się, wydukał 'nie wiem, panie', przywódca przebił go swym mieczem.

Szkarłatna Maska budził respekt także ze względu na swoje umiejętności. Potrafił uderzyć szybciej niż pojedynkowicz Kakita, bardziej zdradziecko niż Skorpioni zabójca. Miał też ostrze, które łaknęło krwi niczym TAMTE miecze. Ofiary zawsze krzyczały, jeśli sobie tego życzył.

Sao spróbował złapać powietrze, kurczowo zaciskając ręce na ramionach swego kata. Osunął się powoli na kolana. Pojedynczy, wibrujący wrzask bólu przeszył las i był to jedyny dźwięk, jaki towarzyszył jego agonii.

Przytrzymawszy trupa stopą, Szkarłatna Maska zsunął go z ostrza. Miecz - co było wyraźnie widoczne dla wszystkich, był cały we krwi.

- Może nie rozumiecie, ale właśnie wyświadczyłem mu łaskę. O taką łaskę, będziecie mogli mnie błagać, jeśli ten Miharu ucieknie z dzieckiem bądź kobietą Hantei. Jeśli bowiem on ucieknie, zdenerwuję się naprawdę. Może więc przyspieszymy?

Murmur szemranych odpowiedzi potakujących przerodził się w nieskładne potwierdzenie, które pod okiem przywódcy przerodziło się w gorliwe tropienie. Ogar dobrał się do wnętrzności trupa, buchnął smród. Szkarłatna Maska płynnym i powolnym ruchem uniósł miecz, chowając go do saya i trącił psa butem, każąc mu podjąć tropienie. Miecz - co było wyraźnie widoczne dla wszystkich - był całkowicie czysty, jego ostrze lekko lśniło w świetle gwiazd.

- Biegiem - rzekł spokojnie mężczyzna. Nikt nie oponował.

* * *

- Daj mi swój łuk, Yotsu-san.

Yotsu, zajęty prowadzeniem i poprawianiem sobie dziecka, udał, że nie słyszy. Cesarzowa nie zrezygnowała jednak.

- Daj mi swój łuk, Yotsu-san i idź. Musimy się rozdzielić. Nawet ja ich teraz słyszę, nie mamy czasu.

Yotsu - gdyby miał czas na analizę swych uczuć - pewnie by się roześmiał. Ścigani przez Piewców Krwi z przynajmniej dwójką czarowników, z pościgiem następującym im na pięty, bez planu czy pomysłu. Cesarzowa mówi, że zostanie by opóźnić pościg, a on? On się martwi, że łuk, który zawsze pozostawał w rękach jego rodziny, zaginie.

Trywialność pierwszej myśli była doprawdy zabawna, lecz w tej sytuacji ten humor był na uciekinierów stracony.

- Umiesz pływać, Hantei-heika? - wyszczerzył zęby ronin w uśmiechu godnym prawdziwego desperata, stając na moment przy wyjątkowo uciążliwym przejściu, podając dłoń słaniającej się już kobiecie.

Prawdą było, że powinni się rozdzielić. On sam mógł biec szybciej, nawet niosąc dziecko. Ale nie potrafił jej zostawić, nie umiał przełamać się i skazać na śmierć Cesarzową. To przecież nie mogła być decyzja prostego ronina z gór!

Ale... Jeśliby ona się ukryła, zaś oni pobiegli za jego śladem... Wtedy wszyscy mieli szanse przeżyć. Dodatkowo, niedaleko już był szałas, w którym czekał jego syn. Tak. Ten plan miał sens. Yotsu niepokoił się jednym. Ktokolwiek tropił ich, był naprawdę dobry. Żaden z forteli, jakie ronin miał w zanadrzu, nie wymusił na pościgu nawet zwolnienia tempa. Z każdą chwilą ronin nabierał naprawdę paskudnych przeczuć.

"Cóż. Nie mam innych pomysłów, zatem..."

* * *

Pogoń rozproszyła się wokół niewielkiego jeziora, w oddziałkach po czterech podążając w różne strony. Szkarłatna Maska spoglądnął w niebo, szacując ile jeszcze czasu mają by osiągnąć cel podróży PRZED świtem.

- Niepokojące - mruknął cicho - możemy nie zdążyć.

Było dlań już jasne, że to nie Miharu wiódł Cesarzową i następcę tronu. Żaden Miharu nie mógł być TAK dobry. Nie, tak obyty ze szlakami zwierzyny, tak świetnie znający okolicę, tak dobrze mylący tropy Miharu kompletnie nie pasował.

- Skoro nie Miharu... to kto? - Zapytał cicho Ogara, który w absolutnej ciszy siedział u jego nogi. To było całkiem przerażające dla niektórych, to, jak bardzo Ogary różniły się od psów, których skóry przybierały po rytuale. Ogar nie skomlał, nie łasił się, nie machał ogonem, nie skuczał. Jeśli wył, to by oznajmić, że znalazł lub stracił trop, jeśli obnażał zęby, to by zawarczeć lub zaatakować, jeśli siedział, to właściwie nieruchomo. No i miał oczy, przez które można było zobaczyć Jigoku. Mało kto potrafił to dostrzec... i przeżyć, by mówić o tym.

Odpowiedź nasunęła się sama. Była jasna, prosta i oczywista tak dalece, że Szkarłatna Maska pokiwał głową. Ronin. Mieli pecha i trafili na ronina. Miejscowego wieśniaka, który zapragnął zostać bohaterem. Ale to oznaczało, że ronin nie zdoła narzucić rozdzielenia się. Będzie za wszelką cenę starał się uratować oboje, a w krytycznej sytuacji pobiegnie uratować własne życie.

- Nie rozdzielą się - Szkarłatna Maska rzekł tonem, który zabarwiało zdziwienie. Podział był dlań oczywisty. Był jedyną drogą która dawała jednej z grup szanse na przeżycie. Ronin, z jego umiejętnościami, musiał to wiedzieć. Podział, tak naprawdę, był jednym z powodów, dla których Maska był tu teraz z częścią ledwie swej grupy. Druga część szła powoli, badając, czy gdzieś nie ma odłączających się śladów dziecka, czy kogokolwiek innego z grupki uciekinierów. Plan był prosty. Ogar wiedzie straż przednią z samym Szkarłatną Maską, zaś maho-tsukai idą w głównej grupie, szukając, czy gdzie po drodze dzieciak się nie odłączył. Nie było sensu szukać czy kobieta się nie odłączyła. Ogar miał iść do niej jak po sznurku.

Tylko, że Ogar... zgubił trop.

- Czy oni zanurkowali? - zastanowił się na głos mężczyzna. Byłby to pewien sposób. Słabością stworzeń z Jigoku, które przyzywane były do ciał zmarłych, była czasem woda. Tylko, dokąd mogło ich zaprowadzić jeziorko?

Mężczyzna objął wzrokiem ścianę zbocza, u podnóża którego leżało niewielkie jeziorko, las, niewielki strumyk wypływający z jeziorka dalej, po czym zaczął wydawać rozkazy. W chwilę później, postacie wtopiły się w tło, parę osób zanurkowało, zaś Szkarłatna Maska został sam.

Z Ogarem.

Z całej grupy jaką wiódł, on jeden nie znajdował tego towarzystwa rozstrajającym.


Zakazane Miasto, Otosan Uchi, stolica Szmaragdowego Cesarstwa; 28 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1111.

- Nie proszę o wybaczenie, o panie. Wina jest moja, a moje życie należy do Ciebie. Cokolwiek nas tropiło, nie był to człowiek, lecz demon. Niezależnie co czyniłem, ścigający szli po tropie jak po sznurku.

Wspomnienie frustracji zacisnęło ręce mówiącego w pięści. Chrapliwym, łamiącym się głosem, Yotsu zakończył opowieść:

- Pozostawiłem Hantei Hochiahime-heika w myśliwskim szałasie niedaleko szczytu Ślepego Kruka, zgodnie z jej rozkazami zabierając ze sobą Następcę Tronu. To cała opowieść, o panie.

Yotsu skończywszy mówić, skłonił się, głęboko, z czcią, twarzą dotykając ziemi.

- Kim jest Kyoden, Yotsu-san? Mój syn o nim wspominał.

Mężczyzna uniósł głowę, odpowiadając cicho. Łzy płynęły po jego twarzy.

- To mój syn, o panie. Pozostawiłem go wraz z Hantei-Heika... by... nas... nie ścigano.

Nastała dłuższa chwila ciszy.

- Zostawcie nas. Zostawcie nas samych - rzekł wreszcie Hantei XXXVII, władca Szmaragdowego Cesarstwa. Także jego głos nabrzmiały był od emocji.


Dolina Ośmiu Stawów, prowincja Giryu, ziemie Klanu Feniksa; 15 dzień miesiąca Hidy; zima, rok 1114.

Zima w Ośmiu Stawach tego roku była wyjątkowo nudna. Masahiro-sama, miejscowy pan, wyjechał z większością swoich dostojników i samurajów, na Zimowy Dwór organizowany przez Czempiona Klanu Feniksa, pana Shiba Ujimitsu.

Te dzieci, które z jakichś przyczyn nie mogły pojechać, miały losowi bardzo za złe. Szczęściem, pani Asako Kanzai Manai przyjęła pod swój dach mnicha z bractwa Shinsei, imieniem Kamień. Kamień posiadał dar opowieści, dlatego też dom pani Asako wypełniał się dziećmi równie łatwo, jak dobrze przygotowany przez bartnika ul napełnia się pszczołami.

Teraz również Kamień oblepiony był dziećmi, proszącymi o dokończenie opowieści.

- Obiecałeś, że powiesz nam co stało się z Cesarzową!
- Właśnie!
- Ha - rzucił najstarszy chłopak w gromadce, syn pani Asako, który już wkrótce miał przejść swoje gempukku - Nie znacie takiej historii!
- Cicho siedź, sam nie znasz!
- Właśnie że znam! Piewcy Krwi, niech będą przeklęci do kości, złożyli ją w ofierze! A ronin, który ratował syna Cesarza dostał w nagrodę prawo do własnej rodziny i lenno w Górach Żalu! Tak, tu niedaleko!
- Ale jedyni ronini którzy mają ziemię w Górach Żalu nazywają się Yatoshin, a nie Yotsu - zauważył spokojnie jeden chłopiec. - Mój ojciec mi opowiadał. On często patroluje tamtejsze okolice i się z nimi spotkał.

Kamień uśmiechnął się i pogłaskał chłopca po główce:

- To dlatego, że Cesarz nadał Yotsu-san nazwisko Yatoshin. Nadał im imię swego ojca, poprzedniego Cesarza, bo oddali wielką przysługę nie tylko Cesarstwu, ale też jego rodzinie.

- A Piewcy Krwi? Złapano ich? - z wypiekami na twarzy zapytała jakaś dziewczynka, już teraz dumnie nosząca mon Isawa nad sercem, wszem i wobec głoszący rozpoznany talent do rozmów z kami, który zaowocował przyjęciem do szkoły Isawa.

- Nie, mała shugenja. Nie złapano ich. Może ty kiedyś tego dokonasz? Albo któreś z was? - odpowiedział tajemniczo Kamień, wywołując burzę okrzyków na temat tego, kto pierwszy złapie złoczyńców.


Rok 1113 wg Kalendarza Isawa; niecałe ri od Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 22 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna.

Tryumf nad białowłosą Daidoji był krótki. Na oczach łuczników, z blanków Zamku Goblina spłynęły dwie postacie. Szeroko rozłożone ręce, furkoczące szaty o długich rękawach, pomarańczowe zdobienia kimon. Bushi dopiero wysypywali się z zamku, gdy dwu shugenja przeszybowało już połowę drogi do powalonej dziewczyny.

- Okashira! - ponaglający okrzyk niewielkiego nastolatka o nieregularnej fryzurze wyrwał Trzynaście Kciuków z zamyślenia - Nie strzelasz? - w głosie brzmiał podziw i niedowierzanie.

- Och nie, Tokiko. To Feniksy. Zapewne goście Daidoji Sanzo.
- Ale... W takim razie powinniśmy ich zabić! - Tokiko zdawała się nie mieć wątpliwości. Trzynaście Kciuków roześmiał się, poufale mierzwiąc jej włosy. Jako jedyny w bandzie miał do tego prawo, może dlatego, że pierwszy zauważył, że ten 'wypłoszowaty nastolatek' jest tak naprawdę dziewczyną.
- Nie, nie strzelam. Feniksy są gośćmi Sanzo, jeśli włos spadnie im z głowy, Daidoji przejedzie po najbliższych lasach wszystkim co ma, by ofiarować Klanowi Feniksa nasze głowy. Ciekawe czy długo nakłaniał ich do pójścia z odsieczą tej samurai-ko...

Ostatnie zdanie zabarwione było złością i frustracją. Mężczyzna poobserwował przez chwilę, jak shugenja miękko spłynęli na ziemię, jak jeden przyklęknął przy ciele kobiety a drugi machając rękoma wykrzyczał jakieś słowa rzucając w powietrze zwój. Gwałtowny wiatr, jaki odeń uderzył, położył na płask trawy i zafalował powierzchnią wody na polach ryżowych najbliższych czarownikowi a leżących pomiędzy nim a lasem. Drugi rozpoczął modły do kami, po czym jął nakładać dłonie na leżącą. Trzynaście Kciuków nie musiał widzieć więcej, strzelając nisko meiteki dał rozkaz do odwrotu i jego ludzie cofnęli się.

* * *

Yuuki powoli dochodziła do siebie. Ból był niesamowity, niemal wszystkie siły dziewczyny szły na to, by go kontrolować. Leżała w jednym z gościnnych pokoi zamku. Jak? Ostatnie co pamiętała... to jej własna śmierć. A przynajmniej coś bardzo jej bliskiego...


Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 2 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, czas postoju.

Cisza zapadła po długiej i pełnej napięcia rozmowie trójki przyjaciół. Każdy z nich miał swoje przemyślenia, każdy z nich też inaczej się za to zabrał. Znieruchomiałą sylwetkę Smoka owiał wiatr. Kosmyki włosów Fukurou zatańczyły na nim, lecz samuraj pozostał równie nieruchomy jak przed chwilą. Mizaru, kikazaru, iwazaru*. Żywy posąg.

Skorpion również znieruchomiał, choć z zupełnie innych powodów. Manji nie oddawał się medytacji, on wartował, w cieniu rozgałęzionego drzewa hikory. Zastanawiał się po części nad tym, co właśnie opowiedział towarzyszom, po części zaś nad tym, że miejsce, jakie wybrał było naprawdę idealne na wartę. Do tego stopnia, co Skorpion sobie szybko uświadomił, że gdyby on miał podchodzić ich obóz, wpierw sprawdziłby, czy w cieniu hikory nie ma wartownika. Na wszelki wypadek.

Akito przyjął nowiny z iście krabią prostotą. Po odejściu na stronę wrócił i spokojnie położył się. Nawet jeśli sen nie przyszedł od razu, to jednak lata w cieniu Muru zrobiły swoje - nie można przejmować się niebezpieczeństwami bez końca, zwłaszcza tam, gdzie niebezpieczeństwo częstsze jest od ryżu - Akito wzruszył więc ramionami i zasnął.

* * *

Po godzinie Manji zdołał dyskretnie zmienić pozycję: wdrapawszy się na hikorę nadzorował bezpieczeństwo swoich przyjaciół z góry. Jedyny ruch jaki zauważył był ruchem nocnych stworzeń. Raz przez obóz przedreptał jeż, parę razy skrzydłami zatrzepotały jakieś ptaki. Rinoko zdołała odpędzić niepewne zaloty Syna Wiatru chowając się za mniejszym Subayai, któremu zdawało się być wszystko jedno co się wokół dzieje.

Akito zaczął ponownie śnić sny, o których wolałby zapomnieć, zaś Fukurou skończył medytować, czując ulgę w rozjaśnionym umyśle i paskudne zesztywnienie mięśni.

Oraz spojrzenie, które zdawało się go wprost przewiercać. Gdy samuraj Smoka ostrożnie rozejrzał się, dostrzegł ptasią sylwetkę, siedzącą na jednej z gałęzi drzewa naprzeciwko niego. Ptak spłynął z drzewa, błyskając czarnym upierzeniem. Samuraj nie umiał nawet powiedzieć kiedy wrażenie minęło.

* * *

Akito śniła się kobieta. Jej delikatne ręce niosły ze sobą wrażenie chłodu, jej dotyk był ukojeniem, zwłaszcza dla poszarpanej twarzy. Pobliźniony samuraj czuł, jak narastający w nim ból rozpływał się wskutek jej cichego śpiewu, a jej zapach czy dźwięk głosu potrafiły sprawić, że przestawał spinać się w sobie, rozluźniał się. Gdyby ktoś czuwał nad łożem Akito, mógłby dostrzec, że rysy mężczyzny wygładzają się, uchodzi z nich wszechobecne napięcie. Napięcie, które towarzyszy Krabom niemal całe ich życie, niczym dodatkowy rys twarzy.

A potem sen się zmienił.

Ból począł trawić senne ja Akito, jak pożar słomę. Niezdolny przeciwstawić się mu mężczyzna zdołał jedynie wyciągnąć ręce do tej, która to potrafiła.

Za mało.

- Nie, Akito-sama, proszę, nie... nie tak...

* * *

Akito obudził się. Obudził się tak, jak potrafią budzić się ludzie wytrenowani. Tak budzą się ludzie, do których w nocy zakrada się niebezpieczeństwo, nieważne czy w postaci zabójcy z nożem w dłoni i mordem w sercu, czy demona posłanego przez Fu-Lenga. Ludzie ci budzą się tak, że niemal nie sposób powiedzieć, że oto są już przytomni. Ich ciało lekko napina się, oczy powoli się uchylają, a pierwsza myśl jaka przychodzi do obudzonego umysłu, mówi ciału gdzie się znajduje i jak daleko ma do najbliższej broni lub drogi ucieczki.

Tak właśnie obudził się Akito. Chwilę zajęło mu uspokojenie się i przekonanie, że nie ma w pobliżu niebezpieczeństwa, którym natychmiast należy się zająć. Wtedy dopiero umysł Kraba przypomniał sobie co go obudziło. Szept przez łzy, po którym zobaczył kobietę, przytłoczoną jego ciężarem, której ręce ktoś przytrzymywał nad jej głową.

Ktoś?

"Tetsujin."

Ponura myśl przyszła niemal natychmiastowo do głowy Kraba. Odzew był równie natychmiastowy:

"Tak, mały bracie. Ale sam mnie przywołałeś. Tak plastycznie potrzebowałeś, by tam był ktoś inny, niż w rzeczywistości. Tak bardzo pragnąłeś mnie tam zobaczyć, że Twój umysł mnie tam namalował. Jestem naprawdę pod wrażeniem. Mówią, że jestem mistrzem kłamstw, ale - mój mały bracie - to, jak okłamujesz sam siebie, jest sztuką!"

W głowie Akito rozbrzmiał cichy śmiech, pełen zadowolenia. A potem, głos życzliwie rzekł:

"Dobrej nocy, mały bracie. Nie obawiaj się, jeśli w najbliższej okolicy znajdzie się jakiś źle życzący Ci sługa naszego kami, usłyszysz jak Twa broń gotuje się do walki. Póki co, możesz spać spokojnie, dopiero gdy usłyszysz szczęk katany, wtedy wiedz, że Twój wartownik Cię ostrzega. Ja nigdy nie zawodzę, Akito-nii-chan. Nigdy."


* Mizaru, kikazaru, iwazaru- nie patrz, nie słuchaj, nie mów. Praktyka medytacyjna wymaga wyłączenia zmysłów, stąd też powszechnym jest takie powiedzenie wśród jej nauczycieli.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 01-09-2008 o 09:20. Powód: dodano kawałek posta
Tammo jest offline