Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-08-2008, 13:21   #41
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Ernesto Silva

Awaryjne lądowanie to nie było to, na co liczył pierwszego dnia służby w Kongu. Zwłaszcza, jeśli to lądowanie miało nastąpić w środku dżungli. To było jego drugie w życiu i miał nadzieję, że na prawdę ostatnie. Chociaż nienawiść do tych lasów pozostanie mu pewnie do końca życia. Strachu co prawda po sobie nie okazywał i prócz lekkiego roztrzęsienia nie było po prostu widać, jak bardzo przeżył wpasowanie się wielkim samolotem w małą polankę. Okazywanie uczuć zresztą od zawsze uważał za zbędne, zwłaszcza w takich sytuacjach.

Z samolotu wyszedł jako ostatni, klnąc pod nosem na rozdartą nogawkę i stłuczone żebro. Na szczęście obrażenia były niemal zerowe, chociaż ogólna sytuacja nie należała do tych z gatunku dobrych. Byli w środku jebanej dżungli, daleko od celu. A sierżanci wraz z porucznikiem właśnie wyjaśniali sobie kto tak właściwie dowodzi. Jak na gust Pietrolenki, to sierżantów było zdecydowanie za dużo. Każdy bardzo chciał dowodzić, a w zasadzie nie było kim. Co nie przeszkadzało Duszczykowi na pokazanie jaki to on jest ważny. Cóż, bywali i tacy, zazwyczaj szybko ginęli. Sam pchnął nożem jednego takiego, jakiś czas temu w Argentynie. Nikt za nim nie płakał.

To jednak był niewielki problem. Musieli zdecydować co dalej robić i chociaż nie lubił gadać, to kilka spraw należało wyjaśnić. Podszedł do grupy i szczerze poklepał pilota po barku.
-Dobra robota.
Na poganianie przez Duszczyka poklepał się po swojej maczecie z uśmiechem. Po czym zwrócił do podporucznika i starszego sierżanta.
-Ernesto, jeśli łaska. Jeśli wolicie po nazwisku: Ernesto Silva. Pietrolenko nie jest trafnym nazwiskiem dla tych, którym komuniści rodzinę pomordowali. Lepiej niech go nie słyszą.
Spojrzał na wszystkich wymownie, sugerując, że nazwanie go niewłaściwie jeszcze raz może nie skończyć się tak łagodnie. Ale też nie zamierzał tu się kłócić z dowództwem. Na razie przynajmniej.
-Zgadzam się z Halderem. Ale poza tym ciężko będzie wypatrzyć wroga pilnując samolotu. Powinno zostać dwóch, w razie co i tak się nie obronią.
 
Sekal jest offline  
Stary 20-08-2008, 13:43   #42
 
Egon's Avatar
 
Reputacja: 1 Egon nie jest za bardzo znany
Egon na chwile oderwał się od roboty wyznaczonej mu przez dowództwo i zwrócił się do Kaprala Pietrolenki
- No Kapralu Myślę, że powinieneś zabrać się do roboty i przestać gadać bo to nie twoja fucha, to po pierwsze. Po drugie jak bardzo chcesz to proszę możesz zostać z nami, ja nie będę miał nic przeciwko, a kolejna para rąk naprawdę nam się przyda. Więc rusz się! - Powiedział dosadnym tonem i wrócił do swojej pracy.
 
__________________
"Kiedy kopną w Twoje drzwi, jak uciekniesz stąd,
Podniesiesz w górę ręce czy wyciągniesz swoją broń
Kiedy prawo już Cię znajdzie jak z nim sobie radę dasz
Możesz umrzeć na ulicy albo poznać zimno krat."
Egon jest offline  
Stary 20-08-2008, 20:39   #43
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
To było długie i przerażające lądowanie. W duchu zmawiała pacierz, próbując skoncentrować się na słowach, by nie grzeszyć w ostatnich chwilach życia nieuważną modlitwą. Samolot wreszcie się zatrzymał, a Anka przypięta pasem nadal siedziała na swoim miejscu. Kończyła kolejne Ojcze Nasz, dziękczynne. Bo wydawało się, ze wszyscy są cali.
Siedziała nadal, gdy de Werve wyszedł z kabiny i szybko oceniwszy sytuację wydał rozkazy. To, co wydarzyło się później zbiło ją z tropu. Kiedy sierżant zaczął wrzeszczeć na porucznika nie przebierając do tego w słowach, poczuła jak policzki płoną jej rumieńcem wstydu. Chciała coś powiedzieć, żeby zapobiec katastrofie, ale, a nie zdarzało jej się to w życiu zbyt często, nie wiedziała co.
Poczuła, że pod powiekami pieką ją łzy. Jakby w jakiś sposób była winna tej sytuacji, bo to Polak się tak zachował. Do tego nigdy jeszcze nie wypowiedziano przy niej tylu przekleństw. Duszczyk. On musi być z Polski. Komunizm wypacza ludzi.

Była poobijana i trochę obolała, ale nie stwierdziła u siebie nawet zadrapania. Z wdzięcznością przyjęła pomoc przy wysiadaniu. I jedynie Halder był świadkiem, tego, że pomimo pozorów niewzruszonego spokoju, w chwili wstawania ugięły się pod nią nogi.

Przebieg kilku minut po katastrofie natomiast boleśnie uświadamiał jej, że w dżungli dokuczliwsze od deszczu i komarów mogą być pokrzykiwania sierżanta.
Na szczęście ani de Werve ani Dzik nie należeli do osób, które posłuszeństwo wymuszały wrzaskami. Może wywrą zbawienny wpływ na podkomendnego.
Nie narzucała się z własnym zdaniem. Choć pomysł wysadzania samolotu wydał jej się niezrozumiały. Już i tak narobili mnóstwo huku, ale jeśli ktoś przegapił ich lądowanie, drugi raz nie da im takiej szansy.
Odezwała się dopiero, gdy zaczęto mówić o misji.
- Panie poruczniku, ale jeśli ta misja jest czynna i są tam żywi ludzie, to właśnie sprowadziliśmy na nich straszliwe niebezpieczeństwo. Wiem, że Pan to wie, ale nie wiem czy wiedzą inni, losu księży i zakonnic, którzy wpadną w łapy rebeliantów nie da się z niczym porównać. Czy przypadkiem nasze felerne lądowanie nie będzie oznaczało konieczności ewakuacji tych ludzi?
 
Hellian jest offline  
Stary 20-08-2008, 22:46   #44
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Zakrwawione szczypce z cichutkim stuknięciem wylądowały w metalowej nerce. Zwinne palce lekarki przytrzymywały rozłażącą się skórę na przedramieniu ciemnoskórego, na oko pięcioletniego chłopczyka. On sam zwisał w starym fotelu w dość dziwnej pozycji. Spokój z jakim znosił szycie sugerował, że znajduje się on w stanie odurzenia. Kilka kroków w głąb słabo oświetlonego pomieszczenia i ledwie wyczuwalny zapach chloroformu utwierdzał uważnego obserwatora o słuszności postawionej wcześniej tezy.
Wróćmy jednak do smukłej dłoni ciemnowłosej lekarki, która z taką uwagą zaszywa właśnie ranę na ręku malucha. W nerce, oprócz niemałej ilości krwi, znajdują się wymienione wyżej szczypce i sporych rozmiarów odłamek metalu. Poszarpana stal jest ostra, maluch musiał mieć szczęście. Dzisiaj przed południem przyprowadziła go do misji jest niewiele starsza siostra. Ani lekarka, ani żadna z dwóch czarnych zakonnic, które wespół z nią prowadziły to miejsce nie zapytała o ich rodziców. Już od jakiegoś czasu nie zadawały takich pytań.
Na początku, kiedy miały jeszcze mniej pojęcia o tym, co działo się na zewnątrz ich niewielkiego świata, zadawały pytania. I za każdym razem reakcja na nie była taka sama – malutka, czarna twarzyczka wykrzywiała się w podkówkę, sarnie oczy zachodziły łzami, a płacz wydobywający się z piersi dziecka kruszył serca w drobne kawałeczki. Szybko oduczyły się pytać.

Niemal rok w dżungli uczynił z Sophie, tej słodkiej, pogodnej Sophie twardą i nieustępliwą osobę. Gdy po przybyciu na miejsce okazało się, że to ona ma kierować założonym właśnie ośrodkiem misyjnym, jasnym stało się, że będzie musiała zapuścić sobie jaja. Cóż było robić? Mus to mus.
Ciemna nić chirurgiczna zwinęła się w niewielki supełek.
Szczęknęły nożyczki.
Sophie westchnęła i otarła spływającą po skroni strużkę potu. Złośliwe ciało za nic nie chciało się przyzwyczaić to wszechobecnego upału.
Podniosła się ze stołeczka, wycierając ręce w noszący ślady krwi ręcznik. Zabierając ze sobą stalowe naczynie wyszła w afrykańską spiekotę.




Położona niemal w bezpośrednim sąsiedztwie Rzeki misja nie wyglądała nazbyt okazale. Właściwie słowo misja wydawało się być aż nazbyt szumne w odniesieniu do tego niewielkiego przyczółka zwyczajnej ludzkiej życzliwości. Zbite z desek baraki stały rozkraczone na podpierających je balach niczym na krzywych, budzących ni to śmiech, ni politowanie nóżkach. Znajdujące się między nimi wydeptane podwórze dostarczało wszystkim mieszkającym tu ludziom dość pyłu, by mogli je szczerze znienawidzić. Ze wszystkich budynków jedynie ten, który szumnie nazywano szkołą nie stał na wbitych głęboko w ziemię palach, a resztkach czegoś, co w czasach swojej świetności musiało być kiepsko przemyślanym fundamentem. Sto metrów w głąb dżungli, za obozowiskiem, znajdował się głęboki na ładnych kilka stóp dół na odpady medyczne. Wykopanie go zajęło wszystkim trzem kobietom pięć dni, ale wart był każdej poświęconej na to minuty. Składowanie tego typu śmieci znacznie zmniejszyło ryzyko zachorowania z powodu kontaktu z rozkładającymi się produktami ubocznymi działalności niewielkiego szpitalika. Całości dopełniał odbywający się co jakiś czas rytuał całopalenia zgromadzonych tam śmieci. Głębokość nie pozwalała ogniowi na wydostanie się na zewnątrz i z tego to właśnie powodu, za każdym razem gdy płomień oświetlał ciemne źrenice kobiet, te gratulowały sobie w duchu swoich zdolności przewidywania możliwych wypadków.

Ryk zbierającego nad misją zakręt samolotu z pewnością nie należał do tych, którym potrafiły by zapobiec. Przez chwilę przyglądała mu się, osłaniając oczy dłonią przed palącymi promieniami kongijskiego słońca.
- Boże mój! – szepnęła do siebie w rodzimym włoskim języku, gdy w końcu dotarło do niej znaczenie tego zdarzenia.
Dzieci!



No właśnie.
Dzieci.
Miała ich tutaj w tej chwili ósemkę. Jedno mniejsze od drugiego. Same sieroty.
Żywe świadectwo zamieszek, które niczym ogień ogarnęły Kongo.
Gdy przyspieszonym krokiem wróciła do zabudowań, ujrzała kilkoro z nich, z zadartymi w górę wielkimi głowami pokazywały sobie spadający samolot. Wraz z nimi, na progu szkoły stała wysoka niczym palma Shizanya. Zakonnica, spostrzegłszy Sophie, zwróciła się w jej kierunku. Wymieniły znaczące spojrzenia. Więc jednak. Więc wojna. Więc niebezpieczeństwo.

Torecci odruchowo zacisnęła palce na spoczywającym dotąd na jej dekolcie krzyżyku. Srebrny Jezus płakał na nim srebrnymi, maciupeńkimi łzami.
Śledziła opadający samolot tak długo, aż zniknął z horyzontu. Mimo, że w środku wszystko dzwoniło jej na alarm, powściągnęła emocje. Spokojnym krokiem podeszła do przypatrującej się jej zakonnicy.
- Nie spadli daleko – zaklekotała w lingali, prowadząc czarnoskórą przyjaciółkę ku budynkowi szpitala. – Zbierz dzieci, tylko spokojnie. Na razie nic się nie stało, nie panikujmy.
Zdjęła wiszącą na ścianie strzelbę.
Do kieszeni spódnicy wsunęła kilka naboi.
- Pójdę tam. Może to wsparcie? Może przysłali nam zapasy? Jeśli tak, to ktoś musi ich tutaj przyprowadzić... Jeśli... Jeśli nie wrócę za trzy godziny, uciekajcie. Nie oglądając się za siebie, rozumiesz?
Shizanya przytaknęła. Między jej ciemnymi brwiami rysowały się dwie pionowe bruzdy.
- Uważaj na siebie Sophie. Dobrze?
- Zawsze uważam.
- Niech Cię Bóg prowadzi.
- Amen.




Zarzucając na ramię strzelbę i wspierając się maczetą, Sophie Torecci ruszyła wzdłuż brzegu Rzeki. W kierunku miejsca, gdzie; jak jej się zdawało; spadł samolot.
Od strachu i zwykłego, związanego z wymachiwaniem maczetą wysiłku, całe jej ciało pokrywał pot. Uporczywe kosmyki włosów raz za razem przyklejały się do skroni.
Odwagi, Soph! To już niedaleko.
Może to Ci „dobrzy”?
A może, przy odrobinie szczęścia, wszyscy zginęli w czasie upadku?
Matko, Sophie, nie możesz tak myśleć. Jesteś lekarzem. Opanuj się. Opanuj.
Wdech, wydech.
Zmartwiała, gdy nagle usłyszała przed sobą głosy. Szarpnięciem zerwała z ramienia wysłużoną strzelbę. Przygryzła wargę, palce zaciskając na kolbie broni.
Wycelowała przed siebie.
Wdech, wydech.
Żaden skurwysyn nie skrzywdzi dzieci, które masz pod opieką, Soph.
 
hija jest offline  
Stary 20-08-2008, 23:42   #45
 
Gruby95's Avatar
 
Reputacja: 1 Gruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemu
Mariusz Stał w drzwiach, dalej patrząc na okolicę, gdy po chwili usłyszał głos Duszczyka. Odwrócił się i popatrzył na niego, mając wielką chęć go zlekceważyć, ale ruszył z powrotem na swoje siedzenie z, którego nie raz z padł podczas tego lotu, w poturbowanej już maszynie. - Nie popisuj się... - Pomyślał Mariusz, który z chęcią położył się w tym buszu i usnął na dobre dwadzieścia godzin.

Podkarpacki słyszał rozmowę swoich przełożonych, starając się usłyszeć wszystko, gdyż od dziecka był bardzo ciekawski. Wolnymi krokami dochodził do swojego siedzenia, kiedy usłyszał rozkaz Dzika. - Eh, najlepiej kurwa, jeszcze więcej przełożonych a mniej podwładnych. - Po czym zmęczonym, ociężałym krokiem, wyszedł z samolotu.

Chyba bym już wolał siedzieć w środku, słońce jarzy jak cholera, a zmęczenie mnie powala coraz bardziej. - Pomyślał Kapral, po czym razem z resztą zajął się rozładunkiem. Gdy słyszał dalsze gadki Egona, miał wielką ochotę powiedzieć: - Oh, zamknij się już i lepiej weź łopatę, wykop se dół. - Ale, nie chciał nikomu włazić za skórę, więc zachował swoje opinie dla siebie.
 
Gruby95 jest offline  
Stary 22-08-2008, 17:38   #46
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
- Ma pani racje pani Hanno. Gdy dotrzemy do misji będę przepraszał ile wlezie że spadliśmy akurat tutaj. - odezwał się do Polki, a w oczach zamigotały mu wesołe iskierki - Co będzie z mieszkańcami misji dowiemy się jak już tam trafimy. Teraz nie ma sensu myśleć o ewakuacji tamtych ludzi, gdy nie wiemy czy my sami wydostaniemy się z tego cało.


Przepakowując paczki z antybiotykami, leki i bandaże do wojskowego wora Lambert zerknął na Haldera.
- Łażenie nocą po dżungli wzdłuż brzegu z klamotami nie jest zbyt dobrym rozwiązaniem. - mruknął w odpowiedzi na jego propozycje.

- Zróbmy tak: Każdy bierze podwójną ilość amunicji do swojej broni i po kilka dodatkowych granatów.
Halder, weź spory zapas magazynków dodatkowo i trochę granatów, ale tak, abyś miał swobodę ruchów. Wilk jest ranny, więc niech weźmie tylko to
- wskazał na kilka apteczek.
- Zaczniecie przecierać szlak do misji wzdłuż rzeki, a Ja, Dzik, Halder, Duszczyk i panna Bielańska dogonimy was ruszając za niecałe dwa kwadranse z resztą ładunku. - wskazał na paczki i pudła reszcie w geście zaproszenia do częstowania się dobrem i wybrania sobie ładunku.

Pochylił się kontynuując selekcję i pakowanie rzeczy.
Spojrzał na pudła pełne żywności, której brakowało tym w SORCOUFie i zagryzł wargi. Będzie trzeba zniszczyć.
Mimo pewnej dozy optymizmu przed resztą, nie miał prawie żadnych nadziei na załatwienie transportu. Niewielka misja nie dysponowała raczej marynarką śródlądową, ani lotnictwem. Choć kiedyś stwierdził, że w tym kraju nic już go nie zdziwi, to są pewne granice.

Odwrócił się do Petrolenki i zmierzył go wzrokiem. Twardy i najwidoczniej krnąbrny żołnierz świetnie uzupełniałby się z młodym Polakiem.
- Wy dwaj zostaniecie tu i jeżeli przez sześć godzin nikt od nas się nie zjawi, to wysadzacie towar i idziecie ku nam. Także gdyby przed upłynięciem tego czasu nastąpiła realna groźba przechwycenia ładunku przez rebeliantów, puszczajcie to z dymem i ewakuujcie sie. - de Werve wskazał na wnętrze samolotu - tam maicie dodatkowa benzynę, jest też trochę granatów. W waszych głowach to byście sobie poradzili choćbyście mieli to wysadzić w dwie minuty

Mimo że do zmroku zostało jeszcze trochę czasu to na razie przegrywali z nim walkę, w dżungli zmrok zapada błyskawicznie.
Lambert zdwoił wysiłki szykując się do jak najszybszego wymarszu.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 22-08-2008, 23:47   #47
 
Egon's Avatar
 
Reputacja: 1 Egon nie jest za bardzo znany
Egon usłyszał rozkaz i stanął na baczność
- Tak jest Panie Podporuczniku ! - Odpowiedział głośno. Zasalutował okręcił się na pięcie by przygotować się do wymarszu.
Wziął swój plecak i założył go na siebie. Docisnął paski by wisiał wygodnie na plecach. Sięgnął po dodatkowe 3 magazynki do FN-FAL i 2 granaty, jedną rakietnice i 6 rakiet. Musiał zdjąć plecak by po przywieszać po trzy na jedną ściankę. Gdy założył go znowu na prawy bark zarzucił FN-FAL a na lewy rakietnice. Przez chwile jak przyzwyczaił się do wagi osprzętu poczuł się jak w swojej ukochanej Legii Cudzoziemskiej, przypomniał sobie chwile gdy tak obładowany musiał się czołgać w Algierii by dogonić swoich przyjaciół, a krzaki i całe to świństwo było bardzo podobne do tego tutaj. Tak przypominając sobie swoje przeżycia mimowolnie wyciągnął z kieszeni zdjęcie swojego Oddziału, popatrzył na tych kolesi i o mało nie pociekła mu łza. Zaczął ich wszystkich po kolei wymieniać(nie wymieniał wszystkich za dużo ich było). Peter, Fat Joe(był od zaopatrzenia), Knife, Bob, Mike, i jego ulubiony Starszy Sierżant Blaise przy którym Egon jest cienki, tego to nawet o mrugnięcie trzeba było pytać, Ale wcale mu to nie zaszkodziło, a na polu bitwy byli jak bracia, każdy wiedział jaka była jego wartość i nikt nigdy na drugiego nie podniósł ręki, nigdy, może dlatego, że groziło to śmiercią a może dlatego, że naprawdę byli jak bracia i przeżyli razem tyle, co niewielu może się poszczycić, najpewniej jedno i drugie. Skończył przypominać sobie stare dobre czasy schował zdjęcie do bezpiecznej kieszeni, to wszystko co posiadał i tak naprawdę kochał. Gdy skończył wziął jeszcze karton marlboro czerwonych, uwielbiał je.
Egon miał łącznie 4 granaty i 7 magazynków do FN-FAL Rakietnice i 6 Rakiet Granaty powsadzał za pasek a dodatkowe 3 magazynki wcisnął do bocznej kieszeni plecaka by w razie czego mógł je sprawnie wyciągnąć. Popatrzył po innych złapał wolnego FN-FAL i magazynek, podszedł do Panny Bielańskiej i zasalutował.
- Nie wiem czy ma Panienka broń, ale proszę by wzięła tego FN-FAL'a i magazynek, bo jeżeli miałbym dostać po łapach za Panienki ewentualną śmierć czy uszkodzenia, to przynajmniej będę wiedział, że miała panienka broń. I jeszcze jedno, gdy już wyjdziemy proszę się trzymać jakiegoś żołnierza, byle jakiego a najlepiej takiego co Panienkę obroni. - Popatrzył się na nią i na Podporucznika - Myślę, że będzie Panienka zachwycona przy Panu Podporuczniku , proszę się iść spytać - Położył karabin i magazynek obok Panny Bielańskiej i wyszedł zapalić, Po drodze pomógł jeszcze przełożyć pudło.
 
__________________
"Kiedy kopną w Twoje drzwi, jak uciekniesz stąd,
Podniesiesz w górę ręce czy wyciągniesz swoją broń
Kiedy prawo już Cię znajdzie jak z nim sobie radę dasz
Możesz umrzeć na ulicy albo poznać zimno krat."
Egon jest offline  
Stary 23-08-2008, 00:27   #48
 
Rainrir's Avatar
 
Reputacja: 1 Rainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputację
Przygotowania do wymarszu szły w dość dobrym tempie.

Zabierając się za apteczki, Wilk nie zapomniał o kilku magazynkach oraz granatach, po sztuk 3, nie zapominając o konserwach, sztuk 5.

-Panie podporuczniku-powiedział, salutując nieco luźniej od sierżanta Duszczyka-Chciałbym prosić o chwilkę na opatrzenie ran, zapach krwi może sprowadzić na nasz trop niewygodnych i wygłodniałych gości, wystarczy tylko wyjąć co niewygodniejsze kawałki szkła, odkazić oraz obandażować. Dodatkowo sugerowałbym wysłanie kogoś na przód, w roli zwiadu i linii ostrzegania. Proponowałbym siebie-ostatnie słowa dodał niepewnie, jakby bał się kolejnych, niepotrzebnych kłótni.
Miał tylko nadzieje, że poradzi sobie równie dobrze jak niegdyś, ponoć tego się nie zapomina, jak jazdy na rowerze.
 
Rainrir jest offline  
Stary 23-08-2008, 14:54   #49
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Gdzieś w Kongu 19.00 - 21.00 Zmierzch

Halder z Wilkiem
w milczeniu zapakowali plecaki, po czym z karabinami w rekach ruszyli w dżunglę. Na czoło wysunął sie Marcus, który zaczął wyrąbywać ścieżkę w dżungli. Towarzyszył im skrzek małp obserwujących natrętów, świergot ptaków, przestraszonych niedawną katastrofą.

Wkrótce mundur kaprala pokryły ciemne plamy potu, zaczął też ciężko łapać powietrze.
Zmienili sie po chwili, raz jeden raz drugi brał do reki maczetę, by utorować drogę przez zbity gąszcz.

Zaczęło sie powoli zmierzchać, coraz bardziej w nadciągającej pomroce niknęły szczegóły otoczenia, wiedzieli jednak, są już jednak blisko misji, świadczyła o tym chociażby przerzedzającą się ściana zbitej dotąd zieleni.
Odsapneli chwilę i z nowa energią zabrali do pracy, gdy osadził ich w miejscu nieco drżący, lecz stanowczy głos.

- Stać !!! Ani kroku !!! Kim jesteście ? - padło po francusku.
Nawet w zapadających szybko ciemnościach obaj rozpoznali wynurzającą się z krzaków podwójną lufę wielkokalibrowej strzelby.






Dżungla, w tle rzeka Kongo


Lambert
nie bez kozery popędzał innych.
Dżungla za dnia była miejscem niebezpiecznym, a co dopiero w nocy i to dla białego człowieka. W dodatku jak przypuszczał (i słusznie zresztą) część rozbitków nie miała żadnego, albo minimalne doświadczenie w afrykańskiej dziczy.
No i na osiem osób dysponowali tylko czterema maczetami.
Jedną zabrał Halder, jedną miał strzegący samolotu Pietrolenko, pozostałymi sierżanci Duszyk i Dzik poszerzali wąziutką ścieżynkę wyrąbaną przez pierwsza dwójkę. Wkrótce i ich ubrania znaczone były potem, a twarz i ręce oblepiły chmary owadów ciągnących znad widocznej tu i ówdzie pomiędzy drzewami Rzeki.

Maszerowali dalej jednak uparcie z ciążącymi coraz bardziej plecakami, gdy powoli ogarniającą ciszą dżunglę rozdarł przerazliwy, nieludzki skrzek dobiegający nieopodal z lewej. Wszyscy zamarli zaskoczeni, sparaliżowani iście zwierzęcym krzykiem, po czym odruchowo przycupnęli na wąskiej przecince. Rozglądali się dookoła chcąc wypatrzyć jako pierwsi skąd może nadejść zagrożenie.

Sierżant Dzik również poczuł sie nieswojo, gdy usłyszał ów wibrujący, niesamowicie wysoki dzwięk. Żaden człowiek jak się zdawało nie byłby w stanie wydobyć z siebie czegoś podobnego.

Nagle zdrętwiał.

Pomiędzy łopatkami uczuł lepką wilgoć, która powoli plamą rozszerzała mu sie na plecach.

Co dziwne nie czuł bólu.


Wrak Dakoty 19.00 - 21.00

Ponurym wzrokiem obaj kaprale obserwowali odchodzących.
Nocleg w dżungli, na nieznanym terenie nie należy do przyjemności, a oni jeszcze musieli wystrzegać się czających w lesie rebeliantów.

Początkowo otuchy dodawał im dzwięk ścinanych przez grupę gałęzi i krzewów, potem jednak odgłos umilkł stłumiony ciężką zasłoną rosnących dookoła roślin.

Przykucnęli rozglądając się wokół czujnie, wyczuleni na najmniejszy nawet ruch między drzewami. Nagle obydwaj poderwali się na nogi. Gdzieś z przodu, z kierunku gdzie zmierzała grupa współtowarzyszy dobiegł wysoki, wibrujący, nieludzki ucięty nagle krzyk. Popatrzyli skonsternowani po sobie, dzwięk jednak nie powtórzył, sie więcej.

Czuli jak mięśnie napinają się w oczekiwaniu na dalsze odgłosy, nerwy drżały jak struny, panowała jednak cisza.

- Jezu Chryste co to było kapralu ? - spytał Podkarpacki.
-
Zamknij się. Skąd mam wiedzieć ? -
usłyszał w odpowiedzi.

W rzeczywistości była to nie do końca prawda.

Jurij już taki głos kiedyś słyszał.

Podczas jednej swej wypraw do południowoamerykańskiej dżungli. Nie mógł jednak przypomnieć sobie w jakich okolicznościach, wiedział jednak że tak jak teraz, spowodował, że włosy stanęły mu dęba.
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 25-08-2008 o 08:48.
Arango jest offline  
Stary 23-08-2008, 16:42   #50
 
Gruby95's Avatar
 
Reputacja: 1 Gruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemu
Mariusz z przerażeniem w oczach chwycił swoją broń i zaczął się rozglądać. – Hmm... To chyba było jakieś dzikie zwierze. Tygrys? Gepard? Nie... Koty raczej ryczą i warczą...Podkarpacki, z wielkim biciem serca, starał się przypomnieć sobie wszystkie zwierzęta, jakich głosy słyszał w telewizji. – Jakoś tego dźwięku nie kojarzę. Nie wiem nawet, jakie zwierzęta tu żyją. Może to jakieś murzyńskie dziecko obdzierane ze skóry? – Starał się patrzyć na wszystkie strony, wypatrując czy coś się nie rusza i wysłuchując jakiś szmerów. Niestety nic! Nie zauważył nic podejrzanego. Znajdowali się w środku jakiejś dżungli, odcięci od świata. I to jeszcze w takiej głupiej sytuacji, gdzie stracili kontakt z resztą i zostali sami przy samolocie. – Kurwa, czy naprawdę musi być już wieczór? – Lamentował dalej kapral.

No i co dalej mamy robić? Mamy tu na nich czekać aż nie wrócą i ruszyć w nocy? Ja tam nigdzie nie będę szedł, jestem zbyt zmęczony, by cokolwiek robić. Już prawię nie mam siły żeby broń utrzymać, nawet myśleć mi się nie chce. Eh, a mogłem teraz siedzieć w swojej chałupie i rozścielać sobie łóżko, przygotowywać ciepłą miłą kąpiel, czy choćby i robić sobie pyszną kolację, która potem w spokoju mógłbym zjeść, nie martwiąc się o nic.

Gdy tak skończył się użalać nad tą całą sytuacją zsunął się powoli na trawę i powolnym, spokojnym głosem powiedział. – Eh... Nie spałem całą noc przed tą... Wyprawą, w samolocie też zbyt długo nie odpocząłem, a teraz mija kolejny dzień, muszę się choć chwilę przespać. Oparł się o ścianę wraku samolotu z przymrużonymi oczami, a karabin zsunął mu się na ziemie. Póki się nie wyśpię, nie pójdę nigdzie dalej, nawet jeśli miało mnie rozszarpać jakieś zwierze. – Po czym dodał - Jeśli umrę, to mnie obudź.

Mariusz osunął się cały na ziemię, kładąc swą głowę na trawę. Zamknął oczy, ale starał się jeszcze przez parę chwil nie usnąć, by zobaczyć co będzie.
 
Gruby95 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172