- To pójdę ustalić kto do Eischendorffu ma pójść Wójcie - rzekła Ulrika wstając.
Chwilę później wchodziła do domu Gretchen, z którego szybko doszły odgłosy szlochu i uspokajającego głosu starej. Do południa obeszła wszystkie domy w osadzie i jej lista ewakuowanych została ustalona. Sześć kobiet, w tym trzy w zaawansowanej ciąży, dwadzieścioro dzieci w wieku do lat dziesięciu oraz czterech mężczyzn, którzy postanowili odprowadzić żony do pierwszego noclegu oraz dwóch starców którzy mieli powozić wóz z dziećmi drugiego dnia - zasadniczo bezpiecznego, bo w zaludnionej już okolicy - podróży.
Teraz przyszło jej najtrudniejsze - rozmowa z podopieczną. Westchnęła i ruszyła do domu. Najpierw zajęła się kapłanem - a raczej bratem zakonnym, który dochodził do zdrowia po ostrym zatruciu. Dała mu kolejny kojący napar i pocieszyła, że już dziś na nogi stanie.
Następnie spakowała wszystkie pięć posiadanych ksiąg - powoli, żegnając się z każdą, spod jednego z kamieni pieca wyciągnęła kieskę. Z flaszy z grubo rżniętego szkła odlała prawie jedną trzecią do mniejszej i opieczętowała korek swoim znakiem. Starannie owinęła pakunek w kilka najlepszych sztuk sztuk płótna jakie miała w chacie.
Wreszcie stanęła na progu, westchnęła ciężko i wyszła do ogrodu w którym trudziła się jej podopieczna - Zelda.
Siadła na ławie i zawołała dziewczynkę, ta szybko podbiegła i na znak starej siadła obok. - Zelda, idzie ci na trzynasty rok - dziewczyna skinęła radośnie głową - pora o przyszłości pomyśleć. Aptekarz w Eischendorfie zgodził się przyjąć cię do terminu. Tu masz 5 karli na opłatę, te - wręczyła 5 następnych - zaszyj gdzieś, a srebro i miedź trzymaj w sakiewce. Gwałtownym ruchem ręki uciszyła protesty dziewczynki. - Mówiłam ci co widziałam, nawet jak przeżyje to on - wskazała głową w kierunku chaty - każe mnie spalić. Jeśli będziesz moją uczennicą, ciebie może też spotkać ten sam los, choć na ile mogę poznać talentu nie masz. Nauczyłam cię dużo, resztę w terminie poznasz, a los rzemieślniczki znacznie lepszy od wioskowej zielarki. Spakowałam ci moje książki - niech ci służą. Masz też miksturę uzdrawiającą - dasz ją Wercie, ona od aptekarza dostanie złoto na utrzymanie tych co jutro wyjadą. Objęła szlochającą Zeldę i sama się rozpłakała.
Godzinę później obie miały zaczerwienione oczy. |