Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2008, 15:21   #98
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Cania


Sala tronowa Mefistofelesa


Z twarzy Sephirotha nie można było nic wyczytać...Bo nie miał twarzy. Ale ton głosu. To inna sprawa. Sephiroth był zaskoczony i zdenerwowany. I Mefistofeles o tym wiedział. Mimo to (A może właśnie dlatego) władca Canii uśmiechając się niewinnie kontynuował.- Widzisz Sephirothcie, jest pewien władca na jednym z planów materialnych, któremu doradzam, nieoficjalnie...Otóż, ten władca ma wiernego i oddanego sługę. I tu zaczyna się problem. Bowiem ów sługa ma również wiernego i oddanego sługę. Tyle że ów sługa sługi, służy wiernie wrogom władcy...Co według ciebie powinien zrobić władca ze sługą i sługą owego sługi?
Wypowiedź Mefistofelesa była enigmatyczna i przypominała nieco filozoficzne rozważania. Tyle, że Mefistofeles filozofem nie był. W tym musiało coś kryć. Niestety, Naczelny Egzekutor nie miał zbyt wiele czasu na rozważenie sytuacji. Władca Canii nie słynął z cierpliwości...Wprost przeciwnie.

Sigil

Zaułki Ula

Dwie ruiny po obu stronach i pośrodku kupa gnijących śmieci...To właśnie tu zaprowadził orków ich przewodnik.
- To ma być portal ty zawszony diable?!- ryknął na ten widok tannaruk.
- Tylko nie diable, mój tatko był inkubem.- odparł wzruszając ramionami czarownik.
- Nie ważne kim był twój tatko kaducki czaromiocie.- rzekł półorczy łotrzyk , biegły w Sigilskiej mowie. -Dostałeś dużo błyskotek, więc...
- Chcecie dotrzeć do Świetlików nie zdybani przez nikogo, prawda?- rzekł diablę.- No to, są to drzwi dla was.
- A znasz do nich klucz?- rzekł ponurym głosem szaman, a jednocześnie przywódca tej całej wyprawy.
- Tak, tak...-rzekł poirytowany przewodnik. Obiecał sobie w duchu, że o ile przeżyje tą wyprawę, nigdy więcej nie wejdzie w spółkę z orkami. Podciągnął lewy rękaw i zębatym ostrzem, przeciął skórę na przedramieniu. Na kupę gnijących śmieci spadły krople jego krwi.
- Przez te drzwi, mogą przejść jedynie ranni i umierający...a krew jest do niej kluczem.-dodał patrząc, jak nagle powstały wir powietrzny podnosi w górę fragmenty śmieci formując z nich łuk, którego wnętrze rozświetlił blask.
- Użyjcie zabawek od Bogowców, a następnie po zranieniu się przechodźcie przed drzwi. Spotkamy się po drugiej stronie.- odparło diablę znikając w blasku emanującym z portalu.

Gdzieś w Pandemonium

Wiatr wył potępieńczo...Jego podmuchy niosły jęki umierający, krzyki pełne strachu, wojownicze odzywki...Dźwięki istot jeszcze żyjących jak i umarłych. ich brzmiały w wichurze nieustannie chłoszczącej wszelkich przybyszy jak i stałych mieszkańców Pandemonium.

Przez ciasny korytarz przeczołgiwało dwóch ludzi... Ich otwarte szeroko przekrwione oczy, ich usta również otwarte na oścież...Próbujące łapać powietrze mimo, że w Pandemonium nie brakowało tlenu. Ich ubrania, składające się teraz z poszarpanych pancerzy, porwanych szat, i prymitywnych opatrunków brunatnych od zakrzepłej krwi. To wszystko powodowało, że łatwo uznać ich było za szaleńców. I byli nimi w istocie. Nie pamiętali, już kiedy zaczęli poszukiwania, nie wiedzieli gdzie są , ani jak długo przebywali w tym przeklętym miejscu. Nie wiedzieli nawet czemu zaczęli poszukiwania. Te myśli porwały im jęki wiatru...Zatracili pragnienia, potrzeby...Liczyło się tylko zadanie. Stało się on sensem ich życia mimo, że przyniosło im tylko ból i udrękę. Pandemonium zmieniło ich w niewolników własnej obsesji.
Przemierzyli juz setki zakamarków i tuneli tego planu.
Kolejny tunel, kolejny korytarz...tak samo ciasne i niebezpieczne. Nagle czołgający się z przodu człowiek dłonią wyczuł coś gładkiego...okrągłego. Sięgnął i do wnęki drżącą dłonią wyciągnął obiekt którego szukał.

Czarną nieprzeźroczysta kulę, która pod jego dotykiem zaczęła świecić bladą poświatą. A w środku niej...poruszało się coś. Jakiś mglisty obiekt.
-Znaleźliśmy...Po tylu latach.- wycharczał. Teraz musiał sobie tylko przypomnieć, czemu zaczął jej szukać.

Kamigawa - utsushiyo

Pola ryżowe prowincji Bakufun


Kolejna bitwa, kolejny przeciwnik, kolejne starcie...A w jego ciosach brakowało siły. Stary generał w na czerwono zbroi pogodził się ze swą klęską. Jego przeciwnik natarł, jego cięcie przeciekło pancerz i dotarło do organów wewnętrznych.

-"Wziął zbyt duży zamach, jego cios był drżący, niepewny. Powinienem był go uniknąć."- ocenił stary samuraj w myślach...Dlaczego więc tego nie zrobił? W głębi ducha znał odpowiedź... Nie miał serca do sprawy, którą bronił. Przez lata wiernie służył daimyō Konda. Ale teraz...W obliczu zbrodni jaka jego pan popełnił, Kamichu Taigen nie mógł poprzeć sercem, swego pana. Planując kolejne bitwy wiedział, że czyni źle, wiedział że staje się takim zbrodniarzem jak jego pan. Obowiązek jednak nakazywał mu służyć w każdych okolicznościach. Śmierć którą zadał mu ten młody samuraj, była wybawieniem od dni i nocy pełnych rozterek.
Tymczasem w polu widzenia umierającego generała pojawił się mały brodaty człowieczek.
- Możesz tu umrzeć w hańbie i cierpieć...gdziekolwiek trafiacie po śmierci. Lub odrodzić się do życia w chwale.- rzekł spokojnym głosem karzełek, ale Taigen wyczuwał w jego głosie nerwowość.
- Jesteś z kakuriyo ? - spytał umierający samuraj.
- Kakuriyo?- zdziwił się karzełek i sięgnął do sakwy przy pasie. Wyjął z tamtą powiązane razem karki...przeglądnął je mrucząc pod nosem.- Przeklęty gnom, niby taki geniusz, a bazgrze jak kura pazurem...O jest ...Kakuriyo.
Przez chwilę czytał, a ukończywszy rzekł.- Niezupełnie kakuriyo, ale coś podobnego. Niemniej czas twego żywota umyka. Możesz umrzeć jako sługa niegodnego pana, lub służyć komuś, kto doceni twe talenty...Bądźmy szczerzy, śmiertelniku. Tutaj, zmarnowałeś swe życie. Nie trać okazji na drugą szansę. Niewielu ma taką możliwość.

Sigil

okolice Zbrojowni, siedziby entropistów


Ponure mury zbrojowni, z wyjątkiem czterech wież, porośnięte ostroroślą powinny działać odstraszająco, ale nie działały...Co chwila do Zbrojowni- siedziby entropistów wchodził klient. Straż Zagłady sprzedawała bowiem oręż wszelaki. Wszak wojna to stały wzrost entropii... Choć nie mogła się pochwalić jakością broni jaką miały wyroby Bogowców, to jednak ceny miała konkurencyjne, zwłaszcza jeśli klientowi nie przeszkadzało że dany magiczny miecz był używany. Budynek i ruch wokół wejścia obserwował młody anarchista. Chciał zabłysnąć...Dokonać czegoś spektakularnego, zaistnieć we własnej frakcji...Miotał się pomiędzy sabotażem, zrobieniem żartu , a morderstwem jakiejś szychy. Nie zdawał sobie sprawy, że Wieloświat ma poczucie humoru, okrutne i ironiczne poczucie humoru. Zamyślony obracał w dłoni metalowy symbol swej frakcji...Miał go zamiar zostawić na miejscu swego triumfu nad skorumpowany władzami Straży Zagłady. Nie zauważył podchodzącego do niego cicho Grabarza...A nawet gdyby? Dla mieszkańców Klatki, szeregowi członkowie Loży Ponurych byli tym samym co dabusy... Elementem krajobrazu.
Jedno pchnięcie sztyletu i biedny rewolucjonista był martwy. Mrok był skrytobójcą, zabijał szybko...Zabijanie było celem jego istnienia, ale nie źródłem przyjemności...Niósł śmierć, nie ból.
Zabrał metalowy znaczek ze stygnącej dłoni anarchisty...Podobny do czarnego robaka język przesunął się po stożkowatych zębach stwora. Pogardliwy uśmieszek wykwitł na jego twarzy.
- "I on miał się za skrytobójcę? Amatorszczyzna."- pomyślał.

Sigil

Zbrojowia, komnaty Pentar

Faktolka Pentar przeglądała przyniesione jej przez szpiegów raporty...Nastroje na ulicy były bliskie wrzenia. Coś się działo. Nici intryg oplotły całą Klatkę, ale Pentar nie udało się wychwycić pająka, bądź pająków które je plotły. Nawet nie udało się znaleźć dowodów, by obciążyć Harmonium napaścią na frakcję Darkwooda...Ani też sfabrykować dostatecznie dobrych dowodów. Nagle Pentar zauważyła cień, sięgnęła szybko po broń...Nie dość szybko jednak.
Zapewne w walce jeden na jeden z Mrokiem zwyciężyłaby. Ale stwór nie dawał swym ofiarom okazji do obrony. Trzymając dłoń na rękojeści swego krótkiego miecza śmierci modronów faktolka upadła na ziemię. Mrok szybko zaczął przeszukiwać ciało, aż wreszcie znalazł to czego szukał. Heksaedryczną bramę , które według informacji jakie posiadał, powinna otwierać przejścia na plany quasiżywiołów. Wybrał plan próżni i otworzył przejście. Portal, zgodnie z naturą planu, zaczął zasysać wszystko z pokoju, więc Mrok cisnął ciało Pentar, a potem w zamykający się portal cisnął heksaedryczną bramę. Obok plam krwi, „zdobiących” teraz postrzępiony dywan, cisnął metalowy znaczek Ligi Rewolucyjnej.

I ruszył do wyjścia z Zbrojowni...Pierwsze zadanie zostało wykonane.

Miasto Merkantów Unia,

Dzielnica Gospód, karczma „Pod Złotym Pawiem”


Alsenuemor lubił Unię...Mniej hałaśliwa, mniej nachalna...Może dlatego, że młodsza...Unia, bliźniacza siostra Sigil. Miasto portali, z których można się było dostać do... wielu miejsc. Pod względem liczby portali Unia ustępowała Sigil, pod względem dostępności do portali, Sigil ustępowało Unii.
Miasto zbudowane na unoszących się pustce wyspach połączonych mostami, miało swój urok.

Nie to co śmierdzące dymem z kuźni Bogowców i smrodem z kanałów...Sigil. Nic dziwnego że kupcy z Klatki patrzyli z zazdrością na rosnącą im pod nosem konkurencję.
Niemniej rakszasa nie wpadł tu, by napawać się klimatem Unii...Przybył by spotkać z istotą, której rasa dość dużo mu zawdzięczała. Co prawda, tylko dlatego, że wypełniał warunki kontraktu zawartego z pewną potężną istotą.
A jego pomoc dla nich, była jedynie efektem ubocznym owej umowy. Niemniej rakszasa uznał, że nie warto tej rasy wyprowadzać z błędu. Wdzięczność to najtrwalszy rodzaj długu.
Karczma „Pod Złotym Pawiem” nie była w najlepszym stanie. Kamienny budynek, porośnięty bluszczem, miał najlepsze czasy za sobą...Mimo że miał nie więcej niż 80 lat. Jako, że miasto miało niewiele więcej. Postać jaką Alsenuemor przybrał, nie odbiegała od standardów. Jak zwykle półelfi mnich, choć tym razem z kruczoczarnymi włosami splecionymi w warkocz.
Oprócz rakszasy w tym przybytku było niewiele osób. Trójka krasnoludów i niziołek, omawiający w kacie jakieś plany. Alsenuemor wyczytał w ich umysłach, ze szykują łupieżczą wyprawę do jakiegoś grobowca i że niziołek zamierza zdradzić swych towarzyszy, przy pierwszej okazji. Był bowiem sługą żyjącego w grobowcu wampira. Drugą znacznie bardziej groźną, a jednocześnie irytującą grupą było czterech członków bandy zwanej Ulubieńcy Bogów. Zbieraniny odprysków bogów...jak ich pogardliwie określał Alsenuemor. Ulubieńcy Bogów pochodzili bowiem z różnych ras i kultur, a łączyło ich to, że któregoś z ich przodków zapłodniło bóstwo. Rakszasa gardził ich arogancją i zadufaniem.
Tymczasem do karczmy weszła kobieta o nietypowej barwie oczu i skóry...Którą można by wziąć za egzotyczną odmianę elfa, gdy nie wężowa faktura skóry i muskularne kończyny dolne zakończone wielkimi pazurzastymi łapami.

Jeden z pijanych już Ulubieńców Bogów podszedł do niej i z natarczywością w tonie głosu wybełkotał.- Wiittaj Skaaarbeńku , naw..naw..nawet nie wiesz, jaki zassszczycz ciem spotkał. Bo rozmawiaaa z tobą potomek...samego... Peeelora. Ot, co ...Może usiądziemy razem i wymienimy...ca...te ..no podglądy.
Oczy kobiety błysnęły złotawo...A ona sama rzekła.- Uważam panie, że potrzebujesz się napić piwa. Przecież jesteś spragniony. Poza tym, i tak mnie nie zapamiętasz.
- Piwo...Tak, muszę się napić piwa.- rzekł bełkotliwym głosem „potomek Pelora” kierując się do szynkwasu.
- Nie wyszłaś z wprawy, moja droga Uerlith.- rzekł na powitanie Alsenuemor.
- Umysł miał zaćmiony alkoholem.- rzekła Uerlitth. - A przez to podatny na sugestię, nawet młody gaarhir mógłby sobie z tym poradzić.
Gaarhir...Alsenuemor nigdy nie próbował zrozumieć, co oznacza nazwa tej rasy. Zapewne „lud” lub coś w tym rodzaju. Gaarhiry były psionicznie uzdolnioną rasą, której korzenie nie były do końca pewne. Łączyły w sobie pewne cechy gadów, i elfów i paru innych stworzeń. Wolały się trzymać kilku półplanów i rzadziej odwiedzanych planów Wieloświata, prowadząc półmonastyczny żywot. Nic dziwnego, że niewielu wiedziało o istnieniu tej rasy. Sam Alsenuemor odkrył ich przez przypadek.
- Nie wątpię, lecz sprawa w której poprosiłem cię o pomoc nie jest powiązana z telepatią.- rzekł Alsenuemor.- Otóż jest pewna kobieta...właściwie dziewczę. Żyje ona na pewnym planie, z którego chciałbym ją wyrwać by spełniła swe przeznaczenie.
- Co w tym trudnego? Magia...-zaczęła m mówić Uerlith, ale rakszasa jej przerwał.- Właśnie z magią mam problemy. Potrzebuję pomocy tak utalentowanej psioniczki, jak ty.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-08-2008 o 16:45.
abishai jest offline