Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2008, 17:22   #16
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Steave Dalton, jak się okazało po sprawdzeniu adresu w internecie, mieszkał dwie przecznice dalej. Amber postanowiła więc, że najlepiej będzie jeśli zwyczajnie pójdą tam piechotą. Zresztą, niby dlaczego miała jechać? Bo jakiś szczeniak stwierdził, ze nie może wrócić do domu męcząc nogi kilkusetmetrową przechadzką? Ona bynajmniej nie miała takich zahamowań.

Właściwy dom rozpoznali już z daleka, z powodu głośnej muzyki i dzikich porykiwań dobiegających z ogrodu. Kilku nastolatków goniło się w najlepsze na trawniku przed domem, inny pryskał ich wodą szlauchem ogrodowym. Nie byłoby może w tym nic szokującego gdyby nie fakt, że mieli na sobie jedynie bieliznę. Minęli też kilku roześmianych nastolatków ściskających w dłoniach papierowe kubki z piwem, którzy nagle przestali się śmiać kiedy spostrzegli nadchodzącą z naprzeciwka parę.

- Holender! – Blondyn z orlim nosem wyglądał na mocno zdziwionego. – Widzisz to, co ja? - Szturchnął kompana ramieniem nie odrywając od nich wzroku.
- Chyba tak. Gites. No, to zabawa się dopiero rozkręca – odpowiedział mu równie zaskoczony brunet w slipach, które na środku miały doszytą niewielką trąbę słonia. – Cześć Jessie – zwrócił się do Amber - ale jaja. Nie przypuszczaliśmy, że się zjawisz. Wiesz, Dave wspominał coś o amnezji i w ogóle. Ale mogłem się domyśleć, że nie wytrzymasz bez imprezki. Twój styl! Porwanie czy cokolwiek, nie ma mowy, żeby Jessie opuściła balangę. Notabene, jest tu Billy, ale – dodał niepewnie – uważaj na niego – przez chwilę, jakby się wahał. – Jest z Wu. Wiesz, kiedy cię porwali ...
- OK. Dzięki za informacje i ogólnie cześć, ale Billy obchodzi mnie teraz mniej więcej tyle, co zeszłoroczny śnieg, kimkolwiek ten Billy w ogóle jest. Szukam brata.
- Ach, tak – zdziwił się chłopak. – Jasne, jasne, nie ma sprawy. Po prostu chciałem cię ostrzec, a Dave gdzieś się tu kręci. Trzymaj się. Fajnie cię znowu widzieć – odszedł kręcąc głową do swoich kumpli.
- Znasz go? – Zapytał cicho Vince.
- A skąd – pokręciła głową. – Pierwszy raz go widzę ale on mnie najwidoczniej zna, i to dobrze.
- Ostrzegał cię przed jakimś Billym.
- Wszystko jedno. Nie mam się zamiaru wdawać z kimkolwiek w jakieś utarczki. Bierzemy Dave’a i zjeżdżamy stąd. Jestem za stara na tak rozbierane imprezy. Popatrz – wskazała mu jakąś parę w kostiumach kąpielowych. – Nie dość, ze obydwoje chodzą w stringach, to nawet spacerując nie trzymają się za ręce, a za pośladki.
- Może moda taka – stwierdził oględnie Vince. – Tempora mutantur ... – zaczął łacińskie przysłowie przypisywane władcy państwa Franków, Lotariuszowi I.
- ... et nos mutamur in illis – dokończyła. – Owszem, ale bez przesady. Kiedy my zaczęliśmy chodzić ze sobą, obydwoje byliśmy już na studiach, a tutaj ... I żeby to jeszcze było chodzenie. Te dzieciaki myślą wyłącznie o tym, żeby się gzić. Trochę za wcześnie, nie sądzisz?
- Raczej tak, ale ...
- Ale co? – Skrzywiła się rozdrażniona całą sytuacją.
- Ale ... nieważne – zrezygnował.
- Jak zacząłeś, to już dokończ – rzeczywiście, nie była w nastroju.
- No, tylko tak ogólnie chodziło mi o to, że po prostu musimy zrozumieć te czasy, zaakceptować je, bo choćbyśmy nie chcieli, nic innego nie możemy zrobić. Ponadto wiesz, może nie tak przy ludziach, ale też nie miałbym nic przeciwko temu, żebyśmy kiedyś tak spacerowali, jak oni.
- Vince ... – chciała cos dodać, ale nagle opuściła głowę zarumieniona. Nie chciała, żeby to zauważył. Była zła na Dave’a. A teraz w dodatku poczuła się głupio, bo kiedy przez chwilę wyobraziła sobie, ze naprawdę tak idą samotni z Vincem, brzegiem kalifornijskiej plaży, to wydało jej się miłe ... nawet bardziej niż miłe. Uf, potrząsnęła głową odganiając nieprzyzwoite myśli, które nagle zaczęły atakować jej umysł. – Najpierw musimy znaleźć Dave’a. Resztą zajmiemy się przy innej okazji.
Szli pośpiesznie wzdłuż schludnie przystrzyżonego trawnika o soczystej zielonej barwie aż dotarli do otwartych na oścież drzwi frontowych. Amber przystanęła na progu i zwróciła się w stronę Vinca.

- Co ten chłopak sobie wyobraża? - syknęła ze złością – Że sobie niańkę znalazł? Jak chcesz, możesz po mnie wpaść? - Zacytowała - Muszę mu wyjaśnić chyba kilka kwestii. Skoro nasz ojciec wyjechał, scedował na mnie swoje obowiązki i ponoszę za niego pełną odpowiedzialność. Niech ten szczeniak nie przesadza! Ile on ma lat? Piętnaście? Ja w tym wieku siedziałam w domu z nosem w książkach i nie w głowie mi były imprezy!

- Uderzasz w rodzicielski ton kochanie. - Vince zaśmiał się mimowolnie – Jeśli tak ci na tym zależy to znajdźmy go po prostu i zabierzmy do domu. Ponadto zauważ, że masz teraz niewiele więc lat niż Dave. Przynajmniej on tak uważa.
- A jeśli nawet, to jednak więcej. Jestem jego starszą siostrą i ma to zrozumieć.

Vince spojrzał na nią lekko rozbawiony. Chwycił ją za rękę i weszli do środka. Leciała głośna muzyka a w salonie w rytm jakiegoś popowego kawałka tańczył spory tłumek ludzi. Amber przebiegła wzrokiem po twarzach bawiących się osób ale nie dostrzegła wśród nich Dave'a. Przeczesali resztę pomieszczeń na dole, również bez efektów. Miała tylko nieodparte wrażenie, że wszyscy milkną i poważnieją na ich widok i przyglądają im się badawczo. Czasem niektórzy rzucali zdawkowe „cześć”, na które odpowiadała tym samym. Tak jak teraz, gdy ciemnowłosa dziewczyna stojąca przed nimi zbladła lekko i wypuściła z ręki kubek z napojem.
- Niemożliwe. Nie wierzę ... co ty tu robisz?
Amber wymusiła na sobie słoneczny uśmiech i zaczęła się chaotycznie tłumaczyć:
- Cześć. Wiem, że nie byliśmy oficjalnie zaproszeni, ale my tylko na chwilę. Muszę znaleźć mojego brata. Nie widziałaś go tu gdzieś może? Nazywa się Dave. Dave Carter. A ja jestem Jessica Carter – wyciągnęła dłoń w stronę dziewczyny w geście powitania – Jeszcze raz wybacz nam to najście...

- Jess, to żadne najście. Co ty mówisz? Jess... Prawdę mówiąc chciałam cię zaprosić, ale sama rozumiesz ... Nasłuchałam się plotek od Dave’a o amnezji no i w ogóle wszyscy przedtem myśleliśmy, że nie żyjesz ... Więc nie wiedziałam, czy będziesz chciała ... przepraszam, teraz mi bardzo głupio. Wiem, ze nie powinnam słuchać twojego brata, przecież ty nie opuściłabyś imprezy ... - umilkła nagle speszona. Cała sytuacja była nieco krępująca.

- Wszystko w porządku. Co do amnezji, to obawiam się, że to prawda. Dave akurat nie mówił głupot. Tak, że nie przejmuj się. Naprawdę tym razem ja tylko na chwilę i wiesz, niewiele pamiętam, więc byłabym wdzięczna, jeśli przypomniałabyś mi, kim w ogóle jesteś?Amber uśmiechnęła się krzywo i chwyciła pod ramię Vinca szukając u niego wsparcia. Uczuła, jak sprężyste mięśnie chłopaka lekko przyciskają jej rękę do swojego ciała i poczuła się nieco pewniej.

- Tracy. Nazywam się Tracy Moore i należymy obie do zespołu cheerleaderek. Na prawdę mnie nie pamiętasz?

- Przykro mi, że muszę cię rozczarować, Tracy, ale mam wrażenie, jakbym widziała cię pierwszy raz w życiu. A teraz wybacz, muszę odszukać Dave'a. Cóż, pewnie do zobaczenia niebawem.

- Tak, do zobaczenia w szkole. Jessy? - zagadnęła ją jeszcze gdy ona i Vince mieli już opuścić pomieszczenie.

- Tak? - Niechętnie znów odwróciła się w stronę brunetki.

- Chodzi o to, że za tydzień jest ten ważny mecz i ja z dziewczętami zastanawiałam się, czy będziesz w stanie uczestniczyć. No wiesz, czy przez tą całą amnezję nie zapomniałaś układów i czy nadasz będziesz cheerleaderką? To na prawdę ważny mecz i jeśli nie dasz rady, weźmiemy kogoś na twoje miejsce.

- Tracy? Wybacz, ale nie myślę w tej chwili o karierze cheerleaderki. Nie chcę urazić twoich uczuć, bo chyba bardzo dużo to dla ciebie znaczy, ale na tą chwilę jest mi tak jakby wszystko jedno. Możemy pomówić o tym kiedy już wrócę do szkołyAmber nie siliła się na grzeczne owijanie sprawy w bawełnę. Cheerleaderka, cheerleaderka! Dopiero teraz ktoś o tym jej wspomniał. Owszem, kiedy przypomniała sobie swoje szkolne lata, cheerleaderki należały do elity dziewcząt. Rozchwytywane przez chłopaków, piękne, podziwiane, były kimś, kim ona także pragnęła się stać. Ale to było wiele lat temu. Teraz zaś przede wszystkim chciała znaleźć Dave’a, który jak na złość, gdzieś wsiąkł niczym kamfora.

- Jak to jest ci wszystko jedno? - Tracy chyba poczuła się osobiście urażona faktem, że Amber nie tryska entuzjazmem na myśl o ponownym przyjęciu jej do drużyny. - Przecież to zaszczyt należeć do zespołu cheerleaderek. Każda dziewczyna zabiła by za to, aby móc do nas dołączyć, a ty mówisz, że jest ci wszystko jedno? Jess, czy ty się dobrze czujesz?
- Prawdę powiedziawszy to średnio, wybacz - Amber miała chwilowo dość jej nagabywania. Rzuciła jej jeszcze ciche „do zobaczenia” i zaczęła dalej rozglądać się za Dave’m.
- Vince, lepiej będzie jak się rozdzielimy. Ty poszukaj go na piętrze, a ja rozejrzę się po ogrodzie.
- W porządku – odparł i skierował się na schody.

No tak, odgłosy z altany w kształcie wielkiej truskawki były dosyć jednoznaczne. Przechodziła obok, szukając brata. Skąd mogła wiedzieć, że jakaś para nastolatków znajdzie tu sobie dogodne miejsce do uprawiania seksu?
- Szlag z tymi wszystkimi dzieciakami – denerwowała się w myślach. – Co na to ich rodzice? Bo przecież chyba mają jakichś? Ją kiedyś ojciec by chyba zatłukł, gdyby zastał ją tak w takiej sytuacji. No tak, ja chyba też, a raczej wcześniejszą Jessie – uświadomiła sobie, że poprzednia właścicielka tego ciała zachowywała się dokładnie tak samo, jak ci w altanie, o ile nie jeszcze gorzej. A właściwie ... nie, nie to, że chciała ich podglądać. Zasadniczo, to ją to wcale nie obchodziło ... wcale, ale ... przecież rzut oka nie zaszkodzi. – A może to Dave? – Usprawiedliwiła się przed samą sobą. – Jako siostra muszę sprawdzić.

Ale to nie był Dave. Ktoś starszy niż jej brat, prędzej w jej wieku. Wysoki oraz silnie zbudowany, a obok niego leżała na ziemi kurtka drużyny baseballowej i T-shirt. W półcieniach wnętrza altany znakomicie widać było jego umięśnione, pokryte kroplami potu ciało, którym przyciskał dziewczynę o azjatyckich rysach twarzy do ściany. Podglądanie może mieć w sobie coś fascynującego, sprawiającego, że ciężko oderwać wzrok. Całowali się z namiętną gwałtownością, powoli przystępując do pozbawiania ubioru. Wysiłkiem woli odwróciła głowę:

- Ciekawe, czy nas z Vincem też ktoś podglądał, kiedy kochaliśmy się w akademiku? – Przyszła jej nagle niemiła myśl. Chciała stąd odejść. Jak najszybciej. Gwałtownie odwróciła się i ruszyła przed siebie.

- Ktoś tu jest – nagle usłyszała głos dziewczyny z wnętrza. – Słyszałam coś.
Szelest ściąganych ubrań umilkł. Przystanęła chowając się za drzewem.
- Nikogo tu nie ma – zobaczyła, ze chłopak rozgląda się przez okienko altany. – Nie ma, to pewnie wiatr, albo coś znad basenu. Zresztą, może ktoś inny przyszedł do ogrodu w tym samym celu.
- A jeśli nas podgląda?
- Cóż, będzie zazdrościł. Jesteś najfajniejszą laską, jaką znałem. Nikt tak nie całuje, jak ty.
- Nawet ona? – Głos z wnętrza stał się na spięty.
- Nikt, to znaczy, że nikt ...
Coś tam jeszcze mówił, ale wycofująca się, tym razem cicho i powoli Amber przestała wreszcie ich słyszeć.

- Wreszcie – pomyślała. Dostrzegła go już z daleka. Dave siedział na ławce w wyludnionej części ogrodu w towarzystwie jakiejś młodziutkiej dziewczyny. Przyklejeni do siebie jak dwa magnesy, obściskiwali się w najlepsze i chichotali w przerwach między pocałunkami. Na ten widok Amber skoczyło ciśnienie. W jej wzroku kryły się błyskawice.
- Głupi szczeniak – szepnęła do siebie – ja mu zaraz wyprawię bal na gorąco. Przecież to jeszcze dzieci, a są na dobrej drodze by zaraz zrobić sobie własne!

Była wściekła. Nie wiedziała do końca, skąd u niej ta złość. Przecież ten chłopak był dla niej obcym człowiekiem, a mogłaby pomyśleć, że kieruje nią troska. A może była na to za stara i scena ją zwyczajnie zbulwersowała. Ostatecznie, od pocałunków nikt jeszcze w ciążę nie zaszedł.

Stanęła pół metra za nimi i przez chwilę im się przyglądała. Byli chyba zbyt mocno zaabsorbowani sobą aby rejestrować, co dzieje się dookoła. A dookoła nie było żywej w duszy, oprócz Amber stojącej pod drzewem z zaplecionymi na piersiach rękami. Ich ignorancja zaczęła ją irytować, więc niespodziewanie położyła dłoń na ramieniu brata i odezwała się stanowczym głosem.

- Radziłabym ci pożegnać się grzecznie z tą miłą blondynką i zacząć kierować się w stronę domu, młody człowieku.

- Jessica? Jezu, ale mnie wystraszyłaś! - Dave aż podskoczył na dźwięk jej głosu – Skradasz się jak zawodowy morderca! Rety, co ty wyprawiasz? Mało zawału nie dostałem!
- Zaraz faktycznie popełnię morderstwo i cię zwyczajnie uduszę, jeśli nie wrócisz ze mną do domu! I co to miało w ogóle być? Chcecie pobić rekord Guinnessa w pozostaniu najmłodszymi rodzicami świata? Ile ona ma lat? Trzynaście? Zlituj się Davidzie, ale miałam cię za poważniejszą osobę!

W miarę, jak to mówiła, twarz brata coraz bardziej bladła, a opuszczone w dół oblicze dziewczyny powoli oblewało się coraz ciemniejszym rumieńcem.
- Nie masz prawa mnie pouczać! – wrzasnął nagle– Nie jesteś moją matką! A poza tym skąd ten świętoszkowaty ton? To jakaś twoja nowa zabawa? Teraz będziesz zgrywać zakonnicę? To ja już chyba wolałem, kiedy byłaś dziwką! Przynajmniej oszczędzałaś mi bzdurnych morałów! Odwal się ode mnie, rozumiesz!

Dave wstał, złapał dłoń blondynki i skierował się do wnętrza domu. Amber stała przez chwilę oszołomiona z lekko otwartymi ustami i nie potrafiła się ruszyć z miejsca. Podszedł do niej Vinca, który wcześniej stał kilka metrów dalej i spokojnie przyglądał się całemu zajściu.

- Wszystko w porządku kochanie? - przytulił ją siebie i pocałował w czubek głowy – Nie przejmuj się tak bardzo. Wiem, ze to paskudnie wygląda, ale on nie widzi ciebie, tylko swoją poprzednią siostrę i ... i po prostu ci nie uwierzy, dopóki sam nie zacznie zauważać, że stałaś się kimś zupełnie innym.
Ale Amber wyglądała na przejętą. Ściągnęła usta w wąską kreskę i wbiła wzrok w ziemi.
- Myślę, że powinnaś najzwyczajniej machnąć na to ręką - kontynuował - Co cię to w zasadzie obchodzi? Znaczy, rozumiem, ze chciałabyś dobrze, ale nie sądzę, żebyś mogła cokolwiek wskórać, przynajmniej dopóki Dave będzie pamiętał o dawnej Jessie. Lepiej chwilowo poczekać ze wszystkim, bo sama widzisz, co się dzieje.
- Ma mnie za obłudnika. Wiem. Ale nie mogę tego tak zupełnie odpuścić. Pewnie masz rację, lecz ... no wiesz. Tata zostawił go pod moją opieką. - wybąknęła smutno a Vince zdziwił się z jaką naturalnością i łatwością nazwała pana Cartera „tatą”.
- Dave nie jest już dzieckiem. Potrafi sam o siebie zadbać. Chodź, wracamy do ciebie.
- Nie jest dzieckiem? O czym ty mówisz Vince, przecież on ma piętnaście lat!
- Tak, ale kiedy jesteś przy nim zachowuje się, jakby miał osiem. On po prostu ma cię za zwykłą oszustkę, hipokrytkę. Tak jak mówiłaś, nigdy cię nie posłucha, dopóki nie zobaczy w tobie kogoś innego, niż siostra, którą znał.

Weszli ponownie do salonu kierując się w stronę wyjścia. Nagle poczuła z tyłu czyjeś dłonie oplatające się wokół jej pasa.
- Hej skarbie – usłyszała dźwięczny głos i za moment zobaczyła jego właściciela. Spostrzegła chłopaka w kurtce drużyny baseballowej o przystojnej twarzy amanta, pełnych ustach i błyszczących brązowych oczach. Chłopak wygiął jej ciało do tyłu a sam pochylił się nad nią i złożył na jej ustach namiętny pocałunek, który niemal pozbawił jej tchu.

Była tak zaskoczona, że nie zdołała wydobyć siebie ani jednego słowa ani nawet zacząć się bronić. Chłopak oderwał od niej usta i wpatrywał się w nią z szelmowskim uśmiechem. Amber mrugnęła kilka razy żeby się przekonać, czy to wszystko nie jest tylko chorym przywidzeniem. Ale chłopak stał nadal nad nią i trzymał ją w silnym uścisku. Obdarzył ją szerokim promiennym uśmiechem i powiedział:
- Jessy, światło mojego życia. Cudownie jest cię znowu widzieć. Cholernie się za tobą stęskniłem dziecino.

Czarował. Zdecydowanie czarował i łgał jak z nut, ale nie brakowało mu przy tym uroku. Amber wyplątała się z jego uścisku i podeszła bliżej Vinca. Mina tego drugiego sugerowała, że nie jest zachwycony ostatnią sceną. Chyba targały nim różnorakie emocje i Amber zastanawiała się, czy jej mąż aby zaraz nie wybuchnie. Z reguły był oazą spokoju. Z reguły.
- Muszę cię zmartwić – zwróciła się do nowo przybyłego – ale cierpię na amnezję i w ogóle cię nie pamiętam. Dlatego na przyszłość wolałabym abyś trzymał na wodzy swoje popędy. Kim ty u diabła w ogóle jesteś? - ostentacyjnie wytarła rękawem usta.

- Jak to? - wyraźnie zdziwił – Nazywam się Billy. Billy Taub i jestem twoim chłopakiem – poprawił sobie baseballową kurtkę. Tę samą, którą Amber zapamiętała z niedawnej sceny w altanie. – Nie żartuj tak. Fajnie, że mimo wszystko jesteś. Dave mówił, że dzisiaj nie przyjdziesz, bo masz coś z głową, ale co tam. Chodź, wyskakuj z tych ciuchów i do basenu. Rozkręćmy tą imprezę.
 
liliel jest offline