Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2008, 14:54   #49
Arango
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Gdzieś w Kongu 19.00 - 21.00 Zmierzch

Halder z Wilkiem
w milczeniu zapakowali plecaki, po czym z karabinami w rekach ruszyli w dżunglę. Na czoło wysunął sie Marcus, który zaczął wyrąbywać ścieżkę w dżungli. Towarzyszył im skrzek małp obserwujących natrętów, świergot ptaków, przestraszonych niedawną katastrofą.

Wkrótce mundur kaprala pokryły ciemne plamy potu, zaczął też ciężko łapać powietrze.
Zmienili sie po chwili, raz jeden raz drugi brał do reki maczetę, by utorować drogę przez zbity gąszcz.

Zaczęło sie powoli zmierzchać, coraz bardziej w nadciągającej pomroce niknęły szczegóły otoczenia, wiedzieli jednak, są już jednak blisko misji, świadczyła o tym chociażby przerzedzającą się ściana zbitej dotąd zieleni.
Odsapneli chwilę i z nowa energią zabrali do pracy, gdy osadził ich w miejscu nieco drżący, lecz stanowczy głos.

- Stać !!! Ani kroku !!! Kim jesteście ? - padło po francusku.
Nawet w zapadających szybko ciemnościach obaj rozpoznali wynurzającą się z krzaków podwójną lufę wielkokalibrowej strzelby.






Dżungla, w tle rzeka Kongo


Lambert
nie bez kozery popędzał innych.
Dżungla za dnia była miejscem niebezpiecznym, a co dopiero w nocy i to dla białego człowieka. W dodatku jak przypuszczał (i słusznie zresztą) część rozbitków nie miała żadnego, albo minimalne doświadczenie w afrykańskiej dziczy.
No i na osiem osób dysponowali tylko czterema maczetami.
Jedną zabrał Halder, jedną miał strzegący samolotu Pietrolenko, pozostałymi sierżanci Duszyk i Dzik poszerzali wąziutką ścieżynkę wyrąbaną przez pierwsza dwójkę. Wkrótce i ich ubrania znaczone były potem, a twarz i ręce oblepiły chmary owadów ciągnących znad widocznej tu i ówdzie pomiędzy drzewami Rzeki.

Maszerowali dalej jednak uparcie z ciążącymi coraz bardziej plecakami, gdy powoli ogarniającą ciszą dżunglę rozdarł przerazliwy, nieludzki skrzek dobiegający nieopodal z lewej. Wszyscy zamarli zaskoczeni, sparaliżowani iście zwierzęcym krzykiem, po czym odruchowo przycupnęli na wąskiej przecince. Rozglądali się dookoła chcąc wypatrzyć jako pierwsi skąd może nadejść zagrożenie.

Sierżant Dzik również poczuł sie nieswojo, gdy usłyszał ów wibrujący, niesamowicie wysoki dzwięk. Żaden człowiek jak się zdawało nie byłby w stanie wydobyć z siebie czegoś podobnego.

Nagle zdrętwiał.

Pomiędzy łopatkami uczuł lepką wilgoć, która powoli plamą rozszerzała mu sie na plecach.

Co dziwne nie czuł bólu.


Wrak Dakoty 19.00 - 21.00

Ponurym wzrokiem obaj kaprale obserwowali odchodzących.
Nocleg w dżungli, na nieznanym terenie nie należy do przyjemności, a oni jeszcze musieli wystrzegać się czających w lesie rebeliantów.

Początkowo otuchy dodawał im dzwięk ścinanych przez grupę gałęzi i krzewów, potem jednak odgłos umilkł stłumiony ciężką zasłoną rosnących dookoła roślin.

Przykucnęli rozglądając się wokół czujnie, wyczuleni na najmniejszy nawet ruch między drzewami. Nagle obydwaj poderwali się na nogi. Gdzieś z przodu, z kierunku gdzie zmierzała grupa współtowarzyszy dobiegł wysoki, wibrujący, nieludzki ucięty nagle krzyk. Popatrzyli skonsternowani po sobie, dzwięk jednak nie powtórzył, sie więcej.

Czuli jak mięśnie napinają się w oczekiwaniu na dalsze odgłosy, nerwy drżały jak struny, panowała jednak cisza.

- Jezu Chryste co to było kapralu ? - spytał Podkarpacki.
-
Zamknij się. Skąd mam wiedzieć ? -
usłyszał w odpowiedzi.

W rzeczywistości była to nie do końca prawda.

Jurij już taki głos kiedyś słyszał.

Podczas jednej swej wypraw do południowoamerykańskiej dżungli. Nie mógł jednak przypomnieć sobie w jakich okolicznościach, wiedział jednak że tak jak teraz, spowodował, że włosy stanęły mu dęba.
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 25-08-2008 o 08:48.
Arango jest offline