Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-07-2008, 22:12   #201
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 2 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.

- Co więc powinniśmy zrobić Manji-san gdybyśmy ich jednak spotkali?Gdybyśmy tego nie mieli zrobić pewnie nie mówiłbyś nam tego wszystkiego, choć jestem Ci mimo to wdzięczny za podzielenie się swoją wiedzą z nami. Niewiedza nie może tłumaczyć głupich czynów, a te najczęściej z niej płyną …

- Z porywczości...i pośpiechu.- dodał Smok.


- Akito-san, Fukurou-san przez kilka najbliższych dni nie powinniśmy spotkać przestępców, dlatego pozwólcie, że odpowiem na to pytanie za kilka dni. Obecnie są ważniejsze sprawy, bardziej pilne jak choćby warta i wypoczynek.


Podniesiona brew, aż nadto sygnalizowała zdziwienie Akito, obaj towarzysze Kraba nie mieli trudności z rozpoznaniem autentycznego zdziwienia malującego się na jego twarzy. „Warta, wypoczynek?…Jasne, ale omówienie obu tych rzeczy nie zajmie nam nawet chwili, a odpowiedź na moje pytanie wcale nie powinna pochłonąć Ci wieczoru Manji-san.” Akito poczuł się jak dziecko któremu mówi się, że nie wolno, bo nie wolno. Krab zachował jednak milczenie domyślał się, że Manji unika tematu z innej przyczyny niż natłok obowiązków. Niemniej jednak wprawił tym samym Kraba w jeszcze większe zakłopotanie, gdyż pozornie ważniejsza informacja jaką była odpowiedź na pytanie: kto jest zdrajcą, ustąpiła ważności informacji podrzędnej – czyli: co z tym mamy zrobić. Krab i bez konkretnych wskazówek udźwignąłby ciężar własnego wyboru, nie ścigałby zdrajców mając na uwadze, że właściwe osoby o wszystkim wiedzą. O wiele łatwiej mu było jednak nie ścigać zdrajców dopóki ich nie znał. W chwili obecnej sam bał się własnej reakcji na ich widok, czy zachowa się tak samo jak gdyby nie wiedział o zdradzie? Czy zdrajcy poznają po nim, że wie? Dopóki nie miał wiedzy o zdrajcach, nie mógł raczej popsuć planów przełożonych, którzy jak oznajmił Manji-san czuwali nad całą sprawą. Teraz wiedząc rzecz, której może nie powinien wiedzieć, sam wątpił czy uda mu się tą wiedzę ukryć, nie był przecież ani wprawnym kłamcą ani dyplomatą. Tym bardziej niepokoiło go odsunięcie przez Manjego odpowiedzi w czasie, działając jednak w zaufaniu do towarzysza, nie zamierzał naciskać. "Wierzę Manji-san, że masz swoje powody, aby nie odpowiedzieć teraz. O tym czy te powody były realne czy nie zadecyduję po tym jak wreszcie odpowiesz mi na pytanie. Będzie to dobry moment by zobaczyć na ile w tym wszystkim jest gry i Skorpionich manipulacji a na ile troski o towarzyszy, którym nadmiar wiedzy mógłby bardziej zaszkodzić niż jej brak."

- Jedno jest pewne, każdy z nas jest ukierunkowany w pewnej szczególnej dziedzinie, Fukurou-san ma zdolności dyplomaty, Akito-san zaprawionego wojownika, a ja zajmuję się spiskami. Razem się świetnie uzupełniamy i wierzę, że razem jesteśmy w stanie wiele zdziałać. Z czasem opowiem wam więcej o sobie i liczę na to samo, im więcej będziemy wiedzieli o sobie tym lepiej wykorzystamy tkwiący w nas potencjał.

Akito nie był gotów na dokładne zbadanie sensu wypowiedzi Manjego. „Zajmuje się spiskami , tak dobrze jak ja walczę, czy jak Fukurou przemawia, to prawie jak fach Manji…” Żyłki na czole świadczyły jednak o tym , że intensywnie myśli. Zajmowanie się spiskami było czymś niesmacznym dla Kraba. Sam fakt istnienia spisków przyprawiał już Akito o gęsią skórkę, ten prosty w wielu opiniach samuraj nie rozumiał jak można pogrążać cesarstwo od środka, podczas gdy tuż obok zagraża wszystkim nieopisane zło. „Życie samuraja nie powinno toczyć się wyłącznie wokół spisków, to musi wypaczyć osobowość przyjacielu. Walka czy dyplomacja nie jest czymś groźnym samym w sobie, jednak spiski to trucizna sączona wolno i na różne sposoby. Przebywając w oparach tej trucizny z czasem traci się czyste spojrzenie, człowiek uodparnia się na podłości na które nikt nie powinien być uodporniony, wie o rzeczach i spiskach na których wieść inni popełnialiby seppuku nie mogąc znieść samej świadomości ludzkiej podłości i intryganctwa. To nie dobrze, że już sam się określasz jako osoba znająca się na spiskach, to już o czymś świadczy Manji-san i pewne rzeczy stawia w nowym świetle.”

W Akito walkę o dominację rozpoczęły : obawa związana z osobą Manjego, jego znajomością spisków, możliwością posłużenia się nimi, a z drugiej strony radość spowodowana tym, że Skorpion był w tej grupie, potencjalnie był większą ochroną niż zagrożeniem…ale tylko potencjalnie.


Manji wstał, zabierając ze sobą łuk i miecze, rozpoczął wartę. Ustawił się pośród cieni, pozostając nie widocznym, a samem mając świetny widok na obozowisko i otoczenie.

Krab przygotował sobie nocleg, odszedł w las na kilkanaście metrów, aby załatwić fizjologiczne potrzeby. Zamierzał skracać ten dystans z każdym dniem w którym będą na coraz bardziej niebezpiecznym terenie. Nie szedł z gołymi rękoma, oprócz garści liści, zabrał ze sobą oszczep, który wbił trzonkiem w ziemię nim zajął się potrzebą. Wcześniej przejrzał okolicę, upewniając się, że nikogo w pobliżu nie ma, Akito nie zamierzał dać się głupio zaskoczyć. Umył ręce i wrócił do obozu, aby wreszcie dać odpocząć zmęczonym mięśniom. Zerknął na ranę, aby sprawdzić czy nie otwarła się w czasie podróży i czy nie trzeba wsmarować dodatkowej porcji ziół. Był jednak zbyt zmęczony by wracać do rozmowy o leczniczych masażach o jakich wspominał Manji. Widząc jak Manji wartuje, sam udał się na zasłużony wypoczynek.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 11-02-2009 o 12:18.
Eliasz jest offline  
Stary 31-07-2008, 19:23   #202
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 2 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, czas postoju.

- Akito-san, Fukurou-san przez kilka najbliższych dni nie powinniśmy spotkać przestępców, dlatego pozwólcie, że odpowiem na to pytanie za kilka dni. Obecnie są ważniejsze sprawy, bardziej pilne jak choćby warta i wypoczynek. Jedno jest pewne, każdy z nas jest ukierunkowany w pewnej szczególnej dziedzinie, Fukurou-san ma zdolności dyplomaty, Akito-san zaprawionego wojownika, a ja zajmuję się spiskami. Razem się świetnie uzupełniamy i wierzę, że razem jesteśmy w stanie wiele zdziałać. Z czasem opowiem wam więcej o sobie i liczę na to samo, im więcej będziemy wiedzieli o sobie tym lepiej wykorzystamy tkwiący w nas potencjał.
Fukurou znowu czuł się jak pionek w rozgrywce Go którą prowadził Skorpion. Jednakże nie był pewien, czy każdy z nich się sprawdzi w roli w którą Manji-san ich wpisuje. A szczególnie wątpił, by sam się sprawdził jako dyplomata. Całe jego szkolenie było podporządkowane roli yojimbo...Dowódcy straży co prawda, ale nadal yojimbo. Ale musiał zgodzić się ze Bayushi. Z całej trójki zapewne miał najlepsze predyspozycje do bycia ustami tej małej grupy. Z drugiej strony natura Smoka buntowała się do bycia pionkiem w czyjejś partii Go, której graczy Fukurou tak naprawdę nie znał. Manji bowiem nie zdradził zbyt wiele na temat swych mocodawców.
Ślepe zaufanie komukolwiek, było wbrew naukom jego sensei, jak i ojca.
„Cóż...Będę patrzył i wyciągał wnioski niczego nie przyjmując za pewnik. Sytuacja bowiem zbyt skomplikowana, by opierać się tylko na uczuciach.”- pomyślał Smok. I o ile Manji zaskoczył Kraba swą wypowiedzią, o tyle Fukurou zaskoczony nie był. Podejrzewał, że Manji nie wie, co czynić w takiej sytuacji...Ba, Mirumoto także nie miał pojęcia. Nic więc dziwnego, że Skorpion postanowił zyskać na czasie, oddalając odpowiedź na pytanie Akito o kilka dni.
Fukurou spojrzał na Kraba z pewną troską...Widać, że wieści które przekazał Skorpion to zbyt wiele dla Akito.
„ -Im szybciej dotrzemy do strażnicy, tym lepiej...Tego typu troski szybciej bledną, gdy przebywa się wśród swoich.”- pomyślał Smok. Odruchowo potarł obi myśląc:
- „Choć są troski, o których pamięć nie zaciera się z czasem.”
Fukurou usiadł w kucki, wyciągnął katanę zza obi, i opierając ją o nogi, dorzucał od czasu do czasu chrustu do ognia. Patrząc w ogień starał się uspokoić oddech, spowolnić natłok myśli...A gdy był gotów, znieruchomiał pogrążając się w medytacji.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 21-08-2008 o 22:33.
abishai jest offline  
Stary 20-08-2008, 07:59   #203
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Dzielnica Hidari, Otosan Uchi, stolica Szmaragdowego Cesarstwa; 17 dzień miesiąca Doji; wiosna, rok 1104.

Otosan Uchi nie bez powodu pozostało stolicą Cesarstwa. Miejsce, w którym Seppun powitała kami, którzy spadli z nieba, miejsce, w którym Hantei założył swoje miasto, miejsce, które przez z górą millenium pozostało niezbrukane i niezdobyte, dumnie wznosząc sztandary Cesarza i dynastii Hantei, miejsce pielgrzymek i inspiracji dla niezliczonych rzesz zamieszkujących Rokugan w ciągu jego historii. Pierwsze miasto, które wprowadziło podział dzielnicowy, pierwsze, w którym wewnętrzna część była zamknięta dla każdego, poza grupą wybranych... Wreszcie miasto, które jako pierwsze osiągnęło takie rozmiary, że wokół niego powstały cztery aż piasty, dla wspomożenia codziennego życia w mieście oraz aby te rzeczy, które nie powinny wejść w oczy Cesarza, a które musiały się zdarzać, miały miejsce stosunkowo niedaleko.

Miasto raz jeden ujrzało wrogie armie w zasięgu wzroku. Było to w roku 442 wedle kalendarzy Isawa. To wskutek tych właśnie wydarzeń czarny proch, zwany też proszkiem gaijinów, jak również jego twórcy edyktem Cesarskim zostali potępieni i wygnani poza Cesarstwo. O ile jednak wynalazek gaijinów miał potem jeszcze powrócić w postaci fajerwerków, to sami okrągłoocy zostali uznani niegodnymi zaufania barbarzyńcami.

Miasto miało bogatą historię, było najznamienitszym grodem Rokuganu, siedzibą dynastii i dworu oraz miejscem pielgrzymek wielu z racji najwspanialszego kompleksu świątynnego w całym Cesarstwie - siedziby bractwa Shinsei, Czterech Światyń, których nominalnym panem był daimyo rodziny Seppun, Seppun Daiori-sama.

Położona nad zatoką Złotego Słońca stolica musiała zatem być po prostu wspaniała.

Dlatego samuraj fali imieniem Yotsu był zachwycony dzisiejszym dniem. Podobało mu się wszystko. Zarys gigantycznych murów, tak wewnętrznych - obejmujących Zakazane Miasto wraz z siedzibą Syna Niebios (czyli najstarsze spośród szesnastu dzielnic miasta) - jak i zewnętrznych, obejmujących całe Otosan Uchi. Podobały mu się piękne i szerokie ulice, bez wyjątku właściwie brukowane szerokimi, kamiennymi płytami; piękne i bogato zdobione budynki; uczynni heimini, liczne zaproszenia do herbaciarni i wykwintnych restauracji, jakie padały pod jego adresem.

Nad to wszystko podobało mu się jednak to, że zdołał spełnić przysięgę złożoną umierającemu ojcu. Był tu. Widział miasto Cesarzy, on, prosty górski ronin, którego rodzina nie miała pana - poza Cesarzem - od bodajże już wieków. A przecież jak mawiał poeta: "zobaczyć Otosan Uchi i umrzeć".

Yotsu zatem uśmiechał się, uśmiechał się szerokim, zaraźliwym uśmiechem, jakim uśmiecha się człowiek prawdziwie szczęśliwy. Powodując, że patrzący nań ludzie i półludzie odwzajemniali ów uśmiech.

Nie bez wpływu na jego zachwyt miastem pozostawała dzielnica, do której trafił. Hidari - nosząca zgodnie z tradycją miejską imię swego daikana - była perłą wśród tzw. Zewnętrznych Dzielnic. Panował pogląd, nieodbiegający niemal od prawdy, że w Hidari nie było nic, co mogłoby urazić Cesarza, gdyby zechciał spędzić tu czas. Najpewniej dzięki silnej obecności Klanu Żurawia w dzielnicy. Miecznicy, stoiska polerowania mieczy, sklepy z origami, wykwintne restauracje oraz kuszące urokiem i dyskrecją herbaciarnie, okazjonalne sklepy mistrzów kimon i domy gejsz - wszystko to pięknie oświetlone zdobionymi i kolorowymi lampionami przyozdabiało ulice i przyciągało przechodniów.

Dzielnica była patrolowana przez legionistów oraz Szmaragdowych Namiestników wraz z bushi klanu daikana. Sam daikan sprawował niezbyt zauważalne rządy, bowiem dzielnica Hidari miała sprawnie działającą administrację w postaci Szmaragdowych właśnie. Dlatego Asahina Hidari miał sporo czasu by oddawać się swej pasji - astronomii i astrologii; czy też pozwalać sobie też na częste spacery, podczas których towarzyszył mu jego wysoki i tyczkowaty yojimbo, Kakita Arisigato, wraz z grupą strażników.

Obecnie jednak daikan zajęty był czym innym - przyjmował właśnie gości, a raczej gościa. Jego daleka krewna, panna Doji Hochiahime zajmowała jego czas i starszy shugenja mimo początkowej irytacji z przerywnika w studiach nad ruchami gwiazd obecnie nie miał nic przeciw obecności pięknej i wesołej dziewczyny, która właśnie pokazywała mu najnowszy taniec, jakiego jej sensei miał jej nauczyć, a który ona już znała, ponieważ podpatrywała starsze klasy w trakcie ich ćwiczeń.

- Powiedz zatem ojii-sama, co powinnam zrobić? Wątpię, bym zdołała udać ignorancję w kwestii kroków tego tańca. - Śmiejąc się zapytała dziewczyna.

Asahina Hidari potarł swą szpakowatą już brodę, spoglądając na nią ledwie zdołał narzucić sobie maskę powagi, by nie odwzajemnić uśmiechu.

- Hochiahime-san - zaczął poważnie - podglądanie wbrew rozkazom sensei jest niemądre - z jakiegoś powodu starszy mężczyzna zmienił końcówkę zdania, która miała brzmieć "głupotą" - lecz - ciężko westchnąwszy, daikan zrezygnował z powagi, uśmiechając się dystyngowanym uśmiechem - ciężko mi jakoś uwierzyć, że Twój sensei będzie Cię chciał ukarać widząc Twą chęć do nauki. Może natomiast zadać Ci karę w postaci... następnego, trudniejszego tańca do opanowania.

Dziewczyna klasnęła w dłonie z radością.

- To byłoby cudowne! Następny taniec to Taniec Motyli, od dziecka chciałam się go nauczyć!

Dalszą jednak rozmowę przerwały dobiegające z ulicy odgłosy, a raczej długa, krzykliwa tyrada, rozstawiająca czyichś przodków po kątach. Asahina spojrzał na stojącego przy oknie Kakitę, ten zaś, widząc to spojrzenie, rzekł cichym, jedwabistym głosem, który sprawił, że panna Doji spojrzała nań przez chwilę, wyraźnie urzeczona jego barwą (była to częsta dla kobiet słyszących go po raz pierwszy reakcja):

- Jeden z Miharu, imieniem Seppun Kirihara znęca się nad jakimś roninem, panie. Życzysz sobie, by ktoś interweniował?

Hidari westchnął. Kirihara-san nienawidził roninów od czasu śmierci jego żony i dziecka, którzy zginęli z ręki rozczarowanego chciwca, któremu Seppun nie zapłacił dostatecznie (łotra zdaniem) wysokiego okupu. Asahina rozumiał tego człowieka, choć ta nienawiść była dość problematyczna. Dlatego dobrze się stało, że Seppun Kirihara został przydzielony do Otosan Uchi - roninów tu było naprawdę mało...

- Ależ, to obrzydliwe! - najwyraźniej panna Doji zdołała usłyszeć i zrozumieć przynajmniej fragmenty z tyrady cesarskiego samuraja - Biorąc pod uwagę różnicę statusu, on się po prostu wyżywa!

Asahina raz jeszcze westchnął. Młoda Doji miała może kilkanaście lat, jej postrzeganie świata było proste, ukształtowane przez środowisko w którym się obracała. Środowisko, w którym samuraje byli wspaniali i honorowi, w którym żaden z nich nie zaufał człowiekowi, który mógł zawieść jego zaufanie, żaden z nich nie stracił ukochanej, brzemiennej żony wskutek zdrady samuraja, któremu ją powierzył.

Mimo to miała rację. Postępowanie Seppuna na pewno nie zasługiwało na pochwałę i nawet jeśli daikan rozumiał tego człowieka, to nie było to powodem, dla którego jego strażnik miałby się tak zachowywać. Dlatego urzędnik rzekł do młodej kobiety:

- Doji Hochiahime-san, czy mogę prosić Cię o przysługę?

Dziewczyna zastygła na moment, zauważając zmianę sposobu, w jaki gospodarz się do niej zwracał. Skinęła powoli głową, próbując z nieco już pomarszczonej wiekiem twarzy gospodarza wywnioskować jakąż to prośbę ten chciał wypowiedzieć, zanim jeszcze padły jego słowa.

- Chciałbym prosić Cię, byś stanęła w tym oknie, przy którym stoi mój yojimbo i głośno krzyknęła następujące słowa: 'Kirihara-san, Twoja rodzina okrywa się zgryzotą w Yomi widząc Twe uczynki. Zaprzestań natychmiast'. Z całą pasją, na jaką stać tak młodą i utalentowaną artystkę jak Ty, pani. Możesz to dla mnie uczynić?

Zaskoczona dziewczyna spoglądała w milczeniu przez chwilę na gospodarza, próbując nadaremnie dociec przyczyny takiego zachowania Asahiny, nim ostatecznie, wskutek nowego fragmentu tyrady Seppuna, który dotąd jeszcze nie powtórzył się nawet raz miażdżąc słowem i naśmiewając się z ronina, skinęła głową i poderwała się, energicznymi krokami podążając do okna.

- KIRIHARA-SAN!! - przejmujący okrzyk spłoszył ptactwo z pobliskiej morwy, zaś dźwięcząca w nim pasja i pogarda sprawiły, że twarz Asahiny wpierw drgnęła, a potem rozciągnęła się w uśmiechu.

"Całkiem sporo tej pasji w tej dziewczynie. Chyba faktycznie można ją polecić jako towarzyszkę podczas spacerów Cesarzowej. Może brak jej wyrafinowania i wśród starszych dam ujdzie za prowincjuszkę, ale..."

* * *

Yotsu szedł przed siebie, wciąż oszołomiony niedawnymi wydarzeniami. Rozpamiętując tę sytuację, nadal nie rozumiał co się właściwie wydarzyło. A działo się wiele. Wpierw Seppun o ciętym języku, potem piękna młoda kobieta, która wychyliła się z okna... czy była córką daikana? Ale daikan podobno był samotnym człowiekiem? No i czy ów Seppun, którego zganiła, Kirihara-sama, kłaniając się jej, nie mówił do niej 'Doji-san'?

Yotsu nie rozumiał co się właściwie wydarzyło, ale czuł głęboką wdzięczność wobec czarnowłosej Doji, a wspomnienie jej gibkiej sylwetki wychylonej z okna, jej gorliwych, pełnych pasji słów grzało mu serce. Był pewien, że długo nie zapomni swego pobytu w mieście Syna Niebios, aczkolwiek niekoniecznie z racji samego miasta, pomimo jego niewątpliwej urody...



Wewnętrzne Miasto, Otosan Uchi, stolica Szmaragdowego Cesarstwa; 28 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1111.

- Mów.

Yotsu przełknął ślinę. Człowiek przed nim nawykły był do rozkazywania. Co ronina kompletnie nie dziwiło, było zupełnie naturalne. Samuraj fali miał nawet wrażenie, że tamten nie umiałby chyba wyzbyć się tej pewności siebie, jaką ma ktoś, kogo słuchano od kołyski. Nie unosząc twarzy z ziemi, nie ośmielając się nawet podnieść wzroku, ronin zaczął, lecz przerwano mu po pierwszym słowie.

- Unieś głowę i patrz na mnie.

Mężczyzna zadrżał widocznie. Musiał się przełamać, by spełnić ten rozkaz, lecz zrobił to, sztywno z początku, by wreszcie usiąść w pełnym seizan, jego otwarta twarz uniesiona, oczy spoglądały w oczy mężczyzny, który wydał oba rozkazy.

- Dobrze. Kontynuuj.



Gdzieś w Górach Środka Świata; 4 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1111.

Trzech mężczyzn zastygło, obserwując rannego Seppuna. W nocnej ciszy dały się słyszeć dalekie szelesty lasu, świst wiatru w koronach wysokich sosen oraz charczenie gwardzisty, któremu któraś ze strzał wskutek wysiłku jaki wkładał w machanie naginatą przebiła płuco. Strumyczek krwi wypływający z ust powiedział jego napastnikom wszystko.

- Martwy już. Chodźmy - wydał rozkaz środkowy.

To był błąd. Miharu to elitarna formacja. Wiedzą, że dowódcę należy zabić. Z wyciem powietrza ostrze pięknej, zręcznie zdobionej naginaty o klonowym drzewcu opadło. Seppun był tak szybki, że dwa pozostali mężczyźni zareagowali dopiero, gdy ich dowódca miał już rozrąbany bark, a ostrze dochodziło serca.

Z wrzaskiem trwogi i wściekłości, unieśli miecze nad głowy, zadając potężne cięcia, lecz... Ten z lewej chybił, strach spowodował, że cięcie było zbyt płytkie, ostrze ześliznęło się po zbroi, zostawiając rysę wzdłuż cesarskiej chryzantemy widniejącej nad sercem Seppuna. Seppun chwycił mężczyznę za sznury trzymające zbroję na lewym barku i przyciągnął go do siebie. Kiedy ciało przywódcy, z wklinowaną weń naginatą opadło na kolana, gwardzista dobył noża zza pasa bandyty z lewej i wbił mu go w brzuch krótkim ruchem, plując mu śliną zmieszaną z krwią w twarz. Odrzuciwszy konającego na bok cesarski samuraj odwrócił się do trzeciego mężczyzny, którego ataku spodziewał się już dawno. Ale tamten również konał, nad jego trupem zaś stał jakiś samuraj z mieczem w dłoniach.

Niebezpieczeństwo minęło. Ból w płucach zaćmiony potrzebą czynu, teraz przypomniał o sobie w pełnej rozciągłości. Charcząc, Seppun próbował zaczerpnąć powietrza, ale w tej walce musiał przegrać, prędzej czy później. Ronin dopadł do niego, rzucając natarczywie:

- Kirihara-sama, Kirihara-sama! Co się stało?

I wtedy Kirihara rozpoznał tego człowieka. Przypomniał sobie sytuację sprzed paru lat, gdy strażował przed rezydencją pana Hidari, daikana jednej z Zewnętrznych Dzielnic Otosan Uchi. I roześmiał się, a raczej próbował, gdyż próba śmiechu niemal go zabiła. Rozbawiło go to jeszcze bardziej, bo był to dobry koniec. Zabiwszy wszystkich, umrzeć ze śmiechu. Szepnął więc, sam ledwo słysząc swój charkliwy teraz głos:

- Ratuj... tę małą... Doji... roninie...

Ronin wołał jego imię jeszcze parę razy, nim zdał sobie sprawę, że trzyma w ramionach trupa, zaś Seppun Kirihara ze śmiechem poszybował w swoją stronę, ciekaw swego losu.

- Ale że to akurat TEN ronin... karma - mruknął unosząc się w górę.



Zakazane Miasto, Otosan Uchi, stolica Szmaragdowego Cesarstwa; 28 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1111.

- Więc ten napotkany gwardzistę powiedział Ci co się stało, a potem skonał, hai?
- Tak, o panie. Widząc ślady walk w okolicy zdołałem zrozumieć, że gdy pierwszy atak bandytów został odparty, część gwardzistów rzuciła się w pogoń, być może obawiając się ataku łuczniczego. Zostali wciągnięci w pułapkę, bandytów było więcej. Rozbili pościg, przypuścili drugi atak.

Uderzenie pięścią w stolik było tak silne, że stojące tam przedmioty zapewne by potoczyły się na ziemię, ale akurat stolik był pusty. Ronin milczał, czekając. Nie czekał długo, ale i tak zdążył pożałować, że musi mieć uniesioną twarz. Strasznie ciężko było mu patrzeć. Przypominał mu się syn.

- Dalej - rzekł tamten głosem chrapliwym i nabrzmiałym gniewem.



Gdzieś w Górach Środka Świata; 4 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1111.

Sytuacja poraziła Yotsu powagą. Małej Doji? Małej Doji?! Ten gwardzista służył Cesarzowej! Samuraj fali miał straszną ochotę buchnąć stekiem przekleństw. Oczywiście! Wszystko nabierało teraz sensu! Szmaradgowe sztandary, Gwardia Cesarska, Miharu, ludzie z rodu Seppun... Cóż za sprawa! I to wszystko teraz... było w rękach ronina z gór, pustelnika, który do niedawna był całkiem kontent z tego, że ziemia dobrze obrodziła!

Wściekłe "dlaczego ja?!!" jeszcze przez moment wyciem chciało się wyrwać z piersi przerażonego samuraja, lecz honor stawiał sprawę jasno. Napinając łuk, Yotsu posłał pierwszą strzałę wprost w szyję strażnika po przeciwnej stronie drogi. Nie czekał, czy ktoś to zauważy, kolejna strzała zdjęła najbliższego mu strażnika. Pozostała dwójka wtedy dosłyszała padające ciało, lecz nim połapali się co się stało, zginął kolejny z nich. Yotsu strzelał z precyzją wyrobioną latami polowań, polowań prowadzonych z dziadkiem, ojcem, wreszcie samemu. Jego stary łuk byłby przedmiotem śmiechu wśród Os, najwyżej uznanym za dobre narzędzie do zabawy w polowanie na zające, ale był to łuk zrobiony przez jednego z przodków, długo będący w rodzinie i Yotsu zawsze o niego dbał, tak jak dbali ci, którzy byli przed nim.

Dlatego wkrótce czterech strażników było martwych, a ronin śmiało ruszył ku lektyce. Gdy był o krok, coś kazało mu stanąć, zaś ostrze, które przebiło drewno lektyki, zadrżało parę centymetrów od jego krtani. Yotsu płynnym ruchem wydobył własną katanę i wepchnął jej ostrze między listwy okna lektyki, niewiele nad ostrzem wroga. Po rękojeść. Charczenie mile zabrzmiało w jego uszach, ale nie został w miejscu by się napawać przechytrzeniem zaczajonego strażnika. Puszczając miecz odskoczył, dobywając wakizashi. Ponury uśmiech wykwitł mu na wargach, gdy podchodził do lektyki i rozwierał drzwi...

* * *

Kirihara był rozdarty. Z jednej strony, spieszyło mu się tam, gdzie powinno mu się już spieszyć. Czekał go werdykt, o ile po śmierci rzeczy miały wyglądać tak, jak mu mówiono za życia. Kirihara płonął niemal ciekawością, bardzo chciał ujrzeć jak to się odbywa. Czekała nań też szansa na spotkanie z rodziną. Nawet teraz czuł ból i smutek po ich utracie. Z drugiej strony... ronin był sam. Przeciwników było wielu.

Westchnąwszy, duch zawrócił, podążając do swego ciała.

* * *

Z aprobatą Seppun Kirihara zerknął na swe miejsce śmierci. Ronin ułożył jego ciało starannie, złożył ręce jak trzeba, zamknął powieki. Kirihara z ukontentowaniem pokiwał głową, unosząc się nad swoim trupem. Potem rozglądnął się dokoła. Pierwszą rzeczą, jaką uczynił, było zamaskowanie obecności ronina. To było łatwe. Sosnowe igły dały się przesuwać prostymi gestami, Kiriharze się to całkiem podobało. Kiedy jednak zamaskował ślady tamtego, została jeszcze jedna kwestia. Zwłoki trzeciego bandyty. Duch chciałby zacmokać, ale nie miał za bardzo jak, nie umiał dobyć dźwięku. Trzeci łotr był dźgnięty w plecy, ale nie było miecza. Należało jakoś to zatuszować, by nie było jasne od pierwszego spojrzenia, że jeden z trójki został zabity nie przez Seppuna, a przez kogoś innego, kogoś, kogo bandyci na pewno będą szukali. Kirihara bowiem wiedział, że jeszcze trwają poszukiwania resztek spośród gwardii. Ale tu duch napotkał problem. Nie mógł poruszyć mieczy, naginaty, nawet noże były zbyt ciężkie. Wreszcie, spojrzenie zmachanego Seppuna padło na ostrze rodowej katany tkwiące za jego własnym obi, a srebrzysta twarz przyozdobiła się uśmiechem.

- Pomożesz mi raz jeszcze, prawda? - wyszeptał.

* * *

Kiedy katana tkwiła już w plecach trupa, zadowolony duch chciał poszybować za samurajem fali... ale wstrzymał się, widząc podchodzących. Była ich trójka, odziana i uzbrojona w takim sam sposób, jak tych trzech, z którymi potykał się niedawno. Seppun mimowolnie prychnął, czując wzbierającą w nim nienawiść i pogardę. Uczucie czyniło go dziwnie ciężkim.

Tamci zaczęli sprawdzać scenę walki, trącali towarzyszy nogami, by sprawdzić, czy żyją. W najmniejszym stopniu nie wydawali się przejęci. Jeden z nich stał z boku, podczas gdy dwu pozostałych sprawdziło ciała. To on się odezwał:

- Seppun ich wykończył i zmarł od ran, prawda?

Tamci kiwnęli głowami. Jeden splunął w kierunku zwłok Kirihary, zamierzył się jak do kopniaka. Duch zawrzał od gniewu, czując się nadzwyczaj ciężki. Jego srebrzysty dotąd kolor pociemniał, szybko czerniejąc.

- Stój idioto! - nieoczekiwanie zawziętego krzykiem powstrzymał dowódca - Duch tego cholernego gwardzisty jeszcze tu jest, a ja nie mam ochoty by zaczął za nami chodzić tylko dlatego, że chciałeś sobie coś kopnąć!

Ciekawość przemogła gniew i zaintrygowany słowami łotra Seppun uważnie mu się przyglądnął. Nie czekał długo. Tamten wydobył na wierzch jakieś ofuda, najwyraźniej urok: litery na drewnianej tabliczce zdawały się delikatnie lśnić w świetle księżyca. Dwaj pozostali odstąpili od ciała, jak odstępuje się od jadowitych węży.

Uśmiechnąwszy się, zadowolony Seppun poszybował za roninem, rzucając na pożegnanie parę obelg ku nie mogącym go usłyszeć żywym. Dotarł w sam czas by chwycić go za szatę i powstrzymać przed wejściem na miecz zaczajonego w lektyce strażnika.

- Dobrze, że wróciłem, roninie - mruknął z przekąsem pod nosem, wciąż nienawykły do swego nowego stanu podczas gdy nieświadom niczego Yotsu wykańczał zamachowca - widzę, że trzeba będzie trochę nad tobą poczuwać. Wiedziałem, że ronini są do niczego. Po prostu wiedziałem... I co ja mam niby zrobić z tymi strażnikami których zastrzeliłeś, co? Gdzie ja znajdę jakiegoś łucznika, który odciągnie od Ciebie uwagę, hmm? O tym nie pomyślałeś, prawda?

* * *

Cesarzowa spoglądała z niewiarą na leżącego przed nią mężczyznę, który tak nieoczekiwanie przyszedł jej z odsieczą. Brakowało jej słów.

- Hantei-heika, błagam, czas nagli. Ja, ronin Yotsu, proszę pokornie o pozwolenie na śmierć w Twoim imieniu i w Twojej ochronie.

Hochiahime uśmiechnęła się nagle.

- Yotsu-san - łagodny głos kobiety brzmiał pogodnie dla uszu ronina - unieś proszę głowę.

Mężczyzna oderwał wzrok od ziemi. W momencie, kiedy zobaczył, że kobieta tuli do piersi dziecko, zrozumiał, że plan ucieczki właśnie spełzł na niczym. Nie mógł pozostawić Cesarzowej. Nie mógł przeprowadzić jej i czteroletniego dziecka przez las pełen bandytów. Najpewniej jeszcze Piewców Krwi, w dodatku z grupą maho-tsukai. To właśnie burza i starcie Elementów obudziło go, dwa ri stąd, w szałasie, gdzie spał ze swym synem. Spojrzał na dziecko. Dziedzic Szmaragdowego Tronu. Przyszły władca Cesarstwa. I jego życie zależy od katany jednego samuraja fali. Co za dzień. Co za karma. Dlatego, nie mogąc ich uratować, prosił o pozwolenie na śmierć za nich. Nie łudził się, że to może wyglądać inaczej. Pomoc by już nadeszła, gdyby jakaś mogła nadejść.

- Skoro chcesz dla mnie umrzeć, to składasz swoje życie w moje ręce. Biorę je i będę nim rozporządzać. Oto mój pierwszy rozkaz, Yotsu-san: nie chcę, byś dla mnie umierał. Chcę, byś uratował życie mego syna.

Malec drgnął wyraźnie, wbijając okrągłe ze strachu oczy w matkę. Nawet Yotsu wiedział, że czwarta żona Cesarza nie była matką chłopca. Hochiahime z konkubiny stała się żoną dopiero po śmierci matki malca, śmierci tajemniczej na tyle, że - oczywiście - złe języki przypisywały ją nowej Cesarzowej. Ale przywiązanie malca zdawało się być autentyczne, zaś Yotsu wciąż pamiętał młodą Doji wychylającą się z okna w jego obronie i nigdy nie pozwolił by takie plotki powtarzano głośno w jego obecności bezkarnie.

- Prowadź - rzuciła szybko władczyni, powstając.

* * *

Kirihara tymczasem krzątał się w okolicy, rozglądając się za jednym ze swoich podwładnych. Młody chłopiec, który padł ze strzałą w brzuchu podczas szarży na atakujących miał za matkę kobietę z Klanu Feniksa, która przysłała mu na urodziny pewien drobny prezent. Skromne nemuranai o leczniczym działaniu którego Kirihara miał już niegdyś okazję się przekonać. Kirihara miotał się zatem po pobojowisku, szybując od trupa do trupa, aż znalazł młodego Aiharu.

Pierś młodzieńca unosiła się w powolnym, zamierającym powoli oddechu, on zaś sam leżał w kałuży krwi. Pozostawało pytanie, czy jego brosza mogła zadziałać dziś jeszcze, czy też należało czekać na wschód słońca? Kirihara zgrzytał niemal zębami w niecierpliwości... Do wschodu Pani Słońce Aiharu mógł nie dożyć. A przecież jeszcze miał odciągnąć pościg...

* * *

Mówiono nań Szkarłatna Maska. Ze strachem, czy uwielbieniem, ale zawsze z respektem. Jego komórka czciła go jak niemalże drugiego Iuchibana. Mówili, że zaczynał jako pionek, nieczysty, eta nawet wśród swojej kasty. Teraz, zarządzał komórką liczącą dwadzieścia osób. I to nie będąc nawet maho-tsukai.

Nikt nie wiedział jak ma na imię. Wiedziano jedynie, że kiedy pojawiał się na spotkaniach, miał szkarłatną maskę na twarzy. Nigdy się nie śmiał. Nigdy nie podnosił głosu. Nie czuł potrzeby - nie musiał. Sama maska wedle niektórych była artefaktem - potężnym nemuranai, które go kontrolowało.

Lub nie, po prostu była skażonym nemuranai, którego moce umożliwiły mu zajście tak daleko.

Wykuł ją sam Iuchiban, wraz ze swym najpotężniejszym uczniem całymi tygodniami rzucali na nią swe przejmujące grozą czary.

Lub - jak kiedyś sam powiedział - przed każdą akcją, każdym spotkaniem, każdym zlotem, zanurzał twarz w misce krwi swej ostatniej ofiary i trzymał ją tam odpowiednio długo, by po wynurzeniu się, mieć swą maskę na twarzy.

Nieliczni, którzy kiedyś mieli pecha stanąć przeciw niemu, szeptali, że Maska jest Twarzą, a szkarłat na niej jest wynikiem życia, jakie właściciel Twarzy dotąd prowadził. Pewnych czynów nie da się w końcu zataić, pewne decyzje muszą zostawić ślady...

Którekolwiek z powyższych było powodem, Szkarłatna Maska nigdy nie trudził się wyjaśnieniami w tej kwestii, poruszając temat jedynie wtedy, gdy było mu to na rękę i tak, jak było mu to na rękę. Jego maska we wspaniałym stylu zakrywała jego oblicze, skrywając przed światem jego myśli i zamiary równie dobrze, jak maski samego daimyo Klanu Skorpiona. I to było mu na rękę.

Zwłaszcza tej nocy, kiedy tak wiele się działo mu nie na rękę, jego maska pozwalała mu skrywać lawinowo narastającą irytację i wściekłość. Miharu walczyli do końca, nawet, gdy już byli martwi, nawet, kiedy przewaga liczebna napastników oraz potęga ich magii zmiatała ich z powierzchni ziemi. Dlatego czystka wśród gwardzistów przerodziła się w szereg walk w lesie, gdzie co chwila jakiś gwardzista ginął, zawsze jednak krwawo, zabierając ze sobą kogoś z wrogów. To, co miało być szybkim przeczyszczeniem okolicy trwało dłużej niż godzinę i było krwawe i męczące.

W międzyczasie, któryś z tych cholernych Miharu odbił Cesarzową i malca. A kiedy zaczęli go tropić, jakiś fanatyk w zasadzce ubił siedmiu, nim go wreszcie rozsiekano. Dało to uciekającym spore fory i okazję do zatarcia śladów.

Gdyby nie Ogar, trop byłby dla Piewców stracony pewnie już nie raz, a Szkarłatna Maska nawet nie próbował myśleć ile czasu by stracili na odszukiwanie go. Ten Miharu, który prowadził Cesarzową był naprawdę wprawny. Ale Ogar powąchał już wcześniej krwi Cesarzowej, zatem nie było mowy, by mógł ją teraz stracić, obojętne jak dobrze zamaskowano jej trop. Ogar nie był po prostu psem. Ogar, przez rytuał maho-tsukai, był jednym z psów stróżujących zwykle u wejścia do Jigoku, w ciele akita inu, bojowego psa, jakiego często za towarzysza biorą Łowcy Kuni.

Szkarłatna Maska rozglądnął się, gdy dotarło do niego, jak zwolnili. Ludzie, których wiódł byli już zmęczeni. Mężczyzna pokiwał głową. Należało wlać w nich nowe siły.

- Sao-san, to Twoi ludzie mieli pilnować Cesarzowej. Wiesz już dlaczego zawiedli?

Sao był szefem dość istotnej komórki, która miała już za sobą parę udanych akcji. Dlatego jego ludzie zostali przy Cesarzowej podczas 'polowania' na Miharu. Kiedy Szkarłatna Maska zorientował się w sytuacji, ludzie Sao znaleźli zaczątki tropu (i wpadli w zasadzkę łucznika).

Kiedy mężczyzna, obficie pocąc się, wydukał 'nie wiem, panie', przywódca przebił go swym mieczem.

Szkarłatna Maska budził respekt także ze względu na swoje umiejętności. Potrafił uderzyć szybciej niż pojedynkowicz Kakita, bardziej zdradziecko niż Skorpioni zabójca. Miał też ostrze, które łaknęło krwi niczym TAMTE miecze. Ofiary zawsze krzyczały, jeśli sobie tego życzył.

Sao spróbował złapać powietrze, kurczowo zaciskając ręce na ramionach swego kata. Osunął się powoli na kolana. Pojedynczy, wibrujący wrzask bólu przeszył las i był to jedyny dźwięk, jaki towarzyszył jego agonii.

Przytrzymawszy trupa stopą, Szkarłatna Maska zsunął go z ostrza. Miecz - co było wyraźnie widoczne dla wszystkich, był cały we krwi.

- Może nie rozumiecie, ale właśnie wyświadczyłem mu łaskę. O taką łaskę, będziecie mogli mnie błagać, jeśli ten Miharu ucieknie z dzieckiem bądź kobietą Hantei. Jeśli bowiem on ucieknie, zdenerwuję się naprawdę. Może więc przyspieszymy?

Murmur szemranych odpowiedzi potakujących przerodził się w nieskładne potwierdzenie, które pod okiem przywódcy przerodziło się w gorliwe tropienie. Ogar dobrał się do wnętrzności trupa, buchnął smród. Szkarłatna Maska płynnym i powolnym ruchem uniósł miecz, chowając go do saya i trącił psa butem, każąc mu podjąć tropienie. Miecz - co było wyraźnie widoczne dla wszystkich - był całkowicie czysty, jego ostrze lekko lśniło w świetle gwiazd.

- Biegiem - rzekł spokojnie mężczyzna. Nikt nie oponował.

* * *

- Daj mi swój łuk, Yotsu-san.

Yotsu, zajęty prowadzeniem i poprawianiem sobie dziecka, udał, że nie słyszy. Cesarzowa nie zrezygnowała jednak.

- Daj mi swój łuk, Yotsu-san i idź. Musimy się rozdzielić. Nawet ja ich teraz słyszę, nie mamy czasu.

Yotsu - gdyby miał czas na analizę swych uczuć - pewnie by się roześmiał. Ścigani przez Piewców Krwi z przynajmniej dwójką czarowników, z pościgiem następującym im na pięty, bez planu czy pomysłu. Cesarzowa mówi, że zostanie by opóźnić pościg, a on? On się martwi, że łuk, który zawsze pozostawał w rękach jego rodziny, zaginie.

Trywialność pierwszej myśli była doprawdy zabawna, lecz w tej sytuacji ten humor był na uciekinierów stracony.

- Umiesz pływać, Hantei-heika? - wyszczerzył zęby ronin w uśmiechu godnym prawdziwego desperata, stając na moment przy wyjątkowo uciążliwym przejściu, podając dłoń słaniającej się już kobiecie.

Prawdą było, że powinni się rozdzielić. On sam mógł biec szybciej, nawet niosąc dziecko. Ale nie potrafił jej zostawić, nie umiał przełamać się i skazać na śmierć Cesarzową. To przecież nie mogła być decyzja prostego ronina z gór!

Ale... Jeśliby ona się ukryła, zaś oni pobiegli za jego śladem... Wtedy wszyscy mieli szanse przeżyć. Dodatkowo, niedaleko już był szałas, w którym czekał jego syn. Tak. Ten plan miał sens. Yotsu niepokoił się jednym. Ktokolwiek tropił ich, był naprawdę dobry. Żaden z forteli, jakie ronin miał w zanadrzu, nie wymusił na pościgu nawet zwolnienia tempa. Z każdą chwilą ronin nabierał naprawdę paskudnych przeczuć.

"Cóż. Nie mam innych pomysłów, zatem..."

* * *

Pogoń rozproszyła się wokół niewielkiego jeziora, w oddziałkach po czterech podążając w różne strony. Szkarłatna Maska spoglądnął w niebo, szacując ile jeszcze czasu mają by osiągnąć cel podróży PRZED świtem.

- Niepokojące - mruknął cicho - możemy nie zdążyć.

Było dlań już jasne, że to nie Miharu wiódł Cesarzową i następcę tronu. Żaden Miharu nie mógł być TAK dobry. Nie, tak obyty ze szlakami zwierzyny, tak świetnie znający okolicę, tak dobrze mylący tropy Miharu kompletnie nie pasował.

- Skoro nie Miharu... to kto? - Zapytał cicho Ogara, który w absolutnej ciszy siedział u jego nogi. To było całkiem przerażające dla niektórych, to, jak bardzo Ogary różniły się od psów, których skóry przybierały po rytuale. Ogar nie skomlał, nie łasił się, nie machał ogonem, nie skuczał. Jeśli wył, to by oznajmić, że znalazł lub stracił trop, jeśli obnażał zęby, to by zawarczeć lub zaatakować, jeśli siedział, to właściwie nieruchomo. No i miał oczy, przez które można było zobaczyć Jigoku. Mało kto potrafił to dostrzec... i przeżyć, by mówić o tym.

Odpowiedź nasunęła się sama. Była jasna, prosta i oczywista tak dalece, że Szkarłatna Maska pokiwał głową. Ronin. Mieli pecha i trafili na ronina. Miejscowego wieśniaka, który zapragnął zostać bohaterem. Ale to oznaczało, że ronin nie zdoła narzucić rozdzielenia się. Będzie za wszelką cenę starał się uratować oboje, a w krytycznej sytuacji pobiegnie uratować własne życie.

- Nie rozdzielą się - Szkarłatna Maska rzekł tonem, który zabarwiało zdziwienie. Podział był dlań oczywisty. Był jedyną drogą która dawała jednej z grup szanse na przeżycie. Ronin, z jego umiejętnościami, musiał to wiedzieć. Podział, tak naprawdę, był jednym z powodów, dla których Maska był tu teraz z częścią ledwie swej grupy. Druga część szła powoli, badając, czy gdzieś nie ma odłączających się śladów dziecka, czy kogokolwiek innego z grupki uciekinierów. Plan był prosty. Ogar wiedzie straż przednią z samym Szkarłatną Maską, zaś maho-tsukai idą w głównej grupie, szukając, czy gdzie po drodze dzieciak się nie odłączył. Nie było sensu szukać czy kobieta się nie odłączyła. Ogar miał iść do niej jak po sznurku.

Tylko, że Ogar... zgubił trop.

- Czy oni zanurkowali? - zastanowił się na głos mężczyzna. Byłby to pewien sposób. Słabością stworzeń z Jigoku, które przyzywane były do ciał zmarłych, była czasem woda. Tylko, dokąd mogło ich zaprowadzić jeziorko?

Mężczyzna objął wzrokiem ścianę zbocza, u podnóża którego leżało niewielkie jeziorko, las, niewielki strumyk wypływający z jeziorka dalej, po czym zaczął wydawać rozkazy. W chwilę później, postacie wtopiły się w tło, parę osób zanurkowało, zaś Szkarłatna Maska został sam.

Z Ogarem.

Z całej grupy jaką wiódł, on jeden nie znajdował tego towarzystwa rozstrajającym.


Zakazane Miasto, Otosan Uchi, stolica Szmaragdowego Cesarstwa; 28 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1111.

- Nie proszę o wybaczenie, o panie. Wina jest moja, a moje życie należy do Ciebie. Cokolwiek nas tropiło, nie był to człowiek, lecz demon. Niezależnie co czyniłem, ścigający szli po tropie jak po sznurku.

Wspomnienie frustracji zacisnęło ręce mówiącego w pięści. Chrapliwym, łamiącym się głosem, Yotsu zakończył opowieść:

- Pozostawiłem Hantei Hochiahime-heika w myśliwskim szałasie niedaleko szczytu Ślepego Kruka, zgodnie z jej rozkazami zabierając ze sobą Następcę Tronu. To cała opowieść, o panie.

Yotsu skończywszy mówić, skłonił się, głęboko, z czcią, twarzą dotykając ziemi.

- Kim jest Kyoden, Yotsu-san? Mój syn o nim wspominał.

Mężczyzna uniósł głowę, odpowiadając cicho. Łzy płynęły po jego twarzy.

- To mój syn, o panie. Pozostawiłem go wraz z Hantei-Heika... by... nas... nie ścigano.

Nastała dłuższa chwila ciszy.

- Zostawcie nas. Zostawcie nas samych - rzekł wreszcie Hantei XXXVII, władca Szmaragdowego Cesarstwa. Także jego głos nabrzmiały był od emocji.


Dolina Ośmiu Stawów, prowincja Giryu, ziemie Klanu Feniksa; 15 dzień miesiąca Hidy; zima, rok 1114.

Zima w Ośmiu Stawach tego roku była wyjątkowo nudna. Masahiro-sama, miejscowy pan, wyjechał z większością swoich dostojników i samurajów, na Zimowy Dwór organizowany przez Czempiona Klanu Feniksa, pana Shiba Ujimitsu.

Te dzieci, które z jakichś przyczyn nie mogły pojechać, miały losowi bardzo za złe. Szczęściem, pani Asako Kanzai Manai przyjęła pod swój dach mnicha z bractwa Shinsei, imieniem Kamień. Kamień posiadał dar opowieści, dlatego też dom pani Asako wypełniał się dziećmi równie łatwo, jak dobrze przygotowany przez bartnika ul napełnia się pszczołami.

Teraz również Kamień oblepiony był dziećmi, proszącymi o dokończenie opowieści.

- Obiecałeś, że powiesz nam co stało się z Cesarzową!
- Właśnie!
- Ha - rzucił najstarszy chłopak w gromadce, syn pani Asako, który już wkrótce miał przejść swoje gempukku - Nie znacie takiej historii!
- Cicho siedź, sam nie znasz!
- Właśnie że znam! Piewcy Krwi, niech będą przeklęci do kości, złożyli ją w ofierze! A ronin, który ratował syna Cesarza dostał w nagrodę prawo do własnej rodziny i lenno w Górach Żalu! Tak, tu niedaleko!
- Ale jedyni ronini którzy mają ziemię w Górach Żalu nazywają się Yatoshin, a nie Yotsu - zauważył spokojnie jeden chłopiec. - Mój ojciec mi opowiadał. On często patroluje tamtejsze okolice i się z nimi spotkał.

Kamień uśmiechnął się i pogłaskał chłopca po główce:

- To dlatego, że Cesarz nadał Yotsu-san nazwisko Yatoshin. Nadał im imię swego ojca, poprzedniego Cesarza, bo oddali wielką przysługę nie tylko Cesarstwu, ale też jego rodzinie.

- A Piewcy Krwi? Złapano ich? - z wypiekami na twarzy zapytała jakaś dziewczynka, już teraz dumnie nosząca mon Isawa nad sercem, wszem i wobec głoszący rozpoznany talent do rozmów z kami, który zaowocował przyjęciem do szkoły Isawa.

- Nie, mała shugenja. Nie złapano ich. Może ty kiedyś tego dokonasz? Albo któreś z was? - odpowiedział tajemniczo Kamień, wywołując burzę okrzyków na temat tego, kto pierwszy złapie złoczyńców.


Rok 1113 wg Kalendarza Isawa; niecałe ri od Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 22 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna.

Tryumf nad białowłosą Daidoji był krótki. Na oczach łuczników, z blanków Zamku Goblina spłynęły dwie postacie. Szeroko rozłożone ręce, furkoczące szaty o długich rękawach, pomarańczowe zdobienia kimon. Bushi dopiero wysypywali się z zamku, gdy dwu shugenja przeszybowało już połowę drogi do powalonej dziewczyny.

- Okashira! - ponaglający okrzyk niewielkiego nastolatka o nieregularnej fryzurze wyrwał Trzynaście Kciuków z zamyślenia - Nie strzelasz? - w głosie brzmiał podziw i niedowierzanie.

- Och nie, Tokiko. To Feniksy. Zapewne goście Daidoji Sanzo.
- Ale... W takim razie powinniśmy ich zabić! - Tokiko zdawała się nie mieć wątpliwości. Trzynaście Kciuków roześmiał się, poufale mierzwiąc jej włosy. Jako jedyny w bandzie miał do tego prawo, może dlatego, że pierwszy zauważył, że ten 'wypłoszowaty nastolatek' jest tak naprawdę dziewczyną.
- Nie, nie strzelam. Feniksy są gośćmi Sanzo, jeśli włos spadnie im z głowy, Daidoji przejedzie po najbliższych lasach wszystkim co ma, by ofiarować Klanowi Feniksa nasze głowy. Ciekawe czy długo nakłaniał ich do pójścia z odsieczą tej samurai-ko...

Ostatnie zdanie zabarwione było złością i frustracją. Mężczyzna poobserwował przez chwilę, jak shugenja miękko spłynęli na ziemię, jak jeden przyklęknął przy ciele kobiety a drugi machając rękoma wykrzyczał jakieś słowa rzucając w powietrze zwój. Gwałtowny wiatr, jaki odeń uderzył, położył na płask trawy i zafalował powierzchnią wody na polach ryżowych najbliższych czarownikowi a leżących pomiędzy nim a lasem. Drugi rozpoczął modły do kami, po czym jął nakładać dłonie na leżącą. Trzynaście Kciuków nie musiał widzieć więcej, strzelając nisko meiteki dał rozkaz do odwrotu i jego ludzie cofnęli się.

* * *

Yuuki powoli dochodziła do siebie. Ból był niesamowity, niemal wszystkie siły dziewczyny szły na to, by go kontrolować. Leżała w jednym z gościnnych pokoi zamku. Jak? Ostatnie co pamiętała... to jej własna śmierć. A przynajmniej coś bardzo jej bliskiego...


Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 2 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, czas postoju.

Cisza zapadła po długiej i pełnej napięcia rozmowie trójki przyjaciół. Każdy z nich miał swoje przemyślenia, każdy z nich też inaczej się za to zabrał. Znieruchomiałą sylwetkę Smoka owiał wiatr. Kosmyki włosów Fukurou zatańczyły na nim, lecz samuraj pozostał równie nieruchomy jak przed chwilą. Mizaru, kikazaru, iwazaru*. Żywy posąg.

Skorpion również znieruchomiał, choć z zupełnie innych powodów. Manji nie oddawał się medytacji, on wartował, w cieniu rozgałęzionego drzewa hikory. Zastanawiał się po części nad tym, co właśnie opowiedział towarzyszom, po części zaś nad tym, że miejsce, jakie wybrał było naprawdę idealne na wartę. Do tego stopnia, co Skorpion sobie szybko uświadomił, że gdyby on miał podchodzić ich obóz, wpierw sprawdziłby, czy w cieniu hikory nie ma wartownika. Na wszelki wypadek.

Akito przyjął nowiny z iście krabią prostotą. Po odejściu na stronę wrócił i spokojnie położył się. Nawet jeśli sen nie przyszedł od razu, to jednak lata w cieniu Muru zrobiły swoje - nie można przejmować się niebezpieczeństwami bez końca, zwłaszcza tam, gdzie niebezpieczeństwo częstsze jest od ryżu - Akito wzruszył więc ramionami i zasnął.

* * *

Po godzinie Manji zdołał dyskretnie zmienić pozycję: wdrapawszy się na hikorę nadzorował bezpieczeństwo swoich przyjaciół z góry. Jedyny ruch jaki zauważył był ruchem nocnych stworzeń. Raz przez obóz przedreptał jeż, parę razy skrzydłami zatrzepotały jakieś ptaki. Rinoko zdołała odpędzić niepewne zaloty Syna Wiatru chowając się za mniejszym Subayai, któremu zdawało się być wszystko jedno co się wokół dzieje.

Akito zaczął ponownie śnić sny, o których wolałby zapomnieć, zaś Fukurou skończył medytować, czując ulgę w rozjaśnionym umyśle i paskudne zesztywnienie mięśni.

Oraz spojrzenie, które zdawało się go wprost przewiercać. Gdy samuraj Smoka ostrożnie rozejrzał się, dostrzegł ptasią sylwetkę, siedzącą na jednej z gałęzi drzewa naprzeciwko niego. Ptak spłynął z drzewa, błyskając czarnym upierzeniem. Samuraj nie umiał nawet powiedzieć kiedy wrażenie minęło.

* * *

Akito śniła się kobieta. Jej delikatne ręce niosły ze sobą wrażenie chłodu, jej dotyk był ukojeniem, zwłaszcza dla poszarpanej twarzy. Pobliźniony samuraj czuł, jak narastający w nim ból rozpływał się wskutek jej cichego śpiewu, a jej zapach czy dźwięk głosu potrafiły sprawić, że przestawał spinać się w sobie, rozluźniał się. Gdyby ktoś czuwał nad łożem Akito, mógłby dostrzec, że rysy mężczyzny wygładzają się, uchodzi z nich wszechobecne napięcie. Napięcie, które towarzyszy Krabom niemal całe ich życie, niczym dodatkowy rys twarzy.

A potem sen się zmienił.

Ból począł trawić senne ja Akito, jak pożar słomę. Niezdolny przeciwstawić się mu mężczyzna zdołał jedynie wyciągnąć ręce do tej, która to potrafiła.

Za mało.

- Nie, Akito-sama, proszę, nie... nie tak...

* * *

Akito obudził się. Obudził się tak, jak potrafią budzić się ludzie wytrenowani. Tak budzą się ludzie, do których w nocy zakrada się niebezpieczeństwo, nieważne czy w postaci zabójcy z nożem w dłoni i mordem w sercu, czy demona posłanego przez Fu-Lenga. Ludzie ci budzą się tak, że niemal nie sposób powiedzieć, że oto są już przytomni. Ich ciało lekko napina się, oczy powoli się uchylają, a pierwsza myśl jaka przychodzi do obudzonego umysłu, mówi ciału gdzie się znajduje i jak daleko ma do najbliższej broni lub drogi ucieczki.

Tak właśnie obudził się Akito. Chwilę zajęło mu uspokojenie się i przekonanie, że nie ma w pobliżu niebezpieczeństwa, którym natychmiast należy się zająć. Wtedy dopiero umysł Kraba przypomniał sobie co go obudziło. Szept przez łzy, po którym zobaczył kobietę, przytłoczoną jego ciężarem, której ręce ktoś przytrzymywał nad jej głową.

Ktoś?

"Tetsujin."

Ponura myśl przyszła niemal natychmiastowo do głowy Kraba. Odzew był równie natychmiastowy:

"Tak, mały bracie. Ale sam mnie przywołałeś. Tak plastycznie potrzebowałeś, by tam był ktoś inny, niż w rzeczywistości. Tak bardzo pragnąłeś mnie tam zobaczyć, że Twój umysł mnie tam namalował. Jestem naprawdę pod wrażeniem. Mówią, że jestem mistrzem kłamstw, ale - mój mały bracie - to, jak okłamujesz sam siebie, jest sztuką!"

W głowie Akito rozbrzmiał cichy śmiech, pełen zadowolenia. A potem, głos życzliwie rzekł:

"Dobrej nocy, mały bracie. Nie obawiaj się, jeśli w najbliższej okolicy znajdzie się jakiś źle życzący Ci sługa naszego kami, usłyszysz jak Twa broń gotuje się do walki. Póki co, możesz spać spokojnie, dopiero gdy usłyszysz szczęk katany, wtedy wiedz, że Twój wartownik Cię ostrzega. Ja nigdy nie zawodzę, Akito-nii-chan. Nigdy."


* Mizaru, kikazaru, iwazaru- nie patrz, nie słuchaj, nie mów. Praktyka medytacyjna wymaga wyłączenia zmysłów, stąd też powszechnym jest takie powiedzenie wśród jej nauczycieli.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 01-09-2008 o 09:20. Powód: dodano kawałek posta
Tammo jest offline  
Stary 10-09-2008, 18:16   #204
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 3 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, poranek.

Nastał czas poranka, czas posiłku...Z całej trójki, Smok wydawał się najbardziej wypoczęty. Ciągła uwaga i czujność jaką Skorpion wykazał podczas warty była męcząca, a i Krab nie wyglądał na wypoczętego mimo przespanej nocy. Choć mogło to być, jedynie mylne wrażenie Smoka. Kraby są zwykle wytrzymalsze niż się postronnym wydaje. Była to jedna z nauk jakie Fukurou wyniósł z muru Kaiu. Niemniej na Fukurou więc spoczął obowiązek przygotowania posiłku i stróżowania jednocześnie podczas wczesnych porannych godzin. Nikt co prawda mu tego nie zlecił, ale...
"Mirumoto nie musi otrzymywać rozkazów, on sam wie, co w każdej chwili należy zrobić.-" słowa Yomei, brzmiały tak pewnie, a on sam wielokrotnie udowodnił, że uprzedza myśli Kitsuki Yoshin-sama. Ale młody Smok nie był, aż tak pewny siebie i swych wyborów. Niemniej, nie mógł swych wątpliwości odsłonić przed towarzyszami. Samuraj musi być zawsze stanowczy. Nie może się wahać. Fukurou tylko przed jedną osobą potrafił odsłonić serce...nawet, jeśli nie do końca. Niemniej Michiko zaginęła, a on został sam ze swymi wątpliwościami.
-I nawet nie ma sake, by na jakiś czas uśmierzyć zmartwienia.- rzekł cicho do siebie Fukurou uśmiechając się smutno. Nawet, gdyby mieli sake, to i tak obecnie, upijać się by nie mogli. Przygotowawszy posiłek, wziął swój łuk, pięć strzał i wybrał cel...Gałęzie drzewa, na którym wczoraj Manji-san urządził sobie kryjówkę. Po kolei wypuszczał w kierunku hikory strzałę, za strzałą, zmieniając cel na trudniejszy po każdym udanym trafieniu.
Ruchy miał szybkie i pewne...Co prawda pobyt na murze sprawił, iż Smok porzucił trening strzelecki. Ale dłonie, nie zapominają tak szybko.
"-Też mi coś...Ja bym...trafiła z grzbietu jadącego konia.-"wspomnienie słów przyniósł wiatr, a może tak tylko Fukurou sie wydawało ? Niemniej cicho odpowiedział...tak samo jak wtedy: - I nie wątpię, iż kiedyś zademonstrujesz swój łuczniczy kunszt Shinjo Kasumi-san.
Nad ptakiem...czarnym ptakiem...omenem kłopotów, w ogóle się Fukurou nie zastanawiał. Bo, czyż może być gorszy zły omen, niż zwłoki wieśniaka, które znaleźli wcześniej? Smok jednak tym się nie martwił. Cokolwiek się zdarzy stawi temu czoło, jak na członka rodziny Mirumoto przystało. Rodził się nowy dzień, a wraz z nim...nadzieja.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 02-10-2008, 16:43   #205
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Rok 1113 wg Kalendarza Isawa; Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 22 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna.
Pomiędzy nie chcącymi otworzyć się powiekami zamajaczyła biała przestrzeń. Gdy Yuuki spróbowała się na niej skupić, owa niezidentyfikowana biel zmieniła się w sufit.
Czyli jednak to nie sen, niech dzięki będą Fortunom, żyję…
Tę samą informację podsuwał ból jaki zdawał się trawić jej całe ciało.
Ostanie co pamiętała to uderzenie w bok, lecącą ku niej ziemię , widok rodzinnego zamku i ciemność…

Wspomnienia napłynęły długa falą, jakby sam umysł chciał oddzielić jej uwagę od bólu…
Kolejna scena z przeszłości znów związana z Mai.
Było to niedługo po tym jak odzyskała zdolność chodzenia, po wygranej walce z długą, wyniszczająca ciało i dusze chorobie, i po Życzeniu…
Ciągle osłabiona, nie radziła sobie tak dobrze jak inni na treningach.
Nie wiedziała co spowodowało taką reakcję jej towarzyszy.
Może współczucie, może chęć swoistego uhonorowania jej zwycięstwa nad choroba, a może co innego.
Cokolwiek było przyczyną, skutkiem jej było to, że nie stawiali jej takich wymogów jakie powinni. I nie uszło to uwadze ich nauczyciela…

Zamiast treningu tego wiosennego poranka Kakita Saito rozkazał Jinowi, Himawari, Fuuchu, Muren i Mai medytować przez trzy godziny.
Czemu wydał takie polecenie mieli się wszyscy dowiedzieć w bardzo nieprzyjemny sposób.

- Kakita Jin, Kakita Himawari, Doji Fuuchu, Daidoji Mugen, Daidoji Mai. Wasza litość będzie kosztować jednego z moich uczniów upokorzenie. Czas abyście poznali co to znaczy, zostać upokorzonym. Głos sesnsei ciął jak bicz.
-Daidoji Mai wstań. Będziesz dziś walczyć z Daidoji Yuuki.

Słowa ucznia ojca Szarego Żurawia były kolejną kroplą w czarze goryczy Yuuki.
Gdy usłyszała, że Mai, jej rówieśniczka, dziewczyna która była jej bliższa obecnie niż ktokolwiek inny ma być jej przeciwnikiem zawrzała..
Ale potem uzmysłowiła sobie, że celowo to właśnie z nią ma się pojedynkować.
To ma być kara dla nich obu- dla Mai- za okazane współczucie.
Dla niej samej- że pozwoliła innym je sobie okazać.

Przeanalizowała sposób walki jaki może zastosować Mai.
Obie szkoliły się w szkole Kakita u tego samego mistrza.
Tylko że Mai będzie zesztywniała po prawie dwugodzinnej medytacji a ona sama nie.
Nie miała zamiaru jej ośmieszać tą parodią pojedynku, czy wyszydzać.
Zamierzała sprawę zakończyć szybko i honorowo.

Przed pojedynkiem odegnała od siebie złość czy gniew.
Spokój i opanowanie.
Nic poza tym....


Obrazy ze wspomnień zawirowały młodej samurai- ko pod powiekami.
Czemu tylko jej Fortuny darowały życie? Czy inni z jej towarzyszy na nie zasłużyli?
Cokolwiek było przyczyną, będzie miał wpływ na skutki, tego nauczyła się już dawno.
A teraz musi dojść do sił tak szybko jak się da, ma przecież informacje.
Tylko jak poradzić sobie z taką wiedzą?
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 14-11-2008, 22:31   #206
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Wewnętrzne dojo posesji Karo Toritaka Takatsukasa, Tani Hitokage - terytorium Klanu Sokoła, poranek, koniec miesiąca Shinjo, rok 1110

Rozsunęły się drzwi i do dojo wkroczył mężczyzna w średnim wieku. Samuraj był na służbie, o czym świadczył jego wygląd - był uzbrojony i opancerzony, jingasa - niczym metalowy kapelusz - spoczywała na jego plecach. Dojo było puste. Plansza shogi pozostała niezmieniona odkąd Basura opuścił pomieszczenie. Mężczyzna skierował ku niej kroki, kompletnie pomijając etykietę dojo, powitalny ukłon czy oddanie szacunku. Patrząc na sytuację na planszy, samuraj w lekkiej, zielono-szarej zbroi począł rozgrywać dalej partię, grając na przemian jedną jak i drugą stroną. Grał ledwie parę ruchów do przodu, potem ustawiał wszystko tak, jak było nim dotknął planszy i grał ponownie. Gdyby ktoś go obserwował, dostrzegłby pewną ciekawą rzecz. Każda rozegrana przez niego partia 'kończyła się' zbiciem srebrnego generała. Albo gońca. Albo obu tych figur. Zaraz po tym ów człek ustawiał planszę jak ją zastał i zaczynał grę na nowo.

Być może to było powodem, dla którego mężczyzna był tak niezadowolony. Kręcił głową, marszczył twarz w irytacji, dwa razy nawet zacisnął pięść. Wreszcie, tknięty nagłą myślą, zbił gońca drugim gońcem... ale sokolim, nie zaś krabim. Przyjrzawszy się przez moment sytuacji, uśmiechnął się lekko, jakby nagle partia ułożyła się po jego myśli. Unosząc srebrnego generała, zbił nim krnąbrnego sokolego gońca, który podniósł rękę na własną figurę.

I wtedy 'kraby' dopadły srebrnego generała.

- No i to jest piękno rozgrywek bez głupich planszowych reguł - mruknął pod nosem mężczyzna, powstając z klęczek. Pochyliwszy się nad szachownicą po raz ostatni, poprzestawiał wszystko tak, jak było - ale tego Hatsushita malca nie nauczy.


Komnaty żony Karo Toritaka Takatsukasa, pani Toritaka Ichijo, Tani Hitokage - terytorium Klanu Sokoła, późny poranek, koniec miesiąca Shinjo, rok 1110

- Pani, czy to nie za wcześnie? - cicho zapytała Kakita Manami odnosząc się do pozostawionego z martwym heiminem, gaki kryjącym się w posesji i koniecznością rozwikłania sprawy Basury. - Młodzian jeszcze nie przeszedł w dorosłość.
- Jest synem mojego męża i moim. Poradzi sobie. Zresztą, czuwają nad nim co najmniej trzy osoby.
- Okoliczności nie są sprzyjające pani - twarz Manami nadal pozostawała echem troski słyszalnej w jej głosie.
- Okoliczności takie jak te, hartują ludzi wielkich. Łamią strachliwych lub miałkiego ducha. Czemu duch mego syna miałby się bać, tu, na ziemi swego ojca?

Butne słowa pani Ichijo nie zwiodły jej yojimbo. Kobieta z rodu Kakita przyklęknęła przy swej pani i w rzadkim geście wsparcia przykryła jej dłoń swoją.

- Chronią go trzy osoby pani - ton Manami był powolny i uspokajający - zaś ten gunso, którego zwą Hatsushita musi być godnym zaufania bushi, jeśli odnoszą się doń z takim szacunkiem. Paniczowi nic się nie stanie.

Maska Takatsukasa Ichijo opadła. Niczym na porcelanie, pęknięcie najpierw było rysą, potem siateczką linii, wreszcie posypały się okruchy i pozorowana buta, duma i pewność siebie rozprysnęły się, nie pozostawiając śladu.

Gdyby Basura ujrzał twarz swojej matki taką, jaką widziała ją jej yojimbo, przeraziłby się. Strach uczynił tę piękną i dumną kobietę brzydką. Odciskał swe piętno zniekształcając jej rysy twarzy, wykrzywiając je w grymasie. Troska, zmartwienie zdały się pokryć jej delikatną skórę siatką zmarszczek. Jeden grymas zdawał się czynić z niej staruchę, przykrą do spojrzenia jędzę. Jedynie jej oczy pozostały młode, przez te kilka chwil, kiedy jej słabość zatriumfowała nad jej wolą.

Ale taką twarz pani Ichijo ukazała w swoim życiu jedynie swemu ojcu, swej yojimbo i swojemu mężowi. Nikt inny nie zdobył jej zaufania na tyle, by pokazała mu się taką. Potem powieki opadły i jej udręczone spojrzenie opuściło twarz jej yojimbo, uspokojone tym, co tam dostrzegło. I trzeba byłoby biegłego śledczego Kitsuki, by dostrzec jak wiele kosztowało Manami ujrzenie swej pani taką, bo Kakita-san nie zdradziła wstrząsu niczym.

Gdy służące podawały śniadanie, obie kobiety pogrążone były w rozmowie na temat spodziewanego powrotu karo Klanu Sokoła, ojca młodego Basury.

* * *

W czas jakiś później młody Basura stał pod drzwiami pokojów swej matki. Raz jeszcze oglądnął swój strój. Nie był doskonały i młodzian z rozkoszą spędziłby jeszcze chwilę na poprawkach, ale był odpowiedni. Poza tym w tej chwili młodego Basurę bardziej interesował dotychczasowy przebieg powierzonej mu sprawy. W rzeczy samej, miał zamiar podczas śniadania zdać raport matce, bo już zdołał się większością rzeczy zająć. Powtórzył sobie pokrótce wszystko.

Shugenja, ochraniani przez paru bushi Sokoła już zajęli się sprawdzaniem co spowodowało, że gaki dostał się do środka.

Eta zajęli się ciałem, shugenja przedmiotem. Kaligrafia niewiele wskórała jak chodzi o list, ale zagadnięty o niego samuraj zobowiązał się mieć więcej informacji po śniadaniu. Czy było coś jeszcze?

[post będzie kontynuowany, ale dla innych postaci]
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 19-11-2008, 14:28   #207
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 3 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, poranek.

Pod koniec ostatniej warty, Bayushi stał gotowy do drogi, jednak pozornie. Wiedział, że Smokowi się śpieszy. W głowie wciąż rozbrzmiewały słowa Katsumaty-sensei: "... w pośpiechu należy działać ostrożnie. Myśl! Jeśli pozwolisz działać tylko swojemu instynktowi zginiesz Manji-kun."

Ubrany był w zbroję, miał przy sobie jedynie miecze, maska zakrywała jedynie górną część twarzy.
- Zastanawiałem się nad formą odpowiedzi na Twoje pytanie, Akito-san. Gdybyśmy byli na dworze to postawiłbyś mnie w sytuacji... niewygodnej. Ale wiem, że nie tylko mogę wam powiedzieć, a nawet powinienem to zrobić. Nie ma co się oszukiwać, zdrajcy przeważają nas doświadczeniem, wyszkoleniem i dodatkowymi zdolnościami nabytymi od zdechłego Oni. Dlatego jeśli byśmy mieli to nieszczęście ich spotkać musimy uciekać najszybciej jak to tylko jest możliwe na dodatek powinniśmy się rozdzielić aby chociaż jeden przeżył. - Ton głosu był wciąż ten sam, umiarkowany i łagodny, tak mówić już przywykł. Nie chciał zabarwiać głosu emocjami obawiając się, że towarzysze mogliby to nad interpretować.

- Uciekać Manji -san? Czy naszym obowiązkiem nie będzie choć próba ich zabicia? Zresztą jakiż użytek będzie gdy przeżyje ten jeden, skoro zdrajcy są już znani? Wolałbym chyba polec wraz z wami niż szukać dla siebie bezpiecznej kryjówki. Ale pozwól, że się nad tym zastanowię.

- Pierwszą powinnością samuraja... - odparł Smok. - Jest wykonanie rozkazu i misji. Naszą misją nie jest ściganie zdrajców. Poza tym, śmierć nie mająca znaczenia, nie przynosi chwały. A taką byłaby nasza śmierć z rąk tych zdrajców... Nasza śmierć, z ich rąk, nie stałaby się żadną przeszkodą dla ich planów.

- Tak Akito-san, mam rozkaz uciekać gdy ich spotkam, a nie będę go mógł wykonać jeśli wy zostaniecie. - Kłamstwo wypłynęło z ust Bayushi z taką samą łatwością jak by to była prawda. - Przypomnij sobie, proszę, powiedzenie wywodzące się z Klanu Kraba: 'uciekaj dzisiaj aby walczyć jutro'. Jeśli zginiemy to na darmo, bo nikt się o tym nie dowie i nikomu nasza śmierć się nie przysłuży. A to byłaby strata dla naszych Daimio, czyż nie?

Na to Krab odparł: - Byłaby to strata, tym bardziej, że mam własne obowiązki które na mnie spoczywają. W takim razie Manji-san trzeba przemyśleć plan i sposób ucieczki, bo gdy spotkamy zdrajców będzie na to za późno i każdy błąd odczujemy o wiele mocniej. Musimy zastanowić się jak się wspólnie odnaleźć i w jakich kierunkach powinna nastąpić ucieczka z wykorzystaniem terenu, umiejętności i możliwości każdego z nas. Nie głupie byłoby zranienie zdrajców lub ich koni, aby spowolnić tempo pościgu.

Próby planowania ucieczki bez jakiej kolwiek wiedzy na temat terenu, okoliczności i własnego stanu przeczyły naukom zawartym w książkach opisujących sposoby prowadzenia wojny, głównie autorstwa rodu Akodo. A tu Krab z taką łatwością przeczy i odrzuca wszystkie nauki. Manji musiał włożyć wysiłek w panowanie nad sobą aby powstrzymać napływającą falę śmiechu, nie byłoby w tym nic złego, jednak obawiał się, że Krab mógłby mylnie ten śmiech zinterpretować.

Fukurou chwilę milczał, nim rzekł.
- Nie wiemy gdzie ich spotkamy, nawet nie wiemy czy się nasze drogi zetkną. I jeśli tak, nie wiemy w jakich okolicznościach. Nie wiemy nawet, czy nas rozpoznają. Układanie teraz planów, przypomina bardziej wróżenie losu z dymu niż strategię... Być może, nasza ucieczka i próby sabotowania wzbudzą w nich tylko czujność, utrudniając pracę łowcom ich ścigającym. Pamiętajcie, iż mądry bushi wie kiedy wyciągnąć katanę z saya, a kiedy nie.

- To ustaliliśmy. Chciałbym jedynie dodać, że miałem bardzo niemiły sen na dzień zanim opuściliśmy twierdzę, do tego dotyczył on zdrajców. Po chwili dodał: - zanim wyruszymy powinniśmy rozgrzać mięśnie i uspokoić umysły. Niebawem wkroczymy na wrogi teren, na który musimy wkroczyć w pełni sił. Słyszałem o pewnym szybkim przejściu, starej drodze przecinającej Shinomen Mori, dlatego przejedziemy przez puszczę albo nie jesteśmy samuraiami.

Bayushi stanął kilka kroków od ogniska, przez kilka oddechów trwał w całkowitym bezruchu. Rozpoczął Drogę Skorpiona poruszając się przy tym bardzo powoli, przecząc tym samym krążącej opinii o szybkości tego stylu. Jednak pod maską, na czole zaczęły pojawiać się pierwsze kropelki potu. Każdy powolny ruch współgrał z wydechem i wdechem.
"...Tak Manji-kun, jeśli już wykonasz poprawnie i powoli całą Drogę Skorpiona, kontrolując ciało w każdym momencie. To wtedy będziesz mógł mówić o sobie, że jesteś szybki."

Gdy zakończył Drogę Skorpiona zwrucił się do przyjaciuł.
- A teraz przyjaciele pokażę wam czego mnie nauczyliście - uśmiechnął się do Fukurou.
Wydobył wakizashi i katanę. Nie raz obserwował Gorojutsu podczas codziennych ćwiczeń, czasem nawet myślał, że Togashi-sensei celowo ćwiczy Drogę Smoka zanim rozpoczynał 'właściwy' trening Kaze. Manji pilnie się przyglądał i po kryjomu powtarzał ruchy. Teraz miał okazję aby być ocenionym i ewentualnie poprawionym, choć nie liczył na to szczególnie miał co innego na celu.
Interesowała go reakcja Smoka, nie koniecznie teraz, ale liczył, że gdy będzie ku temu odpowiedni moment Fukurou-san zada pytanie.

Smok nie zwracał żadnej uwagi na szermierkę Skorpiona. Gdyż uważał treningi za sprawę intymną, sam nigdy nie wykonywał swych treningów przy widowni. W każdym razie nie zabiegał o obecność widzów podczas wykonywania kata. I skoncentrowany na swych ruchach nigdy nie poświęcał uwagi przypadkowym obserwatorom. A choć znał popisywanie się stylami z pobytu z Otosan Uchi, to jednak sam uważał je za nadmiar pychy i polityczne siłowanie się klanów. Drogę Skorpiona znał dobrze, tak samo jak Drogę Żurawia, Feniksa czy Jednorożca czy Kraba. Z przedstawicielami tych stylów zdarzyło mu zderzyć bokeny wiele razy. Młody Skorpion nie był więc w stanie pokazać czegoś, czego by Fukurou nie znał. Na słowną uwagę szermierza, Smok zareagował jedynie roztargnionym drgnieniem głowy. Jego myśli bowiem były dalekie od ocenia naśladownictwa przez Manji jego stylu. Fukurouk rozważał sprawy... z których zapewne, nigdy nie zwierzyłby się towarzyszom.

Rozkładając przybory do ceremoniału parzenia herbaty zwrócił się do swoich towarzyszy: - prosiłbym abyśmy wszyscy wzięli udział w ceremoniale, nasze umysły muszą się zrelaksować. Poza tym rutyna może zabijać, ale tylko leniwych, rutyna, ciągłe powtarzanie to droga do doskonałości.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.

Ostatnio edytowane przez Manji : 20-11-2008 o 01:36.
Manji jest offline  
Stary 19-11-2008, 15:40   #208
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Akito zbudził się rano, jego umysł i ciało gotowe było do walki, do odparcia zagrożenia, dopiero po chwili uświadomił sobie że nic mu nie grozi… może niezupełnie nic. Na krótka chwilę zamknął ponownie oczy próbując przypomnieć sobie sen i możliwie jak najwięcej szczegółów. Myśli dotyczące kobiety ze snu szybko zostały zakończone przez wewnętrzną rozmowę z Tetsujinem.

"Tak, mały bracie. Ale sam mnie przywołałeś. Tak plastycznie potrzebowałeś, by tam był ktoś inny, niż w rzeczywistości. Tak bardzo pragnąłeś mnie tam zobaczyć, że Twój umysł mnie tam namalował. Jestem naprawdę pod wrażeniem. Mówią, że jestem mistrzem kłamstw, ale - mój mały bracie - to, jak okłamujesz sam siebie, jest sztuką!"

- „Nie, nie chcę Cię więcej widzieć ani słyszeć. Kłamiesz bo taka już twoja natura.”

Nie chciał się dłużej kłucić z Oninem, wiedział, że niczego tym nie osiągnie a co najwyżej podsunie demonowi dodatkową możliwość wprowadzenia go w błąd. Onin sprytnie mieszał prawdę z kłamstwem, dla samuraja wiec najlepiej by było, aby nie słyszał niczego. Onin nie zamierzał jednak psuć sobie zabawy.

"Dobrej nocy, mały bracie. Nie obawiaj się, jeśli w najbliższej okolicy znajdzie się jakiś źle życzący Ci sługa naszego kami, usłyszysz jak Twa broń gotuje się do walki. Póki co, możesz spać spokojnie, dopiero gdy usłyszysz szczęk katany, wtedy wiedz, że Twój wartownik Cię ostrzega. Ja nigdy nie zawodzę, Akito-nii-chan. Nigdy."

W to akurat był gotów uwierzyć. Dziwne jak łatwo przychodzi nam wiara w sprzyjające rzeczy a na jak wielki opór natrafia każda wiadomość, której przyjąć nie chcemy. Akito nie zamierzał ignorować ostrzeżenia, choć obawiał się, że nadmierna ufność doprowadzi go do zguby. Postanowił więc, że będzie się pilnował tak jak dotychczas, choć ewentualny szczęk broni potraktuje jako alarm.

Przemyślenia dotyczące Onina czy snu wkrótce zostały przerwane przez wypowiedź Manjego. Wraz z Fukurou przekonywali Akito o potrzebie ucieczki w razie spotkania zdrajców. Krab mógł się zgodzić ze wszystkimi uwagami z wyjątkiem jednej wypowiedzianej przez Fukurou

- Nie wiemy gdzie ich spotkamy, nawet nie wiemy czy się nasze drogi zetkną. I jeśli tak, nie wiemy w jakich okolicznościach. Nie wiemy nawet, czy nas rozpoznają. Układanie teraz planów, przypomina bardziej wróżenie losu z dymu niż strategię...

Powstrzymał się jednak od komentarza dopóki Manji nie dopowiedział ważnej rzeczy.


- Niebawem wkroczymy na wrogi teren, na który musimy wkroczyć w pełni sił. Słyszałem o pewnym szybkim przejściu, starej drodze przecinającej Shinomen Mori, dlatego przejedziemy przez puszczę albo nie jesteśmy samuraiami.

- Wiec już wiemy po jakim terenie będziemy się poruszać. Prawdopodobnie wąska , zarośnięta ścieżka którą można konno jechać jedynie do przodu lub z powrotem. Przy takim założeniu ewentualna konna ucieczka mogłaby się odbyć jedynie do tyłu, w przypadku ataku od frontu. Jeśli zostaniemy zaatakowani z tyłu lub z drzew to lepiej będzie ruszyć ostro do przodu. Chyba, że porzucimy ucieczkę na koniach – wówczas będziemy mogli rozdzielić się w różnych kierunkach jak to Manji-san proponujesz.

Jeśli zostaniemy napadnięci w obozie to warto przemyśleć plan działania – czy mamy wskakiwać na konie i gnać po drodze, czy też pieszo uciekać w różne strony. Wiadomo, jeśli przewaga wroga lub inne nieprzewidziane okoliczności odgrodzą nas od wykonania planu wówczas pozostanie nam drugie a nawet trzecie wyjście. Ważne jest jednak byśmy w momencie zagrożenia wiedzieli jak działać a nie dopiero wtedy ustalać co robić. Na to jak mówiłem może już nie być czasu. Zauważcie przyjaciele, że nawet teraz mógłby nastąpić na nas atak, teren znamy, rodzaj zagrożenia właściwie tez, a jaki mamy plan ucieczki??


Rzucił filozoficznie do Manjego i Fukurou, chcieli pozostawić planowanie na potem, nie zauważając nawet, że już teraz nie byli przygotowani na ewentualny atak. Owszem każdy z nich się pilnował, wartował, ale jednak w razie ataku byłaby to nieskoordynowana obrona trójki bushi, z których każdy zastanawiałby się czy uciekać już, czy też czekać na przyjaciół. Wojskowa tradycja Krabów nakazywała im bycie przygotowanym na każdą okoliczność. Przygotowanie to ulegało zmianie, gdy następowały zmiany okoliczności, jednak zawsze jakiś plan był.

- Jeśli spotkamy się ze zdrajcami w Shinomen Mori to możemy być pewni że potraktują nas jak wroga, nawet jeśli nas nie rozpoznają. To miejsce w którym roi się od bandytów, więc i nasz atak, czy próba sabotażu nie może zdziwić zdrajców a tym bardziej zmienić ich plany. Jesli zaatakujemy pierwsi, by osłabić ich pościg równie dobrze wezmą nas za bandytów i tym bardziej ścigać nas nie będą.

Natomiast jeśli zaś drogi nasze nie zetkną się ze zdrajcami, nie będziemy w niczym stratni jeśli teraz ustalmy plan. Jeśli go nie ustalimy zaś drogi nasze się skrzyżują może być już za późno. Co zaś się tyczy terenu, to zgodziłbym się z wami gdybyśmy prowadzili armię przeciw innej której walka stoczy się nie wiadomo gdzie. Tu mamy sytuację dosyć jasną, puszcza z wąskim starym traktem. Jeśli wyjedziemy na polanę, czy inne wyraźne zmiany terenu, wówczas na bieżąco będziemy mogli dopasować naszą taktykę. Znamy nasze możliwości, wiemy że zdrajców jest dwóch i są za silni by toczyć z nimi walkę, tym bardziej jak będą więc z pomocnikami.


Akito zaciekawiła jeszcze jedna rzecz. Sam nie wiedział czy z powodu własnego snu, który również go zaniepokoił, czy w ogóle z tego powodu, że Akito przywiązywał wagę do snów. Wierzył, że nierzadko były natchnione przez Fortuny , które w ten sposób pomagały samurajom.

- Co Ci się śniło Manji-san ?

Sam uznałby to za niedyskretne, intymne wręcz pytanie i raczej by go nie zadał, gdyby nie fakt, że Manji sam pochwalił się snem, dając tym samym towarzyszą otwartą furtkę do postawienia pytania o ten sen. Zresztą Manji wcale nie musiał odpowiadać, Akito sam wątpił czy teraz opowiedziałby o swoim śnie.


Manji chwilę później zaczął się popisywać swą znajomością technik z innych Klanów. U Akito znalazł godnego obserwatora i publiczność w jednej osobie. Akito zastanawiał się wielokrotnie nad technikami innych Klanów których chciałby się nauczyć, nie dlatego że uważał technikę Krabów za gorszą, ale dlatego, że inne dobrze by uzupełniały tą najlepszą Krabią szkołę walki…

Na koniec wziął udział w ceremonii parzenia herbaty bardzo wciąż pragnąc uspokoić się po nocnym koszmarze. Po herbacie samurajowie powinni mieć też jasny umysł i to był dobry dla Akito moment by przeforsować choć krótką dyskusję nad tym jak mają się zachować na wypadek różnych okoliczności i możliwości ataku. Chciał mieć pewność, że działania trójki samurajów będą się uzupełniały , chciał być tez pewny, że sytuacja z martwym drwalem i samotnym rajdem Skorpiona oraz ślepa pościg za nim, więcej się już nie powtórzy. „Gdybyśmy mieli zawczasu przygotowany plan i sposób zwiadu, do takiej sytuacji na pewno by nie doszło. Tak właśnie jest jak sytuacja zaskakuje nieprzygotowanych do niej samurajów.”
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 19-11-2008 o 17:31.
Eliasz jest offline  
Stary 23-11-2008, 16:27   #209
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 3 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, poranek.

- Wiec już wiemy po jakim terenie będziemy się poruszać. Prawdopodobnie wąska , zarośnięta ścieżka którą można konno jechać jedynie do przodu lub z powrotem. Przy takim założeniu ewentualna konna ucieczka mogłaby się odbyć jedynie do tyłu, w przypadku ataku od frontu. Jeśli zostaniemy zaatakowani z tyłu lub z drzew to lepiej będzie ruszyć ostro do przodu. Chyba, że porzucimy ucieczkę na koniach – wówczas będziemy mogli rozdzielić się w różnych kierunkach jak to Manji-san proponujesz

Manji koncentrował się aby powstrzymać śmiech. "Teraz drogi Akito, gdybym się zaśmiał mógłbyś się na mnie obrazić."
- Nie drogi przyjacielu, nie możemy planować z takim wyprzedzeniem. Zrobimy tak jak pewien mnich zwykł mówić: 'adaptacja do sytuacji.' Szhinomen Mori to las, który się nieustannie zmienia, to bandyci i różnej maści bestie. Obie możliwości, jakie podałeś są konwencjonalne, łatwe do przewidzenia, a tym samym śmiertelnie niebezpieczne dla nas. Nie możemy stracić koni, bo cały pośpiech straciłby sens. Naszym celem nie jest pacyfikacja istot zamieszkujących puszczę, a możliwie jak najszybsze przejechanie przez nią, nie pomoże nam odwaga i męstwo, zasady honoru czy też duma. Jedyną naszą bronią jest strach, strach który doda naszym nogom szybkości, który wyostrzy nasze zmysły, strach który niekontrolowany doprowadzi nas do śmierci. Rinoko jest mistrzynią strachu i ona nas przeprowadzi. Wiele słyszałem opowieści o Shinomen Mori, niewątpliwie jedna jest prawdziwa, puszcza zmienia każdego kto do niej wkroczy.

Jeśli zostaniemy napadnięci w obozie to warto przemyśleć plan działania – czy mamy wskakiwać na konie i gnać po drodze, czy też pieszo uciekać w różne strony. Wiadomo, jeśli przewaga wroga lub inne nieprzewidziane okoliczności odgrodzą nas od wykonania planu wówczas pozostanie nam drugie a nawet trzecie wyjście. Ważne jest jednak byśmy w momencie zagrożenia wiedzieli jak działać a nie dopiero wtedy ustalać co robić. Na to jak mówiłem może już nie być czasu. Zauważcie przyjaciele, że nawet teraz mógłby nastąpić na nas atak, teren znamy, rodzaj zagrożenia właściwie tez, a jaki mamy plan ucieczki??

- A czy teraz chcielibyśmy uciekać? Nawet najlepszy plan zawiedzie gdy zawiodą wartownicy. Musimy działać tak jak nas uczono, a osoba, która dostrzeże niebezpieczeństwo jako pierwsza musi sobie zdawać sprawę, że w jej rękach jest życie pozostałych. Jeśli ktoś z nas popełni błąd pozostali muszą wciąż robić swoje. Przyjaciele, proszę uwzględnijcie, że czasem będę robił rzeczy, które będą dla was niejasne, a nawet mogą wyglądać jak błąd, nie przejmujcie się tym i zachowujcie się tak jak was wyszkolono.

- Co Ci się śniło Manji-san ?

- Śniła mi się śmierć. Nie pytaj, proszę, o szczegóły.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
Stary 25-11-2008, 11:34   #210
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 3 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, poranek.

Na jeden szczegół w wypowiedzi Kraba zwrócił szczególną uwagę Fukurou. Drobny, ale niezwykle ważny...Słowo „prawdopodobnie”. Akito nie znał drogi, zakładał że puszcza Shinomem Mori będzie taka jak każdy las. Że ścieżka którą przyjdzie podążać trójce bushi nie będzie się różniła od innych leśnych ścieżek. Mylił się... i to bardzo. Nie ma dwóch takich samych ścieżek, każdy szlak jest wyjątkowy. Każdy wyróżnia się własnymi szczegółami, które w niesprzyjających okolicznościach decydują o życiu lub śmierci.
Góry są pod tym względem niezrównanymi nauczycielami. Tam, nawet znane szlaki mogą zaskoczyć czymś nowym.
Dlatego przychylił się po części do słów Skorpiona, mówiąc.- Zbyt wiele nieprzewidzianych przeszkód może wystąpić na naszej drodze. Nie opierajmy się wiec na konkretnych planach, a naszej czujności. Powiedz mi Manji-san, czy jeździsz tak dobrze by móc uciekać? Choć....Lepiej uciekać niż toczyć walkę z konia. To o wiele trudniejsze niż się z pozoru wydaje.- tu Smok się uśmiechnął, tak jakby te słowa obudziły w nim dawne wspomnienia. Po chwili jednak wrócił do rzeczywistości i kontynuował.- Wojsko składa się ze zwiadu, głównych sił uderzeniowych, strzelców i konnicy.Nie ma wśród nas dzieci Kirina*, więc konnicy nie mamy. A skoro ty Manji-san przypisałeś sobie role zwiadu, a Akito-san będzie idealny w roli głównych sił uderzeniowych naszej małej armii...To mnie przypada rola strzelców. A jeśli zostaniemy napadnięci w obozie, pozostanie chyba tylko obrona. A skoro Akito-san został wybrany dowódcą ,na ten odcinek wyprawy, to Akito-san będzie wtedy dowodził.-
Dalsza wymiana słów znaczyła iż Manji planuje jakieś zachowania które mogłyby być uznane za niehonorowe. Fukurou zrozumiał sugestie Skorpiona, nie był jednak pewien Kraba. Klan z którego wywodził się Akito umiał walczyć różną bronią, ale nie słowem. I rzadko kiedy pojmował subtelne aluzje ukryte pomiędzy słowami.
Fukurou westchnął w duchu...Entuzjazm Skorpiona był jego słabością, pytanie kogo owa słabość doprowadzi do zguby. Zbyt prędkie planowanie, zbyt szybkie działanie...Zbyt duże zadufanie w swe umiejętności. Smok obawiał się, że Skorpion przeceni swoją siłę i sprowadzi zgubę na nich wszystkich.
Łyknął herbaty przygotowanej przez Skorpiona. Nie była zbyt dobra...Warunki polowe to nie miejsce na ceremonię parzenia herbaty. Ale, gdy od gór wieje zimny porywisty wiatr. gorąca herbata rozgrzewa ciało i serce.
- Zresztą, zanim staniemy u wrót puszczy, powinniśmy dotrzeć do twierdzy twego klanu, Strażnicy Wschodu, ne Akito-san?- zakończył swą wypowiedź Fukurou.


*Kirin- mityczne zwierzę łączące kształty innych zwierząt, wschodnia wersja jednorożca
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-11-2008 o 13:12.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172