Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2008, 15:04   #25
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Traciła oddech. Dobywała ostatka sił, by utrzymać pod kontrolą umysł mężczyzny, wiedząc z góry, że zabraknie ich jej zanim złamie jego opór. Czuła jednak, że broń wyślizguje mu się ze zmartwiałej dłoni. Usłyszała jego mentalny krzyk. Wyrywał się jej. Twarz wojownika z obcego świata ściągnięta cierpieniem, wykrzywiła się gniewem i wolą walki. Wargi uniosły się drgając z wysiłku i odsłaniając zaciśnięte zęby, spomiędzy których, niczym z wilczego gardła wraz z chrapliwym oddechem wydobywał się głuchy warkot. Zmrużone oczy zmieniły wyraz, odpowiadając groźbą na jej rozpaczliwe wysiłki. Wiedziała, że przegrała, zanim uderzenie otwartą dłonią odrzuciło w bok jej głowę, okręciło ją wokół własnej osi i rzuciło na ziemię. Wstrząs upadku zamroczył ją na chwilę, odbierając resztkę sił i złudzeń. Świat zawirował przed oczami.

„Zawiodła. Zawiodła Matkę i samą siebie. Zawiodła jasnookiego Nigela i siostrzyczkę. Zgubiła ich.”

Żałowała, że nie posłała tamtemu strzały, póki miała taką możliwość. Teraz płaciła za swoją zbytnią pewność siebie. Stał nad nią z nożem, jak przeznaczenie. Sama także chwyciła trzęsącą się dłonią za rękojeść własnego noża. Nie zamierzała łatwo oddawać życia, choć łzy napływały jej do oczu i dusiły w gardle. Czekała na cios, zdając sobie sprawę, że będzie to ostatnia rzecz, jakiej doświadczy w swoim krótkim życiu, …ale cios nie nastąpił.

Dagata przyjrzała się uważniej obcemu mężczyźnie. Stał na ugiętych nogach, dysząc ciężko. Wprawdzie ściskał w ręku ogromny nóż, ale sprawiał wrażenie, jakby jego ramiona przygniatał jakiś ciężar. Ręce mu drżały, a z twarzy i całej jego postawy wyzierało totalne wyczerpanie.

Patrząc na nią lecz unikając jej wzroku wychrypiał kilka zduszonych słów w całkowicie niezrozumiałym dla Dagaty języku. Równocześnie zza jego pleców wychyliła się mała istotka w czerwieni i zrywając z twarzy jakąś okropną maskę z płaczem zaczęła szarpać go za uzbrojone w zębate ostrze ramię. Odwrócił się ku niej, zataczając się wyraźnie.

-Uspokójcie się! –krzyknęła przełykając łzy, uczepiona rękawa ciemnowłosego mężczyzny Karolinka. Druga Karolinka!

Wiedźma nerwowo obejrzała się za siebie. Serce łomotało jej, jak gdyby miało zaraz wyskoczyć z piersi. Usiadła z trudem, trafiając dłonią na zimną lufę pistoletu leżącego na ziemi. Odruchowo zacisnęła na nim palce.

-Mieliście sobie pomagać, a nie walczyć ze sobą! –powiedziała siostrzyczka, szlochając i wyciągając przed siebie rączki w błagalnym geście.

Dagata z niedowierzaniem spojrzała na żołnierza. Przecież to nie oni zaczęli. W tamtej chwili czuła, że był bliski zabicia Nigela. Miała czekać, aż… aż… strzeli?! Zdziwiona przyjrzała się dziwnej broni obcego. A może się myliła. Nie wyglądał na mordercę. Nie miała siły podnieść sie z ziemi. Wodziła leniwym, półprzytomnym wzrokiem od jednej do kolejnej postaci małego dramatu toczącego się na polanie, jak gdyby była tylko widzem, a nie jego bezpośrednim uczestnikiem.

-Wstydźcie się! –krzyknęły jedna po drugiej obie dziewczynki, a potem zrobiły coś, co o mało nie pozbawiło Wiedźmy reszty zdrowych zmysłów i przytomności.

Dziewczynki zbliżyły się do siebie i przytuliły, obejmując się i szlochając żałośnie. Nagle kontury ich ciał zbladły i zamazały się, a Dagacie wydało się, że znów pogrąża się w koszmarnym śnie. Patrzyła szeroko otwartymi oczyma, jak ciała obu dziewczynek przyjmują dziwny stan skupienia, jakby każda ich komórka została rozbita na tysiące cząsteczek. Przenikających się teraz i łączących jak półpłynne porcje farby na palecie malarza, tworząc plamy wirów w przestrzennej postaci. Trwało to mgnienie oka. Barwy i kontury postaci wyklarowały się natychmiast i przyjęły poprzednią intensywność i formę. Tyle, ze przed nimi nie stały już dwie Karolinki lecz jedna. Jedna wymizerowana, blada i roztrzęsiona dziewczynka w czerwonym poplamionym ubranku. Zwróciła się ku nim i zachwiała mocno, podpierając się w ostatniej chwili parasolką.

Wiedźma trwała w bezruchu. Nie była nawet pewna czy byłaby teraz w stanie dotknąć tego dziwnego dziecka. Przymknęła oczy. Nie rozumiała co się z nią dzieje i co dzieje się wokół niej. Zbyt dużo bodźców, zbyt dużo wrażeń, jak na zmęczony umysł dziewczyny. Może mogła zdziałać nim cuda. Może mogła używać jego siły, ale dar ten miał też drugą stronę. Czynił ją podatną na ataki stworzeń posługujących się siłą umysłu i skutki manipulowania umysłami innych istot. Tylko szkolenie w Regule Zakonu nauczyło ją odpowiadać na ataki, bronić się i trzymać te siły na wodzy. Teraz usiłowała opanować rozszalałe myśli i poukładać je w jedną całość, jak rozsypane fragmenty układanki.

Na przykład pojęcie pistoletu, który trzymała. Miała wielką ochotę użyć go na draniu, którego odcisk palców cały czas palił jej policzek.

„Zaraz! O czym ona w ogóle myśli?!” -Widok uniesionej oburącz broni wycelowanej w żołnierza wstrząsnął nią do głębi.- „Czyżby okrucieństwo pasożyta odbiło się na niej aż tak mocno? Zrobiła to zupełnie bezwiednie.”

Spojrzała w górę. Patrzył w napięciu, lecz twardo w czarny wylot skierowanej w niego lufy. Był całkiem spokojny.

-Wybacz – spuściła wzrok z jego oczu na własne ręce. Odwróciła w dłoniach broń kolbą w jego stronę i wyciągnęła je przed siebie. Czekała na jego ruch...Miał ładne dłonie.


* * *

- A teraz posłuchajcie mnie! Wszyscy… no, prawie wszyscy zostaliście wybrani do uratowania wszechświata. Jesteście przyjaciółmi, nie wrogami. Słyszy to pan, Panie Świetliku, gdzie się pan podziewał?!

Starania Wiedźmy o podniesienie się z ziemi do pionu spełzły na niczym, kiedy powiodła wzrokiem w kierunku, w którym zwracała się Karolinka. Klęknęła przysiadając na piętach z natężeniem wpatrując się w nowe zjawisko. Bowiem spośród mglistych smug snujących się nad ziemią, zbliżając się powoli do nich, uniosła się kula skoncentrowanego, jasnego światła. Przesuwała się ku nim z koordynacją ruchów ważki, lub małych barwnych ptaszków żywiących się nektarem, które widziała kiedyś u handlarzy przybywających z dalekiego południa Nhaar, połączoną z nerwowością lotu …muchy?

Mimo potwornego wyczerpania Wiedźma zdołała odczuć je, jako żywą istotę. Fascynującą istotę. Gdyby tylko miała odpowiedni zasób sił wstałaby i próbowała jej dotknąć, połączyć się z nią umysłem, przejrzeć, dotrzeć do jej wnętrza, zbadać myśli, porozumieć się z nią. Póki co jednak, gapiła się tylko głodnym wzrokiem. Jeśli dobrze zrozumiała siostrzyczkę, to światełko miało stać się częścią ich grupy, tak jak i ciemnowłosy wojownik.

- Jesteśmy już prawie wszyscy… -chciała kontynuować Karolinka, lecz w tym samym momencie nastąpił potężny wstrząs, niemal zwalający z nóg wszystkich, którzy jeszcze jako tako trzymali się na nich…

-Oj, zbliżają się kłopoty! –przestraszonemu piskowi Karolinki zawtórował dziwny narastający dźwięk, dochodzący gdzieś z oddali. Zbliżał się i osaczał ich zewsząd.

Grobowym głosem bezsilności człowieka, który czuje nadchodzącą zagładę, odezwał się Nigel. Wiedźma odruchowo spojrzała w niebo, na które wskazywał. W jej piersi znów wzmógł się łomot serca. Nieboskłon nad ich głowami rozorały czarne, krzyżujące się z sobą linie z minuty na minutę głębszych i wyraźniejszych bruzd. Trzask i brzdęk wzmagał się. To samo zjawisko zachodziło na powierzchni gruntu. Wokół nich świat rozpadał się na kawałki, które roztrzaskiwały się z brzękiem, osypując się w lodowatą czerń wdzierającą się przez dziury w rzeczywistości. Drzewa pękały dźwięcznie jak bańki szkła, a ich miejsce zajmowały natychmiast koszmarne, wijące się słupy czerni. Czerń była wszędzie. Coraz bliżej i bliżej okrojonej ze wszystkich stron przestrzeni gruntu, na której unosili się oni: czworo ludzi i drżąca w ciemności kulka żywego światła.

- Szybko do mnie! -Karolinka starała się przekrzyczeć straszliwy łoskot rozpadającego się jak kryształowe lustro świata.

Coraz więcej oczek siatki wokół nich pękało z hukiem. Pozbawieni drogi ucieczki, zawieszeni w próżni na skrawku znikającego świata robili to, co dyktowało im serce, rozum, strach, instynkt, nadzieja lub poczucie beznadziejności.

* * *

Nigel stał najdalej. Po prostu stał. Zrobienie czegokolwiek ponad to pozbawione było sensu. Dokąd miałby uciekać? Gdzie się schronić? Mówią podobno, że „póki życia, póty nadziei”, lecz on miał ciągle przed oczyma obraz błękitnej sukienki Alice. Czy tak miał zapłacić za to, co zrobił? Tak wyglądało jego piekło? Kara? Znieruchomiały, czekał obojętnie na sunącą po niego w obłędnym tempie falę czerni. Gdyby to tylko mogło przywrócić życie jej i dziecku, chętnie oddałby własne nie raz, lecz po stokroć.

- Nigel! -dziewczęcy krzyk wdarł się w pustkę bezmyślnej rezygnacji. -Nigel! -gniewny głos domagał się jego uwagi, a wyciągnięta dłoń Czarownicy zacisnęła się na jego ręce. Nie rozumiał jej słów, ale chyba pojął intencje.

- Do mnie, szybko -oprzytomniał na dźwięk przejmującego okrzyku dziewczynki, wzywającej ich raz po raz do siebie.

Wiedźma ciągnęła go za sobą, patrząc mu błagalnie w oczy i ponaglając potokiem żarliwych słów, których nie rozumiał. Potknęła się i wrzasnęła przeszywająco. Jeden z fragmentów siatki zapadł się pod nią. Jej stopa pogrążyła się w powstałej dziurze, z której natychmiast wylała się kolejna lodowata porcja ciemności. Chwycił ją mocniej za rękę, nie pozwalając zapaść się głębiej. Teraz on zaciskając zęby, szarpnął nią, wciągając na trzeszczące pod nogami, ale wciąż całe oczka kurczącej się przestrzeni.

- To nie ma sensu... nie ma sensu, dziewczyno... nie uciekniemy... nie... -coś owinęło się ciasno wokół jego nóg, ramion, piersi, tamując oddech i zatrzymując słowa w krtani. Ciemność owinęła się też całunem wokół postaci Czarownicy i powoli gęstniejąc oddzielała go od niej.

„To koniec” -pomyślał i zanim stracił ją z oczu, jeszcze mocniej zacisnął palce na jej dłoni. Trzymała się go kurczowo. Coś wciągnęło ich w sam środek czerni, w samą jej istotę. Szarpnęło odrywając ich od siebie i okręciło niczym potężny wir. Rzeczywistość rozciągnęła się do granic możliwości przeciskając się wraz z nimi przez nieskończenie wąski, długi tunel, po czym nagle, bez ostrzeżenia skurczyła się, wypluwając ich na wilgotną, pachnącą pleśnią ziemię. Potoczyli się, jak wyrzuceni z katapulty. Stęknął głucho, uderzając plecami o ziemię...

* * *

Dagata, amortyzując uderzenie rękami, upadła na twarz. Chciała zerwać się natychmiast i rozejrzeć, zobaczyć co się właściwie z nimi dzieje, ale ręce i nogi odmówiły posłuszeństwa, uginając się pod nią bezwładnie. Głowa bolała ją potwornie sprawiając, że nawet utrzymanie otwartych powiek było cierpieniem. Uniosła więc jedynie głowę sprawdzając z lękiem czy nikogo z nich nie brakuje. Nie brakowało. Wręcz przeciwnie...

Żyli jednak. Wszyscy żyli. Tyle, ze Karolinki znów były dwie, a tuż obok jednej z nich stały dwie kobiety... a właściwie, można by rzec, półtorej... ponieważ o ile jedna, nieco podrapana nie budziła wątpliwości, o tyle druga z nich była... lekko zjeżoną pół kocicą.

- Aj, okropnie -pisnęła zatroskanym głosikiem Druga Karolinka. Drepcząc pomiędzy nią i Nigelem, pochylała się nad każdym z osobna. -Trzeba im pomóc i przejść kawałeczek do domku Pana Kapelusznika.

Dagata zerknęła na towarzyszącego im żołnierza. Stał wsparty ciężko o swojego mechanicznego wierzchowca...
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 22-08-2008 o 17:57.
Lilith jest offline