Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2008, 13:13   #3
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
"Im bardziej prószy śnieg, tym bardziej sypie śnieg"

Nie da się ukryć, że słowa Puchatka, czy też, jeśli ktoś wolał, Fredzi Phi-Phi, dokładnie odzwierciedlały istniejącą sytuację. I chociaż śnieg barwą niewiele miał wspólnego z tym, który sypał się z wymienianej w piosence Kubusia poduszki, to jak na gust Zygmunta było go zdecydowanie za dużo. Co gorsza wyglądało na to, że z każdą minutą będzie go coraz więcej... I więcej... I więcej...

Zygmunt spojrzał w niebo. Chmur, jak zawsze, było pod dostatkiem, ale te, które wisiały wprost nad jego głową swoją barwą zdecydowanie sugerowały chęć wysypania swej zawartości wprost na niego.
Rozejrzał się dokoła.
Martwy las nie oferował zbyt wielu miejsc na ukrycie się. Nie był królikiem, by zmieścić się w jakiejś zacisznej norce. Potrzebował dachu nad głową. Namiotu ze sobą nie nosił, zbudowanie szałasu...
Uderzona dłonią gałąź pękła z cichym trzaskiem. Z takiego materiału raczej nie dałoby się zbudować nic solidnego. Nic, co wytrzymałoby wielogodzinne opady i grubą warstwę śniegu.
Poprawił kaptur i ruszył przed siebie.


Ciężkie, wilgotne płatki śniegu w coraz większej liczbie lądowały na ziemi. A raczej na warstwie śniegu od paru lat pokrywającej ziemię.

"Jakbyśmy mieli za mało białego szaleństwa" - pomyślał z wisielczym humorem.

Zwalone drzewo wyrosło mu na drodze. Przystanął na moment i wtedy w oddali zamajaczył niewyraźny kształt ciemniejszy od otaczających go drzew.
Nie wierzył własnym oczom. Co prawda mapa informowała go o jakiejś leśniczówce w tej okolicy, ale od dawna w mapy wierzyli naprawdę nieliczni. Poza tym... Trafienie na zabudowania w taką pogodę zakrawało na cud. A w cuda chyba nie wierzył już nikt.

Ominął pień, a potem ruszył do przodu. Parę kroków. Tyle tylko, by się przekonać, że wzrok go nie myli.
Nie mylił.
Sięgnął po broń.


Kusza...
Śmiercionośne narzędzie, całkiem słusznie zakazywane przez papieży. I nic dziwnego, że Wilhelm Tell stał się bohaterem narodowym.
A kusza automatyczna w nowoczesnym wydaniu była równie skuteczna, jak dubeltówka. I bardziej praktyczna.
Nie przypominała chu-ko-nu, swego chińskiego pierwowzoru, nie przyciągała wzroku kształtami, ale z pewnością nie przynosiła wstydu swym przodkom, których przewyższała pod każdym względem...
Pieszczotliwym ruchem poklepał broń.

Stał przez dłuższą chwilę usiłując wypatrzyć ślady czyjejkolwiek bytności.
Dopiero po kilkunastu minutach ruszył się z miejsca. Ale nie podążył w stronę leśniczówki, a ruszył dokoła niej. Wolał sprawdzić, czy to opuszczone na pozór miejsce nie stało się czyjąś kwaterą.
Szedł powoli, uważnie obserwując każdy kawałek otoczenia.



Ślady prowadzące w kierunku leśniczówki zdecydowanie mu się nie spodobały i Zygmunt natychmiast skoczył za najbliższe drzewo.
To coś było ciężkie i wielkie. I miało niezłej długości pazury. W dodatku ślady wyglądały na nadzwyczaj świeże, gdyż obficie padający śnieg nie zdążył jeszcze ich zatrzeć.

Pójście dokładnie po tropie było nieco niebezpieczne. Nie tylko ludzie potrafią zastawiać pułapki... I chociaż w tym przypadku nie wyglądało na to, by właściciel wielkich stóp miał zamiar stosować tego typu sztuczki Zygmunt wolał zachować ostrożność.

Przed leśniczówką niewiele rosło. Martwy las nie mógł wkroczyć na tereny opuszczone przez ludzi. Z płotu też pozostały tylko resztki, dzięki temu wejście do leśniczówki było doskonale widoczne. A raczej byłoby, gdyby nie zasłaniał go wielki kształt, pokryty skołtunionym futrem i jakimiś łachmanami.

Gdyby nie te łachmany Zygmunt nie zastanawiałby się ani sekundy. Ale w takiej sytuacji...
Bez wahania zanurkował w zaspie. Nie było to zbyt przyjemne, ale konieczne. I umożliwiało zajęcie dogodnej pozycji do oddania strzału. W dodatku był zdecydowanie niewidoczny.

"Ktoś się ubrał w skórę? Jakiś dowcipniś bawi się w misia z Zakopanego?" - przemknęło mu przez głowę. - "Ciekawe, gdzie się podział fotograf..."

Odruchowo rozejrzał się dokoła. I sprawdził, czy czasem ktoś nie zachodzi go od tyłu.

Kusza była gotowa do strzału. A odległość gwarantowała możliwość oddania co najmniej czterech strzałów, gdyby to stojące w wejściu coś zachowało się mało rozsądnie.


Mimo paru lat spędzonych w tym paskudnym świecie ciągle nie potrafił stosować w praktyce metody 'Najpierw strzelaj, potem pytaj.'
Paskudna wada.

- Hej, ty! - zawołał. - Obróć się powoli... I nie wykonuj gwałtownych ruchów...
 
Kerm jest offline