| Że co, że niby więcej o facetach mam mówić? a co wy jakiś kompleks macie, cioty jakie….
E nie, nie wstawaj, rozumiem twój punkt widzenie i siłę argumentów – Będzie o facetach, twardzielach prawdziwych w samym sercu dupy – znaczy tej no Neodżungli Miamskiej
I piachów z Apallachów hehe. Tim
Słowa tropiciela wywołały porażający wręcz skutek w obozie– mieszankę, wściekłości, ale i też strachu. Dwaj strażnicy oddelegowani do sprawdzenie lasu, zatrzymali się w pół drogi i niepewnie rzucali wzrokiem na swego dowódcę. Pomarszczona twarz Jamesa stężała w grymasie gniewu, płonące ogniem [a przynajmniej odblaskiem ogniska] oczy świdrowały Tima. Pojedynek wygrał tropiciel. James opuścił wzroki i wskazał ręką na wozy - Pakujcie się nie zamierzam zdychać i dać zabić moich chłopaków, bo Eusebio wykminił sobie przedwojenna żyłę gamblonośną… Ruszcie dupska- popędził niezdecydowanych żołdaków, po czym sam puścił się całkiem żwawym biegiem w stronę jednego z namiotów.
Tim okrążył spokojnie obóz wytężając wszystkie zmysły, by odnaleźć wszelkie ślady. Nie znalazł jednak nic. Najwyraźniej bestia czająca się w zaroślach nie zapuściła się na tyle blisko obozu. Nie słyszał również teraz, żadnych innych odgłosów, prócz szurania żołnierskich butów i stukania butelek w drewnianych skrzynkach. Zresztą przy tym hałasie robionym przez Fistaszki i tak gówno by usłyszał – chyba, że martwą cisze…
Niedługo potem byli w drodze, dogasające ogniska obozu odcinały się siną smugą na tle rozgwieżdżonego nieba. Niedługo potem przywitała ich ściana niewzruszonej zieleni, w której droga wydawała się tylko smutną bruzdą wyciętą ręką szaleńca…
Szybko się rozdzielili – ciężarówka Modo, wraz z Timem pomknęła w stronę leżącego na wybrzeżu Mobile, reszta udała się w stronę Orlando zdać, zapewne wiece niezadowalający raport z misji swemu przywódcy.
Już późnym popołudniem wesoła kompania- wielkolud, szczurowaty cwaniak i tropiciel, opuścili tereny opanowane Neodżunglą i wjechali w tereny pełne żółknących traw i wyschniętej ziemi. Nie była to nagła transformacja – Tim mógłby przysiąc, ze widzi jak powoli zielone jeszcze trawy, żółkną i marnieją w oczach. Wiedział jednakże Las zieleni sobie z tym poradzi. Gdzieniegdzie wykwitały już wysepki, a raczej szpony zieleni wrzynając się bez litości w „martwą naturę”.
Nad ranem 25 lipca, po kilkugodzinnym popasie wśród żółtej prerii, szesnastokołowa ciężarówka wjechała na popękany asfalt podmiejskiej drogi. Dziwnie milczący przez poprzedni dzień Vince, nagle nabrał moresu i krzyknął ponad rykiem ciężkiego Dieslowego silnika - Tam, widzisz te zębiska ledwo wystające nad ziemią to resztki Mobile. Niewiele ciekawego się tam zostało, ale to tez nie był jakiś strategiczny punkt w ostatniej wojnie, więc większość budynków tam po prostu niszczeje i leży odłogiem. Z tego, co wiem nad zatoką Mobile sporą część populacji wytłukła chemia- aczkolwiek teraz już raczej nie ma się, co bać- rozdziawił gębę w radosnym uśmiechu i po chwili wepchał między żeby skręta. Odpalając rzucił jeszcze - moja robota skończoną na dziś Panowie – ominąć zatoczkę sami możecie, zresztą Modas zna trasę- przymknął oczy i puszczając nieregularne dymki nosem wydawał się drzemać.
Faktycznie olbrzym dał sobie świetnie radę z ominięciem zatoki i zawalonego, przedwojennego mostu rozciągniętego nad ujściami paru rzek wpadającymi do zatoki.
Już w południe jechali wysprzątaną trasą do centrum miasta.
Okolica była faktycznie opuszczoną ruiną, jednak jak powiedział Vince, nie ze względu na uszkodzenia wojenne, a raczej naderwane zębem czasu. Wszystkie parterowe domki na przedmieściach były brudne i odrapane, Żadne nie miało okien a ziejące dziury ukazywały ogołocone ściany i roztrzaskane meble. Gdzieniegdzie pomiędzy tym syfem krążyły szare przygarbione postacie, grzebiące w gruzach.
Centrum wyglądało przyjaźniej. Bielone wapnem ściany, świeże deski, w co bogatszych budynkach. Nawet ludzie byli w miarę czyści, choć ich stroje dawno wyglądały jakby mocno zaprzyjaźniły się z igłą, nićmi i sporą ilością łat.
Kolorowo i świeżo wyglądał tylko targ na wysprzątanej płycie rynku, którego centrum stanowił spora, wyschnięta fontanna. Po prawej stał podniszczony kościół i budynek ratusza, po lewej wzrok przykuwała pobielona kamienica z wielkim szyldem Gran Turizmo Saloon.
Modo wstrzymał wóz przed wjazdem na plac i wysiadł, by rozciągnąć kości. Vince, który ocknął się przy okazji suchych trzasków dobiegających z kręgosłupa kolegi mruknął do Tima - dobra wodzu jesteśmy na miejscu – wysiadka. My musimy zgłosić się do punktu zbornego i oddać towary, zaraz potem pełźniem do Gran Turcz. Jak chcesz poczekaj na nas na rynku, jak nie ładuj się do knajpy i szukaj tam Alefa – to nasz znajomy co zabrał tłuściocha na przejażdżkę, jak się na nas powołasz od razu Ci powie co nieco o Kuleczce.- Paul
Zaskoczeni gangerzy spojrzeli na najemnika, od razu też lufa pistoletu tego po lewej powędrowała w stronę twarzy Paula. Motocyklista jednak nie zdążył wystrzelić – kula z broni Najemnika przeszyła jego skroń. Mężczyzna bezwładnie obrócił się na siodełku i ze stęknięciem zwalił się na ziemie, wraz z przygważdżającym mu nogę do ziemi motorem. Pocisk pomknął dalej nie czyniąc jednak szkód drugiemu napastnikowi.
Jednakże, o dziwo przytomny Michale również zdążał wystrzelić nim jedyny przytomny ganger zareagował. Strzał chłopaka jednak, oddany na prędce, ledwo tylko drasnął ramię motocyklisty. Rozwścieczony operator łańcucha odpalił maszynę i w tumanie kurzu ruszył w stronę Najemnika, wywijając łańcuchem. Niestety musiał przy tym ominąć leżącego towarzysza, dając Paulowi chwilę na reakcje.
W tym momencie od strony oddalonych pojazdów również padł strzał. Pogłos sprawił, że Mike zamarł, Najemnik jednak wiedział, że to raczej nie możliwe by ktoś strzelał właśnie do nich z tamtego miejsca… no chyba, że mieli snajpera o kocich oczach…
__________________ Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure. |